Rzeczpospo-lipa Prawa
Wpisał: Edward Roeding   
31.01.2010.

                 „PRL-Rzeczpospo-lipa Prawa”     czyli  różne oblicza sprawiedliwości.

Edward Roeding

  „Ludzie ludziom zgotowali ten los”.     (Zofia Nałkowska-Medaliony)

            W dniu 1 października 1946 r. w procesie norymberskim Międzynarodowy Trybunał Wojskowy skazał na 10 lat zbrodniarza wojennego admirała Karla Dönitza, naczelnego dowódcę Krigsmarine, od 30 kwietnia 1945 r. prezydenta III Rzeszy, ostatniego naczelnego dowódcę Wehrmachtu i zarazem na mocy testamentu Adolfa Hitlera, jego następcę. Skazano go m.in. za wydanie zbrodniczego rozkazu nr 154 „zakazującego ratowania rozbitków, ze storpedowanych przez U-Booty nieprzyjacielskich okrętów wojennych i statków cywilnych”, co w praktyce wiązało to się z uśmierceniem ponad 45 tysięcy rozbitków. Karę odbywał we  „względnie dobrych warunkach” w Berlinie, we więzieniu w Spandau.

            Warto przypomnieć sobie, jak postępowały sądy PRL po ogłoszeniu stanu wojennego w celu zmiażdżenia Solidarności i innych działaczy opozycji. W dniu 3 lutego 1982 roku w trybie doraźnym, kmdr ppor. sędzia Andrzej Grzybowski z Sądu Marynarki Wojennej w Gdyni, z oskarżenia prokuratura Stanek i potem Wojcieszek (dochodzenie prowadził funkcjonariusz SB Krywoszejew), skazał na karę 10 lat więzienia oraz 5-u lat pozbawienia praw publicznych, panią Ewę Kubasiewicz, bibliotekarkę, wiceprzewodniczącą „Solidarności” z Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni za ... „za zredagowanie i wydrukowanie 1 ulotki - Apelu do społeczeństwa o kontynuowanie walki z bezprawiem  władz”. Był to najwyższy w Polsce wyrok stanu wojennego. Ten brutalny, niesprawiedliwy wyrok stał się ponurym symbolem stanu wojennego. Pozostali współorganizatorzy 1,5 dniowego strajku w WSM, w grudniu 1981 r. i sygnatariusze ulotki otrzymali: Jerzy Kowalczyk i Władysław Trzciński po 9 lat; Cezary Godziuk 6 lat; Wiesława Kwiatkowska, Jarosław Skowronek, Sławomir Sadowski, Krzysztof Jankowski po 5 lat. Sąd nie potrafił lub nie chciał uzasadnić swojego stanowiska, zwłaszcza w odniesieniu do surowości kar.

    Wymierzoną karę pani Kubasiewicz odbywała w nieludzkich, skandalicznie ciężkich warunkach, w więzieniu w Fordonie pod Bydgoszczą oraz w więzieniu dla recydywistów w Grudziądzu. W tym ostatnim odbywała karę wraz z innymi „więźniarkami sumienia” w celach bez możliwości ich opuszczania, zaś kryminalistki mogły w czasie dnia przebywać poza nimi. Osoby z marginesu społecznego okazywały współczucie i oburzone z surowości wyroku sądu wojskowego i nie były w stanie zrozumieć, tego, że za morderstwo, rozbój i gwałt otrzymały mniejsze wyroki więzienia niż współwięźniarki, za działalność wydawniczą. W związku z tym w więzieniu miały miejsce głośne protesty (walenie w ścianę i krzyki) domagające się złagodzenia warunków odbywania kary, oraz uwolnienia „koleżanek” - więźniów  politycznych.

 Tutaj należy przypomnieć tło tamtych dni. Były to czasy, w których oficjalnie funkcjonowała wszechobecna totalna propaganda  (wyłączone telefony, cenzura korespondencji a później rozmów telefonicznych, permanentne aresztowania działaczy opozycji). Ulice miast i osiedli patrolowały czołgi, transportery opancerzone oraz odziały ZOMO, używające pałek potocznie zwanych „bijącym sercem partii”. Wprowadzono godzinę milicyjną, zakaz wyjazdu poza miejsce zamieszkania, zablokowano konta bankowe obywateli, dokonano ok. 100% podwyżki cen żywności i innych artykułów konsumpcyjnych. Wtedy funkcjonowały asygnaty na samochody osobowe (dla reżimowych elit, dzięki którym mogli oni za ok. 33% wartości rynkowej kupić nowy samochód), talony na artykuły gospodarstwa domowego: pralki, lodówki, telewizory kolorowe. Wprowadzono kartki żywnościowe na podstawowe artykuły spożywcze na mięso z kością (2,5 -3 kg miesięcznie na osobę), cukier, papierosy, wódkę zamiennie z czekoladę, masło, margarynę, buty-1 para na rok itd.

