Jak Żydzi w Radziłowie przyczynili się do wywózki Polaków na Syberię 1941 | |
Wpisał: Piotr Wiśniewski | |
25.11.2015. | |
Jak Żydzi w Radziłowie przyczynili się do wywózki Polaków na Syberię 1941
Piotr Wiśniewski (1898 - 1993), Radziłów http://www.awans.net/strony/historia/wisniewski/wisniewski1.html#top Z pamiętnika Piotra Wiśniewskiego (1898 - 1993), mieszkańca Radziłowa Zachowano oryginalną pisownię. W dniu 1 września 1939 r wybuchła wojna z Hitlerem. Handel zamknięty. Towar wyprzedany, reszta schowana. Przyszli bolszewicy. Władzę objęli żydzi. Powołano Komitet z miejscowej komuny żydowskiej. Wszyscy pracownicy w urzędzie gminy byli żydzi. Milicja składała się z 4-ch żydów i 1 Polaka, który nawiasem mówiąc, był bardzo krótko. Pewnego razu Milicja popijała sobie i jeden żydek milicjant mówi do tego Polaka milicjanta. Nu u, ty Staszek, czy ty myślałeś kiedy, że będziesz u nas milicjantem. Polaka zabolało. Wyszedł, przyniósł im karabin, oddał go i mówi. To ja nie chciałem służyć u bogatego szlachcica, a mam służyć u żydów, nie chcę. Na terenach polskich, zajętych przez Niemców, żydzi zostali wyniszczeni przez (nich) Niemców. Natomiast na terenach polskich, zajętych przez bolszewików, żydzi wzięli władzę w swoje ręce. Gnębili Polaków, szaleli z radości, bo nie wystarczało im, że żyli w naszej Polsce, a jeszcze chcieli panować nad Polakami. Przed wojną nie mieli żydzi źle w Polsce. Handel detaliczny, jak i hurtowy, był w rękach żydowskich. Rzemiosło też w 90% było w rękach żydowskich. Żaden żyd ciężko nie pracował. Mało im było tego, chcieli panować. Skorzystali z tego, jak weszli do Polski bolszewicy. Od wejścia bolszewików, zaraz żydzi wydawali na wywóz na Syberię polskich policjantów i tych co im byli niewygodni. Jadzi siostra Basia Napartowa przed wojną mieszkała w Krynkach. Tam mąż jej był komendantem posterunku policji. W pierwszych dniach, żydzi go wydali bolszewikom na wywóz. Po aresztowaniu męża, Basia prosiła Jadzię, by mogła przyjechać do nas do Radziłowa. W ten czas, ja byłem w Żychlinie. Jadzia sprowadziła siostrę Basię z córkami do Radziłowa. Żydzi w roku 1940 zapisali po wsiach, dość sporo rodzin na wywóz na Syberię. Do tego transportu dołączyli i Basię z córkami. Był to pierwszy pokaźny transport. [10 lutego. MD] Drugi o wiele liczniejszy odbył się w czerwcu 1941 roku. Plan był ustalony, że 2 razy w tygodniu miały iść transporty z Polakami na Syberię. Żydzi nałożyli na mnie kontrybucję taką, że nie byłem w stanie uiścić. Wniosłem odwołanie do Urzędu Skarbowego, część zdjęli, ale reszta też była nie do uiszczenia. Milicjant żyd, przyszedł po mnie bym się stawił w Urzędzie Gminy. Za stołem siedział jeden żołnierz bolszewicki, predsiedatiel, sekretarz żyd, dwóch żydów i jedna żydówka Komitet pięcioosobowy. Zaczęli rozmawiać ze mną grzecznie, dlaczego ja dotąd nie wpłaciłem żądanej sumy. Wyjaśniłem, że na taką sumę trzeba byłoby dom sprzedać, a kto go teraz kupi. Potem rozmawiał bolszewik na temat mego wykształcenia i zapytał mnie, czy ja wiem, gdzie są rzeki Ob i Jenisej. Odpowiedziałem, że na Syberii. Wtedy ten niby grzeczny sowiet, trzasnął mocno pięścią w stół, aż na stole wszystko podskoczyło i wrzasnął do mnie. Jak za 3 dni nie zapłacisz tej sumy, to tam pojedziesz odrabiać. Przyszedłem Zagroble, bo tam była Jadzia z dziećmi. Rozważaliśmy, co robić Po