Czeka nas długi marsz, by to zmienić | |
Wpisał: Wojciech Sumliński | |
01.11.2015. | |
Czeka nas długi marsz, by to zmienić
Wojciech Sumliński, „Czego nie powie MASA”, O polskiej mafii. Od strony 183.
Wyd. Wojciech Sumliński, REPORTER (WSR), mail: wojciech@sumliński.pl
[----] Gdy kilka miesięcy później wybuchła afera z więzieniami CIA na terenie Polski, mogłem się tylko uśmiechnąć widząc, jak Leszek Miller i Aleksander Kwaśniewski kłamią w żywe oczy, negując fakt przebywania talibów w Kiejkutach. Pozostaje pytanie: co stało się z 15 milionami dolarów, które CIA zapłaciło za pośrednictwem zastępcy szefa AW, pułkownika Andrzeja Derlatki, Agencji Wywiadu i polskim politykom za możliwość działania na naszym terenie'? Bo na te pytanie nikt dotąd nie odpowiedział. "
***
Ta historia, w zderzeniu z wypowiedziami Leppera o przetrzymywanych w Polsce talibach, z której w swoim czasie wyśmiewano się gremialnie, przekonała mnie, że przewodniczący Samoobrony miał dobre źródła i wiedział, co mówi. Zaintrygowało mnie to na tyle, że zacząłem zbierać o nim informacje. Początkowo przy okazji innych spraw i nie nachalnie - ale zawsze wtedy, gdy nadarzała się po temu sposobność. 27 maja 2011 roku na stronie internetowej Samoobrony ukazały się kondolencje następującej treści: "Odszedł nasz Kolega Mecenas Ryszard Kuciński, przyjaciel i długoletni współpracownik. Łącząc się w żalu z sercem pełnym bólu, w imieniu działaczy i sympatyków Samoobrony oraz własnym, składam Rodzinie i Bliskim wyrazy głębokiego współczucia. Żegnaj Ryszardzie! Przewodniczący Andrzej Lepper" . Śmierć Kucińskiego, który był dla Leppera jedną z najbardziej zaufanych osób, na tyle bliskim, że to właśnie u niego Lepper zdeponował tajne dokumenty i nagrania, które miały być zagrożeniem dla ludzi na wysokich stołkach - bardzo wpływowych, zajmujących najwyższe stanowiska w państwie - zastanowiła mnie. Dla Andrzeja Leppera zdeponowane materiały, z których część dotyczyła Fundacji "Pro Civili", założonej przez oficerów WSI, miały stanowić swoistą polisę ubezpieczeniową. Ale Lepper nie mógł ulokować dokumentów w gorszym miejscu: umieszczając je u Kucińskiego popełnił niewybaczalny - i prawdopodobnie śmiertelny - błąd. Równie dobrze mógł je przekazać generałowi Markowi Dukaczewskiemu czy innym wysokim rangą oficerom WSI. Jak to się stało, że do końca nie wiedział o związkach Kucińskiego, byłego rzecznika Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie, z tajnymi służbami, o którym to fakcie wiedziałem nawet ja? Jednemu ze współpracowników z Samoobrony, B., oraz jednemu dziennikarzowi, Tomaszowi Sakiewiczowi, Lepper deklarował, że dokumenty zostały zdeponowane w najbardziej bezpiecznym miejscu z możliwych. Tym "bepiecznym miejscem" okazała się kancelaria adwokata, o właścicielu której mój informator, pułkownik Aleksander Lichodzki, mówił: "nasz człowiek". Kuciński potwierdził prawdziwość tych słów przekazując mi na polecenie swoich mocodawców zdjęcia prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, na których ten ostatni znajdował się w towarzystwie Marka Dochnala. Według moich informatorów, ludzi naprawdę dobrze poinformowanych i mających swoje źródła m.in. wśród prominentnych działaczy Samoobrony, Andrzej Lepper obracał tak zwaną "lewą kasą partyjną". Czym była owa "lewa kasa",? Oprócz oficjalnego dofinansowania z budżetu państwa, z którego szczegółowo trzeba się rozliczać, Samoobrona i Andrzej Lepper, a w tamtym czasie były to pojęcia właściwie tożsame, osiągali nieoficjalne dochody z "dobrowolnych" wpłat kandydatów w wyborach do