            W ogóle PRL permanentnie borykała się z tzw. przejściowymi problemami. Po prostu, przechodziły one z jednego pokolenia na następne. Chodziło tutaj o niemożliwość poradzenia sobie z takimi drobiazgami, jak np. brakiem papieru toaletowego, sznurka do snopowiązałek mięsa i jego przetworów czy też problemem skupu butelek. Niektórzy obrazowo opisywali taką sytuację jako „sen pijanego schizofrenika w ostatnim delirium”.

            To wyłącznie dzięki Radiu Wolna Europa i podziemnej „bibule”, można było poznać prawdę i cokolwiek dowiedzieć się o prawdziwej - faktycznej sytuacji gospodarczej i politycznej panującej w kraju, jak również o sprawach społecznych: o naruszaniu w PRL-u praw człowieka, czy też o zbrodniach dokonanych przez ówczesny reżim, jakie miały miejsce w kopalniach: Wujek, Manifest Lipcowy, w Zagłębiu Lubin, a także te wcześniejsze sprawy, m.in. sprawa studenta filologii polskiej i filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego Stanisława Pyjasa – opozycyjnego działacza Studenckiego Komitetu "Solidarność" okresu PRL, zamordowanego 7 maja 1977 r. oraz jego kolegi studenta, Stanisława Pietraszko, który za namową adwokata rodziny S. Pyjasa zgłosił się jako świadek do Prokuratury w Krakowie w celu złożenia zeznań. Kilka tygodni później w Zalewie Solińskim znaleziono martwego jedynego świadka prokuratury w tej sprawie. Wg oficjalnego komunikatu krakowskiej prokuratury-„utonął kąpiąc się w Zalewie”, zaś wg IPN…„jego ciało w kąpielówkach i czepku znaleziono pływające po powierzchni Zalewu (charakterystyczne w wypadku wrzucenia do wody zwłok). Pietraszko cierpiał na alergię wywołującą wodowstręt. Nie pływał. Jego   śmierć nastąpiła w dwa miesiące po śmierci Pyjasa”. Właśnie za rozpowszechnianie tego typu ulotek opisujących te i inne fakty, „niezawisłe” sądy PRL bardzo surowo karały działaczy Solidarności i opozycji demokratycznej.

     Wówczas to, w 1982 r. międzynarodowa organizacja –„Amnesty International” ogłosiła panią Ewę Kubasiewicz, Więźniem 1982 Roku. W rezultacie jej działań i protestów różnych znanych w świecie osobistości oraz instytucji, pani Ewa „odsiedziała” tylko 1,5 roku. Kilka lat później (w końcu stycznia 1988 r.) postanowiła wyjechać na Zachód. Tam też wyszła za mąż za pana Houée, francuskiego działacza Amnesty International. Pomimo piekła i koszmaru jakie zgotowało jej PRL szczególnie zaś „niezawisły” Sąd Marynarki Wojennej w Gdyni, pani Ewa Kubasiewicz – Houée reprezentowała „Solidarność Walczącą” na Zachodzie, jak również zajęła się i nadal zajmuje pomocą charytatywną na rzecz polskich dzieci z domów dziecka. W tym dziele wspierają ją: syn M. Czachor i synowa.

       Kolejnym też, drastycznym przykładem działań „niezawisłego” Sądu Marynarki Wojennej w Gdyni była sprawa bardzo zdolnego syna pani Ewy Kubasiewicz, Marka Czachora. Był on współzałożycielem Niezależnego Zrzeszenia Studentów Polskich na UG, drukarzem pisma NZS UG „Reduta”; kolporterem wydawnictw niezależnych, który w dniach 14-15 XII 1981r. uczestniczył w strajku na UG, gdzie studiował na Wydziale Matematyki, Fizyki i Chemii Uniwersytetu Gdańskiego. To on był tym fizykiem, który samodzielnie rozpracował kwestię relatywistycznych poprawek, do tzw. „średniej bellowskiej dla elektronów”, za co prof. J.P. Vigier (ostatni uczeń laureata nagrody Nobla de Broglie’a) proponował mu stypendium rządowe na Uniwersytecie w Paryżu..