pierwsze, że od dziś nie będę nocował w domu w rynku, ani u siostry Mańki Zagroblą. Nocowałem u obcych ludzi Zagroblą. Jadzia radziła, bym wyjechał do jej siostry Frani do Żychlina. Ja natomiast chciałem, żebyśmy wszyscy wyjechali do Żychlina, ale Jadzia poszła do p. Kraińskiej (córka aptekarzowej) na wywiad. Tam jej powiedzieli, że bolszewicy do żon się nie czepiają. Tylko mnie grozi wywóz do Rosji. Jadzia się tego uchwyciła i nie chciała nigdzie wyjeżdżać z dziećmi. Nalegała, bym natychmiast jechał do Żychlina. Wobec stanowczej odmowy Jadzi, ustaliliśmy mój wyjazd na 20.12.1939 r. Nadszedł dzień odjazdu. Ucałowałem dzieci i Jadzia odprowadziła mnie na glinianki, ca 50 mtr od domu Mańki Zagroblą. Jadzia mi mówi, jedź do Frani, ona ma sklep w Żychlinie, dobrze ci tam będzie. Wojna prędko się skończy i znowu będziemy razem. Ja mówię, a jak ta wojna potrwa rok albo dłużej. Jadzia mówi, tak długo będziemy oddzielnie. Tu nie pamiętam kto powiedział, ja czy Jadzia. Rozstajemy się na rok, a może na zawsze. Jeszcze raz ponowiłem prośbę, by wyjechać całą rodziną. Jadzia mówi, idź już, idź, bo już i tak przedwczoraj policja żydowska z karabinami, byli u Mańki po ciebie. Tamtej nocy, nocowałem u p. Karpińskich Zagroblą. Rozstaniu nie widać końca, wtedy ja mówię, żegnaj mi ukochana, najdroższa Jadziu. Dobrze nam było razem, a ona. Tak dobrze, jak w niebie. Poszedłem pieszo do Jedwabnego 17 kilometrów. W Jedwabnem, syn Kowalskich znalazł mi furmankę do Łomży, stamtąd pojechałem żydowską karetą do brata Ławnickiego, nad granicą. Dnia 25.12.1939 r przed wschodem słońca, byłem na Krakowskim Przedmieściu. Poszedłem do kościoła na pasterkę. Ksiądz mówił kazanie, głośno wymawiał "Bóg się rodzi, moc truchleje", a ja stoję, zarośnięty brodą, z węzełkiem pod pachą i myślę sobie. Moc dwóch potęg (Rosji i Niemiec) nie truchleje, a wzrasta! My truchlejemy. Polska w gruzy się obraca! Robi się w kościele widniej. Ludzie patrzą na mnie i powoli się odsuwają ode mnie. Ja 5 dni nie myty, nie ogolony, nie wyspany, wyglądam na bezdomnego włóczęgę i naprawdę byłem nim. Pociągiem dojechałem do stacji Pniewo, a stamtąd 7 klm. pieszo do Żychlina. Byłem w Żychlinie od 1.1.1940 r do 30.06.1941. Niemcy przyłączyli Żychlin do Rzeszy i zaczęli wprowadzać swoje porządki. Z Żychlina wyjechałem furą do stacji Pniewo, a z Pniewa pociągiem do Warszawy. W Warszawie zaszedłem do Stasi Glinkówny, córki mego chrzestnego ojca. Ona akurat szykowała się jechać do Łomży, bo jej mieszkanie było zbombardowane, nie nadające się do zamieszkania. Oboje szliśmy w Warszawie na wprost, po gruzach, ulic nie było widać spod gruzów. Jechaliśmy koleją, wozami i pieszo. Pod Łomżą Stasia mi mówi, że moją rodzinę wywieźli bolszewicy do Rosji. Było to w piątek 1941 dnia 20.6., a za 2 dni Niemcy wkroczyli do Polski. Jadzia była ostrzeżona, przez jednego osobnika z gminy, że ona Jadwiga Wiśniewska, syn Jan i córka Ryszarda, zapisani są na wywóz do Rosji. Ostrzeżenie to było na dwa dni przed wywozem. Helena Burzyńska (żyje do dziś) kazała Jadzi nocować u siebie, ale Jadzia miała już dość szykan od Mańki, która mawiała. Mają zabrać mego Józiaka za bratowę. Niech ten cierpi, co go boli. (nadmieniam, że bolszewicy, ani Niemcy brali tylko tego, co mieli na liście. Drugich osób w zamian nie brali). W czwartek 19.6.1941 r nocą przychodzi dwóch