WoJOWnik w sejmie: To cud! Nie musiałem chodzić i całować prezesa po rękach, podawać mu kapci.
Wpisał: Janusz Sanocki   
16.12.2015.

WoJOWnik w sejmie: To cud! Nie musiałem chodzić i całować prezesa po rękach, podawać mu kapci.

...A jaki jest odsetek głupców w Sejmie? Nie odbiega zbytnio od tego, co widzimy wśród fryzjerów.

 

Janusz Sanocki

Łukasz Mordarski  onet

 

- Głęboko wierzę w Boga, bo wszystko mamy od Niego. To cud, że jestem w Sejmie. Nie musiałem się zapisywać do żadnej partii. Nie musiałem chodzić i całować prezesa po rękach, podawać mu kapci – mówi nam Janusz Sanocki, który do Sejmu dostał się z listy Kukiz’15, a obecnie jest posłem niezrzeszonym. Kontrowersyjny polityk niegdyś zapisał się do PZPR, a później działał w opozycji antykomunistycznej . Znany jest ze swojego wybuchowego charakteru, ciętego języka i agresywnego zachowania. Stał się sławny, kiedy zaproponował, aby posłowie... kończyli pracę w piątki wcześniej, żeby wrócić do swoich okręgów wyborczych.

Łukasz Mordarski: Łatwo pana wyprowadzić z równowagi?

Janusz Sanocki: Trudno powiedzieć, chociaż… dziennikarze na pewno potrafią (śmiech). A tak naprawdę, jestem oazą spokoju.

Popytałem o pana i na lewicy i na prawicy. Wszędzie mówią: agresywny i konfliktowy.

Są sytuacje… No wie pan…  Była taka para aktorów Himilsbach i Maklakiewicz i w jednym z filmów jeden mówi do drugiego: "są sprawy, za które leje się w pysk". Uważam, że to są normalne reakcje człowieka, bo został on obdarzony przez dobrego Stwórcę taką naturą i nie powinien jej za bardzo tłamsić, bo dostałby jakichś wrzodów albo czegoś. Są sytuacje, w których trzeba reagować energią i niekoniecznie parlamentarnym zachowaniem. Staram sobie jednak na to nie pozwalać. Broń Boże.

A co pana wkurza?

Pan chce, żebym sam na siebie składał zeznanie. Pracuje pan jak stalinowski śledczy. No ale niech pan przejdzie do konkretów.

Tematy tabu?

Tylko te osobiste, bo nie jestem "celebrytem".

Stał się pan celebrytą już po pierwszym posiedzeniu Sejmu, na którym złożył pan wiosek, żeby posłowie w piątki pracowali do godziny 12.

Tak działają media, że z wniosku, którym był poważny, zrobiły coś takiego. Nie przyszło mi do głowy, że posłom należy tłumaczyć, po co mają jechać w piątek do swojego okręgu. Zostało to przedstawione tak, że ja chcę kończyć wcześniej pracę i jechać do domu.

Tutaj, w tej Sali Kolumnowej [Sanocki pokazuje ręką na pomieszczenie – dop. autor], 14 lat temu, jako Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych mieliśmy konferencję z udziałem lorda Normana Lamonta, który przez 25 lat był posłem brytyjskim. Ta konferencja była w sobotę, a po Sejmie chodzili jacyś posłowie. I Lamont pyta: "to są posłowie? W sobotę? W parlamencie?"

I zaczął opowiadać, że parlament brytyjski pracuje do później nocy, od poniedziałku do czwartku. Natomiast w piątek posłowie wsiadają do pociągu, jadą do swoich okręgów i cały dzień przyjmują ludzi. "Oni się ustawiają jak w kolejce do lekarza" – mówił Lamont – "więc my to nazywamy gabinetem lekarskim. Czasem są nudni, upierdliwi, ale ja nikogo nie mogę zlekceważyć, bo od jednego głosu zależy moja polityczna przyszłość. W ciągu 25 lat, gdy byłem posłem, tylko dwa razy opuściłem ten gabinet lekarski".

