Wierzę w Boga i Polskę niepodległą
Wpisał: Sławomir M. Kozak   
13.07.2015.

Wierzę w Boga i Polskę niepodległą

 

Sławomir M. Kozak  [ z Warszawskiej Gazety md]

Jestem państwowcem, Polakiem chcącym pokoju, rozwoju Ojczyzny, szczęścia przyszłych pokoleń. Wierzę w Boga i Polskę niepodległą. Nie nawołuję do walki z nikim, nie jestem agentem ruskim, pruskim, eskimoskim, ale też nie mogę udawać, że jestem ślepy na zło pleniące się wokół. Dlatego jestem przeciwny dalszemu tolerowaniu w takim wydaniu tego substytutu patriotyzmu, sprawiedliwości i wiary.

Sławomir M. Kozak wyjaśnia dlaczego zdecydował się wydać książkę, która z pewnością wywoła wiele kontrowersji. Książkę „Prawicowe dzieci czyli Blef IV RP” autorstwa Leszka Misiaka.

 

 

Do tych, co mają tak za tak – nie za nie –

Bez światło-cienia...

Tęskno mi, Panie...

„Moja piosnka”, C. K. Norwid (fragment)

 

 

- Już sam fakt, że edycji tej podjęło się wydawnictwo, którego właścicielowi bliskie są wartości głoszone powszechnie przez opisywane w niej postaci, może niektórych dziwić. Z tego też powodu zamieściłem słowo wstępu, aby wyjaśnić przyczyny takiego działania tym wszystkim, którzy poczuć się mogą zdezorientowani. Otóż wyjaśnienie kryje się właśnie w głoszeniu wartości, a najwłaściwiej byłoby rzec, poprzestawaniu na deklaracjach nie mających przełożenia na czyny. Idee szczytne, hasła piękne … A przecież, po owocach ich poznacie?

 

Przez wiele lat dawałem wiarę w tak zwane obiektywne trudności, konieczność politycznej elastyczności, dyplomatycznego współdziałania opozycji z ideowymi przeciwnikami - dla dobra Polski. Jednak efekty tych poczynań, a w ogromnej większości zaniechań, widzimy aż nadto wyraźnie. Zaniechanie jest również grzechem. W sprawach podstawowych, grzechem nierzadko dużo większego kalibru, aniżeli popełnione wprost zło.

Z czasem przestawałem mieć nadzieję, że to środowisko zmieni cokolwiek, dziś jestem już pewien, że nie zmieni niczego, co wpłynęłoby w sposób zdecydowany na lepszą przyszłość naszego kraju i jego mieszkańców. Na fali tragicznych wydarzeń roku 2010, mogli wziąć władzę „bez jednego wystrzału”. Woleli jednak patrzeć, jak dzika tłuszcza, pod osłoną służb państwowych, bezcześci krzyż, niszczy znicze, atakuje  wiernych. Wiedzieli przecież, że „nic się nie stało”, bo ci prawdziwie zatroskani, w większości emeryci, o żebraczych emeryturach i rentach, i tak pójdą do urn, by na nich głosować w terminie dogodnym dla przywódców partyjnych. Wtedy znów się nie uda i będzie można spokojnie zasiąść w opozycyjnej loży. Działania największej partii „opozycyjnej” są szczególnie dobrze widoczne w czasie głosowań sejmowych nad sprawami dla Polski żywotnymi.

Wystarczy sięgnąć do źródeł i sprawdzić. Ale wiadomo, że mało komu chce się szukać i analizować, czego „nasi” reprezentanci chcą dla Ojczyzny, a czego nie chcą. A to przecież prosty sprawdzian, nie wymagający szczególnego przygotowania. Każdy może i powinien, choćby dla spokoju swego sumienia, taką kwerendę przeprowadzić. Łuski spadną z oczu najzagorzalszym wielbicielom tej cynicznej opozycji, której wygodnie jest trwać na szańcach rzekomego tylko patriotyzmu, udawanej sprawiedliwości i wiary na pokaz.