żydów z karabinami do Stasi Wickowej po Jadwigę Wiśniewską. Pytają gdzie ona jest. Nam powiedzieli, że ona tu mieszka. Stasia zamiast powiedzieć, pojechała do Łomży i dotąd nie wróciła Wickowa wiedziała, że Jadzia często wyjeżdżała do Łomży, aby posłać paczkę żywnościową dla swej siostry Basi, co ją w roku zeszłym bolszewicy wywieźli do Rosji. Żydzi byliby poszli. Wickowa z żydami przeszła opłotkami na podwórze Mańki i palcem pokazała dom i rzekła. Tu mieszka Jadwiga Wiśniewska z dziećmi u Mańki Piotrowskiej. Żydzi weszli do Mańki i zabrali Jadzię z dziećmi. Cała wina za wywóz Jadzi, spada na Wickową. Kawał drania z bratowej Stasi, ale nie lepsza była i moja siostra Mańka. Szkoda mi Jadzi, że nie posłuchała się H. Burzyńskiej. Ta sprytna umiałaby ochronić ją przed wywozem. Nikt z ludzi nie myślał, że Niemcy tak prędko przyjdą. Stasia Glinkówna mówiła mi, że Niemcy mieli wszędzie, na całej linii frontu swych szpiegów. W sobotę 21.6.1941 r ci szpiedzy wszędzie zrobili zabawy taneczne, zakrapiane sowicie wódką. Niemcy przystąpili do szturmu o wschodzie słońca w niedzielę 22.6.41. Sowieci po zabawie i uchlaniu się, spali sobie snem sprawiedliwego. Po wystrzałach Niemców, przebudzili się i jak spali, w tym uciekali. Niemcy zrobili rzeź, a oni nie wiedzieli co się dzieje. Np. lotnicy bolszewiccy w Łomży uciekali pieszo, a samoloty zostawili Niemcom. Po powrocie z Żychlina do domu, zastałem matkę i Mańkę z mężem i dziećmi. Wicka nie było. Nie wrócił z robót przymusowych z Niemiec. W domu panował nastrój przygnębiający. Matka płacząc opowiadała mi, jak policja żydowska z czwartku na piątek przyszła z karabinami do Mańki i zabrali Jadzię z dziećmi na wywóz. Transport był bardzo duży, bo wywozili ludzi nie tylko z Radziłowa, ale i z każdej wsi brali po kilka rodzin. Wywozili furmankami. Konwój prowadzili bolszewicy z N.K.W.D. po dwóch na furze. Ludność pytała ich, za co wy nas wywozicie do Rosji, a oni odpowiedzieli: "My nie wiemy, co wy za jedni. My z Rosji psów nie przywieźliśmy do Was. To wasze psy wydali nam was, na wywóz". Tak, to tutejsi wydali ludzi na wywóz. Wydał Tymczasowy Komitet, który sprawowali żydzi. Cały transport zawieziony został do Łomży. W Łomży oddzielono od transportu wszystkich mężczyzn i osadzono ich w więzieniu, a kobiety z dziećmi załadowano do wagonów. Ludność łomżyńska przynosiła żywność i podawała oknami do wagonów dla ludzi. Cały dzień i noc przesiedziałem ze swą matką na rozmowie i płaczu po moich najdroższych mi osobach. Na drugi dzień z Zagrobli poszedłem do rynku, by tam z naocznymi świadkami porozmawiać o tym, co się działo tu, gdy byłem w Żychlinie. Ludzie opowiadali mi, że bolszewicy sami nie decydowali i nie rządzili. Tu rządy sprawował Tymczasowy Komitet, składający się z żydów. Wynik ich pracy był, masowy wywóz Polaków do Rosji. Opowiadał mi jeden gospodarz, że przyjechała policja żydowska z karabinami po jedną rodzinę z dziećmi. Rodzice zdołali uciec. Policja już miała opuścić to mieszkanie, ale jeden policjant żydowski mówi. Trzeba zabrać te szczenięta to suka sama po nie przyjdzie. Zabrali małe dzieci i zaprowadzili na furmankę. Widząc to rodzice, wyszli z ukrycia i razem wywieziono ich. Inny radziłowiak opowiadał, że tego dnia wracał rowerem z Łomży do Radziłowa. Przejechał wieś Jeziorko i w lesie natknął się na transport. Nie wiedział, co