NAJEŹDŹCY. Nie ma żadnych "uchodźców" ani "imigrantów". | |
Wpisał: Prof. Jacek Bartyzel | |
18.09.2015. | |
Najeźdźcy. Nie ma żadnych „uchodźców” ani „imigrantów".
Oczywiście będziemy strzelać. W tej szalonej, rasistowskiej wojnie zasada non-violence jest bronią tłumów. Siła natomiast jest bronią napadniętej mniejszości. To my się bronimy. Użyjemy siły.
18 września 2015 http://www.wyszperane.info/2015/09/18/najezdzcy/ za: http://www.bibula.com/?p=83322
Prof. Jacek Bartyzel Należy zacząć od nazywania rzeczy po imieniu. Nie ma żadnych „uchodźców” – ci, których można by określać tym mianem, stanowią zaledwie drobną cząstkę masy wdzierającej się do Europy. Nie ma żadnych „imigrantów”: imigrant to albo ktoś, kto subiektywnie jest emigrantem, zmuszonym do czasowego opuszczenia swojej ojczyzny, ale pragnącym do niej powrócić, gdy tylko będzie to możliwe, albo ktoś, kto chce wtopić się w socjologiczną rzeczywistość kraju osiedlenia, przyjmując jego obyczaje, jego normy pisane i niepisane, żyjąc i pracując tak, jak czynią to tubylcy. Ci, o których dziś mówią wszyscy, nie są ani jednymi, ani drugimi. Gdyby byli uchodźcami z powodów politycznych lub innej formy ucisku, uciekaliby przecież najpierw do krajów, gdzie żyją ich pobratymcy, ludzie tej samej wiary i kultury, jak Arabia Saudyjska czy okoliczne emiraty – tak się składa, że bajecznie bogate, więc zdolne do wykarmienia i wchłonięcia przybyszów bez żadnego uszczerbku dla własnego poziomu życia. Gdyby byli imigrantami mającymi szczerą wolę zintegrowania się ze społeczeństwami, do których (nieproszeni) przybywają, wykazywaliby choć minimum zainteresowania ich sposobem życia, starając się do niego akomodować, a przecież doskonale wiadomo, że tego nie czynią i czynić nie zamierzają. O narodach, pośród których chcą mieszkać, nie wiedzą i nie chcą wiedzieć nic lub prawie nic, a jeśli cokolwiek wiedzą, to akurat tylko tyle, by je nienawidzić, gardzić ich – to znaczy naszą – kulturą, religią, tradycją. Gdy tylko uda im się wedrzeć, będą postępować tak samo, jak miliony, które już przybyły przed nimi: tworzyć rasowe i wyznaniowe getta, tworzyć w nich terrorystyczne komórki, uprawiać przestępczość, żerować na bogactwie wypracowanym przez dziesiątki pokoleń Europejczyków. Oni nie chcą się „asymilować”: chcą żyć na cudzy koszt, chcą zasiłków wypłacanych przez zidiociałe przez socjalizm państwa „opiekuńcze”, chcą łatwego i szybkiego dostępu do kobiet (70, a według niektórych szacunków, nawet 80 procent „uchodźców” to młodzi, silni i zdrowi mężczyźni), a ci, którzy ich tu posyłają – i dobrze wiedzą po co ich posyłają – chcą, by samą liczbą stóp opanowali terytorium, które w końcu jak dojrzały owoc, bez potrzeby używania na większą skalę środków militarnych, stało się łupem wyznawców Allacha. Trzeba więc bez eufemizmów powiedzieć jasno: to są najeźdźcy, to jest kolejna fala mahometańskiej głównie inwazji, której celem jest podbój Europy, tyle że innymi środkami niż przed wiekami. Ta inwazja trwa od kilku już dziesięcioleci i wydaje się, że przynajmniej niektóre – akurat te, które stanowiły jądro cywilizacji łacińskiej – kraje: Francja, Hiszpania, Anglia, są już stracone i niedługo obrócą się w kalifaty i emiraty. Teraz przyszedł czas również na pozostałe kraje i narody, w tym Polskę. Spełnia się w najdrobniejszych szczegółach, również w opisie psychologicznych i ideologicznych mechanizmów prania mózgów, tchórzostwa, wypierania instynktu samozachowawczego, apokaliptyczna wizja w proroczej powieści Jeana Raspaila Obóz świętych (Le Camp des saints), napisanej wtedy, kiedy najazd dopiero się zaczynał, czyli w 1973 roku. Jest w niej wszystko, także to, co się dzieje się „po drugiej stronie”: czyli zdrada i kolaboracja z najeźdźcami tych, którzy mienią się być rządcami Europy oraz będąca na ich usługach totalna, nachalna, kłamliwa i bezczelna propaganda pro-imigracyjna, połączona z moralną stygmatyzacją tej części społeczeństw, która nie poddaje się jeszcze praniu mózgów i chce się bronić, uprawiana przez skorumpowane media. Z brukselskiej stolicy Wielkiej Maciory płyną już niezawoalowane nawet nakazy przyjmowania coraz to wyższych kontyngentów przybyszów przez kraje członkowskie UE oraz pogróżki na wypadek niedostosowania się do nich. Ostatni prawdziwy mąż stanu w Europie – to znaczy taki, który troszczy się o swój lud, a nie o