Ujrzał ducha?
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
09.01.2016.

Ujrzał ducha?

 

Siadiem bratcy, potołkujem, czto nam diełat’ s miagkim ch...m”

Stanisław Michalkiewicz

Komentarz  •  specjalnie dla www.michalkiewicz.pl   •  9 stycznia 2016

 

Jeszcze nie minęło 48 godzin od godzinnej, poufnej rozmowy prezesa Trybunału Konstytucyjnego, pana prof. Andrzeja Rzeplińskiego z panem prezydentem Andrzejem Dudą, a już Trybunał Konstytucyjny odroczył termin rozpatrywania skarg na uchwały sejmu dotyczące wyboru sędziów Trybunału. Posiedzenie, które miało rozpocząć się 12 stycznia, zostało odroczone, póki co, bez wyznaczenia następnego terminu.

Ani pan prezydent, ani pan prezes Trybunału, którego przesłuchaniu I stopnia poddał mianowany na proroka mniejszego (i stąd ten tylko I stopień, bo do przesłuchań II i III stopnia trzeba mieć specjalne zezwolenie od RAZWIEDUPR-a), nie puścił farby, co właściwie spowodowało, że prześwietny, niezawisły – bo jakże by inaczej – Trybunał Konstytucyjny – jednak odroczył rozpatrywanie zasadności tych wszystkich skarg – bo przecież od strony konstytucyjnej żadna zmiana nie nastąpiła. Konstytucja jest cały czas taka sama, jak była i przedtem, podobnie jak teorie sławnych jurysprudensów – na przykład pana profesora Zolla, czy pani profesor Ewy Łętowskiej.

Inna rzecz, że ci jurysprudensi, owszem kombinują, ale w granicach wyznaczonych przez starszych i mądrzejszych. Pamiętam, jak w roku 1990, kiedy jeszcze pod rządami konstytucji z czasów PRL, została uchwalona ordynacja wyborcza, wprowadzająca przywileje dla reprezentantów mniejszości niemieckiej w Polsce. Był to rezultat traktatu „o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy” z Niemcami, zawartego z Polską między innymi wskutek straszenia pana ministra Krzysztofa Skubiszewskiego ujawnieniem faktu jego współpracy z SB pod pseudonimem „Kosk”.

Ujawnił to jeszcze wiosną 1992 roku ówczesny doradca premiera Jana Olszewskiego Krzysztof Wyszkowski, ale wszyscy udali, że tego nie dosłyszeli. Z tego właśnie powodu posłowie UPR, a konkretnie – Janusz Korwin-Mikke, wniósł o podjęcie uchwały, nakazującej ówczesnemu ministrowi Spraw Wewnętrznych Antoniemu Macierewiczowi, przekazanie Sejmowi informacji, którzy z posłów i senatorów, ministrów i wojewodów, byli w przeszłości konfidentami UB i SB. Jak wiadomo, obydwie strony siuchty „okrągłego stołu”, to znaczy – RAZWIEDUPR i jego konfidenci z tak zwanej „lewicy laickiej”, doprowadziły do obalenia rządu premiera Olszewskiego (wniosek w tej sprawie złożył poseł Jan Maria Rokita, dzisiaj za plecami małżonki Nelly udający osobę prywatną), w następstwie czego konfidenci poczuli się bezpiecznie i bez ceregieli ciułali sobie kariery pilotowane przez oficerów prowadzących z Wojskowych Służb Informacyjnych.

Warto dodać, że materiały dotyczące agentów WSI nie zostały 4 czerwca 1992 roku ujawnione przez ministra Macierewicza, podobnie jak informacje dotyczące agentów SB przejętych przez UOP, na którego czele już wkrótce został postawiony generał Gromosław Czempiński, zasłużony dla komuny ubek, który miał na tyle przytomności umysłu, że w odpowiednim momencie przewerbował się do Amerykanów.

