Za PRL-u i dziś. Ceterum censeo Carthaginem esse delendam. Ks. Małkowski. | |
Wpisał: Ks. Stanisław Małkowski | |
07.11.2015. | |
Za PRL-u i dziś. Ceterum censeo Carthaginem esse delendam. Ks. Małkowski. =========================== Z książki BÓG, HONOR, OJCZYZNA, Ks. Stanisław Małkowski. Rozmawia Aldona Zaorska.
[MD: O książce dowiedziałem się po pół roku od jej wydania, przypadkiem, z zagranic. To ilustracja słuszności powiedzenia „ech, te głupie goje”.. Książka jest prosta, WIELKA. Można i należy ją zamówić i kupić pod: tel. 22 339 0541 , lub www.polskaksięgarnianarodowa.pl Też: Księgarnia ul. Chmielna 10, Warszawa. mówią 29 zł,..]
CZĘŚĆ VI
Na kapłańskiej drodze spotkał Ksiądz wielu wybitnych księży, m.in. ks. Blachnickiego, dziś już sługę Bożego. Jaki to był człowiek? Zbliżyła nas sprawa obrony życia dzieci poczętych, bo i mnie i jemu leżała ona bardzo na sercu. Gdy w 1979 roku prowadziłem oazę warszawską w Murzasichlu, miałem z nim kontakt. Rok później, w sierpniu prowadziłem oazę między-diecezjalną III stopnia w Otmuchowie i wraz z księdzem, który prowadził oazę po sąsiedzku, pojechałem do Krościenka na podsumowanie oaz właśnie do ks. Blachnickiego. To było w połowie sierpnia 1980 roku. A jaki był to człowiek? Czytałem szereg jego tekstów i jego odwaga oraz wprowadzenie Ewangelii w życie społeczne oraz polityczne bardzo mi się podobało. Ewangelia to nie jest tylko kwestia osobistego nawrócenia jakby w oderwaniu od rzeczywistości społecznej, ale jest to budowanie wspólnoty. Owszem, praca nad sobą też, ale i budowanie wspólnoty. Stąd to, co o Ewangelii pisał ks. Blachnicki, bardzo mi się podobało. Oczywiście podziwiałem go za odwagę. Jeszcze zanim został księdzem, był skazany na śmierć przez Niemców "za działalność przeciw III Rzeszy". Miał zostać zgilotynowany. W celi śmierci spędził pięć miesięcy. Po wojnie do tego samego więzienia trafił za sprawą komunistów. Już jako kapłan został aresztowany pod zarzutem wydawania nielegalnych druków i "rozpowszechniania fałszywych wiadomości o rzekomym prześladowaniu Kościoła w Polsce". W znanym z okupacji katowickim więzieniu tym razem spędził cztery miesiące. Tak naprawdę siedział za to, że prowadził ruch abstynencki i walczył z plagą alkoholizmu, co się komunistom nie podobało. To drugie uwięzienie po miesiącach spędzonych w celi śmierci i latach katorgi w obozach koncentracyjnych nie mogło go oczywiście złamać. Wyszedł i nadal prowadził swoją działalność. Założył ruch młodzieżowy Światło - Życie, potocznie zwany oazami. Należały do niego setki młodych ludzi, a i ja jako kapłan na pewien czas się włączyłem. Tu także było źródło moich kontaktów z ks. Blachnickim. Jeszcze przed stanem wojennym wyjechał do Niemiec. Do Polski wrócić nie mógł, gdyż komunistyczne władze poszukiwały go listem gończym (nawiasem mówiąc formalnie śledztwo przeciwko niemu zakończyło się dopiero w 1992 roku), musiał pozostać zagranicą. Mieszkał w Niemczech i tam, jak wynika ze śledztwa IPN, został otruty.
