Polityka wobec moralności i religii prof. Piotr Jaroszyński 2009-12-21 http://www.bibula.com/?p=16805 Jednym z największych paradoksów życia politycznego w Polsce jest ten, że krajem w ponad dziewięćdziesięciu procentach katolickim rządzą ludzie albo religijnie indyferentni, albo wręcz wojujący z religią. Mniejszość rządzi większością i większość niewiele sobie z tego robi, zaś w chwilach krytycznych zrzuca odpowiedzialność na poszczególne osoby, żywiąc przekonanie, że to sprawa ludzi a nie doktryny, której służą. Zbyt jednak długo już trwa w Polsce powojennej ścieranie się dwóch przeciwstawnych sobie cywilizacji, by można krótkowzrocznie sądzić, że to tylko kwestia niektórych ludzi, a reszta jest w porządku. Raczej odpowiednie postawy ludzkie wpisane są w scenariusz przyjętej strategii, raz łagodnej, innym razem bardzo ostrej. Z drugiej wszakże strony nie można zapomnieć, że monopolizacja życia politycznego przez jedną rządzącą partię zniszczyła lub przynajmniej zdeformowała wiele innych partii, w tym również chrześcijańskich. Dlatego dziś, przy nominalnej wolności i niepodległości, odrodzenie życia politycznego nie przebiega zbyt sprawnie. Aby nastąpiło rzeczywiste odrodzenie, warto najpierw zastanowić się, na czym polega swoistość bycia politykiem chrześcijańskim. Dotychczas politycy chrześcijańscy oskarżani są albo o małą skuteczność, albo o fundamentalizm. Należy więc bacznie przyjrzeć się, jak polityk chrześcijański powinien pojmować związek polityki z moralnością i związek polityki z religią. 1. Polityka a moralność. W ciągu ostatnich kilku lat słyszymy, że w polityce najważniejsza jest skuteczność. Polityk nieskuteczny odpada z gry i nikt się z nim nie liczy. Większość przyjmuje to za dobrą monetę, tak jakby oglądała mecz, który toczy się między Glasgow Rangers a Manchester United czy między jedną partią a drugą: kto wygra, ten jest lepszy. Z drugiej strony, szczególnie w środowiskach chrześcijańskich, daje się słyszeć wołanie o moralność w polityce. Jednak w środowisku zawodowych polityków nikt się tym wołaniem nie przejmuje. Po prostu jak w koszykówce – polityk tych kilka fauli może popełnić i nie ma co się rozckliwiać, gra jest bezwzględna. Powstaje wobec tego pytanie: „Czy polityka to jest taka gra, wobec której większość obywateli jest widzami, sprzyjającymi jednej lub drugiej stronie?” Niestety, tak nie jest. Gdy mówimy o polityce, musimy przywołać rzymską maksymę: Tua res agitur! – „To ciebie dotyczy”. Ciebie, twoich dzieci, twoich rodziców. Jeśli więc słyszymy, że polityka ma być tylko skuteczna, to natychmiast pojawia się pytanie: „Dla kogo skuteczna?” Wiadomo, że koncepcja polityki skutecznej związana jest z postacią Machiavellego, który w Księciu podaje szereg zasad skutecznego politykowania. Np. „Należy pamiętać, że ludzi trzeba albo potraktować łagodnie, albo wygubić, gdyż mszczą się za błahe krzywdy, za ciężkie zaś nie mogą. Przeto gdy się krzywdzi człowieka, należy czynić to w ten sposób, aby nie trzeba było obawiać się zemsty” (N. Machiavelli, Książę. Rozważania nad pierwszym dziesięcioksięgiem historii Rzymu Liwiusza, Warszawa 1987, s. 40n). Inna rada: „Zdobywca, opanowawszy rządy, powinien przygotować i popełnić naraz wszystkie nieodzowne okrucieństwa, aby nie wracając do nich codziennie i nie powtarzając ich, mógł dodać ludziom otuchy i pozyskać ich dobrodziejstwami” (s. 61). Jeszcze inna: „Jeżeli podbite państwa przyzwyczajone są do rządzenia się swoimi prawami i do wolności, są trzy sposoby, aby je utrzymać: pierwszy to zniszczyć je, drugi - założyć tam swą siedzibę, trzeci - zostawić im ich własne prawa, czerpać stamtąd pewne dochody i stworzyć wewnątrz rząd oligarchiczny, który by ci je utrzymał w przyjaźni. Albowiem taki rząd, utworzony przez księcia, wie, że nie może obejść się bez jego przyjaźni i