Zofia Kossak: Podziemie, dzieci Zamojszczyzny, obrona Żydów. | |
Wpisał: Zofia Kossak | |
01.09.2015. | |
Zofia Kossak: Podziemie, dzieci Zamojszczyzny, obrona Żydów.
"Każdy Polak w Generalnej Guberni chowa swojego Żyda, prócz endeka i oenerowca, którzy mają po dwóch Żydów".
[To wspomnienie napisała zaraz po wojnie jedna z najmądrzejszych pisarek, a również główna postać ŻEGOTY. Swą rolę w tej organizacji napisał zaś niejaki Bartoszewski dopiero po Jej śmierci. MD]
Zofia Kossak, „W Polsce podziemnej”, PAX 1999
[książkę można znaleźć w internecie – warto KUPIĆ md]
Kraj walczył jedyną bronią i jedyną metodą, jakie były dla niego dostępne. W walce tej wykazał męstwo, inicjatywę, poświęcenie. Wspomnienie łajdaków żerujących na konspiracji nie może zaćmić piękna epoki pełnej rozpaczy i nadziei, pogardy śmierci, doskonałej obojętności na straty materialne, dumy narodowej, wyegzaltowanego patriotyzmu, wielkości. Cokolwiek by ze strony obcych i swoich mówiono, krakano, pluto i szczuto, i osądzano, i wyśmiewano, i krytykowano - to była epoka niezaprzeczonej wielkości. Zarazem epoka ta była konieczna. Trudno sobie wyobrazić, co stałoby się z krajem, gdyby pozostał "rozsądny". Gdyby walki nie było w ogóle. Gdyby Londyn, zamiast przysyłać rozkazy, pieniądze, zrzucać spadochroniarzy, nakazał ciszę, spokój, bierność, czeskie przetrwanie. Niewątpliwie, oszczędziłoby to wiele zniszczeń, wiele krwi, ale... Ach, mimo woli, staje żywo w oczach pierwsze zebranie konspiracyjne, w jakim niżej podpisana miała zaszczyt brać udział, w październiku 39 r. Odbywało się w ruinach domu Związku Osadników przy ul. Myśliwieckiej, w zupełnej ciemności. Przez puste otwory okienne widać było czarne niebo. Schodzono się po omacku, wymieniając szeptem hasło. W ciemności głos niewidocznego człowieka pouczał, że wojna nie skończona, że pierwszy etap walki wypadł niepomyślnie, lecz nie wiadomo, co dalsze przyniosą, i że obecni mogą na wynik ich wpłynąć. Mogą i muszą. Jest to ich powinność. - Ogłaszam powszechną mobilizację - mówił - bez granicy wieku. Nie spodziewajcie się z walki ani korzyści, bo to będzie walka śmiertelna, ani sławy, bo nikt o was nie będzie wiedział, ale spełnicie swój obowiązek Polaków...
Mężczyzna, przemawiający wówczas, zginął dawno. Nic jednak nie zatrze w pamięci wrażenia, jakie słowa jego wywarły. Przyszli na zebranie sponiewierani, upokorzeni niewolnicy, nieszczęśliwi, załamani, zrozpaczeni. Zabrakło Ojczyzny pod ich stopami, runęło wszystko na głowy i nie mieli po co żyć. A teraz, stojąc wyprostowani, słuchali jako żołnierze biorący na siebie cały honor walki za nieobecnych lub poległych, lub pozostających w niewoli. I wierzyli, ufali, podnosili głowy. Gdy pojedynczo wymykali się z ruin na pogrążone w mroku, owładnięte przez wroga miasto - zdawało im się, że w ciemności dostrzegają bliski świt... W Tetmajerowskim arcydziele Na Skalnym Podhalu znajduje się opowiadanie górala, który całe prawie życie spędził w więzieniu austriackim za udział w powstaniu chochołowskim. Udział ten zresztą ograniczył się do dołączenia do oddziału i przemaszerowania z nim kawałka drogi, gdyż wnet potem oddział został zlikwidowany przez Austriaków. Bohater powieści, wróciwszy z więzienia stary, schorowany, nie zastaje ani żony, ani dzieci, ani domu. Nie ma nic, jest dziadem, żebrakiem. Ale krótkiej przynależności do powstania nie żałuje. "Bo ta kwila - powiada - to belo wszyćko..." .