Europarlamentu, po kilkaset tysięcy złotych, "dobrowolnych" wpłat kandydatów w wyborach w 2001 i 2005 roku - płacili wszyscy, którzy mieli na listach pierwsze, drugie i trzecie miejsce, od 75 do 120 tysięcy złotych - oraz z "dobrowolnych", rzecz jasna, wpłat od osób, które dzięki Samoobronie uzyskały pracę w instytucjach państwowych i samorządowych. Tu zwyczajowo wpłata równała się jednej pensji, którą otrzymywała osoba protegowana przez partię. Lepper był także "wspierany" przez przedsiębiorców, którzy prowadzili korzystne interesy z instytucjami podległymi Ministerstwu Rolnictwa bądź zyskiwali na korzystnych dla siebie rozwiązaniach prawnych. Przykładem był olsztyński hodowca ryb, Feliks Siemienas, który dzięki Lepperowi uzyskał dofinansowanie z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska w kilku województwach, sięgające łącznie kilkunastu milionów złotych. Takich większych i mniejszych biznesmenów, którzy zawsze odwdzięczali się odpowiednimi wpłatami, było wielu. Według informatorów o szczegółach "lewej kasy" pełną wiedzę miał tylko Andrzej Lepper, Janusz Maksymiuk, Stanisław Lyżwiński oraz mecenas Ryszard Kuciński, u którego zdeponowane zostały wszystkie dokumenty osobiste Leppera oraz dokumenty finansowe Samoobrony. Przewodniczący Samoobrony ufał Kucińskiemu do tego stopnia, że najbardziej "wrażliwe" dokumenty trzymał nie w siedzibie partii, gdzie miał sejf, ale właśnie u niego. "Lewa kasa" Samoobrony wynosiła co najmniej 15 milionów złotych i nigdy nie wyjaśniono, co stało się z tymi pieniędzmi. Wiadomo jedynie, że do pewnego momentu były, a potem nagle przed przedterminowymi wyborami parlamentarnymi, jesienią 2007 roku, "rozpłynęły się". W efekcie przed wyborami, w przeciwieństwie do tych z roku 2005, Samoobronie pieniędzy brakowało na wszystko: na reklamy, bilbordy, ulotki. Partia była biedna, co dziwiło działaczy Samoobrony, bo każdy wiedział, ile dawał. Ale Lepper nie odpowiadał na pytania i nie reagował na oddolną krytykę. Sprawiał wrażenie, jakby czegoś panicznie się bał. Czy mogły to być informacje o seksaferze, które na światło dzienne wyszły jakiś czas później, ale o których w pewnych kręgach wiedziano już wcześniej '? Andrzej Lepper aniołem nie był. Seksualizm, wraz z całym jego tabu, jest prawdopodobnie najbardziej niepokojącym popędem, jaki mają ludzie. Większość ma swoje słabostki, impulsy i żądze ukryte tuż pod powierzchnią, a większość z tej większości albo trzyma je na wodzy, albo folguje im potajemnie. Są jednak ludzie, którzy nie tylko dostrzegają u innych takie impulsy, ale którzy potrafią obrócić je na swoją, i swoich wspólników, korzyść. Wiedzą bowiem, że posługując się ową częścią ludzkiej natury, mogą zyskać i zachować władze nad innymi ludźmi. Pod koniec 2003 roku na jedną z imprez Samoobrony w towarzystwie Lecha Szymańskiego, byłego oficera WSI, a w tamtym czasie doradcy Samoobrony, przyszedł Zbigniew Stonoga, przedsiębiorca. W krótkim czasie, by zaistnieć politycznie, został asystentem społecznym Wandy Lyżwińskiej. Wbrew rozpuszczanym pogłoskom, nigdy nie został asystentem Andrzeja Leppera, ale jest faktem, że bardzo się starał, by zacieśniać z nim relacje. I to się udało, choć i tak Stonodze najbliżej było do Janusza Maksymiuka, jednego z założycieli Fundacji "Pro Civili " , oraz do Marka Mackiewicza, byłego szefa kontrwywiadu WSI, w Sejmie też doradcy Samoobrony. Zbigniew Stonoga osiągnął cel i pozyskał zaufanie Andrzeja Leppera - a potem nagle wszystko się zmieniło. Pierwszy symptom nadchodzącej zmiany ujawnił się jesienią 2004 roku, w kawiarni "Ambasador" przy ulicy Pięknej w Warszawie, podczas spotkania Mackiewicza i Stonogi z prominentnymi działaczami Samoobrony, m.in. ze Stanisławem Lyżwińskim i Krzysztofem Filipkiem. To właśnie wtedy Stonoga pierwszy raz wspomniał, że ma wiedzę na temat nagrań erotycznych ekscesów Andrzeja Leppera. Przebieg spotkania, zarejestrowanego w całości przez kogo? - wówczas jeszcze nie wstrząsnął słuchaczami. Nie pojęli bowiem, że to, o czym mówił Stonoga, było zarazem bronią i groźbą. Zrozumieli to, gdy na kolejnych spotkaniach, w Sejmie i na imprezach prywatnych - na długo przed wybuchem seksafery z udziałem Anety Krawczyk - na które Stonoga przychodził zazwyczaj w towarzystwie Lecha Szymańskiego i Marka Mackiewicza, dowiedzieli się, że nagrań sex party jest znacznie więcej, i to nie tylko z udziałem Andrzeja Leppera. Od tego momentu przyjaźń się skończyła, a Lepper, po odkupieniu nagrań za partyjne pieniądze, zerwał kontakty ze Stonogą. Indagowany o Zbigniewa Stonogę reagował wręcz alergicznie. W tym miejscu pojawia się kilka pytań: po co zorganizowano to wszystko? Czy tylko dla pieniędzy? I najważniejsze - kto mógł to zorganizować? To pytania retoryczne. Zastawione sidła, w które lider Samoobrony wpadł, były pierwszym poważnym problemem Leppera, a małe piekło, które w sobie ukrywał, udając publicznie, że ono nie istnieje, zaprowadziło go na ławę oskarżonych. Ale to nie to przywiodło go do granicy prawdziwego piekła. Pętla w widoczny sposób zaczęła się zaciskać, ale do śmierci było jeszcze daleko potrzeba było czegoś więcej. Moje zainteresowanie wzbudziła zwłaszcza jedna informacja, o której dowiedziałem się jesienią 2013 roku, a którą przekazał mi informator ze służb tajnych, jeden z najlepszych, jakich kiedykolwiek miałem:
"Kilka miesięcy temu odbyłem w Kowlu spotkanie z byłym zastępcą Naczelnika Obwodu Wołyńskiego Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, w jego zajeździe. Od 2004 roku mój rozmówca zajmował stanowisko zastępcy Naczelnika SBU Obwodu Wołyńskiego - odpowiednik polskiej delegatury ABW - z siedzibą w Lubomlu, mieście opodal granicy z Polską, gdzie znajduje się jednostka SBU z zadaniami kontroli operacyjnej i płytkiego wywiadu pogranicza Polski i Białorusi. Zadaniem jednostki była min. kontrola operacyjna zachodniej części Obwodu Wołyńskiego. Sprawy pobytu w tej części Ukrainy Andrzeja Leppera prowadził bezpośrednio Oleksij Tkaczenko, zastępca Naczelnika SBU z Łucka. W związku z częstymi przyjazdami wicemarszałka polskiego Sejmu na Ukrainę, począwszy od 2006 roku SBU profesjonalnie zainteresowała się charakterem tych podróży, a także kontaktami polskiego polityka. Przebywając w Łucku Andrzej Lepper prowadził rozmowy biznesowe, które nie dotyczyły inwestycji państwowych, tylko prywatnych interesów mających - jak mówił sam Lepper - zabezpieczyć go na przyszłość. Według mojego rozmówcy spotkania miały bezsensowny charakter - przyjeżdżał niby czołowy polityk dużego europejskiego kraju, a nie był merytorycznie przygotowany do żadnych zagadnień, które chciał realizować. Także osoby z otoczenia Leppera, które z nim przyjeżdżały - Krzysztof Filipek, Wiesław Podgórski, Ryszard Czarnecki - zainteresowani byli bardziej biesiadowaniem, niż merytorycznymi rozmowami. Mój rozmówca wiedział o kilku spotkaniach towarzyskich, które odbywały się w posiadłości nad jeziorem Świteź. Były dziewczęta i była tradycyjna ukraińska bania, co dla Ukraińców jest pewnym standardem zachowania, nawet w wysokich sferach polityczno-biznesowych. Wyglądało to wszystko dziwnie, mało poważnie i tak na dobrą sprawę