   Jej syn, Marek Czachor, obecnie dr hab. prof. PG fizyki teoretycznej na Wydziale Fizyki Technicznej i Matematyki Stosowanej w Katedrze Fizyki Teoretycznej i Informatyki Kwantowej, taternik, pasjonat fizyki, specjalista kryptografii na Politechnice Gdańskiej, były stypendysta Fulbrighta (-1997 r.) w  1982 r. został uznany przez ww. sąd jako „element antysocjalistyczny, który sporządził, gromadził, przechowywał i kolportował ulotki zawierające nieprawdziwe wiadomości mogące osłabić gotowość obronną PRL”, wywołać niepokój publiczny lub rozruchy” za co został skazany na 3 lata więzienia oraz 2 lata pozbawienia praw publicznych”, z czego „odsiedział” tam niemal rok. W skróceniu kary, podobnie jak jego mamie pomógł interwencje międzynarodowych organizacji takich, jak, np. Amnesty International, protesty różnych znanych i wpływowych europejskich osobistości i instytucji, zaś ostatecznie w wyniku amnestii, po odwołaniu stanu wojennego został zwolniony z więzienia. O jego sprawie informowała również Radio Wolna Europa. Pan M. Czachor, uznany przez ówczesnego prokuratora jako „kryminalista” nie otrzymał od ówczesnej władzy paszportu, w związku z czym nie mógł wówczas studiować za granicą, ale otrzymał od władz P.R.L. tzw.„wilczy bilet”, który uniemożliwiał mu podjęcie pracy zgodnie z posiadanymi kwalifikacjami. Reasumując jego rodzina, wg ówczesnych władz to kryminaliści nie zasługujący na podstawowe prawa obywatelskie.

      Jego matka Ewa Kubasiewicz (wg „Amnesty International) była „Więźniem Roku 1982, teść Stanisław Kowalski, opozycjonista, którego imieniem dziś nazwane jest jedno z audytoriów na Politechnice Gdańskiej (też tylko dostał półtora roku więzienia), sam też „siedział” i nawet wziął ślub we więzieniu w Potulicach.

      Z takim curriculum nie miał szans na pracę naukową na uczelni. Jako opozycjoniście, magistrowi fizyki nie dano mu specjalnego wyboru, jeśli chodzi o pracę. Należy przypomnieć takie fakty jak: dr Wacław Havel - późniejszy prezydent Czech, pracował jako palacz c.o. zaś premier III RP dr J.K. Bielecki, pracował fizycznie przy wywozie drewna z lasu. Mgr Marek Czachor po ukończeniu studiów podjął pracę fizyczną, jako malarz wysokościowy nie w Spółdzielni „Świetlik” gdzie  pracowało wielu opozycjonistów, ale  w ASP „Absolwent”. O stypendium rządu francuskiego i studiach w Paryżu, mógł sobie tylko pomarzyć.. I tak pan magister M. Czachor miał duże „szczęście”, ponieważ w końcu po wielu upokorzeniach, dzięki protekcji doc. dr B Jachyma zatrudniono go na Politechnice Gdańskiej, wprawdzie tylko na trzymiesięczny okres próbny i w charakterze pracownika technicznego (wówczas na podjęcie pracy, nie musiał mieć zgody sekretarza PZPR) a  praca na wyższej uczelni była warunkiem  koniecznym otrzymania stypendium od rządu francuskiego.

         Jego „szczęście” trwało wyjątkowo krótko, bo tylko kilkadziesiąt godzin. Po trzech dniach pracy na Politechnice Gdańskiej, w Pracowni Dielektryków i Półprzewodników Organicznych, jesienią 1987 r. aresztowano go za działalność opozycyjną (był on współzałożycielem „Solidarności Walczącej”), ale głównie za to, że wcześniej, w proteście przeciwko uwięzieniu jego mamy (Ewy Kubasiewicz), uwikłania polskiego wojska w zbrodnię Grudnia ‘70 i zbrodnie w kopalni Wujek w 1982 r., odesłał on generałowi W.

Jaruzelskiemu swoją książeczkę wojskową.

          Życie jest jednak bardziej skomplikowane i płata figle. Totalitarny reżim już upadał. Na PG i UG po jego aresztowaniu zrobiło się zamieszanie. Jego koledzy zbierali podpisy pod petycjami o jego uwolnienie, poparli go „objectorzy” z ruchu Wolność i Pokój, kolejne osoby odmawiały służby wojskowej, w proteście przeciwko jego uwięzieniu. Uaktywnili się jego przyjaciele i znajomi oraz włączyli się nieznani mu ludzie z zagranicy. List do Sądu Marynarki Wojennej napisał prof. Viger z Paryża, prosząc i apelując o wypuszczenie go z więzienia. Doc. dr  B. Jachym z PG „stawał na głowie”, aby uwolnić z więzienia i przywrócić go do pracy. O tej sprawie również informowała Wolna Europa.