potęgi, i że trzeba czynić wszystko, aby go podtrzymać” (s. 48). Widać jasno, że tzw. skuteczna polityka to sztuka zdobycia i utrzymania władzy kosztem poddanych. W tym miejscu warto jednak wyjaśnić, że skuteczna polityka to nie jest wyłącznie polityka amoralna czy niemoralna. Nie dajmy się nabrać, kryterium dobrej polityki jest skuteczność, a nie moralność, jeżeli więc dla realizacji celu władcy lub władzy skuteczne będą środki moralne, to po nie trzeba sięgnąć. Klasyczny przykład to praktyki komunistów, którzy gdy trzeba, łamią prawo, ale gdy prawo im sprzyja, głoszą wszędzie, że są za państwem prawa. I to jest właśnie ów cynizm. Aby ustosunkować się po tych wstępnych ilustracjach do problemu moralności i skuteczności w polityce, trzeba kilka spraw wyakcentować: a) Wyznaczenie skuteczności jako celu polityki jest równoznaczne z odebraniem praw ludzkich tym wszystkim, z którymi owa skuteczność się nie liczy. Dlatego w konsekwencji można ich wygubić, zubożyć, pozamykać do więzień. Tutaj pojawia się podstawowa sprawa: Kim jest człowiek? Jeśli jest osobą, to jest automatycznie suwerenem, jeśli osobą nie jest, to suwerenem jest tylko władca. Za czasów Machiavellego suwerenem był tylko książę. A to jest pierwszy i podstawowy błąd: suwerenem bowiem jest nie tylko władca, ale każdy człowiek jako osoba. b) U Greków nie była jeszcze wypracowana koncepcja człowieka jako osoby, to wnosi dopiero chrześcijaństwo, gdyż osoba-prosopon-persona to maska, obraz, obraz Boga samego. Niemniej jednak Grecy zwrócili uwagę, nawet przy ograniczeniu podmiotów prawa, że człowiek, aby żył i się rozwijał, koniecznie potrzebuje kontekstu społecznego. Dlatego pewne ustroje nazwali zdrowymi, a inne – zwyrodniałymi. Zdrowe są takie, w których człowiek ma nie tylko zabezpieczone środki do życia, ale również promowany jest jego rozwój i szlachetna postawa (monarchia, arystokracja, politeja). Zwyrodniałe natomiast to te, w których człowiek karłowacieje, w których brak środków, a promowane są postawy niewłaściwe (tyrania, oligarchia, demokracja). Gdy teraz te rozróżnienia zaaplikujemy chrześcijańskiej wizji człowieka jako osoby, od razu widać, jak wielkim wyzwaniem jest uprawianie polityki. c) Polityk nieskuteczny to fajtłapa, a nie polityk; polityk musi być skuteczny, co nie znaczy, że ma być niemoralny. Błąd polityków chrześcijańskich w ostatnich latach polegał na tym, że zawiązując sojusze z orientacjami an-typersonalistycznymi, nie zauważyli, że albo zaakceptują niegodziwe środki, albo też sami zostaną zinstrumentali-zowani, co do reszty popsuje opinię o nich wśród obywateli. W sytuacji zdrowej wszystkich łączy wspólne dobro, które realizuje się przy pomocy dopełniających się środków, w sytuacji zwyrodniałej jest odwrotnie – różne cele, te same środki. To już nie jest tragedia, to nieszczęście… Albo polityka jest roztropnym realizowaniem wspólnego dobra i wówczas każdy może w tym się odnaleźć i widzi osobiście sens życia w danej społeczności, albo pojawiają się różne odmiany antypolityki, w której ludzie zagrożeni są przez różne formy zinstytucjonalizowanego zła. Jednak żyjąc w takim państwie, mogą pytać: „Po co mi to? Przecież ja, zamiast rozwijać się, zaczynam się kurczyć”. A to oznacza, że taka polityka zagubiła swój najbardziej istotny sens: człowieka jako osobę. Widać to wyraźniej, gdy uświadomimy sobie, że przy polityce pojętej jako skuteczność gubi się obiektywny cel. Utrzymanie ustroju, władzy, fabryk etc., to są przecież tylko środki, to nie są żadne cele, ustrój nie jest bytem w sobie, lecz relacją, władza jest dla kogoś etc. Ostatecznie więc zwyrodnienie polityki sprowadza się do tego, że naruszony zostaje obiektywny porządek: środek wzięty jest za cel, dobro partykularne – za dobro wspólne. 