Co wy, nowi czciciele Allacha, wyprawiacie ??!
Wpisał: Elena Czudinowa   
08.10.2015.

Co wy, nowi czciciele Allacha, wyprawiacie ??!

 

 Z książki „Meczet Notre Dame. Rok 2048”, Elena Czudinowa, wyd. VARSOVIA, 2012

 

Seledynowy saab imama Abdullwahida mknął z getta Austerlitz w kierunku Ogrodu Botanicznego. Szofer Abdullah, młody chło­pak z konwertytów, lękliwie zerkał z ukosa na "patrona", jak sam nazywał imama, gdy nikt nie słyszał. Gołym okiem było widać, że imam dawno już nie był w tak złym humorze, tylko patrzeć, jak przyczepi się do jakiejś drobnostki i urwie mu z wypłaty premię.

- Jeszcze jeden korek i mi ciśnienie skoczy. Nie, no pomyśl tyl­ko, Abdullah, w końcu mamy teraz nie jakiś tam tysiąc czterysta pią­ty rok [według księżycowego kalendarza muzułmańskiego (hidżry), tj. 1985 r.] , kiedy to byle gołodupiec miał własne auto! W ciągu ostat­nich dziesięciu lat, liczba prywatnych samochodów, za co chwała Allachowi, zmalała do jednej trzeciej! Skąd więc, pytam się, skąd te wieczne problemy z parkowaniem, ta ciasnota na drogach?!

- Bo cała ta statystyka jest nic nie warta, czcigodny Abdullahi­dzie! Zależy jak na to patrzeć. Z jednej strony, rzeczywiście, tylko co dziesiąta rodzina ma dziś samochód. Ale z kolei, ile nam przybyło rodzin w ciągu tych dziesięciu lat?

- Ty mnie tu nie pouczaj! Akurat wasze kobiety, Francuzki, mało rodzą! - oburzył się imam. - Myślisz, że nikt nie wie, co wy wypra­wiacie? Bierzecie do domu jakąś starą dziewkę, siostrę albo przyja­ciółkę żony, niby na drugą żonę, a prawda jest taka, że ona tylko po­maga w gospodarstwie albo dzieci niańczy! Udajecie, oczy mydlicie uczciwym ludziom! Żadnego przywiązania do normalnego porządku u was nie ma. A ja bym sprawdzał, tak, sprawdzał, czy mężczyzna śpi z wszystkimi żonami czy nie! Wziąć by was pod lupę, to zaraz by się wydało, co się w waszych rodzinach wyprawia!

Abdullah przemilczał uwagę. Imam miał bardzo kłótliwy cha­rakter, a on bał się o swoje miejsce pracy. Szczególną zaś cierpliwoś­cią wykazywał się po każdym odwiedzeniu getta. Zbyt żywe było jeszcze wspomnienie niedawnych głodnych lat, parszywych papie­rosów, łachów po starszym bracie, pięciometrowego pokoiczku pod dachem. A co najbardziej przykre, ileż to po sąsiedzku mieszkało wszelakiej maści durniów, których Arabowie próbowali nawracać. Oni zaś wcale tego nie chcieli. Jedni wypowiadali słowa szachady ze łzami, jakby kto im ojca i matkę zabijał, a inni już w ogóle wybierali przeniesienie na łono Abrahama.

Za niego z kolei ci z policji religijnej wcale się nie brali, już nawet przestał ich oczekiwać. Czasem zdawa­ło mu się, że już mu tak te najlepsze lata życia przelecą za drutem kolczastym. Z drugiej strony, to znów delikatna sprawa - samemu nie wypada poprosić. To znaczy, oczywiście, można. Ale wtedy tanio się człowiek sprzedaje, oj tanio. Kiedy imam Abdullwahid w końcu pojawił się w ich domu z Pouczeniem dla zwolenników sunny pod pachą, jego radość była niekłamana.

Matka z bratem w milczeniu wychodzili z pokoju, ponurzy, przygnębieni, a on zostawał i słuchał. Słuchał, kiwał, zgadzał się, czasem ledwo powstrzymując promienny, drwiący uśmieszek, zwłaszcza, gdy obliczał sobie z grubsza, o ile więcej zarabiają prawowierni. I w końcu jego historia zakończyła się happy-endem: imam uznał jego nawrócenie za swój osobisty triumf; sam się zatroszczył o obiecującego młodzieńca, biorąc na siebie całą biurokrację. W końcu zrobił go swym osobistym szoferem. Na taką ciepłą posadkę nawet nie każdy Turek mógłby liczyć i żaden Arab by się jej nie powstydził!

- Tak, chociaż i potomkowie proroka też często nie są od was lepsi - gderał dalej imam. - Uczą dzieci zabawiać się tymi tworami szatana - fortepianami, czy jak je tam zwą, kontrabasami, skrzypca­mi... Dobrze chociaż, że w mieście nawet jedna sztuka nie została z tych obmierzłych ogromnych instrumentów z dziesiątkami pisz­czałek! A to by dopiero na nich grali! Pilnowałby lepiej jeden z dru­gim, czy dziecko na poranną modlitwę nie zaspało! Ale po co, namaz nieważny, niech sobie lepiej na pianinkach pobrzdąkają! Ktoś powie, odrobinka muzyki bogobojnemu człowiekowi nie zaszkodzi – na weselu czy tak po prostu do kolacji. Ale te wszystkie nuty to jest dzie­ło szatana, tak, dzieło szatana! Tak, Abdullah, przypomnij mi, żeby wysłać pomocników, niech popalą te wszystkie paczki z nutami w domu tej kafirki, z którą dziś się rozprawiliśmy! Jak nie nakażesz, to rozniosą gdzieś i pochowają, już ja wiem najlepiej, jakie tam kombinatorstwo odchodzi w tym getcie!

- L­ato zapowiadało się znojne i już teraz popołudniu słońce za­czynało prażyć. Imam był zmęczony wizytą w getcie, zmęczyło go wchodzenie po drabinach do domów, w których już od dawna nikt nie widział żadnej windy, zmęczyło go przebywanie w żałosnych za­kurzonych mieszkankach bez klimatyzacji. Gdyby nie to naturalne dla tak wysoko postawionej persony rozdrażnienie, być może i nie wezwałby bezzwłocznie policji, żeby aresztowała starą nauczy­cielkę muzyki, żyjącą skromnie z lekcji gry na pianinie w getcie Austerlitz. Nauczycielka, niejaka Marguerite, tfu, też mi imię, Mar­guerite Teysse, już od dawna była na liście, ale mogła spokojnie prze­żyć jeszcze jakieś pięć lat w tej swojej klitce, w końcu zdarzają się takie przypadki bardzo często. [---]