nikt za bardzo nie wiedział, o co chodzi. Dopiero podczas kolejnej n-tej wizyty sprawa zaczęła się wyjaśniać. Okazało się, że osobą wprowadzającą Leppera w polityczno biznesowe kręgi Ukrainy jest Mykoła Hinaiło, ksiądz z Włodzimierza Wołyńskiego, były major Armii Radzieckiej i wielki kanclerz Zakonu Rycerzy Michała Archanioła, który powstał w 1997. Czym jest Zakon? Formalnie to organizacja dbająca o pozytywny PR Ukrainy poza granicami kraju, do której należy wielu polityków, naukowców, artystów, biznesmenów i wojskowych, mająca swoje oddziały w Niemczech, Hiszpanii i Kanadzie. Jak daleko sięgają kontakty członków Zakonu niech świadczy fakt, iż honorowym kawalerem Orderu Zakonu Rycerzy Michała Archanioła jest Karol Filip Orleański, wnuk hrabiego Paryża i księcia Francji, Henryka Orleańskiego, uznawanego przez stronnictwo orleańskie za króla Francji. Książę Karol Filip jest od 2004 roku Wielkim Mistrzem Zakonu Rycerzy św. Łazarza. Niezłe towarzystwo: radzieccy wojskowi i następca tronu króla Francji. Tyle oficjalnie. Faktycznie Zakon to niebezpieczna organizacja. Operuje na styku biznesu i polityki. I jest powiązana z wojskowymi służbami specjalnymi Rosji. Jedną z zasad Rycerskiego Zakonu Michała Archanioła, który werbuje także członków w krajach byłego bloku wschodniego, jest "zasada omerty", czyli mafijnej zmowy milczenia. Organizacja, według naszego rozpoznania, miała charakter loży masońskiej, o nastawieniu nacjonalistycznym, była finansowana przez rosyjskie GRU i powiązana przez tę służbę zarówno z ukraińską SBU, jak i z polskimi WSI. Co nieco wiedzieliśmy o Zakonie, bo od kilku lat w zainteresowaniu kontrwywiadu ABW pozostawał Petro Stech, przedstawiciel Zakonu w Polsce, a nasi informatorzy wiązali Zakon z kupnem uzdrowisk w Konstancinie, Iwoniczu i Kamieniu Pomorskim przez tzw. "grupę wschodnią". W jej tle kluczową rolę odgrywał człowiek z ukraińskim paszportem, ale powiązany z rosyjskim GRU. Po przejęciu uzdrowisk "grupa wschodnia" rozwinęła żagle i przygotowywała się do kupna pakietu w spółce "Polskie Tatry", która jest właścicielem: pensjonatów Antałówka, Biały Potok, Telimena, Willi Pan Tadeusz, hotelu Tatry, obiektów gastronomicznych Zajazd Kuźnice, Szałas pod Wilkiem, Karczma Biały Potok, Chata Zbójnicka, a także rekreacyjnych i sportowych, m.in. Aqua Parku Zakopane. Z naszych informacji wynikało, że zawarcie umowy prywatyzacyjnej oznaczałoby de facto oddanie pod kontrolę przybyszy ze Wschodu turystów z Rosji i krajów byłego ZSRR, dla których Zakopane jest jednym z głównych miejsc zimowych wypraw do Europy. Tylko dzięki informacjom, które skierowaliśmy do Ministerstwa Skarbu Państwa, udało się temu zapobiec i MSP poinformowało o zamknięciu bez rozstrzygnięcia procesu prywatyzacji spółki "Polskie Tatry" SA. Wszystkie informacje, które mieliśmy w ABW, mój rozmówca potwierdził, dodając garść swoich. Okazało się, że mój rozmówca na długo przed nami wiedziało związkach Andrzeja Leppera z Zakonem i o jego - oraz jego doradcy, Wiesława Podgórskiego - spotkaniach z Wielkim Kanclerzem. Twierdził, że Zakon skupiał w swoich szeregach osoby o zastanawiających życiorysach, najczęściej powiązane ze służbami specjalnymi w Rosji. Mój rozmówca z SBU potwierdził, że organizacja została założona przez byłych funkcjonariuszy GRU - pułkownika Mykułyńskiego i majora Hinaiło - i jest jedną z kilku podobnych organizacji działających na Ukrainie, a założonych przez wojskowe służby specjalne z Rosji. Rosjanie zakładali takie organizacje, podpierające się ideologią różnego rodzaju i działające w zróżnicowanych