to za transport. Bojąc się by go nie wcielili do tego transportu, uciekł w las z drogi i z daleka obserwował ten konwój, ciągnący od Jeziorka, aż po Kownaty, czyli 7 kilometrów długości, fura za furą, a na furach płacz i krzyki dzieci i matek, wzywających Boga o pomstę za wyrządzoną im krzywdę. Zabrano ich niewinnych z pieleszy domowych, z Polski ukochanej i wieziono w nieznane. Echo leśne niosło ich prośby przed tron Boga Najwyższego. Chłop lasem przedzierał się w stronę Radziłowa, a transport w odwrotnym kierunku, do Łomży. Jak minął transport, wtedy wyszedł na szosę i przyjechał do Radziłowa. Tu dopiero dowiedział, że to był wywóz ludzi do Rosji. Znam historię Polski i wiem, że po powstaniu, car kazał wywozić polskich patriotów na Syberię, ale to była walka z bronią w ręku. Polacy bili się z wojskami cara, a tu wyciągnięto matki i niemowlęta z ciepłych łóżek i wywożono na Syberię, to przechodzi ludzkie pojęcie. Przecież ci ludzie i dzieci, nic złego nikomu nie zrobili. Sam lucyper z piekła, nie wynalazł by większej zbrodni, niż wynaleźli żydzi nad Polakami. Ciekaw byłem, jak doszło do masakry żydów. Naoczni świadkowie mówili mi, że pierwszy pogrom żydów był w Wąsoszu, w jakieś trzy tygodnie po przyjściu Niemców. Zabijano tam i zarzynano żydów i wywożono ich za miasto, celem pochowania. Po ukończeniu tej roboty u siebie w Wąsoszu, wąsowiacy przyśli do Radziłowa, by tu też mordować żydów. Radziłowiacy przepędzili ich. Na drugi dzień przyjechało do Radziłowa z wiosek spod Osowca kilku drabów, którzy pracowali u Niemców, jako szpiedzy. Tu dobrali sobie kompanów, popili porządnie i zaczęli zaganiać żydów za miasto, drogą w stronę Wizny do dużej stodoły. Prawie wszyscy biorący udział, mieli karabiny, których pełno było wszędzie po ucieczce bolszewików. Znalazła się i benzyna w bańkach i kanistrach. Nie łatwa to była sprawa spędzić wszystkich żydów do stodoły. Po spędzeniu, oblali stodołę benzyną. Karabinem zmuszono czternastoletniego chłopca, nazwiskiem Ekstowicz, by ten wszedł na dach stodoły. Podano mu bańkę z benzyną i on oblał słomiany dach stodoły, tą benzyną. Po zejściu chłopca z dachu, stodołę podpalono. Spłonęło w niej osiemset żydów. Opowiadał mi naoczny świadek, że jeden żyd, który ukrył się przed łapanką, jak zobaczył palącą się stodołę z żydami, dostał szoku. Wybiegł z ukrycia, zarzucił płaszcz na ramię i biegiem przez miasto pędził do tej stodoły. Wpadł w palącą się stodołę i razem spłonął z żydami. Znalazło się i kilku Niemców, którzy fotografowali to wszystko i potem robili film. W tymże czasie spalono żydów w Jedwabnem. W Stawiskach (pod Łomżą), też pędzono żydów w celu spalenia. (o tym fakcie, opowiadali mi ludzie z tamtych stron) Uratował ich ksiądz wikary, który wziął krzyż do ręki i szedł naprzeciw pochodowi żydów pędzonych na spalenie. Podniósł rękę z krzyżem do góry i wołał donośnym głosem, do oszalałych ludzi. "Zastanówcie się ludzie, co czynicie, nie możecie pełnić dwóch ról. Chcecie być sędziami i katami w jednej osobie. Pamiętajcie na swoją śmierć. Jak pomrzecie i staniecie na sąd Boży, Matka Najświętsza, powie do swego syna Jezusa Chrystusa. Synu, nie daruj im tej zbrodni, którą popełnili! Oni mieli na piersiach Twój wizerunek, krzyż, a zabijali ludzi". Po tych przemówieniach księdza, ludzie zaczęli się rozchodzić. Została mała garstka i ci