Następny ruch Putina. Zamiary jego i konkurentów. | |
Wpisał: Zezowaty Zorro | |
17.11.2015. | |
Następny ruch Putina. Zamiary jego i konkurentów.
[Ja sobie drapię łysinę do krwi, by zrozumieć PO CO ta inscenizacja w Paryżu i zabawy w ISIS – a Zezowaty już swoje wie – i pisze. Gratulacje! Na ile będzie miał rację – zobaczymy niedługo. Ale taka gimnastyka pod czerepem jest dla nas niezbędna. Żywotnie konieczna. MD]
Zezowaty Zorro17 listopada 2015
Przyjrzeliśmy się ostatnio geopolitycznym i strategicznym wyznacznikom wojny USA-Rosja na dwóch teatrach już w najlepsze trwającej wojny: w Syrii i Ukrainie. Co prawda strategii rosyjskiej w Syrii jeszcze nie omówiliśmy, ale zaraz to naprawimy, zresztą mamy tu sporą przewagę prognostyczną i także techniczną, gdyż kluczową strategię rozczłonkowania Syrii przez aliantów, pod parasolem strefy zakazu lotów omówiliśmy na długo przed obecnym przyspieszeniem wydarzeń. To w odpowiedzi na nią zaszły ostatnie, bieżące działania, dalej dość schematyczne i stosunkowo łatwe do przewidzenia. Tylko krótko poruszyliśmy rosyjską strategię w sensie całościowej doktryny, a warto się nad nią pochylić, bowiem – jak ostatnio przypomniałem – Sun-cy ma niewątpliwie rację, podkreślając konieczną do zwycięstwa znajomość nieprzyjaciela. Tak to już jest: trzeba mieć przyjaciół blisko, a wrogów daleko, ale i wręcz przeciwnie – trzeba być bliżej wrogów, niż przyjaciół. W sensie bliskości intelektualnej. Po prostu musimy wiedzieć i rozumieć, co i jak zamierzają robić. Dlatego konieczne są nieustanne próby przebicia wszechobecnej propagandy i dotarcia do istotnych, właściwych celów i motywacji. Na wstępie krótkie podsumowanie sytuacji strategicznej, jaka ukazała się nam dotychczas.
Nie trzeba było specjalnego intelektu, aby przewidzieć, że plan rozbioru Syrii, przedostatni etap tzw. planu PNAC „greater Israel”, przed przewróceniem ostatniego „reżimu” na styku Azji Centralnej i Bliskiego Wschodu, czyli Iranu, a do którego uwerturą była dawno już zapomniana I wojna w Zatoce, krzyżuje wszystkie długofalowe plany Rosji. Starała się ona nieodmiennie od dekad utrzymywać wpływy i bliską współpracę z całą gamą państw regionu, aby neutralizować dominującą rolę USA i NATO. Wśród zaprzyjaźnionych można wyliczyć Libię, Egipt, Syrię i Iran, ale oportunistycznych umów i aliansów było sporo więcej. Zwykle obejmowały one jakieś długoterminowe więzi handlowe oraz zwyczajowo dostawy rosyjskiej broni, które są jak wiadomo wymarzoną okazją do bliskich kontaktów wywiadów. Pierwszy sygnał alarmowy w Moskwie odezwał się już podczas I wojny w zatoce, ale ostatnimi czasy, po szokującym obaleniu Kadafiego w Libii, przerodził się wręcz w przeraźliwy wizg syreny. Seria „arabskich wiosen” dosłownie przeorała ustabilizowane przez lata kontakty, kontrakty i – co najważniejsze – siatki szpiegowskie, jako pierwsze likwidowane podczas każdego przewrotu, a co dopiero ich całej serii. Tak więc Moskwa w krótkim czasie stała się w wyniku radykalnych zmian wojskowo-politycznych w regionie częściowo ślepa i głucha, a tego stary czekista z Łubianki, Włodzimierz Putin oczywiście nie mógł pozostawić bez jakiejś reakcji. Tym bardziej, że bezczynnie zezwalając na erozję i rozpad Syrii w wyniku pracowicie przeprowadzonej od niemal pięciu lat wojny domowej, otworzyłby de facto łatwą drogę do przewrócenia ostatniego, wielkiego ogniwa logicznego łańcucha przewrotów wojskowych, zapowiedzianych przez gen. Wesleya Clarka – Iranu. Ten stanowi od stuleci regionalne mocarstwo, naturalną i niemal idealną przeciwwagę do swego alter ego w sąsiedztwie – Turcji. Co prawda nominalnie są to dwa kraje muzułmańskie, ale trudno o dwóch bardziej wrogich muzułmanów od Turka i Persa. Pierwszy jest sekularnym sunnitą, naśladującym