"Okrutny i krwawy sen" według Jędrzeja Giertycha - w oczach uczestników mieni się pięknymi barwami. Zasadniczą cechą tego okresu była jedność - zespolenie całego narodu, prawdziwe, istotne. Dziedzic i chłop, rolnik, fabrykant, sprzedawca, kupujący, żołnierz, dowódca - jedna myśl, jeden cel, jeden duch. Bojownik Podziemia był przez Niemców tropiony, ścigany jak dzikie zwierzę, lecz wieleż radosnej siły dawało mu poczucie niezawodnego zaplecza! Domy, ludzie, wszystko mu sprzyjało, chroniło, wspomagało. O, wzruszające wspomnienia wędrówek po kraju, gdy nieznajomy robotnik zapytany, gdzie by można znaleźć nocleg, wskazując ręką gospodę, dodawał poufnie: "Politycznie ja za nich nie ręczę... Z polityką lepiej ostrożnie... Za to w tamtej chałupie, choć ciasno, ale o wszystkim mówić można... To Polacy murowani”... Albo piaszczysty, senny mazowiecki trakt. Upał. Po obu stronach sosnowy las. Jedzie gościńcem chłopina szkapiną, wózczyną, obdarty, spłowiały, kudłaty, obojętny. Sądziłbyś, że nie wie nic o walce podziemnej, o walce cywilnej, zna co najwyżej kontyngenty, nałożone przez Niemców na wieś. Jedzie, kiwa się miarowo, biczyskiem nad grzbietem szkapięcia wywija i mruczy coś pod nosem. Ni to śpiewa, ni mamrocze: "Na przystanku żandarmi rewidują... Na przystanku żandarmi rewidują... Na przystanku żandarmi rewidują!..." Jedzie, jedzie, powtarza monotonnie swoją gadkę i niejeden z mijanych przezeń pieszych albo rowerzystów wsłucha się w tę powtarzankę, stanie, odkrzyknie: "Bóg zapłać, gospodarzu!" i hulnie w las, by bokami, ścieżkami ominąć niebezpieczny przystanek pobliskiej kolejki. ...Jedności, kto ciebie nie znał... Dalsze cechy to były braterstwo i ludzkość. Tak, panie Jędrzeju. Nigdy i nigdzie nie spotkałbyś pan tyle przejawów dobroci, ofiarności, poświęcenia dla drugich, co w życiu Podziemia. Żyłam w tym środowisku długie cztery lata, widziałam, doznałam, stwierdzam. Przytoczę choć jeden przykład, nie wszystkim może czytelnikom znany, - epizod dzieci z Zamojszczyzny. Zamość w pierwszym roku wojny ofiarowany przez Hitlera Himmlerowi, przezwany Himmlerstadt, został przeznaczony na bastion SS, stolicę nowej Marchii wschodniej. Całą ludność miasta oraz kilkudziesięciu wsi okolicznych wysiedlono z właściwym tego rodzaju operacjom okrucieństwem. Ludność ta przeważnie wymarła z głodu, brudu i chorób w okropnym obozie podzamojskim, dzieci odebrano rodzicom i miano wywieźć do Niemiec. Wszystkie dzieci w wieku od 2 do 14 lat. A była zima. Jedna z owych srogich, okupacyjnych zim, gdy mróz utrzymywał się stale poniżej 20 stopni. Pierwszy pociąg wiozący dzieci w zaplombowanych wozach przejechał przez Warszawę, zatrzymując się zaledwie godzinę. Obstawiony był wartą nie pozwalającą zbliżyć się nikomu, niemniej kolejarze warszawscy zdołali doń dotrzeć i sprawdzić, że oszronione wagony wypełnione są trupami zamarzniętych dzieci. Z około tysiąca niewiniątek nie żyło żadne. Ze stosów sztywnych ciałeczek nie wydobywał się ani jeden jęk. Pociąg-trumna pojechał dalej ku któremuś z krematoriów, a kolejarze zaalarmowali miasto. Zarazem kolejarze lubelscy dali znać kolegom, że następny transport wyrusza z Zamościa tejże nocy. I wtedy zaszedł fakt jedyny w swoim rodzaju. Bez niczyjego rozkazu, samorzutnie, odruchowo, cała stolica ruszyła na dworzec, by odbić dzieci i zabrać do domów. Zamknięto sklepy, przekupki porzuciły stragany, opustoszały warsztaty. Restauratorzy zamknęli swoje jadłodajnie, fryzjerzy zakłady. Kilkudziesięciotysięczny tłum obległ Warszawę Wschodnią, Warszawę Zachodnią i dworzec towarowy w Szczęśliwicach. W tłumie tym przeważały kobiety, każda z węzełkiem ciepłych szmat, butelką mleka, nierzadko zupą w garnuszku dla nakarmienia oczekiwanych. Postawa tego tłumu matek współczujących innym matkom była groźna, nowe fale napływały nieustannie ze śródmieścia i Niemcy szaleli z wściekłości. Jak zwykle wobec wypadku nieprzewidzianego, potracili głowy. Zaklinali przez megafon tłum, by się rozszedł, zapewniali, że żaden pociąg z dziećmi nie został wysłany, że to wszystko nieprawda. Nikt im nie wierzył. Grozili, że poczną strzelać. Nikt się nie poruszył. Nareszcie zatrzymali pociąg w Garwolinie o dwie godziny drogi przed Warszawą i tam na pół żywe z mrozu dzieci wyładowano.