           Ku zaskoczeniu wszystkich zainteresowanych stron, Sąd Marynarki Wojennej zamiast zwyczajowych 3 lat wymierzył mu grzywnę zapłaconą zresztą natychmiast ze społecznych składek i po 42 dniach wypuścił na wolność. Choć było jeszcze kilka procesów i innych perypetii, kres rozprawom przed sądami wojskowymi położyła dopiero amnestia dla więźniów politycznych uchwalona z okazji „okrągłego stołu”, na wiosnę 1989 roku.

   Po wyjściu z więzienia Marek Czachor nie zaprzestał działalności podziemnej. Współpracował z „Solidarnością Walczącą” oraz  Liberalno-Demokratyczną Partią “Niepodległość”. Po aresztowaniu Andrzeja Kołodzieja (w listopadzie 87 r.) przez pewien czas, do momentu wyjścia na wolność Romana Zwiercana), kierował Oddziałem Trójmiasto SW jako Michał Kaniowski. W 1988 roku  koordynował - ukrywając się – akcję o charakterze “dywersji ideologicznej”, adresowaną do zawodowych żołnierzy LWP o nazwie  „Żołnierz Solidarny”. Gazetki o tej nazwie rozsyłano pocztą i innymi sposobami podrzucano zawodowym wojskowym. Marek Czachor był rozpracowywany (23 VI-14.VII. 1989 r.) przez Wydział III KW MO ( od VII 1983 r. WUSW) w Gdańsku w ramach SOR krypt. Cela nr rejestr. 47219 od VII 1989 r. -29 I 1990 roku przez Inspektorat 2 WUSW w Gdańsku w ramach kryptonimu Ośmiornica nr rejestr. 59433.

            Jednak mało, kto wie, że trafiła „kosa na kamień”. Marek Czachor, przyszły profesor i specjalista kryptografii na Politechnice Gdańskiej, wybitny umysł ścisły (matematyczno-fizyczny) wraz z kolegami z SW próbował rozpracowywać, SB. Wg niego „SB traktowano poważnie i należy przyznać, że SW odczuwała spory respekt dla przeciwnika. Byli oni coraz sprawniejsi ,dysponowali środkami finansowymi, coraz lepszym sprzętem i wciąż było ich coraz więcej. Niestety w SB było dużo młodych ludzi”.

            Nasłuchiwano SB, poznano: jej strukturę sposoby pracy i komunikacji, nawet ich „kruczki”.

            Jak widać na ww. przykładzie, dla polskiego niezawisłego sądu, oraz Prokuratury Marynarki Wojennej z Gdyni (m.in. sędziego Andrzeja Grzybowskiego oraz prokuratorzy: Stanek i Wojcieszek, którzy znali werdykt Trybunału w Norymberdze) ciężar gatunkowy sprawy tzn. kolportażu ulotek, był tożsamy ze zbrodniami wojennymi dokonanymi przez adm. Karla Dönitza. Nie pozostaje nic innego, jak tylko pogratulować ówczesnemu wymiarowi sprawiedliwości dobrego samopoczucia i „podziękować”  mu za dokonane z pełną premedytacją zbrodnie komunistyczne, Historia udowodniła, że właśnie rację mieli tacy ludzie jak pani Ewa Kubasiewicz i jej syn Marek.

             Czy ze strony oprawców ich ofiarom za koszmar więzienia, przesłuchań, nieodwracalnej rozłąki z bliskimi, nierzadko pobicia, nie należy się w ramach zadośćuczynienia zwyczajne słowo - przepraszam? O ile wiadomo, to takich słów z ich strony nie było. Czy ww. sędzia i prokurator i prowadzący śledztwo zostali w III RP zweryfikowani? Czy chociaż  „spadł im włos z głowy”?

             Paradoksem tej historii jest to, że obecnie okres spędzony przez byłych więźniów politycznych, w komunistycznych reżimowych więzieniach nie jest zaliczany do tzw. kapitału początkowego niezbędnego do naliczenia wysokości emerytury.

        Kolejnym paradoksem jest wysokość przyznanych esbekom emerytur. Zdarza się, że część esbeków ( będąc oprawcami) posiadała kilkakrotnie wyższe emerytury od swoich ofiar!

  Większość Obywateli uważa, że bez rozliczenia się z aparatem represji państwa totalitarnego, nie da się budować wolnego samorządnego, demokratycznego, Państwa Prawa. Jedną z form tego rozliczenia jest ograniczenie wysokości emerytur pobieranych przez byłych esbeków, prokuratorów i sędziów, w tym z PRL-kich sądów wojskowych.

             Osobiście, jako inżynier konstruktor uważam, że nie można budować nic trwałego na zgniłych fundamentach.

Edward Roeding

Zmieniony ( 31.01.2010. )