Czyż nie dobija się koni? Ekipa zapasowa już czeka
Wpisał: Mirosław Dakowski   
21.12.2009.

Czyż nie dobija się koni?  Ekipa zapasowa już czeka

            Aleksander Ścios,   Cogito.salon24.Pl ; Gazeta Polska, 16 XII. 2009

            »Przecieki kontrolowane, "haki", szantaż, medialne "wrzutki", prowokacje, kombinacje operacyjne -, to tylko niektóre z narzędzi używanych przez środowisko służb specjalnych, by wywierać realny wpływ na "elity trzymające władzę". W III RP ludzie z tych środowisk nigdy nie zmierzali do bezpośredniego przejęcia władzy w państwie. Nie musieli tego czynić, skoro każda kolejna ekipa dbała o ich interesy i była podatna na wpływy i sugestie «

            Ten stan służby zapewniały sobie poprzez lokowanie wśród rządzących agentury oraz za pomocą metod operacyj­nych, inspirując decydentów do ob­sadzania poszczególnych stanowisk "niezawodnymi" kandydatami. Po­nieważ układ musiał być oparty na zasadzie symbiozy -, służby po­magały władzę zdobyć, utrącić nie­wygodnych rywali, przeprowadzić wybrane interesy. Ułatwiały polity­kom zdobywanie środków na kam­panie, choćby poprzez tworzenie tzw.' czarnych kas czy zmuszanie poszczególnych biznesmenów do "świadczenia usług" na rzecz "grupy trzymającej władzę" .

Supersłużba i superministerstwo

            Proces ten przybiera szczególne­go natężenia w okresie przedwyborczym, gdy dochodzi do starcia :interesów wielu grup. Nie jest za­tem niczym nadzwyczajnym, że od wielu miesięcy obserwujemy wielorakie gry i kombinacje opera­cyjne, w których tle można do­strzec ludzi służb specjalnych. Czy będzie to prywatyzacja ENEI, afera stoczniowa, sprawa Tech Lab i systemu tajnej łączności Sylan - we wszystkich łatwo dostrzec działania służb operujących na sty­ku biznesu i polityki.

            W czasie, gdy władzę w Polsce sprawuje partia powołana przez lu­dzi Departamentu l MSW, zawdzię­czająca wybór medialnym kampa­niom dezinformacji, inspirowanym przez ośrodki wojskowej agentury - rola służb wzrosła niewspółmiernie; a w wielu przypad­kach środowiska bezpieki cywilnej lub „wojskówki" pretendują do mia­na głównych rozgrywających.

            Od początku swoich rządów Do­nald Tusk wzmacniał układ bizne­sowo- agenturalny, którego najmocniejszymi reprezentantami mieli stać się szef ABW i były minister MSWiA. Dlatego niemal natych­miast po wygranych przez Platfor­mę wyborach przystąpiono do tworzenia supersłużby i superminister­stwa - jak Zbigniew Wassermann nazwał w styczniu 2008 r. ABW i MSWiA. Nominacja Krzysztofa Bondaryka na szefa ABW była z ca­łą pewnością posunięciem idealnym z punktu widzenia celów, jakie za­mierzano osiągnąć. W jego osobie łączono interesy postkomunistycznej oligarchii, której wsparcie umożliwiło wyborcze zwycięstwo partii Tuska, z potencjałem największej służby specjalnej, który można było użyć przeciwko opozycji oraz do "rozpracowywania" nielicznych, wolnych mediów. O realnej pozycji Bondaryka, a ściślej ludzi stojących za tą postacią, niech świadczy fakt, iż Donald Tusk pytany niedawno, czy odwoła szefa ABW w związku z podsłuchiwaniem dziennikarzy, oświadczył, że ten nie złożył mu dy­misji, więc nie ma tematu. Tym sa­mym przyznał, że nie może odwo­łać Bondaryka, jeżeli szef ABW sam się na to nie zgodzi.

            Głównym priorytetem rządu sta­ło się uczynienie z ABW "zbrojnego ramienia" i najważniejszego wspor­nika władzy. Służba z tak wielkimi uprawnieniami pozwalała bowiem zbudować realny system nadzoru i kontroli nad tymi dziedzinami ży­cia gospodarczego i politycznego, które miały stać się łupem powracającego do władzy układu III RP.