UB, które nie mogło dopaść go w Polsce, dopadło go w Niemczech? Przez osobę, która jest namierzona i wiadomo, kto to jest, ale za to morderstwo nie poniosła żadnej odpowiedzialności. [
Dlaczego więc ta sprawa nie jest nagłaśniana? Dlaczego nie wyjaśniono śmierci księży Zycha, Suchowolca, Niedzielaka? Są artykuły i książki na ten temat, więc są materiały pokazujące, że istotnie sprawy te były tak prowadzone, żeby nie ustalić sprawców. Jednak próby wszczęcia tych procesów w kierunku wyjaśnienia, kto zabił kapłanów, nie powiodły się, bowiem III RP i w tej sprawie jest kontynuacją PRL-u. Podobnie jak władze PRL-u były zainteresowane tym, żeby sprawę tych morderstw zagmatwać i ukryć, tak samo władze III RP nie są zainteresowane wykryciem i ukaraniem sprawców. Przecież ksiądz Niedzielak został zabity fachowym uderzeniem, które skręciło mu kark. Wiadomo nawet, kto to zrobił. Tymczasem w śledztwie nie tylko przyjęto, że skręcił kark na skutek upadku z fotela, to jeszcze z akt tej sprawy zniknęły materiały z sekcji zwłok i ślady zabezpieczone na miejscu zbrodni. Zabójca księdza nie poniósł żadnej kary. Są też poszlaki wskazujące na sprawstwo określonych ludzi zamordowania księdza Zycha, a także ks. Suchowolca. A zatem pewne poszlaki są i można byłoby ustalić winnych tych zbrodni, ale co z tych możliwości, jeżeli nawet w sprawie zabójstwa ks. Popiełuszki prokurator Witkowski, który był na tropie sprawców i wyjaśnienia okoliczności tej najgłośniejszej zbrodni SB, dwukrotnie został od śledztwa odsunięty. Obecne władze mając dla swoich matactw poparcie wewnątrz Kościoła duchownych podatnych na ich politykę wobec księży i Kościoła, czują się po prostu bezkarne.
Ksiądz Popiełuszko był ostrzegany o niebezpieczeństwie, była nawet owa słynna rozmowa z prymasem Glempem na temat wyjazdu do Rzymu. A czy Księdzu również zdarzyły się takie ostrzeżenia i rozmowy z prymasem bądź z kurią warszawską? Jakieś sygnały ze strony Kurii miałem. Kiedyś wezwał mnie biskup Miziołek i odczytał jakieś pismo. Zaraz je zresztą schował, nie miałem go więc w ręku ani przez chwilę, nie pamiętam dziś już nawet treści tego pisma, ale chyba chodziło właśnie o moją opozycyjną działalność. Chcę jednak zaznaczyć, że w moim przypadku nie były to wielokrotne upomnienia, jak potem w jakimś piśmie napisał prymas Glemp. Były to raczej pewne sygnały, biskup Kraszewski był ogólnie niezadowolony z mojej działalności, tak samo jak prymas Glemp, ale prymas mnie nie wzywał i z prymasem żadnej rozmowy nie prowadziłem, prymas nie ustalał ze mną żadnych faktów, ani nie zobowiązywał mnie do określonego zachowania w imię posłuszeństwa, czy do powstrzymania się od różnych zachowań. Nie mając przez kilka lat przydziału parafialnego, korzystałem z dużych możliwości duszpasterskich, ponieważ często byłem zapraszany przez proboszczów z różnych parafii - np. często jeździłem do Zbroszy Dużej (to miejscowość położona za Grójcem), gdzie zapraszał mnie ks. Czesław Sadłowski, zapraszał mnie również ks. Witold Karpowicz z parafii Zwiastowania Pańskiego na Rakowcu. Chodziłem tam po kolędzie, co owocowało niekiedy ciekawymi spotkaniami.
