Jakie procedury - lecznicze ?! ich wpływ na zdrowie. | |
Wpisał: dr J. Jaśkowski | |
24.01.2016. | |
Jakie procedury - lecznicze ?! – ich wpływ na zdrowie.
Z cyklu: „ Przeczytaj i zapamiętaj N-18”.
Część I dr J. Jaśkowski
Pamiętaj: zdrowie jest zawsze sprawą indywidualną. Publiczne są domy zwane burdelami.
Od 1990 roku zaczęły się u nas zmiany podobne do tych, jakie przeszła Ameryka 50 - 100 lat wcześniej. Przypomnę, najpierw wprowadzono system niszczenia konkurencji, zgodny z zasadą p. Rockefelera, że walka z konkurencją jest głupotą. Polegało to na tym, że granty i subwencje otrzymywały tylko te jednostki naukowe, które realizowały „nasze” tematy. W ten sposób zniszczono całkowicie, jako nienaukowe, Uniwersytety Medyczne wykładające inne programy, aniżeli ten zatwierdzony przez „NAS”.
W XIX wieku zarówno Osteopatia jak i Homeopatia, czy Fitoterapia, były normalnymi przedmiotami wykładanymi na uczelniach medycznych. Skoro przez 2000 lat zioła leczyły ludzi to, dlaczego niby obecnie nie mają pomagać? Był pewien problem. Ziół nie można było opatentować, w związku z tym nie dawały określonego zysku, nie pozwalały na stworzenie monopolu. No, to lepiej, aby medycy nie wiedzieli, że można leczyć coś równie skutecznie, a 10, czy 20 razy taniej. Zlikwidowano więc odpowiednie przedmioty na uczelniach medycznych.
Wpadli także na inny doskonały dla nich, gorszy dla chorych pomysł, czysty slogan reklamowy: EVIDENCE BASED MEDCINE, CZYLI MEDYCYNY opartej rzekomo na dowodach naukowych. Tylko jak określić co jest naukowe, a co nie. Znaleziono prosty sposób. Mając zmonopolizowany system wydawniczy, za naukowe uznawano wszystkie te prace, które wydrukowane były w „naszych” czasopismach. W tym celu reaktywowano w 1954 roku wydawnictwo Elsevier, które praktycznie zmonopolizowało rynek naukowy dysponując około 2500 tytułów. W Polsce filia tego wydawnictwa nosi nazwę Urban&Partner.
Teraz wystarczyło wymyślić system administracyjny w rodzaju punktów za drukowanie i już mieliśmy wszystko co trzeba w jednym ręku. Niestety, czytając PAUZĘ krakowską wyraźnie widać, że PT Autorzy rozmaitych artykułów w niej zamieszczanych, zupełnie nie rozumieją istoty problemu i tracą czas na udowadnianie, że woda jest mokra. I młody i stary naukowiec chcieli drukować w „naszych” czasopismach, ponieważ załatwiliśmy to pod stołem, “nasze” czasopisma miały więcej punktów, aniżeli inne. A w „naszych” czasopismach decydował o wydaniu artykułu dział marketingu. Prace, które nie były zgodne z „naszym” działem reklam, nie miały prawa być publikowane. Oczywiście, przy dużej ilości tytułów jest możliwe, że czasami coś się przepuściło, ale potem w szumie medialnym szybko wycofywano ten artykuł. Nieważne, że następowała kompromitacja całego wydawnictwa, ponieważ wcześniej się reklamowało, jako wyjątkowo poważne i posiadające właściwych recenzentów merytorycznych. Ważne, że teoretycznie artykuł znikał i nie można się było na niego powołać.
W Polsce mamy cała masę takich profesorków, drukujących pod temat zaklepany w wydawnictwie i opierających się na EBM. Króluje w takich pseudo naukowych pracach Medycyna Praktyczna, wydawnictwo utrzymywane ze sponsoringu największych producentów szczepionek. Owi wybrańcy dowartościowują się takimi pojęciami, jak EBM i powołują się na to, że to właśnie oni opierają się na systemie naukowym w medycynie.
System ten jednak zdyskredytował już ponad 20 lat temu. Żadne czasopismo z 80 najbardziej prestiżowych, nie chciało przyjąć pracy udowadniającej, że przyczyną zatruć i zgonów 50 000 ludzi w Bophalu w Indiach jest wyciek metyloizocyjanatu z koncernu amerykańskiego Union Carbide. Dopiero po prawie 25 latach, dzięki uporowi m.in. dr Rosaly Bertel, udało się ofiarom i poszkodowanym dostać rekompensaty.