 

Dziś, coraz większa już rzesza dziennikarzy, publicystów i historyków, w artykułach, książkach, podczas wykładów, wskazuje na ułomność tego bezbożnego tworu, jakim jest Unia Europejska. Na tragiczne skutki dla polskiej gospodarki, rodzin polskich i polskiej przyszłości, jakie są jej udziałem. Wielu zwykłych ludzi ostrzegało przed tym monstrum na długo przed akcesją, w tym niżej podpisany. Czyż wytrawni politycy mogli nie dostrzegać tych zagrożeń równie wcześnie? A może i wcześniej?

Wolne żarty, musieli wiedzieć czym skończy się nasze nawracanie Europy, do którego nawoływali pospołu z niektórymi hierarchami Kościoła. To oni doprowadzili do zalegalizowania aborcji, sodomii, gender, przygotowania podglebia dla eutanazji, do degenerowania naszych dzieci, do postawienia wszelkich wartości na głowie. Kłamstwo globalnego ocieplenia uznali za obowiązujący dogmat, a na pola i do naszych spiżarni wprowadzili niszczące życie organizmy modyfikowane genetycznie. Stoją na straży niewydolnego systemu ubezpieczeń społecznych i są wspólnikami usankcjonowanych prawnie rekieterów ściągających coraz większy haracz podatkowy. Są współodpowiedzialni za haniebny stan sądownictwa i wymieranie upokorzonych pacjentów czekających latami na leczenie. Podczas ich współrządzenia nie zaprzestano haniebnej wyprzedaży za bezcen polskich przedsiębiorstw, przeszeregowania setek tysięcy robotników z pozycji współwłaścicieli dorobku wielu pokoleń do roli żebrzących o zasiłek, zbieraczy złomu i bezdomnych, drenujących osiedlowe śmietniki. Pozwolili wyemigrować milionom najzdolniejszych, wykształconych  Polaków, których dzieci i wnuki budować będą potęgę innych państw, a nie potrafili przyjąć Polaków marzących o powrocie na łono ojczyzny z ziem odebranych.

Tym pierwszym otworzyli szeroko bramy, dla których przekroczenia wystarczy zwykły kawałek plastiku, drugim każą  płacić za wizy po upokarzającym czekaniu w kolejce do własnego domu. Czasu mieli wystarczająco dużo. Są winni tak samo, albo i bardziej, jak ci, przeciw którym dziś nawołują językiem pełnym frazesów i chwytliwych haseł. Zdrada i zaprzaństwo ewoluują, namnażając się na chorych komórkach przeszłości, których nie odcięto, gdy był na to jeszcze czas.

Zło się nie zmienia w dobro, wręcz przeciwnie - rozrasta się, potężnieje i prowadzi do coraz większych patologii. Jeśli nasi polityczni i duchowi przywódcy nie zdają sobie z tego sprawy, to znak, że nie powinni mieć dłużej prawa do reprezentowania Narodu, do dalszego prowadzenia nas w przyszłość.

 

 