Nie mniej wymowną była akcja ratowania Żydów, wciąż niedoceniana, przemilczana lub nieznana. Najniebezpieczniejsze i najmniej wdzięczne zadanie konspiracyjne, przeprowadzone do końca. Gdyby nie pomoc i poświęcenie Polaków, ani jeden Żyd nie zostałby żywy na ziemiach polskich. Oczywiście, że i tutaj zdarzały się szakale wykorzystujące tragedię żydowską, lecz ogół społeczeństwa narażał życie własne oraz swych rodzin bezinteresownie, z czystej miłości bliźniego. Rzecz charakterystyczna, ci, co przed wojną nawoływali najzapalczywiej do bezwzględnej walki z Żydami, przodowali w tym dziele pomocy i powszechnie znane było powiedzonko: "Każdy Polak w Generalnej Guberni ma swojego Żyda, prócz endeka i oenerowca, którzy mają po dwóch Żydów". A pomoc rodzinom rozstrzelanych, rodzinom więźniów, opieka nad więźniami! Słowo "Pawiak" pozostało we wspomnieniu nie tylko jako symbol śmierci i przemocy, lecz symbol braterstwa i narodowej wspólnoty. Każdy, kto się dostał w te nasiąkłe krwią mury, korzystał z czujnej, ofiarnej pomocy społeczeństwa, dostarczającego mu "grypsy", lekarstwa, pożywienie. Nawet gdy był osadzony w "izolatce", umiano do niego trafić z zastrzykiem i dobrym słowem. P. Giertych ma słuszność, mówiąc, że każdy akt podziemny wymagał wspólnictwa długiego łańcucha ludzi, jednako narażonych, jednako zainteresowanych losem nie znanego im więźnia, gdyż więzień ten był Polakiem, a to wtedy wystarczało... [----] P. Giertych, jak sam pisze, bawił w kraju krótko, i to w r. 1945, a więc w okresie likwidacji Podziemia i sporządzania bilansu minionych czterech lat. Bilans ten był niewesoły. Warszawa nie istniała i wielu mniemało, że nigdy już nie powstanie. Najlepsza, najszlachetniejsza młodzież poległa. Bohaterowie nie żyli, za to wyroili się masowo szabrownicy. Łobuzy i rzezimieszki podszywali się pod żołnierzy AK, prezentując legitymacje zrabowane zmarłym. "Las" partyzancki przekształcił się w las bandycki. Chwalebna gloria znikła, pozostały z niej czady snujące się nad ziemią. Był to okres powszechnego załamania, żalu do siebie i drugich, zajadłej, samobiczującej krytyki. I wśród podobnego nastroju przybyszowi, nie znającemu poprzednich lat konspiracji, mogło się zdawać, że szkaradne nadużycia stanowiły treść Podziemia. Zaprawdę, z ogromną ostrożnością i wielkim szacunkiem należy podchodzić do tej epoki, niepodobnej do żadnej innej i której prawdziwie pojąć nie zdoła nikt, kto jej nie przeżył. Dopóki historia nie wypowie swego sądu, należy jej się przynajmniej - cisza. W niezliczonych mogiłach śpią gromadnie polegli, których zasadniczą cechą była młodość i którym nie śniło się nigdy, że Polak, rodak, nazwie ich kiedyś "zdziczałymi mordercami". Przeciwnie, ginąc wierzyli, że zasłużyli się dobrze Ojczyźnie i że dusze ich powiedzie do Nieba św. Barbara, Patronka Podziemia.
"Życie" (Londyn) 1950, nr 21-22 |