Innym przykładem było stworzenie specjalnego czasopisma do reklamy jednego leku: Vioxu. Czasopismo wydawano przez kilka lat, drukując dziesiątki artykułów o tym, jaki to dobry lek, a potem okazało się, że w samym USA ponad 100 000 ludzi zmarło przez ten lek na zawały.
W Polsce takim samym tworem była reklama Vilcacory, od którego to czasopisma i preparatu odciął się w zdecydowany sposób ks. Szeliga. Ale naciągano chorych na raka na 400 złotych miesięcznie i proszę zauważyć, że aparat państwowy, ani Izby Lekarskie, nic nie robiły, aby odciąć się od tego oszustwa.
Nieważne, że już wiele lat temu nawet CRF ogłosił śmierć pojęcia „medycyna oparta na dowodach”. Przecież pisałem już przed laty, że polska medycyna jest opóźniona jakieś 50 lat za murzynami, z całym szacunkiem dla czarnoskórych. Podobnie pomimo, że ADHD nie istnieje, co wielokrotnie potwierdzał twórca tego pojęcia, to w samej WARSZAWIE, POD BOKIEM MINISTERSTWA, nie wiadomo dlaczego nazywanego Zdrowia, i Naczelnej Izby Lekarskiej to hochsztaplerstwo swobodnie funkcjonuje. A jednocześnie z drugiej strony, obie instytucje wysilają się ogromnie w celu likwidowania homeopatii. Ten system Zdrowia Publicznego stworzono tylko w jednym celu, łatwiejszego wyciągania pieniędzy z przymusowych ubezpieczeń. W Polsce po 1990 roku miał zostać wprowadzony prosty system, każdy pracujący miał otrzymywać talony medyczne i idąc do lekarza, jakiego by chciał, płacić takim talonem. Podobny system jest na przykład we Francji. W sytuacjach nagłych, na przykład po wypadku i dłuższej rekonwalescencji, dostawałby dodatkowe talony. Lekarz naklejałby te talony na karteczkę i raz w miesiącu, kwartale, chodziłby do pani w okienku, a ta po sprawdzeniu wypłacałaby mu gotówkę. Średnio na województwo wystarczyłoby zatrudnić 10 kasjerek. W całym NFZ pracowałoby pewnie 250 osób i powiedzmy jakieś 50 osób do kontroli, a nie kilkadziesiąt tysięcy, jak obecnie. A ile stworzono Biologicznych Robotów, uzależnionych od centrali! Powstał problem, co zrobić z tymi tysiącami pracowników komitetów partyjnych. Znaleziono dla nich ciepłe posadki: Narodowy Fundusz Zdrowia. W ten sposób obywatel musi utrzymywać całą masę darmozjadów, za nic nie odpowiedzialnych. Ale NFZ trzyma kasę i może monopolizować procedury, stwarzając sztuczne specjalizacje, jak na przykład Zdrowie Publiczne.
Muszę przypomnieć, że przymusowe ubezpieczenia wprowadził p. von Bismarck, który prowadząc liczne wojny, musiał mieć kasę. Jak opodatkował nawet po jednej marce miesięcznie kilka milionów pracowników, to co miesiąc do kasy wpływały miliony marek. A jak każdy wie, z wypłatami to już różnie bywa.
Ściąganie składek przymusowych jest bardziej bezwzględne, aniżeli mandatów policyjnych: Proszę zobaczyć te głupoty: wysyłanie zawiadomień o zaleganiu w wysokości 120 gorszy, czy 250 groszy. Koszt wysyłki listu wynosi pewnie 1000 groszy. Ale wszystko jest zgodne z prawem. O tym, że państwo używa tych składek w różnym celu, nie muszę przypominać, wystarczy wspomnieć o 150 miliardach z OFE, które zniknęły i pojawiły się jako 120 miliardów w ZUS-ie. Pomimo początkowego szumu jakoś szybko sprawę zamieciono pod dywan i nigdy już nie wyjaśniono. Podobnie nie wiadomo, co dzieje się z pieniędzmi ZUS-u. Do kasy wpływa koło 400 miliardów. Na utrzymanie całej SŁUŻBY ZDROWIA idzie coś koło 70 miliardów, a na renty i emerytury około 140 miliardów, czyli łącznie JAKIEŚ 200 miliardów. A co dzieje się z pozostałymi pieniędzmi???
Tymczasem polskojęzyczne media niemieckich właścicieli pod amerykańskim zarządem, cały czas mówią o zbliżającym się bankructwie ZUS- u. I że Państwo, cokolwiek to oznacza, musi dopłacać. A ja się pytam, z czego? Państwo nic przecież nie wytwarza, a co miało, to sprzedało, zadłużając się na 3 pokolenia do przodu. Państwo co najwyżej traci poprzez bezmyślne procedury, co poniżej udowodnię.