zachodnie wzorce parlamentaryzmu, a drugi klerykalnym szyitą, tradycjonalistą i w dodatku w prostej linii spadkobiercą starożytnej Persji, której odpowiednik historyczny można znaleźć jedynie pod postacią Chin. Nie pogodzą się nigdy i będą rywalizować o dominację w regionie, dysponując przy tym porównywalnym zapleczem ludnościowym, ekonomicznym i wojskowym. Skoro Turcja stanowi twardy południowo-wschodni narożnik NATO, pozwalający stamtąd wygodnie kontrolować Bliski Wschód i Azję Centralną, co zresztą doskonale sprawdziło się w długoletniej i wciąż trwającej wojnie w Afganistanie {tak, tak – wciąż tam trwa wojna...}, to trudno o bardziej naturalnego sojusznika Rosji w regionie, zainteresowanej od zawsze w kontrowaniu i powstrzymywaniu dominacji NATO, choćby ze względu na swobodę własnych ruchów. Tak więc Iran jest bardzo blisko z Moskwą – i trudno znów się temu dziwić, gdy czuje się zagrożony serią wojen, nie mówiąc już o dramatycznych wręcz skutkach w gospodarce długoletnich sankcji, spychających ją w autarkię. Zupełnie naturalna wydaje się bliska współpraca Iranu z Rosją w energetyce, w tym atomowej, ale zwłaszcza w eksporcie irańskiej ropy, głównego towaru eksportowego, który jakoś znajdował dzięki Rosji i zwłaszcza firmie Rosneft i Transneft drogę na światowe rynki, nawet podczas ścisłego embarga. Współpraca w dziedzinie wojskowości, w tym nowoczesnych na miarę Iranu zbrojeń, szczególnie w lotnictwie i rakietach, stanowi tego doskonałe uzupełnienie. Ostatnie spektakularne sukcesy Iranu, w tym przejęcie amerykańskiego drona szpiegowskiego, budowa własnych dronów przez Teheran, jak i pomyślna budowa irańskich rakiet dalekiego zasięgu, noszą tak wyraźne ślady rosyjskiej pomocy fachowej, że nawet nie trzeba tego komentować. Bliska współpraca, obejmująca techniczną pomoc i dane wywiadowcze, jest po prostu faktem, zatem leżą pod nimi solidne fundamenty – i są one logiczne. Jak zresztą przed chwilą napisałem. W tym kontekście nie tyle nie powinno zaskakiwać, ale wręcz narzucać pytanie: dlaczego dopiero teraz?, Rosja zamontuje w marcu potężny system rakietowej obrony przeciwlotniczej S-300, wraz ze wszystkimi nowinkami technicznymi, a te są znaczące, do dawno temu zakontraktowanego i nawet zaliczkowanego sprzętu. Dostawa tego systemu przez ponad dziesięć lat była objęta embargiem i stała się wygodną kartą przetargową Moskwy w regionie. W rytm politycznego napięcia Ławrow już to przypominał o umówionej dostawie i obiecywał jej szybką realizację, już to solennie się od zbrodniomyśli odżegnywał, obiecując z drugiej strony na odwrót: rygorystyczne przestrzeganie rezolucji ONZ. Pamiętam z tuzin takich marionetkowych gestów, które nieodmiennie wywoływały zaplanowaną reakcję, przypominając skądinąd zalety klasycznego kształcenia, w tym mistrzowskiej gry na fortepianie, którą to umiejętność posiadł rzekomo Ławrow. Daleki jestem od podziwiania tego podręcznikowego technokraty, ale patrząc na użyteczność i skuteczność prymitywnego zabiegu łatwo można dojść do wniosku o mistrzowskiej dyplomacji, gdy naprawdę jej istota sprowadza się do debilizmu obserwatorów przedstawienia, nie wyciągających żadnych wniosków z powtarzalnego zabiegu PR. Tak czy siak myślę, a nawet jestem przekonany, że obecnie, po przyklepaniu przez Obamę traktatu z Iranem {który zaznaczę od samego początku zapowiadałem się powiedzie – pomimo niewzruszonego i wrzaskliwego oporu Izraela} i zniesienia sankcji, dostawa S-300 do Iranu stanie się niebawem faktem. I zmieni sytuację w całej okolicy, w tym zwłaszcza swobodę ruchów Arabii Saudyjskiej, Izraela i samych Stanów, opartych na lotnictwie, a które to będą skutecznie nadzorowane, zagłuszane, a także zestrzeliwane. Pojawi się w regionie perska strefa zakazu lotów, uniemożliwiająca