Jakie to były spotkania? Z żonami i matkami esbeków. Bywało, że dzwonię do drzwi, otwiera kobieta i na mój widok mówi coś takiego: ,,A dobrze, że nie ma mojego męża, to bardzo proszę - pomodlimy się i porozmawiamy". Albo: "Zapraszam księdza, mój syn akurat śpi, to porozmawiamy. Wie ksiądz, syn jest bardzo zmęczony, bo jego praca polega na inwigilowaniu księży. Obudzić go?". Pamiętam, że podczas jednej z takich wizyt kolędowych po miłej rozmowie i modlitwie pani, której mąż jest nieobecny, bo akurat pracuje, mówi do mnie: "Pokażę księdzu coś ciekawego". Po czym otwiera szafę, a w niej wisi sutanna. Pytam więc, czy ktoś z rodziny jest księdzem, a pani na to: „A nie, nie. To sutanna operacyjna mojego męża".
Wspomniał Ksiądz o pozbawieniu przydziału parafialnego. Owszem, zostałem pozbawiony przydziału do parafii już w 1978 roku, co było niezgodne z prawem kościelnym. Ksiądz, który nie jest suspendowany ma prawo mieć konkretny przydział i określony charakter swojej pracy. Nie powiem, w pierwszej chwili zabolało mnie to. Zapytałem mojego spowiednika, ks. Bozowskiego, co w tej sytuacji robić, czy podjąć starania, aby dano mi jakiś przydział, czy odwoływać się od tej decyzji, która jest niesprawiedliwa. I muszę przyznać, że tu ks. Bozowski trochę mnie zaskoczył. Powiedział: ,,Ależ nie, wprost przeciwnie. Na kolana i dziękuj Panu Bogu - będziesz miał pracy więcej i może ciekawszej i bardziej zgodnej z twoim temperamentem, niż gdybyś miał siedzieć w kancelarii parafialnej i katechizować jakieś niesforne dzieci". I zaraz posypały się zaproszenia ze strony różnych proboszczów. Było ich tyle, że czasem posługiwałem w dwóch parafiach jednocześnie, aż wreszcie, wciąż nie mając przydziału, trafiłem do św. Stanisława Kostki. Przydział przyszedł dopiero w 1983 roku. Był to formalny przydział właśnie na Wólkę Węglową. Formalny, bo już wcześniej byłem tam zapraszany przez pracującą w tamtejszej kancelarii siostrę, której praca polegała na tym, żeby ściągać z całej Warszawy księży, bo na miejscu kapłani nie mieszkali. Mnie zapraszała jeszcze przed stanem wojennym. Ten przydział mam do dziś. Przyznam, że myślałem początkowo, iż ograniczy on moje możliwości wyjazdów tu i tam, ale tak się nie stało. Miłym zaskoczeniem było przyjęcie mnie przez proboszcza parafii na Młocinach, który zarazem był rektorem cmentarza na Wólce. Właśnie do niego miałem się zgłosić po otrzymaniu przydziału. Zgłosiłem się i on pyta, czy przyjmuję przydział. Ja odpowiadam, że tak, że przyjmuję. Potem mi powiedział, że w kurii go uprzedzono, że ks. Małkowski prawdopodobnie przydziału nie przyjmie, co jeszcze jego sytuację skomplikuje, ale skoro już taki jest, to trudno, zobaczymy, co będzie dalej. Ksiądz proboszcz był więc bardzo zaskoczony. Wbrew moim początkowym obawom bardzo szybko przyzwyczaiłem się do pracy na Wólce i to trwa do dziś.
A jak Kuria uzasadniła, że pozbawiono Księdza przydziału na tak długo? Było jakieś uzasadnienie w rozmowie, nie na piśmie. W rodzaju: "A ksiądz się do pracy kapłańskiej nie nadaje, ale skoro już uprawnienia kapłańskie ksiądz ma, to niech sobie szuka pracy sam". W podtekście być może był to efekt działań osób ze służby bezpieczeństwa lub osób jakoś z tą służbą powiązanych, które starały się mnie skompromitować i zrobić mi w Kurii jak najgorszą opinię. Ja tego na pewno nie wiem, ale wyczuwam, że właśnie tak mogło być. Mogła to być jakaś osoba na miejscu będąca wtyczką SB albo ktoś, kto cieszył się w Kurii zaufaniem, a w rzeczywistości robił wszystko, by mnie oczernić.