            Jednocześnie - w ramach spłaty przedwyborczych zobowiązań - Tusk umożliwił reaktywację wpływów śro­dowiska Wojskowych Służb Infor­macyjnych - którym zawdzięczał m.in. medialne wsparcie podczas kampanii wyborczej 2007 r. oraz operacyjne rozgrywki w łonie koali­cji PiS- Samoobrona- LPR, jakie w efekcie doprowadziły do ustąpie­nia poprzedniego rządu. O real­nych możliwościach tego środowi­ska niech świadczy fakt, że Komi­sja Weryfikacyjna WSI podczas swojej działalności ustaliła nazwi­ska kilkudziesięciu polityków, po­nad 200 dziennikarzy oraz blisko tysiąca 'przedsiębiorców współpra­cujących ze służbami komunistycznymi i z WSI.

 Medialna akcja "dyscyplinowania"

            W centrum tego układu są ludzie z Wydziału XI Departamentu I SB, MSW; do których po 2001 r. dołączy­li ludzie z dawnego II Zarządu Szta­bu Generalnego, czyli wojskowego wywiadu sowieckiego w PRL. Więk­szość z nich przeszła szkolenie w KGB lub w GRU. Są sprawni i groź­ni, zwłaszcza dziś. Co najważniejsze - dysponują wiedzą o agenturalnej współpracy wielu dzisiejszych dygni­tarzy i wiedza ta stanowi doskonałą polisę ubezpieczeniową. Ludzie Platformy - będący de facto zakładnika­mi układu, który wyniósł ich do władzy -coraz widoczniej stają się przed­miotem rozgrywek wewnątrz służb i pozbawiani są nawet tej namiastki władzy, jakiej im udzielono.

            W tej sytuacji nie może dziwić, że tzw. zdarzenia polityczne mają mniej lub bardziej ukrytych reży­serów wywodzących się ze służb specjalnych, a to, co postrzegamy jako decyzję polityczną, publikację prasową czy telewizyjny przekaz - może mieć zupełnie inny sens i być interpretowane w kontekście walki o wpływy, toczonej przez gru­py interesów związane ze służba­mi. Jednym z elementów tej walki są akcje dezinformacyjne, podczas których zasila się konkurujących ze sobą polityków w kompromitujące materiały, prawdziwe bądź sprepa­rowane, oraz stosuje kontrolowane przecieki i "wrzutki" . Rolę wyko­nawcy powierza się tu mediom i  dziennikarzom, spełniającym mniej lub bardziej świadomie funk­cję przekaźnika i "pudła rezonan­sowego".  W tym kontekście - wielomie­sięczne manewry stałego "kandyda­ta na prezydenta" Andrzeja Ole­chowskiego, wyznania o platformia­nym "ojcostwie" gen. Czempińskiego czy polityczne wskrzeszenie Pawła Piskorskiego - można postrzegać bardziej w kategoriach kombinacji operacyjnej ludzi peerelowskiej bez­pieki niż jako samodzielne przejawy politycznej aktywności. Najwyraźniej też deklaracje poparcia dla partii Pawła Piskorskiego, wyrażane przez Olechowskiego i Czempińskiego, wskazują na realną ocenę sytuacji go­spodarczej przez ludzi służ!? i są wy­razem dezaprobaty tych środowisk wobec obecnej polityki rządu Tuska. Nietrudno dociec, że liczono na profity z prywatyzacji i podziału majątku narodowego, a w szczególności na za­właszczenie sektora paliwowego i przejęcie płynących z niego zysków.

            Ciosem dla planów środowiska ludzi Departamentu I MSW musiało być oświadczenie wiceministra skarbu państwa z kwietnia 2008 r., w którym padła zapowiedź, że "do końca 2011 r. rząd nie przewiduje żadnych działań prywatyzacyjnych w odniesieniu do największych podmiotów sektora naftowego". Ogłoszenie planu pry­watyzacyjnego PO miało zatem wagę zdarzenia decydującego o zerwaniu przez Olechowskiego związków z tą partią. Chronologia późniejszych faktów wskazuje, że od tego momentu nasilała się krytyka Platformy, a jednocześnie rozpoczyna medialna ak­cja "dyscyplinowania".