Pan sobie to wyobraża? W ciągu 25 lat facet nie był na dwutygodniowym urlopie! I ja też tak pojmuję rolę posła. Mam co sobotę spotkania z ludźmi. Poza tym, z tego, co widzę do tej pory, efektywność pracy sejmowej nie jest wysoka. A niech pan pamięta, że tutaj pracuje kilka tysięcy ludzi do obsługi posłów. Więc jak Sejm pracuje do 3. w nocy, to połowa tych ludzi ma dyżury.

Marnujecie czas i pieniądze.

Właśnie o tym mówię. Co chwilę przerwa. Te przerwy są nawet pięciogodzinne. Ja prosiłem w tym moim wniosku o oszczędne gospodarowanie przerwami. Miałem na myśli nieefektywną pracę.

Co jest największym absurdem?

Jest straszliwa masa biurokracji, która spada na posła. Na przykład wczoraj przyjmowałem meble do swojego biura poselskiego. Połowa z nich jest kompletnie niepotrzebna. A ktoś je przywiódł, ktoś inny opisał, a jeszcze ktoś inny przechowuje w kartotekach. Gdyby poseł dostał jakiś ryczałt, to wynająłby sobie biuro, kupił meble, później je sprzedał i znacznie mniej by to kosztowało. Mnóstwo pieniędzy, które są wydawane na pracę Sejmu i obsługę posłów, wydawanych jest niepotrzebnie.

Brakuje natomiast pracy merytorycznej. Posłowie działający w strukturach partyjnych są maszynkami do głosowania, są w kleszczach. Ich praca na niewiele może wpłynąć.

Pan akurat jest niezrzeszony.

Gdy z Pawłem [Kukizem – dop. autor] tworzyliśmy ruch, przyświecała nam idea pewnej wolności, swobody i odpowiedzialności osobistej. A teraz nagle klub działa na zasadzie ścisłych dyrektyw i dyscypliny. Właśnie dlatego nasze drogi się rozeszły. Ja zażądałem, żeby to było bardziej jawne, było więcej debaty. Jestem już poza klubem Kukiz’15, więc niech sobie działają jak chcą, ale to nie sprzyja wydobywaniu z ludzi ich talentów. Ten schemat zabija aktywność.

Widziałem, że coraz szerzej uśmiecha się pan do posłów Prawa i Sprawiedliwości.

Do wszystkich się uśmiecham. I do tych z PiS-u i do tych z Platformy. A nawet do tych z Nowoczesnej, mam z nimi znakomite relacje.

No to w którym klubie by się pan widział?

W żadnym. Bardzo odpowiada mi rola niezrzeszonego, choć brakuje mi możliwości przygotowywania ustaw. Moim celem w tej kadencji, oprócz interwencji poselskich, jest zmiana ordynacji wyborczej na tą z Jednomandatowymi Okręgami Wyborczymi. Obecna ordynacja jest patologią! Widać to również po pracy parlamentu.

Dzięki tej ordynacji dostał się pan do Sejmu.

Bo byłem na pierwszym miejscu na liście. Niech pan pamięta, że na tej samej zasadzie jest tu mnóstwo innych ludzi.

Ma pan wrażenie, że wiele osób jest tu z przypadku?

Są tu dlatego, że lider partii dał im pierwsze miejsce na liście. Na przykład w klubie Kukiz’15 tylko dwie osoby weszły z innych miejsc, niż "jedynka". W pozostałych partiach także wszystkie jedynki wchodzą. Wybory odbywają się więc na etapie układania list. Wyborca ma drugorzędne znaczenie. Daje tylko głos, ale nie decyduje o wyborze. To jest proces, który łamie nasze prawo wyborcze i stwarza pewną fikcję. Co oczywiście nie oznacza, że w Sejmie nie ma kompetentnych ludzi.

A których jest więcej?

Nie potrafię tego ocenić.

Mówią o panu, że – tu cytat – "ma parcie na władzę".

Zależy mi na tym, żeby coś zrobić. Wie pan, w gruncie rzeczy jestem szczęśliwym człowiekiem. Mam dom, mam żonę, mam córki, mam wnuki, mam psa, mam nawet kota.

Jak Jarosław Kaczyński.

No on ma tylko kota, a ja mam jeszcze dwa psy. I warzę sobie piwo. Miałem zakładać browar, ale pojawiła się szansa zrobienia tego ruchu z Kukizem.

Rozmawiacie ze sobą?