2. Polityka a religia. Dziś problem ten jest bardzo zaogniony, od kilku lat mówi się, że Kościół wtrąca się do polityki. Na tym tle prowadzona jest kampania antyklerykalna, która zresztą i przedtem była, tylko ludzie mają krótką pamięć i mało czytają (choćby ostatnio wydane 3 tomy Petera Rainy Kościół w PRL. Dokumenty). Warto więc dla oczyszczenia złej atmosfery sprawy te uporządkować. a) Jeżeli stwierdziliśmy, że właściwie pojęta polityka jest roztropną realizacją wspólnego dobra, to pojawia się pytanie, czy ta polityka nie krzyżuje się z religią. Bo przecież jeśli wspólnym dobrem, a więc i ostatecznym celem życia człowieka jest Bóg, a do Boga prowadzi religia, to czy polityka nie jest religią? Obie mają przecież ten sam cel. Jak wiemy, pojawiły się w historii dwa skrajne podejścia: pierwsze bizantyńskie, drugie muzułmańskie. Pierwsze to cezaropapizm, a więc władcy świeckiemu podlega patriarcha, państwu – Kościół. Drugie to fundamentalizm: osobie duchownej (ajatollahowi) podlega władca, Kościołowi – państwo. Wiemy też, że zarówno cesarstwo rzymskie narodu niemieckiego nieustannie zabiegało o podporządkowanie sobie Kościoła katolickiego (bo taki był sens walki cesarstwa z papiestwem; zresztą pod wpływem bizantyńskim, bo Teofana, żona Ottona II, była księżniczką bizantyńską), jak i później program ten skutecznie realizowali władcy protestanccy (cuius regio eius religio), a nawet katoliccy, tzw. józefinizm. Natomiast program drugi jest ciągle obecny w Iranie, gdzie władza należy z kolei do osób duchownych. b) O ile zasygnalizowane napięcie stosunków między państwem i Kościołem wynikało z walki o podział kompetencji w zakresie realizacji wspólnego dobra, czyli prowadzenia człowieka do Boga, to przynajmniej od czasów rewolucji francuskiej, a potem rewolucji październikowej, pojawia się koncepcja państwa ateistycznego, a więc takiego, które najpierw spycha religię do sfery prywatnej, a następnie całkowicie ją eliminuje tak z życia publicznego, jak i prywatnego. Tutaj bitwa polityczna nie jest już rywalizacją, ale wręcz bitwą na śmierć i życie. Jeśli nie ma wspólnego celu, to państwo jest wewnętrznie pęknięte, jest albo w stanie wojny, albo tymczasowego zawieszenia broni. Polityka nie dopełniła religii, religia nie dopełniła polityki, celem polityki jest zniszczenie religii. I to jest podstawowy negatywny cel państw, których program jest owocem ideologii czy to rewolucji francuskiej, czy też październikowej. I tu wrogowie religii przyjmują zasadę, że wszystko może być wykorzystane przeciwko religii, również tymczasowe sojusze czy ustępstwa. Widać to wyraźnie, gdy śledzi się stosunki między Kościołem i państwem za czasów Prymasa Tysiąclecia. Ile błędów popełnili ci, którzy posunięcia komunistów brali za dobrą monetę. Tu nie można być naiwnym. c) Pozostaje więc pytanie: Na czym polega właściwy układ między Kościołem i państwem, polityką i religią, jeśli istnieje zgodność celu pojętego jako wspólne dobro? Aby na to pytanie odpowiedzieć, należy najpierw wskazać na istotne różnice, jakie zachodzą między polityką i religią: – religia (chrześcijańska) jest objawiona, natomiast polityka nie jest objawiona, płynie z poznania naturalnego; – dobro wspólne pojawia się w innym aspekcie w religii, a w innym – w polityce. W religii Bóg jest objawiony jako sprawca i cel ludzkiego życia, natomiast w polityce dobro wspólne postrzegane jest bardziej od strony podmiotu-człowieka; mówi się więc o rozwoju osobowym jako dobru wspólnym, ale polityk jako polityk nie wie, co przedmiotowo takim dobrem jest; – religia wychodzi od Objawienia i kroczy przede wszystkim drogą zgodną z sumieniem, natomiast polityka wychodzi od natury człowieka, czyli od naturalnej potrzeby zrzeszania się i szukania odpowiednich form ustrojowych i wykonawczych, nadając im postać zewnętrzną; – religia z uwagi na transcendentny cel dysponuje środkami