wrócili do swych domów. Żydzi ocaleli! Za jakiś czas, Niemcy zaczęli zbierać niedobitków (żydów) i wszędzie tworzyć Getta. W Stawiskach było duże Getto, złożone z żydów i cyganów. Widziałem to Getto na własne oczy, bo jeździłem po doktora do Stawisk. Nikt z rodziny (nawet chorego stryj, proboszcz ze Słucza, odmówił jazdy po Dra) ani obcy nie chcieli jechać, bo się bali Niemców. Ja byłem sam, bez rodziny. Zaryzykowałem swoim życiem, by ratować bliźniego. Chory obficie i ciągle pluł krwią. Choroba była bardzo poważna. Do dziś żyje ten człowiek. Nazywa się Władysław Bieńkowski, mieszka w Radziłowie na kolonii pod Kubrzanką. Szczęśliwie przywiozłem i odwiozłem doktora bez narażania się. Tu w Radziłowie żydzi z Getta chodzili do Żebrów sadzić las. Potem Niemcy pozbierali żydów i gdzieś ich wywieźli. Często siadywałem z matką, by pogadać o swym nieszczęściu. Matka opowiadała mi, że jak palili żydów, to ona w tym czasie siedziała przy swoim domu na schodkach Zagroblą. Stodoła ta była odległa od tego domu 500-600 metrów w prostej linii, ale była widoczna. Matka płacząc opowiadała mi te jęki i lament żydów. Nie mówiłem nic matce, ale przypomniałem słowa chłopa jadącego rowerem z Łomży do Radziłowa i słyszącego lament i jęki matek i płacz dzieci, a echo leśne niosło to jako prośbę do Boga, by wyciągnął Swą prawicę i ukarał żydów za ich zbrodnie nad niewinnymi osobami. Nie upłynął miesiąc, a żydzi zapłacili za swą zbrodnię najwyższą cenę - życie. Matka opowiadała mi, że z naszej rodziny nikt tego dnia nie wychodził z domu i nie brał udziału. Wicek był w Niemczech, ja w Żychlinie, a Mańka z mężem i dziećmi oraz matką siedzieli w domu. Są podejrzenia, że w niszczeniu żydów brali udział członkowie rodzin i krewni wywiezionych, bo to była jeszcze większa rozpacz. Nie upłynął jeszcze miesiąc od wywozu ludzi do Rosji. Wszędzie była żałoba, jak w miastach, tak po wsiach. We wszystkich domach polskich. Jak nie wywieźli całej rodziny, to wywieźli kogoś krewnego. Żeby Niemcy przyszli do nas za miesiąc, to zastali by puste domy i samych żydów. Z Polaków zostały by się tylko szumowiny i może 1% komunistów, bo więcej Polaków nie było komunistami. Za jakieś dziesięć lat, byłem służbowo w Grajewie i przypadkiem dowiedziałem się, że będzie sprawa w sądzie tego chłopca, co oblał dach stodoły benzyną i wtedy podpalono tę stodołę z żydami. Byłem w sądzie. Chłopiec był już dorosłym mężczyzną. Przyznał się do tego czynu i oświadczył, że działał to w obronie swego życia, bo grozili mu śmiercią, jeśli tego nie wykona. Mówił, że nie zdawał sobie z tego sprawy, był głupi, bo nie miał jeszcze ukończonych czternastu lat. Na pytanie sądu, czy dziś też by to zrobił. On zaprzeczył i powiedział, że żałuje tego co zrobił. Za ten czyn wymierzono mu karę z zawieszeniem. Właściciel tego spalonego domu i stodoły z żydami, wyjechał na stałe do U.S.A. Wyrzekł się tego placu. Miejsce to, gdzie leżą szczątki spalonych żydów jest ogrodzone. Stoi tam pomnik z napisem. Polskie dzieci szkolne, z rozkazu nauczycieli, na uroczystości, noszą tam wiązanki kwiatów na mogiłę spalonych żydów. Moja żona Jadwiga, wywieziona niewinnie do Rosji zmarła w szpitalu żydowskim w Palestynie, w Jerozolimie na górze Syjon. Na pewno dzieci żydowskie nie noszą jej kwiatów z rozkazu nauczycieli na jej mogiłę. Pamiętnik pisany w latach 1988 - 1989. |