Księdza kontakty z opozycją były dla bezpieki solą w oku. Właściwie już w latach 70., gdy byłem klerykiem czy jeszcze jako student podejmowałem pewne opozycyjne działania, choćby przez udział w strajku studenckim w '68 roku, więc faktycznie w opozycji działałem długo. Roznosiłem ulotki, kolportowałem jakieś materiały, a potem przyszły wraz z powstaniem niezależnych redakcji i pism kolejne zadania, których się podejmowałem, pisząc artykuły do opozycyjnych, podziemnych pism. Pisywałem do "Tygodnika Warszawskiego", "Mazowsza" i innych gazet. Potem przyszły wywiady, pytania od korespondentów zagranicznych, jakaś telewizja niemiecka, jakaś inna i tak to stopniowo szło. Było coraz więcej pracy, coraz więcej zaangażowania, to i bezpieka interesowała się mną coraz bardziej. A czy pamięta Ksiądz jakiś moment szczególny, kiedy wydawało się, że dojdzie do konfrontacji, kiedy trzeba było uciekać przed armatkami wodnymi albo pałkami? Nie byłem na mieście zaczepiany, ale przeszukiwano mi dom i odbierano mi pewne materiały. Zdarzało się, że musiałem się zdobyć na pewną odwagę, jak po mszy patriotycznej w archikatedrze św. Jana, kiedy po jej zakończeniu wierni mieli przejść przez Plac Zamkowy w stronę Grobu Nieznanego Żołnierza i okazało się, że drogę zagradzają nam zomowcy. To wspomnienie szpaleru zomowców uzbrojonych po zęby utkwiło mi w pamięci.
Z całym szacunkiem dla stanu kapłańskiego - w tamtych czasach nie wszyscy księża przyjmowali taką postawę jak Ksiądz czy chociażby proboszcz parafii św. Stanisława Kostki, który po ojcowsku przyjął ks. Popiełuszkę. Wręcz bywały sytuacje odwrotne. Rozmawiamy u sióstr Wizytek, gdzie proboszczem był ks. Twardowski. Wiadomo, że w czasie protestów ulicznych, kiedy ZOMO ścigało manifestantów i ludzie próbowali schronić się w kościołach, kazał zamykać drzwi. Dlaczego to robił? Są pewne precedensy z czasów walki z caratem. Wtedy manifestacje patriotyczne wewnątrz kościołów prowadziły do wtargnięcia do nich żołnierzy rosyjskich i zamieszek wewnątrz świątyń. Może ks. Twardowski uważał, że póki manifestacje patriotyczne, połączone z dużym ryzykiem, że będzie się zatrzymanym, pobitym, potraktowanym gazem są poza kościołem, to jest to sprawa wiernych i ich odwagi, natomiast ich wejście na teren kościoła i ewentualne wtargnięcie do środka ZOMO będzie profanacją świątyni. Warto pamiętać, że wpuszczano gazy łzawiące do kościoła św. Anny, gdzie schronili się manifestanci i to w takiej ilości, że nie sposób było pozostać w środku, trzeba było wyjść prosto pod milicyjne pałki. Byłem tam wówczas i wiem, że formacje mundurowe nie wtargnęły do kościoła, ale ktoś wrzucił gaz. Może więc była to kwestia nie tyle braku odwagi tylko roztropność. Pamiętajmy, że zomowcy byli często pod wpływem podawanych im przed "akcjami" środków wzbudzających agresję.
