Czekając na rewolucję
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
27.01.2016.

Czekając na rewolucję

 

Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3568

Komentarz    serwis „Prawy.pl” (prawy.pl)    27 stycznia 2016

Kiedy wybuchają rewolucje? Historycy, a nawet politologowie, oczywiście nie wszyscy, a tylko ci, którzy akurat nie zostali wynajęci na agitatorów udrapowanych w naukowe kostiumy – więc historycy i niektórzy politologowie zgadzają się, że rewolucje wybuchają nie wtedy, gdy tyran najmocniej dokręca ludowi śrubę, tylko wtedy, gdy mu odkręca. Znakomitym przykładem trafności tego spostrzeżenia jest Rosja, zarówno kiedy była Rosją carską, jak i wtedy, gdy była Związkiem Socjalistycznych Republik Sowieckich. Za Mikołaja I, który przepis na rządzenie Rosją miał prosty: „potrafiłem rządzić dywizją, to potrafię i państwem” - żadnych rewolucji nie było. No bo jak i kto niby miałby robić rewolucję w kraju, który według Stanisława Cata-Mackiewicza wyglądał tak: woźnica powożący pędzącą kibitką okłada batogiem konie, a jego z kolei batoży siedzący na kibitce żandarm?

W takich warunkach o żadnej rewolucji mowy być nie może, toteż nastroje rewolucyjne pojawiły się dopiero za liberalnego cesarza Aleksandra II, przez Rosjan zwanego „Carem Oswobodzicielem”. Nie tylko zlikwidował pańszczyznę, ale dzięki wprowadzonej przezeń reformie sadownictwa, Rosja stała się państwem praworządnym, niekiedy aż do przesady – bo jakże inaczej nazwać sytuacje, gdy sądy przysięgłych uniewinniały wykonawców zamachu na państwowego dygnitarza, chociaż ich udział został dowiedziony ponad wszelką wątpliwość?

Ta pobłażliwość wymiaru sprawiedliwości wobec rewolucjonistów bardzo ich rozzuchwalała, podobnie jak w naszym nieszczęśliwym kraju pobłażliwość wobec winnych zdrady stanu. Bezkarność sprawców i wykonawców stanu wojennego zachęciła następnych do zdrady, wskutek czego dzisiaj filut postawiony przez RAZWIEDUPR na fasadzie Komitetu Obrony Demokracji, wzorem poprzedników z Konfederacji Targowickiej, próbuje doprowadzić do zewnętrznej interwencji w Polsce. Tymczasem gdyby tak sprawcy stanu wojennego zostali w swoim czasie wzięci na powróz („A nam potrzebny las, który śpiewa, szumiący bór. Konar prawdziwy twardego drzewa i mocny sznur” - pisał poeta), to dzisiaj nie tylko filut „na utrzymaniu żony”, ale i jego mocodawcy trochę by się jednak reflektowali.

Wprawdzie Jezus Chrystus kazał przebaczać winowajcom, ale dopiero po okazaniu przez nich skruchy. Jeśli żaden skruchy nie okazuje, żaden nie poczuwa się do winy, no to chyba jasne, że przebaczenie nie wchodzi w rachubę choćby z tego powodu, że nie ma komu przebaczać. Toteż nie przebaczajmy na wyrost; lepiej już ewentualnie żałować za grzechy, ale dopiero później, kiedy zdrajcy już wiszą. Wracając do przykładu rosyjskiego, warto odnotować, że łagodność Aleksandra II tak rozzuchwaliła rewolucjonistów, że w końcu został zamordowany w zamachu bombowym przez członka Narodnoj Woli, Polaka Hryniewieckiego.

Toteż kolejny cesarz Aleksander III przykręcił śrubę i chociaż za sprawą Ochrany rewolucjonistów jakby przybywało – (bo bezpieczniacy, podobnie jak myśliwi, którzy dokarmiają zwierzynę, żeby mieć na co polować, prowadzą prawdziwe hodowle rewolucjonistów, których potem albo zwalczają, albo przy ich nie zawsze świadomej pomocy, kształtują scenę polityczną i kręcą całym państwem. Z taka właśnie sytuacją mamy do czynienia dzisiaj w Polsce, kiedy RAZWIEDUPR wykorzystuje tysiące pożytecznych idiotów, inspirowanych przez konfidentów, do prowadzenia antypolskiej polityki) – to jakichś spektakularnych rewolucyjnych ekscesów nie było.

Z kolei za Mikołaja II, który nie panował nawet nad pałacową służbą, a cóż dopiero – nad Ochraną, aktywność rewolucyjna przybrała na sile, aż doprowadziła do abdykacji cesarza i rewolucji, najpierw lutowej, a potem – bolszewickiej. Bolszewicy zaprowadzili bezlitosny terror, przykręcając śrubę ponad wszelkie wyobrażenie, toteż wszelka myśl o buncie zeszła w najmroczniejsze głębiny podświadomości. Stalin przetrzebił nawet bolszewików, więc za jego czasów nikt nie był pewien dnia ani godziny, toteż żadnych rewolucji nie było.

 Nieśmiała „odwilż” pojawiła się dopiero za Chruszczowa i musiało upłynąć 30 lat, aż wyrosło pokolenie nie znające z własnego doświadczenia stalinowskiej grozy, pojawili się „dysydenci”, a potem - „pieriestrojka”, czyli rewolucja odgórnie sterowana. Coś na kształt opisywanej przez Tuwima rewolucji w Niemczech: „I władza w zapale ludności dynamit dawała na kartki; przy każdej karteczce był plan demonstracji”. Dyscyplina była taka („za Lenina – strzelanina, za Stalina – dyscyplina...”), że kiedy Michał Gorbaczow nakazał „myślenie po nowemu”, to wszyscy Rosjanie , którzy jeszcze poprzedniego wieczora położyli się spać myśląc po staremu, rano już myśleli po nowemu, wszyscy tak samo, jak jeden mąż.

Ale nie ma reguły bez wyjątku, co zauważyli już starożytni Rzymianie, każde spostrzeżenie zaraz ubierający w postać pełnej mądrości sentencji. I takim wyjątkiem może być właśnie nasz nieszczęśliwy kraj, jeśli oczywiście spełnią się przepowiednie, czy może nawet pogróżki pana red. Tomasza Lisa. Odgraża się on, że „miliony” ludzi wkrótce „wyjdą na ulice”, chociaż PiS właśnie jest oskarżany o to, że nie odkręca, tylko raczej przykręca śrubę. Powodem wyjścia na ulicę tych „milionów” jest – co brzmi niewiarygodnie, ale cóż zrobić, kiedy to prawda? - otóż powodem tym jest likwidacja przez państwową telewizję gospodarstwa pomocniczego, w którym na koszt państwa prowadzona była hodowla Lisów, nawiasem mówiąc – farbowanych. Skąd pan redaktor Lis wie o tych „milionach” - czy oświeciła go intuicja, czy zdradził mu jakieś tajemnice oficer prowadzący, czy też może „w samotnej celi jacyś szatani mu podszepnęli” - tego, ma się rozumieć, nie wiemy, ale to nieistotne, bo ważniejsze jest co innego – czy pogróżki pana redaktora Lisa się sprawdzą, czy nie. Gdyby się sprawdziły, byłby to dowód nie tylko na pogłębiającą się nieszczęśliwość naszego i tak już przecież nieszczęśliwego kraju, no i na jego wyjątkowość – co powinno nas w tym nieszczęściu chociaż trochę pocieszać.