Człowiek drobnych krętactw kombinuje
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
03.02.2016.

Człowiek drobnych krętactw kombinuje

 

Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3573

Felieton    Goniec Polski (goniec.com)    2 lutego 2016

Autorem najkrótszej i zarazem najbardziej trafnej charakterystyki Lecha Wałęsy jest nieżyjący już Adam Bień – w swoim czasie ostatni z żyjących uczestników moskiewskiego „procesu 16 w którym skazani zostali członkowie władz Polskiego Państwa Podziemnego.

Nazwał go „człowiekiem drobnych krętactw”. Wśród nich dwa zajmują miejsce czołowe: „skok przez płot” Stoczni Gdańskiej, w następstwie którego pierwszorzędni fachowcy spreparowali legendę o „obaleniu komunizmu” oraz „Bolek”. Tak naprawdę bowiem to Lech Wałęsa przez żaden płot nie skakał, tylko – jak wielokrotnie przypominała Anna Walentynowicz i inni uczestnicy sierpniowego strajku w Gdańsku – został dostarczony do Stoczni motorówką Marynarki Wojennej, żeby przejąć kierownictwo całej akcji. Przyczyna była prosta: Lech Wałęsa był zarejestrowany przez SB jako TW „Bolek”, co czyniło go wrażliwym na sugestie płynące od generała Czesława Kiszczaka.

W związku ze sprawą „Bolka” Lech Wałęsa wykonał tyle krętactw, że niekiedy się w nie zaplątywał. Raz twierdził, że „kupił sobie same oryginały SB-ckich dokumentów, innym razem – że żadnego „Bolka” nie było, jeszcze innym – że owszem, był, ale to nie on, tylko całkiem inna osoba – i tak dalej. Tak naprawdę, to kiedy za sprawą braci Lecha i Jarosława Kaczyńskich został prezydentem naszego nieszczęśliwego kraju, latem 1992 roku od ministra spraw wewnętrznych Andrzeja Milczanowskiego zażądał dokumentacji „Bolka”, a kiedy ją otrzymał, część dokumentacji prawdopodobnie zwyczajnie zniszczył. Kiedy bowiem akta we wrześniu 1992 wróciły do UOP, okazało się, że brakuje co najmniej 200 kart, które zostały w pospiechu powyrywane, bo pozostały strzępy.

W roku 1993, po zwycięstwie SLD w wyborach, prezydent Wałęsa ponownie zażądał tej dokumentacji i otrzymawszy ją, dokończył jej czyszczenia, usuwając pozostałe strzępy powyrywanych uprzednio kart. I chociaż minister spraw wewnętrznych w rządzie SLD-PSL Zbigniew Siemiątkowski sporządził wykaz materiałów, które nie wróciły do UOP, Lech Wałęsa wyparł się wszystkiego w żywe oczy, dodając do krętactw poprzednich jeszcze i to.

W tej sytuacji, zamiast zostać bohaterem jakiejś błazeńskiej debaty, na którą z zagadkowych powodów zgodził się szef gdańskiego oddziału IPN, prof. Mirosław Golon, Lech Wałęsa powinien stanąć przed sądem pod zarzutem popełnienia przestępstwa przeciwko dokumentom („kto niszczy (…) dokument, którym nie ma prawa wyłącznie rozporządzać...”). Niestety przestępstwo to uległo przedawnieniu i dlatego Lech Wałęsa może preparować kolejne drobne krętactwa, wciągając w nie również instytucje państwowe, których kierownicy z zagadkowych przyczyn pozwalają się w nie wciągać.

Przypuszczam, że pomysł kolejnego krętactwa pojawił się w związku z zapowiedzią ministra Macierewicza, że ujawni materiały Zbioru Zastrzeżonego IPN, w którym swoich konfidentów zdeponowały Wojskowe Służby Informacyjne. Bardzo możliwe, że są tam duplikaty akt „Bolka”, albo konfidenta o jeszcze innym pseudonimie operacyjnym, więc Lech Wałęsa chciałby zawczasu wyłudzić firmowany przez IPN certyfikat niewinności przynajmniej w jednej sprawie. Ale chyba nic z tego nie będzie tym bardziej, że według informacji o stanie zasobów archiwalnych MSW, jaką 4 czerwca 1992 roku przekazał parlamentarzystom minister Macierewicz, przed rozpoczęciem niszczenia dokumentacji MSW, została ona zmikrofilmowana co najmniej w trzech kompletach, z czego „dwa są za granicą, a jeden – w kraju”.

W tej sytuacji certyfikat niewinności musiałby Lechowi Wałęsie wystawić również Putin, Nasza Złota Pani z Berlina, no i Bóg wie, kto jeszcze.