Tak, oczywiście, bardzo przyjacielsko. Dziś mnie ma odwiedzić, mamy porozmawiać. Myśmy we dwóch zrobili całą tę akcję. Ja dawałem ideologię, a Paweł dał swoją osobę, swoją rozpoznawalność. Jestem mu wdzięczny, że to zrobił, bo tematyka, którą zajmuję się od 20 lat, znalazła się na forum debaty publicznej. Jestem Pawłowi wdzięczy, bo dzięki niemu jestem posłem.

Nie lepiej było posiedzieć z psami i kotem w domu?

Proszę pana, a co ma szlachcic do roboty? Koń, szabla i wojna!

A z kim pan chce tę wojnę prowadzić?

Ze złymi ludźmi, którzy niszczą Polskę.

Kto niszczy Polskę?

To nie chodzi o nazwiska. W Nysie, która jest Polską w pigułce, zadłużenie w ciągu roku wzrosło o 30 milionów złotych, czyli o drugie tyle, co było. Widzę bezsensowne inwestycje. Widzę marnowanie pieniędzy. Urząd Pracy wydaje 10 milionów na bezsensowne szkolenia i nie przybywa z tego ani jedno miejsce pracy, a w samym urzędzie pracuje ponad sto osób. Kto jest za to odpowiedzialny? Kaczyński? Kopacz? No kto? Niech pan to teraz pomnoży przez prawie 400 powiatów.

Polskę niszczy zły system polityczny, który wzmacnia oligarchie partyjne. U nas nie można zostać posłem mając złe relacje z wodzem. Gdybym ja się z Pawłem pokłócił przed wyborami, dzisiaj nie byłbym posłem i pan by ze mną nie rozmawiał.

Ależ pan jest świetnym taktykiem!

No naturalnie, że tak! To jest jak partia szachów, którą rozgrywamy i trzeba ją wygrać.

Czyli już przed wyborami wiedział pan, że nie będzie pana w klubie Kukiz’15?

Nie wiedziałem tego na pewno, ale podejrzewałem, że nasze drogi mogą się rozejść, bo wiele rzeczy mi się nie podobało. Dawałem sygnały. Jednak cenię sobie współpracę z Pawłem i myślę, że wiele rzeczy jeszcze zrealizujemy. Po wyborach Paweł zadzwonił do mnie, a ja mu powiedziałem, że dwóch ludzi, czyli dziennikarz prowincjonalnej gazetki i muzyk rockowy, stworzyli szczelinę w systemie. To coś niewyobrażalnego. Cud!

Cenię Pawła, nie powiem o nim złego słowa, mimo że nasze drogi się rozeszły. Jednak wszelka władza pochodzi o Boga…

Czuje się pan namaszczony przez Boga?

Głęboko wierzę w Boga, bo wszystko mamy od Niego.

Tu cud, że jest pan w Sejmie?

Oczywiście! Niech pan zobaczy, nie musiałem się zapisywać do żadnej partii. Nie musiałem chodzić i całować prezesa po rękach, podawać mu kapci.

W każdej działalności jest też element szczęścia. Napoleon pytał swoich oficerów: "czy ma pan szczęście?". Ale to szczęście trzeba umieć wykorzystać. Zdaje mi się, że zrobiliśmy z Pawłem rzecz genialną, bo z niczego stworzyliśmy trzecią siłę polityczną w Polsce.

A propos zapisywania się do partii – po co był pan w PZPR?

Członkiem właściwie nie byłem nigdy. Byłem zaledwie kandydatem.

Ponoć pan był członkiem od 1977 roku.

(śmiech) To jest świetna historia, muszę ją panu opowiedzieć, bo będzie to czytał mój kolega Boguś Ptasznik. Studiowaliśmy razem na Akademii Górniczo – Hutniczej, a nasz dziekan chciał założyć organizację partyjną, wydziałową. Potrzebowali członków i Boguś zaproponował, żebym został. Od dziecka interesowałem się polityką, a antykomunizm wyssałem z mlekiem matki. Gdy zapisywałem się do tego PZPR-u to kolportowałem "Bibułę", a w liceum założyłem kółko niepodległościowe. Pomyślałem, że wroga trzeba poznać jak najlepiej. Bardzo dobrze znam marksizm, leninizm, dialektykę. Wie pan jak mi to pomaga?

