Jan Hartman z B'nai B'rith w akcji: O. dr Rydzyk a cywilizacja śmierci | |
Wpisał: Mirosław Dakowski | |
12.02.2010. | |
B'nai B'rith w akcji: Hartman z B'nai B'rith, O. dr Rydzyk a cywilizacja śmierci "Nowe" w natarciu kokos26, 4 grudzień, 2009 http://niepoprawni.pl/blog/152/nowe-w-natarciu W Polsce rocznie powstaje grubo ponad 4000 doktoratów, o pracach magisterskich już nie wspomnę. Nikomu jakoś do głowy nie przychodzi by śledzić z zapałem ile jest tam zawartych bzdur, plagiatów czy prac pisanych przez wynajętych zawodowców za odpowiednią opłatą, a ile wartościowych dzieł. Są jednak wyjątki. Wszyscy pamiętamy amok salonu po opublikowaniu solidnej i z pasją napisanej pracy magisterskiej Pawła Zyzaka na temat Lecha Wałęsy. Ostatnio w kraju gdzie broni się kilkanaście doktoratów dziennie przypuszczono atak na świeżo upieczonego doktora, ojca Tadeusza Rydzyka. Warto tu zatrzymać się przy osobie, która ten furiacki atak zainicjowała. Chodzi o profesora filozofii Jana Hartmana z Uniwersytetu Jagiellońskiego i jednego z założycieli reaktywowanej w 2007 roku żydowskiej loży B'nai B'rith Polska, której członkiem może zostać osoba fizyczna, która ma i deklaruje tożsamość żydowską, świecką bądź religijną, opartą na pochodzeniu żydowskim (z ojca lub matki) lub na konwersji na judaizm. Przypomnieć również należy, że 9 września 2007 roku przy okazji otwarcia nowej loży B'nai B'rith w Polsce odbyło się spotkanie z udziałem ambasadora USA w Warszawie Victora Asha i prezesa Moishe Smitha. Nakreślono tam główne zadania tej organizacji w Polsce związane z ustawodawstwem dotyczącym zwrotu mienia żydowskiego oraz „kwestie” związane z Radiem Maryja. Profesor Jan Hartman oprócz wielu naukowych zajęć, zajmuje się również (o zgrozo) nauczaniem etyki przyszłych adeptów sztuki lekarskiej. Mogliśmy go bliżej poznać podczas telewizyjnego tourne, jakie odbywał w towarzystwie Kazimiery Szczuki z okazji uśmiercenia Włoszki Eluany Englaro. To wtedy ci piewcy eutanazji i „zabijania z wyższych pobudek” wyartykułowali zdania, które zapadły w moją pamięć. Profesor Hartman mówił: „Lepiej chodzić na groby bliskich niż opiekować się żywym grobem” albo„Podtrzymywanie funkcji życiowych ciał, które już dawno umarły nie ma sensu”. Kazimiera Szczuka zaś informowała miliony Polaków o wielkiej uldze, jaką odczuła po śmierci zadanej Eluanie. Po ostatnim przypadku Belga, Roma Haubena, którego mózg jak się okazuje przez 23 lata pracował normalnie, a lekarze jego stan określali, jako wegetatywny, ci nasi piewcy cywilizacji śmierci i jednocześnie jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności zacięci wrogowie Radia Maryja jawią mi się, jako postaci niezwykle niebezpieczne. Wszystkim tym, którzy ich poglądy uważają za postępowe i nowoczesne, a hasło „Śmierć z litości” za nośne, świeże oraz moralnie i etycznie uzasadnione przypomnę coś, co może się wydać analogią zbyt daleko idącą. Ale czy aby na pewno? W dniach od 9 grudnia 1946 r. do 20 sierpnia 1947 r. odbywał się Norymberski Proces Lekarzy. Podczas jego trwania opinia światowa dowiedziała się jak doszło do masowej na niespotykaną skalę eksterminacji bezbronnych ludzi za pomocą eutanazji. Warto dziś to przypominać, gdyż wiele dowiedzieć się dzięki temu możemy o obecnej kondycji ludzkości. W 1938 roku do kancelarii Hitlera, który wraz ze swym osobistym lekarzem Karlem Brandtem zastanawiał się jak pozbyć się ludzi starych, chorych i upośledzonych, wpłynął list od niejakiego Knauera