skutecznie na przykład dotarcie do Afganistanu od zachodu, nie wspominając już o newralgicznej obronie przed inwazją lotnictwa Izraela, który był dotychczas całkowicie bezkarny w swoich operacjach lotniczych, a nawet potrafił wysadzić tajny ośrodek jądrowy w środku Iranu, nie będąc nawet wykrytym... Tak więc sytuacja poważnie się zmienia, a przyjaźń i współpraca rosyjsko-irańska na tym konkretnie przykładzie nabiera dość poważnego, wręcz strategicznego znaczenia. Sądząc z zysków z takiego podejścia dla Rosji nie można dojść do innego wniosku, niż konsekwentne wspieranie Iranu, oczywiście tak długo, jak ten będzie w opozycji do Turcji i całego NATO. Obecnie nie widać na horyzoncie powodów, aby Iran miał jakiekolwiek podstawy sojusz z Rosją zerwać, a wręcz przeciwnie: ma wszelkie powody po temu, aby go umacniać. W perspektywie współpracy z Iranem konsekwentne i uparte popieranie Syrii Assada jest zatem nie tylko logiczne dla Moskwy, ale wręcz stanowi dziś, wobec bezpośredniego zagrożenia rozpadem państwa, warunek sine qua non utrzymania jakichkolwiek znaczących wpływów Rosji w regionie. Jak zobaczyliśmy w analizie planu rozbioru Syrii stanowiłby on niejako naturalny i konieczny wstęp do wojny z Iranem, a na to, czyli na utratę największego sojusznika w regionie Rosja nie może sobie pozwolić. Nie może sobie tak naprawdę pozwolić także już na utratę mniejszego sojusznika, całkowicie dziś wydawałoby się od niej zależnej Syrii, gdyż wówczas utraciłaby ostatni -i to kluczowy przyczółek nad Morzem Śródziemnym. Z tych dwu powodów razem wziętych Rosja przystąpiła do zdecydowanego kontrnatarcia w Syrii, gdyż broni swoich witalnych interesów. Najważniejsze z nich wymieniłem, ale powtórzmy. Jest to przed wszystkim utrzymanie jakiejkolwiek bezpośredniej obecności wojskowej, a także handlowej w regionie. Po upadku serii państw, nastrojonych przyjaźnie i w dodatku robiących z Moskwą interesy, trudno przecenić ekonomiczno-strategiczny przymus takiej sytuacji dla Rosji. Chodzi ni mniej ni więcej, tylko o dostęp Rosji do Morza Śródziemnego. W celu właśnie gwarantowanego dostępu do południowych szlaków Moskwa utrzymuje swoją jedyną bazę morską w syryjskim Tartus. Fakt, że stoi bezpośrednio na drodze koniecznej do obalenia Iranu inwazji z morza jest tylko okolicznością potwierdzającą i wzmacniającą. Bez usunięcia Rosjan z Tartus inwazja na Iran się nie powiedzie – i wiedzą to równie dobrze w Teheranie, jak i Moskwie. A także w Damaszku, gdzie prezydent z ochotą przystał na letnią, pospieszną modernizację lotniska w Latakii, która dziś stała się lotniczą bazą rosyjską nieopodal – i jednocześnie główną bazą lotniczą Rosji nad Morzem Śródziemnym. Ochrania ona Tartus, rząd w Damaszku, ale także w ogóle umożliwia szybkie akcje desantowe w regionie. Innymi słowy daje Rosji możliwość przeprowadzenia przeciwnatarcia i likwidacji głównych pozycji rebeliantów, a zaraz potem konsolidacji terytorium i w końcu utrzymania syryjskiej państwowości, wiszącej dosłownie na włosku, po blisko pięciu latach wyniszczającej wojny partyzanckiej. Tak więc, zarówno z powodów własnej obecności w regionie, jak i uzupełniająco wzmocnienia Iranu, Rosja zdecydowała się na pozostanie w regionie „za wszelką cenę”. Jak wiemy w polityce pojęcie absolutu nie istnieje, mówimy zatem jedynie o bardzo poważnym, zdecydowanym i zdeterminowanym działaniu Moskwy. W swej strategii nie wyobraża ona sobie utraty Syrii, gdyż wiązałoby się to siłą rzeczy z całym łańcuchem mniej i więcej niepożądanych skutków: całkowite wypchnięcie z regionu, utrata ważnego sojusznika pod postacią Iranu {bez dostępu morskiego jego obrona z dala jest iluzoryczna}, przyspieszenie planu wojny [„zachodu”, czyli Israela md] z Iranem, wreszcie utrata trwałego