Egzamin z patriotyzmu oblali sromotną zgodą na podpisanie, dla zmylenia społeczeństwa celowo tak nazwanego, Traktatu Lizbońskiego. Traktatu, będącego de facto konstytucją nowego kołchozu, w którego granicach znaleźliśmy się bez własnej woli, godności i prawa do samostanowienia. Utraciliśmy tę skromniutką ułudę suwerenności, na którą szansę mieliśmy przez krótką chwilę, jeszcze nie tak dawno. Jeszcze zanim późniejsi „wybrańcy narodu” usiedli przy okrągłym meblu, przy którym podpisali „umowę przedwstępną” do tego późniejszego o piętnaście lat aktu kapitulacji. Prawdziwi negocjatorzy siadają do stołu rokowań naprzeciw siebie, po przeciwnych, równymi liniami wyznaczonych stronach, twarzą w twarz. Przy okrągłym siadają sami swoi, niczym Arturowe bractwo. Warto przypomnieć, że już w roku 1891 niejaki Cecil Rhodes, mason loży „Apollo”, założył tajne stowarzyszenie „Round Table”, czyli właśnie „Okrągły Stół”, którego głównym celem było poszerzenie dominacji Imperium Brytyjskiego. To przecież ta hydra odegrała niebagatelną rolę w budowaniu i utrwalaniu rewolucji bolszewickiej w Rosji, rękami swoich przedstawicieli udzielając w roku 1917 ogromnych kredytów Trockiemu i Leninowi z pieniędzy Morganów, Lazardów i Rothschildów. Od tamtych czasów przedstawicielstwa „Okrągłego Stołu” funkcjonują nieprzerwanie w USA, Wielkiej Brytanii, Nowej Zelandii, Afryce Południowej, Indiach i Australii. Powołana przez realizatorów idei globalizmu marksistowska London School of Economics rozsyła do dziś na cały świat kolejnych członków masońskich lóż, Komisji 300, Council on Foreign Relations, czy Bilderberg Group, tworzy sitwę naczyń połączonych biznesu, mediów i polityki. Zgodnie z wytycznymi swoich fundatorów przez całe lata formowała „kadry przyszłego państwa socjalistycznego”. W roku 1989 ta trójgłowa bestia objawiła się nieprzypadkowo i w naszym nieszczęśliwym kraju. Dlatego, zarówno dla siadających przy tym okrągłym meblu, jak i dobrze zorientowanych obserwatorów zewnętrznych, od początku czytelna była główna idea przyświecająca tym „obradom”.  Owych „polskich” kapitulantów ująłem w cudzysłów, bo przecież nikt po polsku myślący nie podejmie się próby udowodnienia, iż byli oni reprezentantami tego, polskiego narodu i państwa. Już przecież we wrześniu 1986 roku Wałęsa, całkowicie wbrew stanowisku rzeczywistych działaczy ruchu społecznego, wybranych podczas zjazdu w roku 1981, powołał do życia tak zwaną Tymczasową Radę „Solidarności”, do której weszli ludzie „jedynie słusznej” opcji. Skład owej Rady nie miał nic wspólnego z twardym jądrem opozycji lat 80., nie chcącym ugody z czerwonymi, a zdelegalizowanym dekretem stanu wojennego. Był to element esbeckiej akcji o kryptonimie „Brzoza”, typowej ustawki, zakładającej partnerski dialog z tymi działaczami „Solidarności”, którzy w oczach sterników transformacji mieli być „konstruktywni”. Takie „tuzy” aparatu, jak Urban, Ciosek i Pożoga meldowały Jaruzelskiemu, że dało to „doniosły, dodatkowy czynnik powodujący rozkład podziemia”. Sam Kuroń przyznawał później, że powołanie do życia Rady „spowodowało niezamierzoną korzystną sytuację dla władz” oraz „wytworzyło rozdźwięki w szeregach opozycji”. Niezamierzoną?

 

 

Przez wiele dziesiątków już lat wmawia się opinii publicznej, że pośród nich nie było przedstawicieli dzisiejszej opozycji, że ci, którzy się tam wówczas znaleźli, to wszystko ludzie z partii i rządów przeciwnych obecnym kontestatorom czasów współczesnych. A przecież był pośród nich, w towarzystwie późniejszych premierów, jak Czesław Kiszczak, Tadeusz Mazowiecki, Leszek Miller, Jan Olszewski, także Jarosław Kaczyński. Był, obok kolejnych prezydentów Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego, również Lech Kaczyński. Byli niestety i księża. Bronisław Dembowski, Alojzy Orszulik, biskup Janusz Narzyński. Uwiarygadniali ową ustawkę.