z Lipska, ojca upośledzonego dziecka, który prosił o „łaskę śmierci” dla pozbawionego jednego przedramienia, ze zdeformowana stopą i „wrodzonym idiotyzmem” niemowlęcia. Postanowiono ten przypadek potraktować, jako pilotażowy, oprawić go odpowiednio propagandowo i w razie sukcesu ten „patent” zastosować na skalę masową. Osobiście zajął się tym lekarz Hitlera Karl Brandt, a sprawie nadano kryptonim „Dziecko K”. Karl Brandt uznał za najważniejsze wymyślenie „reklamowego sloganu” i sposobu takiej perswazji skierowanej do rodzin i rodziców uśmiercanych oraz lekarzy, personelu medycznego i obywateli, aby ewentualne poczucie winy za śmierć zamienić w uczucie satysfakcji ze spełnienia dobrego uczynku powodowanego uczuciami wyższymi. Spośród wielu propozycji padło na hasło „ŚMIERĆ Z LITOŚCI”. I tak 25 lipca 1939 roku śmiertelnym zastrzykiem zabito „Dziecko K” pierwowzór dzisiejszych Terri Schiawo i Eluany Englaro. Akcja zakończyła się pełnym sukcesem. Kolejnym etapem miał być nakręcony na zlecenie Hitlera i Brandta film mający całe społeczeństwo przekonać o zbawiennych skutkach zabijania ludzi chorych, starych i upośledzonych. Zalecano, by scenariusz zawierał przesłanie mówiące, że 1. Szpitale są przepełnione takimi pacjentami 2. Ci ludzie tak naprawdę już nie żyją 3. Oni sami tego chcą, lub chcieliby, gdyby mogli to powiedzieć 4. Ich wygląd musi być odrażający i budzący wstręt 5. Tytuł filmu ma być jednocześnie hasłem kluczem mówiącym, że te osoby tak naprawdę już nie żyją. Tak powstała pierwsza robocza wersja niemieckiego filmu pod tytułem „ISTNIENIE BEZ ŻYCIA”, niezaakceptowana jednak przez kancelarię Hitlera. Obraz oceniono, jako za mało ponury, mogący w społeczeństwie wzbudzić uczucie litości. Druga ocalała do dziś kopia wersji roboczej filmu o tym samym tytule wzbogacona została o techniczne efekty. Wszystkich chorych, zdeformowanych, w stanie wegetatywnym i psychicznie chorych za pomocą odpowiedniego oświetlenia ukazano, jako potwory. Jeden z chorych na schizofrenię zapięty w kaftan bezpieczeństwa recytuje wyuczone na pamięć formułki o tym, że jest bardzo chory, marzy o śmierci i świętym spokoju. Po tym propagandowym wstępie dokonano masowej zagłady ludzi chorych, starych i upośledzonych na niespotykaną do dziś skalę przy bierności, a nawet cichym poparciu ówczesnej opinii publicznej. Mam nadzieję, że o przyznawaniu doktoratów w Polsce czy nauce moralności i etyki nigdy nie będą decydowali tacy ludzie jak Jan Hartman, Kazimiera Szczuka czy środowisko Gazety Wyborczej. Na koniec przypomnę fragment pamiętnego sejmowego przemówienia Jana Pawła II „…pojawia się dzisiaj nie mniej poważna groźba zanegowania podstawowych praw osoby ludzkiej i ponownego wchłonięcia przez politykę nawet potrzeb religijnych, zakorzenionych w sercu każdej ludzkiej istoty: jest to groźba sprzymierzenia się demokracji z relatywizmem etycznym, który pozbawia życie społeczności cywilnej trwałego moralnego punktu odniesienia, odbierając mu, w sposób radykalny, zdolność rozpoznawania prawdy. Jeśli bowiem "nie istnieje żadna ostateczna prawda, będąca przewodnikiem dla działalności politycznej i nadająca jej kierunek, łatwo o instrumentalizację idei i przekonań dla celów, jakie stawia sobie władza. Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm" Póki, co namawiam swoją córkę, aby wybierając się na studia medyczne omijała Kraków dopóki etyki uczy tam przyszłych lekarzy profesor Jan Hartman. |
|
Zmieniony ( 13.02.2010. ) |