            Pewne elementy propagandowej kontrakcji PO: wyciągnięcie spra­wy fałszywego zaświadczenia Pi­skorskiego, zarzut oszustwa skarbo­wego, podgryzanie Olechowskiego itp. medialne atrakcje dla gawiedzi świadczą jedynie, że druga stro­na nie zamierza poddać się bez wal­ki. W tych samych kategoriach można oceniać fiasko prywatyzacji grupy ENEA, do czego przyczyniło się ujawnienie przez media roli spółki TFS - związanej z oficerami Departamentu I MSW

Ekipa zapasowa już czeka

            O swoje interesy próbowali rów­nież zadbać ludzie służb wojsko­wych, czerpiący przez lata zyski z handlu bronią. Tym należy tłuma­czyć aferę zwaną stoczniową - czyli operację powiązania dwóch celów: osiągnięcia ugody w sprawie rzeko­mo należnych El-Assirowi (i zwią­zanych z nim ludzi z WSW/WSI) zaległych prowizji od spółki Bumar - ze sprawą ewentualnej prywaty­zacji majątku stoczniowego.

            Coraz częściej obserwujemy, jak media - wykonując dyrektywy jed­nej lub drugiej grupy interesów - ujawniają informacje kompro­mitujące poszczególnych polity­ków. Niemal klasycznym przykła­dem może być sprawa senatora Piesiewicza, ujawniona przez "Super Express" po tym, jak ta­śmy z "kompr-materiałami" trafiły do prokuratury, a następnie do po­licji i ABW. Ta sama redakcja kilka miesięcy wcześniej opisała przypa­dek posła Grasia mieszkającego za darmo w willi należącej do nie­mieckiego biznesmena.

            Wysyp afer z udziałem polityków Platformy może świadczyć, że całkiem realnie rozważa się zastąpie­nie obecnego układu rządzącego "ekipą zapasową". Niezadowolenie środowiska służb muszą budzić liczne klęski gospodarcze rządu PO-PSL, w tym szczególnie - nie­udolność w sferze prywatyzacji. Ponieważ partia Tuska traktowa­na jest wyłącznie w kategoriach nośnika interesów, nic nie stoi na przeszkodzie, by nieudany lub zużyty "projekt" zastąpić innym. Jest to tym łatwiejsze, że jedyny ka­pitał tej partii to wizerunek medial­ny, zbudowany na propagandzie, dezinformacji i działaniach osło­nowych. Wystarczy zatem kilka przecieków i "wrzutek", ujawniających stan faktyczny, by notowa­nia Platformy gwałtownie spadły. Ponieważ opinia publiczna przy­wiązuje większą wagę do kwestii obyczajowych niż korupcyjnych - można się liczyć z kolejnymi odsłonami w stylu "twórczości filmo­wej" senatora Piesiewicza.

            W ostatnich dniach doszło jed­nak do zdarzenia, które zdaje się wskazywać, iż ponad głowami poli­tyków Platformy ludzie "wojsków­ki" i cywilnej bezpieki próbują dojść do porozumienia, którego celem może być wyłonienie "alternatywy" dla obecnego rządu. O tym bowiem zdaje się świadczyć zawarcie przed­wyborczego układu między Alek­sandrem Kwaśniewskim i SLD a Andrzejem Olechowskim i partią Pawła Piskorskiego. W kontekście, o którym piszę - "budowa centrole­wicowej koalicji w oparciu o SD i SLD" - oznacza próbę zawarcia so­juszu różnych środowisk post-peere­lowskich służb, złączonych inten­cją kontynuacji układu zarządzają­cego III RP.

            Choć trudno dziś jednoznacznie stwierdzić, czy postępujący de­montaż osłony medialnej nad Plat­formą ma prowadzić do radykal­nej wymiany ekipy, czy tylko jej zdyscyplinowania - mamy do czy­nienia z procesem, który Tusk i je­go kamraci muszą traktować po­ważnie. Jeśli nawet liczą, iż "nie zmienia się konia podczas goni­twy", mogą zostać postawieni w sy­tuacji, gdy kulejącego i bezuży­tecznego konia skazuje się na "hu­manitarną" likwidację.