A ZUS naprawdę zbankrutuje po przyłączeniu zachodniej obecnie Ukrainy. Jak 9 milionów ich emerytów i rencistów obciąży nasz ZUS, to będzie jeden pracujący na jednego emeryta. W takiej sytuacji musi się zawalić. I to, co obecnie widzimy, to tylko przygotowywanie społeczeństwa na zasadzie: „A nie mówiliśmy”! Minęło przecież kilka miesięcy po wyborach, a nadal bilansu otwarcia nie ma, czyli jest to kontynuacja poprzednich rządów. Jeszcze gorszym szkodnikiem są tzw. procedury, stosowane w tej medycznej administracji. W zdecydowanej większości służą one wyprowadzaniu pieniędzy z worka przymusowych ubezpieczeń. Przypomnę, że wszelkie procedury ustalają bezimienni urzędnicy. Nigdzie nie ma podanej podstawy merytorycznej, czy naukowej, do ich stosowania. Nikt nie bierze za nie odpowiedzialności. A pieniądze wypływają. Już przed rokiem American Journal Medical Associaton opisał problem z wiarygodnością tych procedur i komu one służą. Ostatnio, również JAMA, przedstawił artykuł wyjaśniający okolice tych problemów [10 listopad 2015].
Na pierwszym miejscu rockefellerowskiej medycyny wprowadzonej odgórnie w Polsce po 1990 roku jest nadrozpoznawalność chorób i rozpoznawalność chorób, które nie istnieją a są stworzone tylko i wyłącznie do skubania pacjentów. Bez żadnych wątpliwości to takich chorób sztucznie wykreowanych, a masowo rozpoznawanych należą:
osteoporoza - obejmująca starszych ludzi, a jest ich dużo, więc zysk spory, hipercholesterolemia - umożliwiająca oskubanie wszystkich, ADHD - dotyczy tylko dzieci, ale ich także jest sporo.
Natomiast do straszenia pacjentów służą takie jednostki chorobowe, jak rak piersi u kobiet i rak prostaty u mężczyzn. Zjawisko bawienia się w medycynę w raku piersi jest znane od co najmniej 30 lat. Obecnie wiadomo, że największe znaczenie w powstawaniu raka piersi ma zachowanie kobiet, tj. stosowanie wszelkiego rodzaju antyperspirantów, zawierających aluminium. Niedobór powszechny witaminy D-3 [prawidłowy poziom to 50 - 70 ng]
Jak podaje JAMA, w 2013 roku National Cancer Instytut powołał Panel do weryfikacji prac dotyczących raka piersi u kobiet. Okazało się, że stosowanie szkodliwych procedur w rodzaju napromieniowania, chemioterapii przy zupełnie łagodnych zmianach, które nigdy nie były rakiem, są prawdziwą plagą w medycynie. W ten sposób okaleczono ok. 1 300 000 kobiet w ostatnim okresie w USA. Podobnie postępowano ze wczesnymi zmianami typu DCIS oraz z podobnymi zmianami u mężczyzn w prostacie HGPIN. Znam kobiety, które narażano na kilkakrotne zabiegi operacyjne za 10 000 złotych z powodu małych, nieszkodliwych guzków.
Stosowanie elektro-resekcji prostaty ułatwia zabieg, narażając jednocześnie chorego na niepotrzebne nie tylko wydatki, ale i powikłania, w sytuacji, w której wystarczyło podnieść poziom witaminy D-3 w surowicy starszego pana. W Polsce generalnie onkolodzy nie wykonują tego podstawowego badania 25 OHD, ponieważ z wiadomych względów nie wpisano go do procedur. W USA od czasu wprowadzenia tych procedur przed 30 laty, ponad 1 300 000 [ jeden milion trzysta tysięcy] kobiet poddano takim uszkadzającym zabiegom jak mastektomia, chemioterapia, czy radioterapia, lub łącznie wszystkim. Udowodniono, również ponad wszelką wątpliwość, że tzw. przesiewowa mammografia jest nie tylko bez sensu, ale jest szkodliwa i indukuje raka piersi. Do dnia dzisiejszego w Polsce przeprowadza się te badania. NFZ traci dodatkowo masę pieniędzy także na utrzymanie Poczty, poprzez wysyłki zawiadomień o rzekomo bezpłatnych badaniach mammograficznych. Mało tego, tworzy się rozmaite Różowe Wstążeczki, które te bezmyślne procedury upowszechniają. Warto by sprawdzić źródła finansowania tych organizacji. cdn. Gdańsk 21.01.2016.r kontakt : jerzy.jaskowski@o2.pl |