Widmo Czerwonych Khmerów
Wpisał: Izabela Brodacka   
13.02.2016.

Widmo Czerwonych Khmerów

 

Izabela Brodacka

 

Trudno w to uwierzyć, ale istnieli w wolnym świecie ludzie, którzy popierali reżim Czerwonych Khmerów. Należał do nich Tiziano Terzani, słynny dziennikarz włoski specjalizujący się w problematyce Kambodży. Kambodża- jak pisze żona Tiziano, Angela - była jego wielką miłością. Jak każdy lewicowiec, który na własnej skórze nie doświadczył dobrodziejstw komunizmu, (czyli jak każdy pożyteczny idiota) Terzani wiązał z eksperymentem Pol Pota wielkie nadzieje. Jego zbiór reportaży pod tytułem: „Duchy, Korespondencje z Kambodży” wydany w Polsce w 2008 roku przez Grupę Wydawniczą Foksal, pokazuje jak trudno się wyleczyć z dziecięcej choroby lewicowości.

Specjalista od spraw Kambodży, znający doskonale język i kulturę tego kraju, przez dłuższy czas nie dowierzał relacjom naocznych świadków i uważał, że są one przesadzone albo inspirowane politycznie. Wobec bezspornych dowodów ludobójstwa zaczął się jednak pomału wycofywać ze swego stanowiska. Jak pisał „dwa przeciwstawne opisy Kambodży, jako ogromnego obozu koncentracyjnego i jako komunistycznego kraju, który odnosi sukcesy w leczeniu wojennych ran, nie są sprzeczne” i początkowo traktował zbrodnie Pol Pota, jako nieuniknione koszty jego reform. Terzani nie był w tym odosobniony.

Według Garry’ego Portera, amerykańskiego profesora, który do końca pozostał na Zachodzie obrońcą Czerwonych Khmerów, władze nie miały żadnego sposobu, aby wyżywić mieszkańców stolicy i uznały masową migrację na wieś za jedyne rozwiązanie tego problemu. Faktycznie w ciągu kilku dni usunięto z Phnom Penh ponad dwa i pół miliona ludzi. Tych, którzy się przeciwstawiali opuszczeniu miasta albo nie mieli siły maszerować po prostu zabijano. „ Wyeliminowano”, czyli wymordowano również wszystkich, którzy jak pisze Terzani „mogli być zwolennikami kontrrewolucyjnych idei”.

   „Wyeliminowano wszystkich oficerów wojska Lon Nola i wysokich funkcjonariuszy dawnej administracji, potem kadry średniego szczebla zarówno wojskowe jak i cywilne, i jak wieść niesie również zwykłych żołnierzy, zwykłych urzędników i nauczycieli..”  Ich zwłoki służyły jako nawóz pod palmy kokosowe. Dziś tysiące tych „ drzew Pol Pota”, zbyt wysokich jak na zwykłe palmy, rośnie w każdym mieście. W oczach lewicowych publicystów wszystkiemu są jednak, jak zawsze, winni Amerykanie. Jak twierdzi angielski dziennikarz William Shawcross (w książce pod tytułem  „Sideshow”) bezpośrednią przyczyną powstania monstrum, jakim byli Czerwoni Khmerzy stały się amerykańskie naloty dywanowe na Kambodżę, które miały na celu zlikwidowanie wietnamskich baz w tym kraju.

W kraju, w którym za rządów Sihanouka w każdej prowincji istniał dobrze wyposażony szpital Pol Pot zniszczył każdy ślad zachodniej medycyny. Zabiegi chirurgiczne przywiązanym do stołów pacjentom wykonywali bez znieczulenia młodzi wieśniacy, którzy mieli w ten sposób „zdobywać doświadczenie w medycynie stosowanej”. Realizowano przy tym ideał obłąkanej sprawiedliwości społecznej i równości. Neurochirurg, jeżeli przeżył czystki, był kierowany do kopania rowów, a pracownik fizyczny wykonywał operacje neurochirurgiczne. Potworny głód, który zabił tysiące ludzi wywołany był przez chybione eksperymenty agrotechniczne ekipy Pol Pota. Aby odtworzyć mityczną sieć kanałów królestwa Angkoru Czerwoni Khmerzy zaprzęgli miliony ludzi do pracy przy budowie tam, kanałów i zbiorników, które okazały się chybione pod względem technicznym i zupełnie nieużyteczne. Natomiast stary system wodny Kambodży został bezpowrotnie zniszczony.

Jak pisze Terzani fenomenu Pol Pota, jak fenomenu Hitlera nie da się wytłumaczyć ich szaleństwem.  Pol Pot  chciał zbudować nowe społeczeństwo i stworzyć nowego człowieka konsekwentnie eliminując wszystko co stare. „ Aby wymazać pamięć zbiorową zarządzono zamknięcie szkół, bibliotek, kościołów i pagód; zniszczenie książek; wymordowanie nauczycieli, intelektualistów i teoretycznie każdego, kto umiałby pisać albo czytać byłby więc nosicielem tej strasznej choroby zwanej przeszłością”.

Ten perwersyjny eksperyment kosztował około trzech milionów istnień ludzkich- zabitych w okrutny sposób, torturowanych, zmarłych z głodu. Najgorsze były podobno dziesięcioletnie dzieci. Podsłuchiwały, co mówią ludzie, denuncjowały ich, miały prawo zabijać. W prowincji Pursat po obaleniu reżimu Pol Pota władze uchroniły przed linczem mieszkańców pewną młoda kobietę, która chlubiła się tym, że osobiście zabiła ponad tysiąc osób. Polityka pojednania, czyli swoistej grubej kreski kazała traktować ją jednak, jako ofiarę systemu.

Pol Pot zmarł nie rozliczony, nie ukarany. Odszedł mając na sumieniu masakrę kilku milionów ludzi i zniszczenie unikalnej cywilizacji. Kiedy w 1991 roku podpisano w Paryżu porozumienie pokojowe, po którym do Kambodży skierowano 22 tysiące żołnierzy Narodów Zjednoczonych, Czerwoni Khmerzy zostali uznani za legalną część nowego porządku politycznego, a Pol Pot wrócił do swojej bazy na granicy z Tajlandią i nie postawiono go przed żadnym trybunałem, żeby odpowiedział za swoje zbrodnie.  

Jak pisze Tarzani- to co zastał w Kambodży było potworniejsze od wszystkiego co człowiek może sobie wyobrazić. Pokazywano mu „ ośrodki zborne eliminacji wroga”,  czyli sale tortur urządzane w likwidowanych szkołach i klasztorach, oraz pola pełne kości pomordowanych.  Gdy Khieu Samphan, jeden z najbliższych współpracowników Pol Pota został uhonorowany miejscem w  rządzie koalicyjnym utworzonym pod przewodnictwem Sihanouka Tarzani napisał: „Jaki to pokój, jeżeli opiera się na takiej niemoralności? Czy możliwa jest społeczna harmonia bez choćby minimum sprawiedliwości?”

„Pol Pot umarł i nikt się z nim nie rozliczył. Nawet lewica, która traktowała go, jako szaleńca lub po prostu jako aberrację. Ale Pol Pot nie był ani jednym ani drugim. Był rewolucjonistą, który spróbował w bardzo krótkim czasie przeprowadzić to, czego inni- natchnieni tymi samymi ideami -zamierzali dokonać w ciągu kilku pokoleń. Dlatego właśnie pozostaje postacią niepokojącą, a jego widmo wciąż krąży”.