 

Sprawiedliwość też się zbytnio „prawicowym dzieciom” nie udała. Najlepiej chyba świadczyć o tym może przerwanie wszelkich prac ekshumacyjnych w Jedwabnem, kiedy okazało się, że mogłyby wykazać wersję odmienną od powszechnie obowiązującej. Zapisy judaizmu stanęły ponad polskim prawem. Prawem i obowiązkiem państwa do poznania prawdy, wskazania  winnych i sprawiedliwego ich osądzenia. Skandalem jest to, że dziś, w „polskiej” Wikipedii pod hasłem „Jedwabne” czytamy: „miasto stało się miejscem mordu co najmniej 340 Żydów przez Polaków”. Pokłosiem (!) tej antypolskiej hucpy okazało się być już w roku 2015 przyznanie zakłamanemu filmowi „Ida” (przez co rozumniejszych okrzykniętemu „gnIdą”) „Oscara”. Filmowi, którego reżyser nazywa w wywiadzie prasowym polskich patriotów „kołtunami”, a o pierwowzorze filmowej Wandy, w rzeczywistości zbrodniarce Wolińskiej-Brus, która skazywała na śmierć ich ojców i dziadów, mówi „fajna pani”. Przyznanie tej nagrody w przeddzień rocznicy śmierci jednego z zamordowanych przez „fajną panią” bohatera narodowego, zastępcy Komendanta Głównego Armii Krajowej, Generała Augusta Fieldorfa „Nila”, stanowi jeszcze jeden policzek wymierzony Narodowi Polskiemu. To nie przypadek. Jak mawiał świętej pamięci ksiądz Bronisław Bozowski – „nie ma przypadków, są tylko znaki”. Oto, do czego prowadzi grzech zaniechania! Wielka to szkoda, że grzechu tego hierarchowie Kościoła przez wszystkie te lata nie potrafili wytknąć ówczesnemu ministrowi sprawiedliwości. Ale, jakżeby mieli wytykać, skoro najświętszego znaku Męki Pańskiej, krzyża, także na sławetnym Żwirowisku bronić musieli świeccy?

 

I w ten sposób doszliśmy do Wiary. Jak w tym obszarze wyglądają nasze, prawicowe elity? Cóż można powiedzieć o tych, którzy niespełna dziesięć lat temu rzucali kalumnie na Arcybiskupa metropolitę warszawskiego? Którzy Go zniszczyli, a przy okazji podzielili wiernych dla wypełnienia doraźnego zamówienia politycznego? Cóż o tych, którzy później bili brawo skacząc radośnie w świątyni, kiedy ów pasterz rezygnował z ingresu? I, którzy przywracali do życia, w tym samym 2007 roku, zdelegalizowaną blisko 70 lat wcześniej przez Prezydenta Rzeczypospolitej Ignacego Mościckiego żydowską lożę, której jednym z głównych celów w Polsce miało się stać „rozwiązanie kwestii związanych z Radiem Maryja i TV Trwam”?

 

Niektórym los cynicznie dopisał zakończenie udziału w operacji „Brzoza”, innym, jak dotąd, pozwala wpędzać nas w absurdalną wojnę nie do wygrania. Wojnę nie sprawiedliwą, bo nie obronną. Wojnę, która nie tylko zdegraduje do reszty nasze biedne państwo, ale być może na zawsze unicestwi biologicznie. Jestem państwowcem, Polakiem chcącym pokoju, rozwoju Ojczyzny, szczęścia przyszłych pokoleń. Wierzę w Boga i Polskę niepodległą. Nie nawołuję do walki z nikim, nie jestem agentem ruskim, pruskim, eskimoskim, ale też nie mogę udawać, że jestem ślepy na zło pleniące się wokół. Dlatego jestem przeciwny dalszemu tolerowaniu w takim wydaniu tego substytutu patriotyzmu, sprawiedliwości i wiary. I dlatego wydałem tę książkę.