Nie mogę się z tym zgodzić. Tu jednak jest Polska - nawet najbardziej naćpany zomowiec nie odważyłby się wtargnąć z pałką do kościoła, a wpuszczenie gazu to jeszcze nie jest przelanie w kościele krwi. Wierzy Ksiądz, że ZOMO mogło wtargnąć do kościoła Wizytek, skoro nie weszli do żadnego innego? Nie wiem, czy weszliby do Wizytek. To były inne czasy i taka decyzja o otwarciu lub zamknięciu kościoła w czasie, gdy milicja rozpędzała patriotyczne manifestacje, była kwestią sumienia każdego księdza, który decyzje w tej sprawie podejmował. Pamiętać trzeba, że byli też księża, którzy zgadzali się na Msze Święte za Ojczyznę, chociaż udział w nich też łączył się z ryzykiem. SB, jak pamiętamy, dążyło do prowokacji już po ich zakończeniu, kiedy wierni rozchodzili się do domów. To dlatego ksiądz Jerzy po zakończeniu Mszy Świętych za Ojczyznę zachęcał do rozchodzenia się w milczeniu i do nie-reagowania na okrzyki czy jakieś próby ataku na milicję będące prowokacjami.
Przyszedł '89 rok, Magdalenka i znowu spotkał się Ksiądz z sankcjami. Co było ich powodem? W '89 roku zaraz po wyborach kontraktowych pracowałem na Wólce, dostałem przydział parafialny do parafii Opatrzności Bożej i kościoła na ulicy Opaczewskiej róg Białobrzeskiej. Uzgodniłem wówczas z moim proboszczem z Wólki ks. Wiesławem Kabulskim, że pomimo przydziału w miarę możliwości będę na Wólkę przyjeżdżał. I tak robiłem. Wtedy katechizacja była jeszcze poza szkołami, więc przedpołudniami mogłem na Wólkę dojeżdżać. Przydział mój okazał się krótkotrwały. Potem niedługo pracowałem w parafii Miłosierdzia Bożego u ks. Wojciecha Czarnowskiego, za jego zgodą dalej pracując na Wólce, a potem wróciłem na Wólkę. Można powiedzieć, że było to takie przerzucanie, ale przyzwyczaiłem się do tego i nie było mi z tym źle. A potem zajął Ksiądz bardzo zdecydowane stanowisko w sprawie arcybiskupa Wielgusa, co miało wywołać kolejne sankcje. Wypowiadałem się w sprawie lustracji w Kościele, której przeprowadzenie uważałem za słuszny postulat. Jeśli chodzi o samą sprawę arcybiskupa Wielgusa, w jakimś stopniu się nią interesowałem, ale nie wypowiadałem się publicznie do momentu, kiedy wstałem zaproszony do udziału w jakimś programie publicystycznym. Nawet nie bardzo wiedziałem, kto jest zaproszony razem ze mną, ale pamiętam, że w programie idącym "na żywo" zaproszeni do niego goście mieli komentować ingres. Okazało się, że ingres wstał odwołany i w ogóle się nie odbędzie. Gdy ponowiono zaproszenie z telewizji, powiedziałem, że skoro sprawa jest nieaktualna, to i mój przyjazd jest niepotrzebny, ale wobec nalegania zapraszających dziennikarzy, pojechałem. W programie były wypowiedzi na temat arcybiskupa Wielgusa, a ja, bardzo go chwaląc za jego mądrość i patriotyzm, powiedziałem, że teksty jego autorstwa, z którymi się zapoznałem, były zawsze bardzo mądre. Ale wyraziłem wówczas pewną obawę co do jego charakteru i odwagi ze względu na chwiejną postawę, jaką przyjął po ujawnieniu jego zobowiązań wobec Służby Bezpieczeństwa czy szerzej ujmując - komunistycznych władz. Zresztą osoba bardzo wiarygodna uznała, że dokumenty w jego teczce nie są falsyfikatami, a ja nie mam powodu, by jej nie wierzyć.