nadnaturalnymi (sakramenty, laska), natomiast polityka ów cel postrzega odpodmiotowo i dysponuje środkami naturalnymi; – religia ma cel określony dzięki Objawieniu i na tym celu jest skupiona, zaś polityka ma gwarantować w postaci środków możliwość rozwoju dobra wspólnego; – w religii chrześcijańskiej nie ma konfliktu między rozumem i wiarą, lecz jest dopełnienie. Pęknięcie pojawiło się dopiero pod wpływem nominalizmu w protestantyzmie, od tego też czasu zaognia się konflikt między Kościołem i państwem. Cezaropapizm sakralizuje politykę: władca państwa uznaje siebie za bliższą emanację bóstwa i dlatego jest nie tylko ponad państwem, ale również ponad Kościołem. Efektem jest zaprowadzenie podwójnej niewoli: wewnętrznej i zewnętrznej. Wewnętrzna polega na zawłaszczeniu ludzkich sumień. Znalazło to swoje odbicie w protestanckiej maksymie: Cuius regio, eius religio („Czyj rząd, tego religia”). Spotkała się ona z jedną z największych replik, jakie zna historia myśli politycznej: „Nie jestem panem ludzkich sumień” (Zygmunt August). Niewola zewnętrzna natomiast polega na tym, że prawo stanowione podporządkowane jest nie odczytanemu przez rozum obiektywnemu układowi rzeczy, ale jest wyrazem wyłącznie woli władcy: Stat pro ratione voluntas („Wola zastępuje rozum”). Gdy zachcianki panującego mają urzędową moc prawa, to trudno wyobrazić sobie gorszą niewolę. Błąd fundamentalizmu polega na traktowaniu wiary jako wiedzy, a przesłanek nadprzyrodzonych (objawionych) jako uniwersalnych zasad sylogizmu. Tymczasem ani z wiary, ani z Pisma Świętego nie wynika znajomość nauk takich jak matematyka, chemia, biologia, czy różne umiejętności, np. znajomość choćby alfabetu, nie mówiąc już o grze na fortepianie. Tym bardziej sztuka polityki nie jest tym samym, czym jest wiara. Polityk zabezpiecza środki, ale nie zna się ani na geometrii, ani na muzyce, ani na religii. On nie decyduje, jakie prawa tam rządzą, lecz umożliwia ich zadziałanie. Polityka uchodziła w tradycji greckiej za naukę architektoniczną, czyli nadrzędną, bo obejmowała wszystkie pozostałe nauki i umiejętności, miała za cel nadrzędne dobro. Jednak ono nie było pozytywnie i obiektywnie określone, bo brakowało Objawienia i wyraźnie określonej transcendencji osobistej człowieka. Z chwilą pojawienia się chrześcijaństwa polityka musiała zostać zdetronizowana. Pozostawienie dziś polityki jako nadrzędnej po chrześcijaństwie jest naruszeniem drugiego przykazania, czyli instrumentalizacją religii i Boga. Człowiek religijny musi politykować, bo religia nie eliminuje natury (gratia non tollit naturam), lecz ją dopełnia. A normalnym kontekstem rozwoju człowieka jest społeczeństwo (tak jak rozwoju duchowego – ciało). Polityk chrześcijański ciągle więc musi pamiętać, że dziedzictwo chrześcijaństwa zachodnio-rzymskiego opiera się na swoistej komplementarności: łaska dopełnia kulturę i naturę, wiara dopełnia rozum, prawo dopełnia moralność, religia dopełnia politykę. Polityk chrześcijański nie może akceptować niegodziwych środków w sojuszu z układem negującym dobro wspólne. Polityk chrześcijański nie może naruszać drugiego przykazania instrumentalizującego religię dla polityki. Polityk chrześcijański musi zabiegać o środki ludzkie, nie może uciekać w dewocję. Polityk chrześcijański, z tego tytułu że jest chrześcijaninem, nie może otoczyć się aureolą nietykalności (święta krowa). Wobec współczesnego kryzysu polityki oderwanej od dobra wspólnego polityk chrześcijański ma przed sobą przyszłość, bo jako jedyny nie alienuje się wobec narodu i ludzi wierzących. Musi jednak widzieć przed sobą plan maksymalistyczny, a nie doraźne załapywanie się na takie czy inne stanowiska. Musi jednak pamiętać, że zbytnia miękkość i doraźność zniechęci wyborców bardziej do niego, niż do polityków z obcych orientacji. Piotr Jaroszyński
|