obszarach życia społeczno-politycznego oraz gospodarczego, by przy ich pomocy oddziaływać na stosunki wewnętrzne na Ukrainie. Zakon bardzo szybko rozbudował struktury na terenie całej Ukrainy, a także, korzystając z poparcia ukraińskiego ruchu monarchistycznego, nawiązał kontakty z podobnymi organizacjami na terenie Zachodniej Europy. Na początku działalności Zakon miał też poparcie Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej, ale w późniejszym okresie patriarcha Kijowa wycofał je. Powodem były alianse Zakonu z uznawaną za prorosyjską Cerkwią metropolity Filareta. Okazało się, że organizacja dysponowała znacznymi środkami finansowymi niewiadomego pochodzenia były to darowizny od osób i fundacji, także z Polski, liczone w milionach dolarów każda. Okazało się, że o związkach Leppera i Hinaiły oraz o przepływach finansowych pomiędzy Zakonem i "jakąś fundacją powiązaną z WSI w Polsce" oficer SBU wiedział na długo przed tym, nim o tych kontaktach ktokolwiek usłyszał w Polsce. Jego zdaniem chodziło o olbrzymie kwoty. Kontakty Andrzeja Leppera i ukraińskiego księdza nie ustały po roku 2007, kiedy ten pierwszy przestał być wicepremierem. Polski polityk wielokrotnie przebywał na Ukrainie w towarzystwie Hinaiły i jeździł do Kijowa, gdzie załatwiał jakieś interesy."
*** Historia, którą usłyszałem, była dla mnie niczym domknięcie koła. Mecenas Ryszard Kuciński zmarł pod koniec maja 2011 roku na zawał serca, a nieco ponad dwa miesiące później w jego ślady podążył Andrzej Lepper, który rzekomo miał zginąć śmiercią samobójczą. Miesiąc później doszło do kolejnej tragedii: życie przez powieszenie odebrał sobie Wiesław Podgórski, ten sam, z którym Andrzej Lepper jeździł na Ukrainę, na spotkania z Hinajło. Czy ta tragiczna zbieżność - śmierć w tak krótkim odstępie czasu trzech osób, które połączyła wspólna tajemnica, związana z ukraińskimi spotkaniami i dokumentami zdeponowanymi przez przewodniczącego Samoobrony - mogła być tylko dziełem przypadku'? Jak doszło do tego, że w oparciu o materiały dotyczące Fundacji "Pro Civili", założonej przez oficerów WSI, Lepper próbował zapewnić sobie polisę ubezpieczeniową i nietykalność'? O jakiej innej - jeśli nie o "Pro Civili" - "fundacji powiązanej z WSI w Polsce", współpracującej z Zakonem założonym przez oficerów GR U, mógł mówić naczelnik obwodu wołyńskiego Służby Bezpieczeństwa Ukrainy? Przez ostatnich kilkanaście lat setki osób zginęły w niewyjaśnionych i tajemniczych okolicznościach. Nie wykryto ani jednego sprawcy żadnego z licznych spektakularnych morderstw. Nie wyjaśniono ani jednego przypadku z wielu głośnych samobójstw. Nie odzyskano ani jednej złotówki ze zdefraudowanych i wytransferowanych za granicę miliardów złotych. A gdy ktoś ma odwagę zapytać, na jakim etapie jest śledztwo, odpowiedz brzmi: "tajemnica państwowa". Jaka tajemnica państwowa pozwala okłamywać własne społeczeństwo'? Brak odpowiedzi na to pytanie zmusza do stawiania kolejnych: jaka jest przyszłość kraju, w którym machina prawa z trudem się porusza, a sprawiedliwość wymarła jak dinozaury? A ile jeszcze będzie politycznych morderstw uznanych za atak serca, wypadek samochodowy czy samobójstwo? Ile pieniędzy zostanie wyprowadzonych do rajów podatkowych, ile zginie osób, nim otworzą się nam oczy? Kto odpowie na te wszystkie pytania? Śmierć Andrzeja Leppera, człowieka, który nigdy nie był "bohaterem z mojej bajki", a wprost przeciwnie, ale którego tragedia wstrząsnęła mną autentycznie, pokazała mi raz jeszcze, że mafia w Polsce ma się dobrze.
I że czeka nas długi marsz, by to zmienić. |