D. "Mówcie nam to, co miło usłyszeć"
Wpisał: Mirosław Dakowski   
30.12.2009.

[parę fragmentów z ważnej ksiażki Iota Unum, by czytelnik nabrał ochoty do kupienia i studiowania całości. MD]

D. Iota Unum - Wnioski metafizyczne z kryzysu.

            Wbrew odzywającym się tu i ówdzie głosom, tworzącym niezbyt zgrany chór "Dicite nobis placentia" (Mówcie nam to, co miło usłyszeć), który kompromituje się już choćby samą nadgorliwością i hurra-optymizmem, dzisiejszy kryzys Kościoła, idący w parze z kryzysem, w jakim znalazł się świat, jest faktem oczywistym, po­wszechnie zauważanym. Dość rozpowszechniona jest też opinia, że kryzys przejawia się niewspółmiernością między rozwojem' mate­rialnym (technicznym), a rozwojem duchowym ludzkości. W isto­cie nierównowaga ta wynika z nieumiejętności narzucenia rozwojowi technicznemu ram moralnych: z nieumiejętności zapro­wadzenia ogólnego ładu. Sednem dekadencji ery nowożytnej jest brak jedności - brak zasady, która spajałaby wszystkie wartości. Jedność jest warunkiem istnienia każdego bytu, warunkiem jego doskonalenia i rozwoju. Co prawda wartość, o której tu mówimy, w wieloraki sposób "rozszczepia" się w stworzeniu, ale wielość, która z tego wynika, wpisuje się w całościowy ład - a więc w jed­ność, ponieważ ład jest zestrojeniem wielu elementów w jedną ca­łość, zasadą, dzięki której poszczególne, "rozszczepione" wartości, są odbiciem jednej, jedynej, pierwszej i wiecznej wartości.

Jak wszelako do tego doszło, że we współczesnym świecie za­gubiona została jedność? Tu musimy wskazać, że nigdy czynni­kiem jednoczącym nie może być jeden z elementów, który wraz z innymi elementami ma podlegać zjednoczeniu, lecz jakieś "quid", które jest zewnętrzne względem nich i nad nimi góruje. Innymi słowy, problemów człowieka nie da się rozwiązać poprzestając tylko na człowieku. Otóż swoje wartości świat współczesny stara się zjednoczyć wokół jednej lub dwóch wartości, które się w nim wewnętrznie zawierają: gospodarka, wolność, rozwój osobowy, przyjemności... Jednak nie posiadają one właściwości jednoczą­cych, gdyż są tylko częściowe. Wartością, która jednoczy wielora­kie wartości, jest ostateczna wartość, przez którą wszystkie rzeczy się stają i ku której wszystkie zdążają. Ta ostateczna wartość leży poza porządkiem wartości, które sama jednoczy. Z rozproszonych fenomenów życia, będących bezładnym ciągiem niepowiązanych z sobą rzeczy, czyni ona ciąg uporządkowany, którego poszczególne elementy są wzajemnie złączone tak, iż jedne pociągają za sobą drugie i same są pociągane, układając się w porządek, w nieskoń­czone kontinuum - jakby według skali lub gradientu.

Ale powróćmy do naszego pytania: czemu współczesnemu światu nie udaje się to zespolenie, wpisanie wszystkiego w cało­ściowy porządek? Niewątpliwie dlatego, że jak wspominałem już wielokrotnie w tej książce, dopuścił on do tego, by uległa przy­ćmieniu wizja ostatecznego celu, a tym samym zamknął się w ab­solutnej przyziemności (Diesseitigkeit). Jednak to lekceważenie wartości eschatologicznych ma swoją przyczynę, która wprawdzie nie musiała doprowadzić do tego rezultatu, niemniej stwarzała ku niemu przesłanki. Otóż jest nią ograniczoność ludzkiego umysłu. Właśnie dlatego, że umysł człowieka jest ograniczony, nie może on przeprowadzić niezbędnych operacji, by obmyśleć całościowy po­rządek świata i ufundować aksjologię. A oto one:

            Operacja pierwsza: odrębne postrzeganie wszystkich wartości.

            Operacja druga: jasne pojmowanie relacji każdej z nich do pierwszej wartości - będącej zarazem pierwszą przyczyną i osta­tecznym celem świata.

            Operacja trzecia: obmyślenie w oparciu o te relacje syntetycz­nego sposobu powiązania każdej wartości z każdą inną wartością, oraz ujęcie ich wszystkich w ramach jednolitej wartości.

