Niech Zandberg nie zaszkodzi Radwańskiej. Ani nam.
Wpisał: Robert Gwiazdowski   
13.11.2015.

Niech Zandberg nie zaszkodzi Radwańskiej

 

http://www4.rp.pl/Publicystyka/311119903-Zandberg-nie-zaszkodzi-Radwanskiej.html

 

11.11.2015

Zawiść to silna strona ludzkiego charakteru. Dlatego do niej właśnie odwołują się zwolennicy wysokich podatków. Ale na tym tracą biedni, nie bogaci – pisze adwokat i publicysta.

Robert Gwiazdowski

W 2004 r. dostałem od pana Bohdana Tomaszewskiego propozycję skreślenia kilku słów do biuletynu turnieju tenisowego jego imienia. Zaniemówiłem wówczas z wrażenia. O czym miałbym napisać? Ale szybko przyszło mi do głowy skojarzenie! Tenis to pieniądze. A jak pieniądze, to i podatki. Więc było o czym pisać, nawet jak się człowiek nie za bardzo znał na tenisie...

Gdy Agnieszka Radwańska zaczęła odnosić tenisowe sukcesy, miałem zamiar wrócić do tego tematu. Ale postanowiłem poczekać na jej zwycięstwo w finale wielkoszlemowym albo przynajmniej w WTA. I w końcu się doczekałem.

W czasach, gdy byłem piękny i młody, tylko niezguły nie pasjonowały się sportem. Każdy, kto ganiał koło trzepaka za piłką, interesował się także kolarstwem, siatkówką i czym się tylko dało. Wybór był niewielki, bo NBA czy NHL jako sportów imperialistycznych komunistyczna telewizja nie pokazywała.

Przemiany kapitalistyczne

Z tenisem było podobnie. Aż wydarzyło się dla ówczesnej władzy nieszczęście i sukcesy zaczął odnosić Wojciech Fibak. Wtedy zaczął się szał kibicowania kolejnej dyscyplinie sportu, zwłaszcza że można się było fascynować nie tylko wspaniałą grą pana Wojciecha, ale i wspaniałymi komentarzami pana Bohdana Tomaszewskiego. Znam nawet takich, którzy od samego tenisa woleli jego komentarze.

Jako że dobra rakieta tenisowa kosztowała wówczas półroczne zarobki, fascynacja tenisem sprowadzała się do jego oglądania. Dziś część ówczesnych młokosów zdyskontowała przemiany kapitalistyczne, co przejawia się stanem posiadania (i nawet używania od czasu do czasu) rakiet tenisowych. Niektórzy wymieniają je nawet częściej, niż ich używają. Ich życie towarzyskie przeniosło się spod trzepaka na salony, ale zapał do kibicowania i komentowania pozostał.

Oczywiście każdy z młodych tenisistów wychodzących na kort marzy o wspaniałej karierze i wielkoszlemowych triumfach. No, może prawie każdy... Bo jak się ma nogi jak Kurnikowa, to nie powinno się nawet zbyt mocno ściskać rakiety, żeby sobie odcisków na dłoniach nie porobić. Mogą się przydać do czegoś innego, a turnieje tenisowe można potraktować jako świetny sposób na pokazanie tychże nóg.

Ale jak się ma nogi jak.... (tutaj może bez nazwisk), trzeba więcej po korcie biegać, żeby wejść do panteonu tenisowej sławy i ją odpowiednio, także finansowo, zdyskontować. I w tym miejscu właśnie pojawia się związek między tenisem i płaceniem podatków. A ściślej mówiąc, niepłaceniem podatków. Jak się już bowiem odpowiednio dużo na korcie i poza nim zarobiło, to trzeba pomyśleć o tak zwanej optymalizacji podatkowej. Nie bez powodu gdyby o grze w Pucharze Davisa decydowało nie obywatelstwo, ale miejsce rezydencji podatkowej, poza wszelką konkurencją byłoby Monako, gdzie, jak powszechnie wiadomo, nie ma najlepszych szkół tenisowych, ale za to są najniższe podatki.

Młodzi adepci sztuki tenisowej uczą się na doświadczeniach mistrzów nie tylko z kortów tenisowych, ale i z urzędów skarbowych. Już dawno temu mieliśmy lepszych tenisistów i komentatorów niż doradców podatkowych. Na początku XXI wieku było odwrotnie. Ale życzyłem uczestnikom Tomaszewski Cup: „Grajcie jak najlepiej... Zarabiajcie jak najwięcej... A z podatkami damy sobie radę".

Chyba nie muszę dodawać, że wśród dziewcząt w 2004 r. wygrała właśnie... Agnieszka Radwańska. I są tacy, jak Adrian Zandberg, lider Partii Razem, którzy chcieliby obłożyć jej dochody (te powyżej 500 tys. zł) podatkiem w wysokości 75 proc. Bo – jak pisali na Twitterze – pocztowcy czy pielęgniarki ciężko pracują, więc zyski z „machania paletką" można zabrać. „I tak jej dość zostanie". „Najwyżej Ferrari nowego sobie nie kupi". Zawiść to silna strona ludzkiego charakteru – dlatego do niej właśnie odwołują się zwolennicy wysokich podatków, którzy mają nadzieję na odpowiednio wysoki procent za pośrednictwo w zabieraniu bogatym i rozdawaniu biednym.

Być może akurat pani Agnieszka byłaby skłonna oddać około 73 proc. swoich zarobków rządowi, bo tyle właśnie wyniosłoby efektywne opodatkowanie jej dochodu, przy stawce marginalnej 75 proc. powyżej 500 tys. Ale czy inni też byliby skłonni?

Istnieje granica bólu podatnika. Dlatego efektywna stawka podatkowa w państwach OECD kształtowała się zawsze na poziomie 18–22 proc., nawet wtedy, gdy stawki marginalne wynosiły 83 proc. (w Wielkiej Brytanii) czy nawet 94 proc. (jak w USA w 1944 r.).

Ciężka praca

Poza samą stawką podatkową istotniejszy jest jednak próg podatkowy, którego przekroczenie powoduje konieczność zapłacenia wyższego podatku. Gdy stawka 75 proc. ma objąć dochody powyżej 500 tys. zł (nieco ponad 40 tys. miesięcznie), to oznacza, że pomysłodawcy takiego opodatkowania chcą, by ich rodacy zawsze pozostali biedni!

Ci sami ludzie głoszą, że Polsce grozi „pułapka średniego dochodu". Ale chcą, żeby Polacy nie mogli się wyrwać z „pułapki niskiego dochodu". Chcą też zwiększyć „innowacyjność" polskiej gospodarki. A niby kto miałby inwestować w innowacyjne przedsięwzięcia – z natury bardziej ryzykowne od nieinnowacyjnych – przy stawce podatkowej 75 proc. od niepewnych zysków, jakie niektóre z tych inwestycji mogłyby ewentualnie przynieść?

Wysokie podatki dochodowe nie szkodzą tym, którzy już są bogaci, tylko tym, którzy są jeszcze biedni, ale są gotowi ciężko pracować, by zostać bogatymi! Bez względu na to, czy „machając paletką" czy tworząc innowacyjne firmy informatyczne albo biotechnologiczne.

Autor jest profesorem Uczelni Łazarskiego i adwokatem