Nie sądzi Ksiądz, że choć to bolesne, może warto byłoby przyznać, że byli księża-donosiciele, TW, że Kościół nie do końca jest czysty i wolny od tego typu historii jak arcybiskupa Wielgusa? Podczas spotkania przed kamerami w telewizji powiedziałem, że gdyby arcybiskup Wielgus spowiadał się u mnie z grzechu współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa, to rozgrzeszenie by otrzymał, ale za pokutę zobowiązałbym go do przeprowadzenia lustracji wśród duchowieństwa archidiecezji warszawskiej i działań w kierunku intronizacji Jezusa Chrystusa na króla Polski. Może niewiele się zmieniło i dziś czynniki rządzące znów usiłują sobie stworzyć grupę "księży-patriotów"? Jak się może zakończyć taki sojusz tronu z ołtarzem? Tak. Pewna forma sojuszu tronu z ołtarzem w indywidualnych przypadkach trwa. Zresztą wiele razy o tym mówiłem. A jak się może zakończyć taki sojusz? Moim zdaniem bardzo źle. Jeżeli Kościół wchodził w sojusz z władzą, to w sensie moralnym i duchowym zawsze źle na tym wychodził i tracił tych wiernych, którzy wiarę traktują poważnie. Tymczasem obecna władza Platformy wręcz grozi Kościołowi konsekwencjami w przypadku zerwania "sojuszu". Konkretnie pamiętam taką wypowiedź prezydenta Komorowskiego, kiedy arcybiskup Henryk Hoser powiedział publicznie, że każdy, kto popiera in vitro, jest w stanie ekskomuniki. Prezydent Komorowski zareagował natychmiast oświadczając, że gdyby taka ekskomunika miała miejsce, to bardzo zaszkodziłaby relacjom Kościoła z państwem, co moim zdaniem było zwykłym szantażem. Bardzo brakowało mi odpowiedzi arcybiskup Hosera na to oświadczenie, nawet jeżeli wypowiadając się w ten sposób prezydent Komorowski tylko obnażył swój brak wiedzy na temat tego, czym jest ekskomunika. Oprócz bowiem ekskomuniki nakładanej przez papieża lub ordynariusza diecezji jest jeszcze ekskomunika latae sententiae, czyli ekskomunika wynikająca z faktu grzechu wyłączającego ze wspólnoty wiernych automatycznie bez żadnego oficjalnego dekretu. W przypadku prezydenta on, podobnie jak cała rządząca czołówka z PO, jest w stanie ekskomuniki i nie ma prawa przyjmować Komunii Świętej. Dobrze byłoby, gdyby prymas lub biskup o dużym autorytecie wprost to powiedział i tego mi brakuje.
A dlaczego Kościół tak rzadko teraz broni protestujących? Nie ma księży przy górnikach czy rolnikach ani dosłownie, ani nie ma głosu Kościoła, który powiedziałby: tak, ci ludzie mają prawo do strajku, a rząd ma ich przynajmniej wysłuchać zamiast rozpędzać. Rolnicy pod kancelarią premiera zostali kompletnie zlekceważeni. Są tacy księża. W namiocie protestujących rolników byłem raz, ale wiem, że przez dwie kolejne niedziele była dla nich odprawiana uroczysta Msza Święta polowa. Z rozmów, w których tam uczestniczyłem, wiem, że świadomość protestujących rolników ogarnia nie tylko kwestie ekonomiczne, związane z prowadzeniem gospodarstw, ale sprawy całej Polski. Muszę przyznać, że na tym cle brak mi zdecydowanego stanowiska Kościoła, który przecież potrafi je wyraźnie artykułować, jak uczynił to np. w sprawie Konwencji o przeciwdziałaniu i zapobieganiu przemocy wobec kobiet. Uważam, że Kościół powinien bardziej zaangażować się w obronę Polski, która jest zagrożona w inny sposób, ale może nawet bardziej niż przez najazd bolszewicki w 1920 roku.
Jest Ksiądz gorącym zwolennikiem intronizacji Jezusa Chrystusa na Króla Polski. Jakie jest uzasadnienie teologiczne słuszności tej idei? Uzasadnienie teologiczne w oparciu wyłącznie o Pismo Święte przedstawił ks. prof. Czesław Bartnik w publikacji na ten temat. Rozesłał ją biskupom, a ci zajęli wobec niej różne postawy, z tym że czołówki episkopatu publikacja ta nie przekonała. Nie było żadnej racjonalnej repliki. Czuję więc pewną słabość, jeśli chodzi o wiarę i rozum u tych, którzy intronizację odrzucają, tym bardziej, że wsparciem dla intronizacji jest przekaz Pana Jezusa z lat trzydziestych skierowany do sługi Bożej Rozalii Celakówny. Gdy chodzi o prywatne objawienia, o ile one są zgodne z Pismem Świętym, to lepiej je przyjąć niż odrzucić. W oparciu o prywatne objawienia dokonano 1 IV 1656 roku we Lwowie intronizacji Matki Bożej na Królową Korony Polskiej.