Dopóki dysponowano niewielką i słabo wyspecjalizowaną wiedzą, wartości były postrzegane niejasno i jak gdyby wszystkie łącznie, zaś ogólny kształt nadawała im jednolita wartość - a była to wartość religijna. Chodzi tu, rzecz jasna, o ideę odniesienia do ostatecznego celu. Miała ona absolutny priorytet i była tą uniwersalną formą, która scalała wszystko. Jak już stwierdziłem, umysł człowieka może ogarniać wszystkie wartości, o ile zlewają się po­niekąd w jedną, natomiast nie jest w stanie ich objąć, gdy pozostają odrębne i każda obraca się w swojej sferze. Rozum nie potrafi wi­dzieć dwóch wartości jednocześnie - co było możliwe wówczas, gdy nie były one wyraźnie odróżniane - przeto jest wyłącznie w stanie przechodzić od jednej do drugiej. Toteż często zdarza się we współczesnym świecie, że człowiek lub społeczeństwo żyje jakąś wybraną wartością tak, jak gdyby była ona autonomiczna, i jak gdyby mogły zostać jej podporządkowane wszystkie pozostałe. Wówczas tej wartości przypisuje się rolę, która przynależy wyłącz­nie pierwotnej, pozaziemskiej wartości. Stąd wokół niektórych wartości ziemskich wytwarza się quasi-religijna otoczka, co można utożsamić z bałwochwalstwem. Wartości zostają tym samym po­zbawione ich prawdziwych korelacji, odcięte od pierwszej warto­ści, która je podtrzymuje. Tak oto "uniwersalnych praw wieczne ogniwo, la forma universale di questo nada" (Boska Komedia, Raj, XXII, 91) ulega zagubieniu. Wartości - już nie postrzegane łącz­nie, lecz odrębnie - przejmują panowanie nad człowiekiem. Po­nieważ w tej sytuacji zaczynają funkcjonować autonomicznie, zaś ich sztuczne ,,rozdęcie" narusza religijną harmonię, jawią się jako opozycyjne względem religii lub obce religii. W końcu również religia może stać się elementem składowym świata: to nazwaliśmy właśnie "chrześcijaństwem wtórnym" (por. § 220-221). Ukierun­kowanie na cel pozaziemski zostaje zrazu zamknięte w przestrzeni prywatnego sumienia, gdzie wolno mu przebywać na mocy zasady wolności. Później jednak rozpływa się w perspektywie czysto do­czesnej. Właśnie to rozmycie religii, stopienie w jedno z warto­ściami świata, zostało uznane za główne novum Soboru Watykańskiego n przez arcybiskupa Awinionu, którego wypo­wiedź przytoczono na łamach L' Osservatore Romano z 3 września 1976 r.: "Kościół próbował się na nowo określić, aż w końcu za­czął kochać świat, otwierać się na niego, stawać się płaszczyzną dialogu." Jest to zatem próba przejścia od wielości (nadmiaru) war­tości, których umysł nie potrafi objąć, ponieważ jawią się one jako odrębne, do aksjologicznej jedności. Jednak owo przejście nie od­bywa się tak, jak powinno - poprzez przywrócenie pozaziemskiej wartości jednoczącej - lecz poprzez ustanowienie immanentnej pseudo-zasady, która odrzuca poszukiwanie przyczyny świata poza nim oraz ludzkiego przeznaczenia poza doczesnością. Barierą, o którą rozbija się owa próba, jest niemożność, aby byt zależny stal się niezależnym (ten wątek został przeze mnie poruszony wielo­krotnie w niniejszej książce).

            Wielość wartości, które nie są wzajemnie powiązane, ociera się o politeizm. W swej książce pl. "Zakorzenienie" ("La Prima Radice", Mediolan 1954, str. 268), Simone Weil bardzo trafnie opisała tę skazę pluralistycznej aksjologii: "Wiara, że istnieją róż­ne, niezależne od siebie dobra, jak prawda, piękno, cnota, jest równoznaczna z grzechem wielobóstwa; nie wolno dłużej pozwalać wyobraźni, by bawiła się z Apollonem i z Artemidą." Ale wcze­śniej już Nicolas Malebranche zwrócił uwagę, że zakładanie wielo­ści niezależnych wartości jest błędem politeizmu. W Księdze VI, rozdz. 3, dzieła pl. ,,0 poszukiwaniu prawdy", odmawia on rze­czom stworzonym jakiejkolwiek przyczynowości, gdyż - jak ar­gumentuje - gdyby posiadały one prawdziwą, tj. niezależną przyczynowość, wówczas byłyby pierwszymi przyczynami, a tym samym zasługiwałyby na uwielbienie. Przełożenie metafizyki na aksjologię jest oczywiste: jeśli istnieją mnogie, wzajemnie niepo­wiązane wartości, które nie wywodzą się z pierwszej wartości, to wtedy każda z nich jest pierwszą wartością i może stać się przed­miotem kultu. Sławienie wartości światowych, traktowanych jako autonomiczne, prowadzi do zanegowania autorytetu jakiej­kolwiek religii.

Zmieniony ( 05.01.2010. )