abstrakcyjne „prawa człowieka” – premier Węgier Viktor Orbán jest obrażany i traktowany jako niemal wyrzutek. Podrzędni gubernatorzy prowincji UE, jak nasza pani premierzyca, prześcigają się w służalczości i nie dość, że deklaruje podwyższenie liczby „imigrantów” przyjmowanych do Polski, to jeszcze ma czelność – ona, która wskazała ongiś miejsce kaźni dla nienarodzonego dziecka „Agaty” – bełkotać coś o „teście przyzwoitości”. Medialne szczujnie, na czele z największą z nich – „Gwiazdą Śmierci” na Czerskiej – lżą wszystkich, którzy nie chcą poddać się terrorowi, przeprowadzając pseudo-uczone analizy „psychologiczne” bojaźliwych konserwatystów, w wykonaniu kolaboracyjnych naukowców, cenzurują niepoprawne wypowiedzi internautów, równocześnie zaśmiecając umysły swoich nieszczęsnych czytelników łzawą propagandą pro-imigracyjną i pouczać o tym, czym jest prawdziwe chrześcijaństwo. Ta ostatnia kwestia jest warta szczególnej uwagi. Nie od dziś oczywiście wrogowie Chrystusa i Jego Kościoła szerzą swoją „ewangelię”, która w każdym wypadku okazuje się treściowo zbieżna z sentymentalno-humanitarną ideologią oświeceniowego naturalizmu, wykoncypowaną w lożach masońskich. I ten proceder przewidział genialnie Raspail wprowadzając na początku swojej powieści postać goszystowskiego obdartusa, nienawidzącego swojej rodziny i swojego kraju, który powtarza slogan, że na statkach wiozących najeźdźców znad Gangesu jest „około miliona Chrystusów, którzy jutro zmartwychwstaną”, ale na pytanie czy jest wierzący, odpowiada cynicznie, że oczywiście nie, ale ten „milion Chrystusów… nieźle brzmi, jak wszystkie brednie opowiadane przez księży”.
I co jeszcze gorsze, Raspail przewidział także nie tylko biskupów i szeregowych księży głoszących takie brednie, ale i wystylizowanego na „ubogiego”, wyjadającego aluminiowym widelcem sardynki z puszki, „papieża - Brazylijczyka” (nieścisłość zaiste drobna, podobnie jak małe przesunięcie w czasie i kolejności powieściowego „Benedykta XVI”) wzywającego do przyjmowania najeźdźców i gotowego sprzedać na ich potrzeby wszystkie skarby Muzeum Watykańskiego; papieża, będącego „kondotierem pogan”. Czym kierują się ci nasi okupanci wzywający do przyjmowania najeźdźczych hord? Zapewne niektórzy z nich, i ci podrzędniejsi wykonawcy, albo interesownym (krótkoterminowo) cynizmem, kalkulującym, że efektowna fotka, grająca na emocjach, przedstawiająca ojca wychodzącego z dzieckiem na rękach z morza, przyniesie popularność i wymierne profity w postaci nagrody za „Zdjęcie Roku”, albo sami są już otumanieni ideologią wielokulturowości. Lecz nie łudźmy się: ci, którzy są na szczytach jawnych i ukrytych hierarchii Mordoru dobrze wiedzą po co to robią: od dziesiątków lat, jeśli nie od stuleci już, realizują swoją wizję kulturowego, religijnego, etnicznego, rasowego i każdego innego synkretyzmu, w którym ludzie pozbawieni konkretnych tożsamości staną się plastyczną masą, podatną do ulepienia z nich poddanych Księcia Tego Świata, a w konsekwencji – wiecznych potępieńców. Sami zaś, ukryci w zamkniętych i „monitorowanych” rezydencjach, czują się bezpieczni, za nic mając – lub po prostu drwiąc z nich albo wyniośle pouczając o niestosowności – troski i obawy zwykłych ludzi, stykających się z najeźdźcami na co dzień. Coraz częściej zrzucają więc także maskę demokratyczną, bo „suwerenny lud” w demokracji liberalnej ma nie mieć w niej nic do gadania, a jedynie posłusznie podporządkowywać się kolejnym dyrektywom i rozporządzeniem, a nawet wykazywać dla nich entuzjazm. Lecz, dzięki Bogu, istnieje jeszcze Opatrzność, która pisząc prosto po liniach krzywych potrafi pokrzyżować wszelkie plany sił Ciemności. Choć może się wydawać, że (jak głosił napis umieszczany na tarczach dawnych zegarów słonecznych) „jest już później, niż myślisz”, zawsze istnieje szansa, że powstanie jakiś Pelayo czy Sobieski i rozpocznie rekonkwistę. Przyszłość pozostaje przed nami zakryta, ale nie zwalnia to nikogo z obowiązku stawiania oporu i przygotowywania insurekcji – i przeciwko najeźdźcom, i ich rodzimym kolaborantom. Jak mówi jedna z postaci Obozu świętych: „Oczywiście będziemy strzelać. W tej szalonej, rasistowskiej wojnie zasada non-violence jest bronią tłumów. Siła natomiast jest bronią napadniętej mniejszości. To my się bronimy. Użyjemy siły”.
Prof. Jacek Bartyzel |
|
Zmieniony ( 24.09.2015. ) |