Warto przypomnieć w związku z tym scenę z posiedzenia Klubu Parlamentarnego Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Jego przewodniczący, Jan Krzysztof Bielecki, 4 czerwca 1992 roku zwołał posiedzenie klubu, a kiedy już wszyscy się zebrali, wszedł z zalakowanymi kopertami i odezwał się w te słowa: nie zaglądałem, nie czytałem – ale który był – niech wstanie. Wstało kilku posłów, między innymi poseł Jacek Merkel – jak się okazało – niepotrzebnie, bo jego fiszki w kopercie dostarczonej przez ministra Macierewicza nie było, bo był już przejęty przez RAZWIEDUPR pozostający w służbie „demokratycznego państwa prawnego”.

Takim jednak momentom zawsze towarzyszą traumatyczne przeżycia, jak zresztą w każdym przypadku, kiedy człowiek zobaczy ducha w jego straszliwej postaci. Taka właśnie sytuacja miała miejsce w przypadku pana Jana Marii Rokity, podówczas krwistego szefa Urzędu rady Ministrów przy pani premierzycy Hannie Suchockiej, dosychającej potem na placówce ambasadora RP przy Watykanie. Zdarzyło się otóż, że w ramach „falandyzacji” uprawianej przez naszego Kukuńka, mianował on Marka Markiewicza przewodniczącym Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Na takie dictum zawrzał gniewem szef Urzędu Rady Ministrów Jan Maria Rokita, w następstwie czego żydowska gazeta dla Polaków pod redakcją Adama Michnika opublikowała notatkę, zawierającą fragmenty gniewnego listu, jaki Jan Maria dwojga imion Rokita skierował do Kukuńka, że „położy kres” i tak dalej tym praktykom. Aliści już następnego dnia żydowska gazeta opublikowała dementi Jana Marii, w którym dowodził on, iż żadnego listu do redakcji „GW” nie wysyłał – chociaż fragmenty drukowała ona wyróżniając je kursywą.

Najciekawsze, że żydowska gazeta wydrukowała to dementi bez żadnego komentarza – chociaż przeważnie wcale nie drukuje sprostowań swoich kłamstw. Przyczyna wyjaśniła się dopiero po miesiącu, gdy to się dowiedziałem, że kiedy tylko gniewne oświadczenie pana Jana Marii Rokity ukazało się w żydowskiej gazecie, zadzwonił do niego pan profesor Jerzy Konieczny, z zaproszeniem na kawę. Po tym bliskim spotkaniu III stopnia Jan Maria udał się na kilka dni do Zakopanego, żeby jakoś dość do równowagi, ale nie zapomniał o dementi – bo periculum in mora. Tak bywa, kiedy człowiek zobaczy ducha, zwłaszcza takiego, o którym myślał, że on już umarł – a tymczasem zobaczy go nie tylko żywego, ale w całej, straszliwej postaci.

Ciekawe tedy, co zobaczył pan prof., Andrzej Rzepliński podczas godzinnej rozmowy za zamkniętymi drzwiami u pana prezydenta, któremu pan minister Antoni Macierewicz mógł przecież to i owo powiedzieć na temat zawartości Zasobu Zastrzeżonego Instytutu Pamięci Narodowej, w którym Wojskowe Służby Informacyjne zdeponowały dane swoich konfidentów w przekonaniu, że nigdy, a w każdym razie nieprędko ujrzą one światło dzienne. Ale co jeden człowiek zakrył, to drugi odkryje i pewnie dlatego i z pana prezesa Rzeplińskiego zaczyna uchodzić powietrze i Trybunał spuszcza z tonu, a nawet przedstawicielka Komisji Europejskiej w naszym nieszczęśliwym kraju, w rozmowie z ministrem Szymańskim zaprezentowała zacznie miększą rurę.

Tak właśnie śpiewał na melodię „Noczki tiomnoj” improwizowany kabaret w Mińsku Litewskim w koszmarnych czasach I wojny światowej co skrupulatnie relacjonuje Michał Pawlikowski w książce „Wojna i sezon”: „Siadiem bratcy, potołkujem, czto nam diełat’ s miagkim ch...m”.

Wygląda na to, że ta cała strategia RAZWIEDUPR-a z „obroną demokracji” na nic! To już nie mogli wystawić na fasadę jakieś normalnego człowieka? Już nie mają żadnego cywila? Ładny interes!