dostępu do Morza Śródziemnego. Wszystko bardzo w optyce Moskwy groźne, ale to nie koniec. Syria jako państwo nizinne jest nie tylko zaporowym dostępem do górzystego Iranu, ale także jest naturalnym łącznikiem wschód-zachód {do Afganistanu i Chin} oraz północ-południe {Arabia Saudyjska}. I właśnie o ten kierunek północny chodzi. Jeśli Syria wpadłaby ostatecznie w ręce koalicji z Arabią Saudyjską, finansującą dziś ISIS, nie tylko szybko zbudowanoby rurociągi z jej ropą na północ – do Turcji i Europy, ale zapewne także gazociągi z właśnie odkrytych złóż Golan, okupowanych przez Izrael. Dokładnie w tym samym kierunku, czyli na główne rynki odbioru rosyjskich węglowodorów. Z tego, handlowego punktu widzenia, wojna syryjska jest niczym innym, jak kampanią wojny ekonomicznej z Rosją, próbą ograniczenia podstaw jej eksportu. Jak wiemy, nie na próżno Putin jest autorem rosyjskiej strategii wojny naftowej. O znaczeniu dla Rosji narzucających się wręcz swą logiką nowych rurociągów na północ wie on dobrze, jak mało kto, jeśli ktokolwiek. Rosji nie stać na utratę Syrii, gdyż wraz z nią utraciłaby szybko dużą, lwią część rynku europejskiego węglowodorów, zarezerwowanego dotychczas przez koszty i komplikacje transportu tankowcami. Rurociągi zawsze są tańsze i prostsze w obsłudze. W dodatku także łatwiejsze w planowaniu. Jeśli Arabia wjechałaby rurociągami do Europy, nadkruszyłyby się w efekcie, w ciągu kilku zaledwie lat, podstawy ekonomiczne Rosji. A na to Putin nie może – dosłownie za żadną cenę – pozwolić. Pamiętajmy, że obecnie ropa i w ślad za nią gaz, znajduje się na kilkuletnich minimach – i wedle moich prognoz niskie ceny potrwają przez kilka najbliższych lat. Rosja już ma kłopoty z domknięciem budżetu i musi wobec spadku wpływów eksportowych sięgać do rezerw. Jeśliby tendencja niskich cen była trwała, czeka Rosję zaniedługo prawdziwy kryzys ekonomiczny, którego gwałtowna przecena rubla w tym roku, wywołana zapaścią eksportu właśnie, była zaledwie zapowiedzią. W takiej sytuacji makro i na rynku światowym Rosji dosłownie nie stać dziś na utratę choćby niewielkich udziałów w rynku, stąd też taka zdeterminowana walka o ich utrzymanie na wszelkie możliwe sposoby. Jej odwrotną stroną jest choćby oczywiście motywowana geopolityką, o czym szerzej pisałem, skuteczna walka z mafią paliwową w Polsce {zależną od Rosji} i radykalne zmniejszenie zależności od rosyjskich paliw {czyli udziałów Rosji w naszym rynku}. Fragmentem tych działań jest choćby znaczący 10% upust na saudyjską ropę dla Polski, zapewne udzielony za poradą amerykańskiego ambasadora, a którą rafineria gdańska Olechnowicza już sprowadza. Takie właśnie działania, tyle że w większej skali, czekałyby Rosję, gdyby zrezygnowała z Syrii. Widzimy zatem, że motywacja Rosji do utrzymania się w Syrii, zwłaszcza w Tartus i Latakii, nie tylko jest zdecydowana, ale dodatkowo z biegiem czasu rośnie. Taka sytuacja jest wręcz podręcznikowym opisem gwarantowanej eskalacji, gdyż nie ma żadnego realnego scenariusza wycofania. Wiemy po analizie strategii i posunięć drugiej strony, w tym choćby ostatnie złowróżbne, największe w historii manewry lotnicze w Izraelu, że od planu „Which way to Persia” na razie przynajmniej odwrotu nie ma. Jest on konsekwentnie realizowany, z małymi zmianami, gdy bojowników i rebeliantów wyposaża się zgodnie z zaleceniem McCaina w przenośne wyrzutnie ppanc oraz przeciwlotnicze oraz zmienia ich taktykę na czysto partyzancką, co w zasadzie nic w większej skali nie zmienia. Czyni to pewność dalszej eskalacji prognozą niemal pewną. Na taki właśnie rozwój wypadków – w kierunku koniecznej interwencji znacznych sił lądowych po obu stronach – wskazuje logika przemożnych interesów długofalowych, zwłaszcza związanych z Iranem. |