Groteska, czy komedia?
„Nasza Polska” 16 lutego 2010 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1277
Stanisław Michalkiewicz Karnawał właśnie dobiega końca, ale zanim to nastąpi, wszyscy próbują się bawić, jak tam kto potrafi. Nawet za komuny, która niby to preferowała urawniłowkę, bawiono się rozmaicie – co zauważył i nawet opisał Ludwik Jerzy Kern: „idąc przodem przed narodem odbiliśmy mimochodem i przewagi mamy z milę, bo się masy wloką w tyle”. Przekładało się to na konkrety: „nam Ionesco nie nowina, ni koktajle, ni koniaki, u nich - ćwiartka i wędlina, a dla ducha – Matysiaki”. Na tym tle rodził się pewien jaskółczy niepokój, na który poeta zalecał krótki odpoczynek: „więc usiądźmy gdzieś na stronie, odetchnijmy małowiele, a jak naród nas dogoni, to staniemy znów na czele”. Dzisiaj wygląda to oczywiście inaczej; gdybyśmy popatrzyli na Polskę z wysokości przelotowej 11 kilometrów, to zobaczylibyśmy naród maszerujący ku Świetlanej Przyszłości, z Umiłowanymi Przywódcami na czele.
W tej sytuacji wypadałoby tylko wyjaśnić przyczynę, dla której Umiłowani Przywódcy znajdują się z przodu maszerującej narodowej kolumny. Czy są na przedzie dlatego, że wiedzą, gdzie jest Świetlana Przyszłość i którędy tam dojść, czy dlatego, że w panice uciekają przez narodem prosto przed siebie z obawy przed stratowaniem. Obawiam się, że ta druga możliwość jest znacznie bardziej prawdopodobna. A dlaczego uciekają? Bo się narodu boją. Taki Prymas Wyszyński przed nikim nie uciekał, bo nikogo, a już zwłaszcza narodu się nie bał. A dlaczego oni się obawiają? Bo przecież wiedzą, że zdradzili i boją się, co to będzie kiedy naród się zorientuje. Dlatego w politycznym demi-mondzie taka miłość do Unii Europejskiej, w której już po wszystkim można będzie znaleźć bezpieczne schronienie pod wysokim protektoratem Naszej Złotej Pani Anieli. Zanim jednak to się stanie, humory jeszcze dopisują i skoro mamy karnawał, to nie tylko ludowe masy, ale i wielkie państwo też się ładnie bawią.
Oto w krakowskim teatrze „Groteska” odbyło się przedstawienie „Casino Polska 2010” z udziałem parlamentarzystów w charakterze wykonawców. Publiczność mogła podziwiać zarówno panią posłankę Beatę Kempę z Prawa i Sprawiedliwości, jak i posłankę Katarzynę Marię Piekarską, kiedyś z Unii Wolności, a obecnie z SLD, które zawsze stało tam, gdzie ZOMO. Mogła podziwiać europosła Jacka Kurskiego i europosłankę Joannę Senyszyn, nie mówiąc już o Zbigniewie Wassermannie, Marku Migalskim, Bartoszu Arłukowiczu, czy Joannie Musze z Lublina. Nie zabrakło też posłów pobożnych; Ireneusza Rasia z PO i Tadeusza Cymańskiego z PiS, bo Róża Maria grafinia von Thun und Hohenstein tylko pochodzi ze świętej rodziny, jako nee Woźniakowska. W imprezie wziął udział – jakże by inaczej! – reverendissimus Kazimierz Sowa – w przemyśle rozrywkowym grający role księdza bez przesądów. Słowem czy to „chata rozśpiewana” – jakby chciała Rachela, czy też raczej – jak postrzegał Ksiądz: „sami swoi, polska szopa”, czy zwłaszcza Stańczyk – „domek mały, chata skąpa (...) własne brudy, podłość kłam”?
Co o tym sądził Dziennikarz? „Otóż właśnie polityków mam dość po uszy dzień cały”. Pewnie dlatego – jak zauważył Ojciec – „ot, pany się nudzą sami, to się pięknie bawią z nami”. Owszem, bawią się pięknie, ale jednak – na swój sposób, jak to przedstawił Poeta: „bawię panią galanterią przez pół drwiąco, przez pół serio; stąd się styl osobny stwarza: nikt nikogo nie dosięga, nikt nikogo nie obraża”. Obserwując ich za pośrednictwem telewizyjnej kamery w Sejmie można by odnieść wrażenie, że gdyby tylko mogli, to jeden drugiego utopiłby w łyżce wody. PO uważa PiS za „watahę”, którą należy „dorżnąć”, PiS uważa PO za zdrajców i zaprzańców, którym nie tylko nie można podać ręki, ale nawet nogi. Który obraz jest prawdziwy? Czy w krakowskiej „Grotesce”, czy w sejmowej komedii? Jak się właściwie „pany” bawią z nami? Odgrywają komedię straszliwego antagonizmu, żeby zarazić wszystkich polityczną wścieklizną w nadziei, że porażone tą przypadłością tłumy będą biegały z ich ulotkami, reklamującymi odwieczne łgarstwa i obietnice bez pokrycia? Że z powodu tej politycznej wścieklizny będą skakać sobie do oczu i zasmradzać internet tylko po to, by zgraja cynicznych filutów na kolejne cztery lata mogła na nich pasożytować za cenę zakadzenia niewyszukanymi pochlebstwami?
Tymczasem w karnawale – proszę! „Nikt nikogo nie dosięga, nikt nikogo nie obraża” słowem – tak naprawdę wszyscy posłusznie akomodują się do ustanowionej w 1989 roku podstawowej konstytucyjnej zasady III Rzeczypospolitej: my nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych. Jeśli ona jest respektowana, to śmiało można bawić się nawet w sejmowe komisje śledcze. Co to komu szkodzi zwłaszcza, gdy wszyscy aktorzy starannie się pilnują, by nie wyjść poza ramy nakreślone przez reżysera? Co tu dużo mówić – ten spektakl w „Grotesce” to prawdziwy dar niebios, zbawienna porcja soli trzeźwiących, szczepionka na polityczną wściekliznę. Mieliśmy okazję przekonać się na własne oczy, że te straszliwe antagonizmy między naszymi Umiłowanymi Przywódcami, ta zapieniona twarz pana wicemarszałka Niesiołowskiego, nastręczonego premieru Tusku na chłopaka do pyskowania, prostactwo posła Palikota, czy – jak się okazało - w gruncie rzeczy nieszkodliwa, ale spektakularna tropicielska zapamiętałość posła Ziobry, to nic innego, jak aktorskie emploi, które ma przykuć naszą uwagę – żebyśmy możliwie jak najpóźniej zorientowali się w naszym prawdziwym położeniu, dzięki czemu nasi zombies zdążą bezpiecznie wylądować w objęciach Naszej Złotej Pani Anieli.
Stanisław Michalkiewicz