Dzisiaj są już inne czasy, ale wtedy zrozumieć to wszystko, to było coś. No ale do tego PZPR-u to pisałem dwa razy i w końcu i tak mnie nie przyjęli. W deklaracji napisałem, że się zgadzam z materializmem historycznym, a nie zgadzam się z dialektycznym. Oni nie wiedzieli co to znaczy. Absolutnie się nie wypieram tego epizodu. Chciałem poznać wroga.

Do Sejmu też poszedł pan po to, żeby poznać wroga?

W tej chwili nie o to chodzi, bo Polska jest krajem wolnym i suwerennym. Trzeba tylko naprawiać ustrój, zmienić konstytucję, bo jest fatalna. Pamięta pan, co mówiłem o tym moim powiecie? Gdyby dziś zlikwidować powiaty, to w budżecie natychmiast przybędzie od 6 do 8 miliardów złotych, które teraz są marnowane. Nikt jednak tego nie zrobi w takich warunkach, jak teraz, bo jest cienka granica między rządem a opozycją. Nikt nie ma pewności, że naprawdę rządzi, że ma oparcie. Ten układ jest bardzo słaby. Niech pan patrzy na zadymę z Trybunałem Konstytucyjnym – formalnie rzecz biorąc PiS wykorzystał swoją pozycję i zrobił to poprawnie, ale jest słaby w obronie tego stanowiska. Politycy PiS popełnili sporo błędów w przekazie medialnym i prowadzeniu całej tej sprawy przez parlament.

Drażni mnie to. Ja wcale tak na ulice chętnie nie wychodzę, ale jak mnie coś drażni to wchodzę na mównicę i mówię: "Tutsi i Hutu. No wyrżną się! Wyrżną!" [Ludobójstwo w Rwandzie, gdzie doszło do masakry osób pochodzenia Tutsi przez ekstremistów z Hutu. Od kwietnia do lipca 1994 roku zginęło około miliona ludzi – dop. autor]. Drażni mnie, że nie można debatować w spokoju i merytorycznie, tylko używając emocjonalnych, ale pustych sloganów.

Wyszło na to, że ci sędziowie Trybunału to jakaś ostatnia ostoja demokracji. Guzik prawda! Akurat sądownictwo w Polsce to zakała! To jest najgorsza z władz! Tyle szkód, co narobili sędziowie, to się w głowie nie mieści. Mam dwa wygrane procesy sztrasburskie. Rzeczpospolita mi wypłaciła ponad 50 tysięcy złotych. Czy pan myśli, że któryś z tych sędziów jakąś naganę dostał? Nie ponieśli żadnych konsekwencji, a cynicznie skazywali mnie czy moich dziennikarzy. Cynicznie! Jak w "Misiu" – "nie oddamy ci płaszcza i co nam zrobisz?".

Czuje się pan jak wojownik?

Czuję się trochę jak samotny wojownik, ale muszę  panu powiedzieć, że mi to odpowiada. Ja zawsze wojowałem samotnie. Jak ktoś za mną szedł, to dobrze. Jak nie, to sam waliłem głową w mur. Mam choleryczną naturę, czasem naklnę na kogoś.

Często pan klnie?

Och! Teraz już rzadziej, ale oczywiście, że nie jestem świętym Franciszkiem z Asyżu. A jak już jestem strasznie wkurzony, to klnę po rosyjsku. I to są takie przekleństwa, że wolałbym ich nawet nie tłumaczyć.

Z jakiego powodu klnie pan najczęściej?

Najbardziej mnie denerwuje ludzka głupota. Sami sobie czasem nakładamy – jak pisał Kafka – "kajdany z papieru kancelaryjnego".

Jeśli denerwuje pana ludzka głupota, to jest pan w miejscu, gdzie nie sposób przejść i się o nią nie otrzeć.

Sejm nie różni się w sposób istotny ani od rady powiatu, ani rady gminy, ani nawet od uniwersytetu. Liczba głupców wśród profesorów jest taka sama, jak wśród fryzjerów.

A jaki jest odsetek głupców w Sejmie?

Nie odbiega zbytnio od tego, co widzimy wśród fryzjerów. Ale gdyby głupota nie miała istnieć, to by jej dobry Pan Bóg nie stworzył. Ja jestem człowiekiem wierzącym.

Często się pan modli?

Codziennie.