Kościół uznał te objawienia? I tak, i nie. Proces beatyfikacyjny Rozalii Celakówny zakończył się na szczeblu diecezjalnym, ale, o ile wiem, jest "w zamrażarce"- nie został przekazany do Rzymu w formalny sposób, który umożliwiłby dalsze jego prowadzenie na szczeblu watykańskim. Rozróżnienie świętości osobistej Rozalii Celakówny i autentyczności przesłań uniemożliwia beatyfikację. Nie jest to nic nowego, bo tak było z procesem beatyfikacyjnym św. Faustyny Kowalskiej - dopóki były zastrzeżenia co do jej "Dzienniczka”, proces nie mógł ruszyć. A kiedy te zastrzeżenia pokonał Karol Wojtyła, proces ruszył i doszło najpierw do beatyfikacji, a potem do kanonizacji. Tak samo będzie z Rozalią Celakówną, sądzę, że z chwilą, kiedy uznany będzie przekaz, który otrzymała od Pana Jezusa, wezwania do intronizacji jako poddania się społecznemu panowaniu Jezusa Chrystusa Króla Polski, a następnie narodów, które tego zapragną, proces ten ruszy. Jestem przekonany, że nie jest jeszcze za późno, jest szansa, żeby to zrobić, modlę się o to, a mówić mogę o tym długo i staram się to robić, kiedy tylko mam sposobność. W rzymskim senacie Katon każde swoje przemówienie kończył wezwaniem: Ceterum censeo Carthaginem esse delendam (A poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć). Ja każdy swój felieton, wystąpienie czy kazanie mogę kończyć: potrzebna jest intronizacja Jezusa Chrystusa na Króla Polski. Amen.
Gdyby Ksiądz mógł wymienić ludzi, którzy byli dla Księdza szczególnymi wzorami, to kto by to był? Spotkałem wielu wybitnych kapłanów, zaczynając od mego katechety ks. Raczkowskiego z parafii św. Barbary - wspaniałego kapłana wielce zasłużonego podczas okupacji w ratowaniu Żydów, a przy tym człowieka bardzo skromnego. Innym wybitnym księdzem był ks. Jan Durka przeniesiony z parafii św. Barbary do Izabelina, gdzie go odwiedziłem jadąc samochodem z prof. Andrzejem Sołtanem, ks. bp Kraszewski, którego odwaga bardzo mi imponowała i ks. Bronisław Bozowski - mój spowiednik, któremu bardzo wiele zawdzięczam. Do Lasek byłem zapraszany przez ks. Tadeusza Federowicza i to z jego inicjatywy podjąłem tam pewne prace duszpasterskie, m.in. prowadząc rekolekcje dla niewidomych. Było też wielu skromnych, cichych kapłanów, którzy bardzo wiernie wykonywali swe zadania, nie chwaląc się tym publicznie, a byli naprawdę wybitnymi ludźmi. Pamiętam, że ten czas, kiedy nie miałem przydziału parafialnego, był czasem poznania wielu naprawdę wspaniałych księży. To wtedy poznałem ks. Czesława Sadłowskiego, czy ks. Franciszka Blachnickiego, a także ks. Jana Umińskiego proboszcza w Sulejowie. Pod tym względem był to naprawdę bardzo dobry dla mnie czas.
Rozmawiamy w przededniu wyborów. Jakie drogi są dziś przed Polską? Być albo nie być. Żyć albo zginąć. Poddać się Chrystusowi Królowi Polski i w wierze trwać. |