Koszty zdrady i łajdactwa | |
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz | |
19.02.2016. | |
Koszty zdrady i łajdactwa
Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3586 Felieton • tygodnik „Najwyższy Czas!” • 19 lutego 2016
Podróże pani premier Beaty Szydło do Paryża i Londynu oraz wizyta premiera Dawida Camerona w Warszawie są następstwem oskarżeń, jakie przedstawiciele Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej oraz oczywiście – lobby żydowskiego w Polsce, skupionego wokół „Gazety Wyborczej” wytoczyli formalnie przeciwko aktualnemu rządowi w instytucjach Unii Europejskiej. Te oskarżenia na razie zaowocowały groteskową inkwizycją w Parlamencie Europejskim, ale spowodowały również uruchomienie przez Komisję Europejską procedury sprawdzania stanu praworządności i demokracji w Polsce. Skoro została uruchomiona, to musi jakoś się zakończyć i albo zakończy się wesołym oberkiem, czyli stwierdzeniem, że wszystko jest w najlepszym porządku, albo diagnozą potwierdzającą poważne naruszenia praworządności i demokracji w Polsce oraz sformułowaniem pod adresem rządu polskiego zaleceń mających przywrócić stan poprzedni. Rząd ma dwie możliwości; albo przyjąć diagnozę i wykonać wszystkie zalecenia, albo diagnozę odrzucić a zalecenia zignorować. Jeśli rząd zignoruje zalecenia, to KE może albo pozostawić sprawę bez dalszego ciągu, co oznacza zakończenie wesołym oberkiem, albo przekazać sprawę Radzie Europejskiej, która może zastosować wobec Polski różne środki dyscyplinujące, łącznie z sankcjami. To znaczy – mogłaby, gdyby nie deklaracja węgierskiego premiera Orbana, który węgierskie poparcie dla sankcji wobec Polski wykluczył. Ponieważ w takich sprawach decyzja RE muszą być jednomyślne, sankcje wobec Polski nie wchodzą w grę. Czy jednak w tej sytuacji Unia Europejska, czyli Niemcy z poparciem innych krajów członkowskich nie zdecydowałyby się na zastosowanie wobec Polski tzw. klauzuli solidarności z traktatu lizbońskiego? Przewiduje ona, że w razie zagrożenia demokracji w jakimś kraju członkowskim, Unia Europejska, na prośbę tego państwa, może udzielić mu bratniej pomocy, również wojskowej. Z brzmienia zapisów traktatu wynika, że z taką prośbą powinny zwrócić się władze zainteresowanego państwa. Co jednak robić w przypadku, gdy zagrożenie dla demokracji i praworządności płynie ze strony władz – a takie właśnie są oskarżenia? W takiej sytuacji ktoś musi władze wyręczyć – i jestem przekonany, że dlatego właśnie RAZWIEDUPR utworzył z konfidentów i pożytecznych idiotów Komitet Obrony Demokracji, którego formalny kierownik w osobie filuta „na utrzymaniu żony”, czyli pana Mateusza Kijowskiego już był przyjmowany w Brukseli z rewerencją należną co najmniej prezydentowi. Bratnia pomoc w ramach klauzuli solidarności może zostać wszelako udzielona w przypadku zagrożenia demokracji z powodu terroryzmu. W tym celu trzeba by doprowadzić w Polsce do gwałtownych rozruchów, podobnych do ukraińskiego Majdanu, sprowokować rząd do przeciwdziałania naruszeniom porządku publicznego i na tej podstawie oskarżyć go o „państwowy terroryzm”. Jestem przekonany, że RAZWIEDUPR zagrożony możliwością utraty korzyści z okupacji kraju, zaś Niemcy zachęcone możliwością załatwienia remanentów już 70 lat oczekujących na załatwienie, podobnie jak żydowskie lobby, liczące, że w tym zamieszaniu uda się wreszcie obrabować Polskę pod pretekstem tak zwanych „roszczeń majątkowych”, taki właśnie rozwój wydarzeń nie tylko dopuszcza, ale i planuje – na co wskazywałaby pielgrzymka przewodniczącego Platformie Obywatelskiej Grzegorza Schetyny na czele delegacji PO u Martina Schulza, który zdiagnozować w Polsce „putinizację”. Jak wiadomo, celem tej pielgrzymki było nakłonienie niemieckiego niedouka do uruchomienia kolejnych nieprzyjaznych wobec Polski posunięć na terenie UE. Oznacza to, że wszystko jest możliwe, a w tej sytuacji nic dziwnego, że rząd w osobie pani Beaty Szydło przedsięwziął kroki zmierzające ad captandam benevolentiam Francji i Wielkiej Brytanii w kwestii polskiej. Nietrudno się domyślić, że jeśli Francja i Wielka Brytania nie poparłyby na terenie Unii Europejskiej pomysłu zastosowania wobec Polski procedury opisanej w klauzuli solidarności, to Niemcy, nawet mając za sobą poparcie lobby żydowskiego i gotowość RAZWIEDUPR-a do zorganizowania prowokacji w postaci „Majdanu” w Warszawie, mogłyby się zreflektować i powstrzymać przed interwencją. Ale taka życzliwość kosztuje i wygląda na to, iż Francja za swoją życzliwość wobec Polski zażądała zakupienia przez nasz nieszczęśliwy kraj tamtejszych elektrowni atomowych, a także położenia kresu podważania przetargów na śmigłowce Caracal, czego domagał się wcześniej nie tylko minister obrony Antoni Macierewicz, ale i przedstawiciele polskiego przemysłu zbrojeniowego. Po paryskiej wizycie pani Szydło o unieważnieniu przetargu już nikt nie mówi – co oczywiście musiało wywołać westchnienie ulgi w środowisku RAZWIEDUPR-a, który w przeciwnym razie – kto wie – może nawet musiałby zwracać łapówki? Nie mówią o eunuchoidalnym ministrze Siemoniaku, bo nie podejrzewam, żeby RAZWIEDUPR o takich sprawach w ogóle fatygował się go informować. Nie po to został wystrugany z banana na ministra („wiecie, rozumiecie, Siemoniak...”) żeby o czymś decydował, tylko żeby wszystko przyklepywał, a jeśli nie wiedział, co właściwie przyklepuje, to tym lepiej, bo mógł robić to z autentycznym przekonaniem. Najbardziej spektakularny przykład takiej postawy dała pani Teresa Piotrowska w frakcji pisiapsiółek Ewy Kopacz, która bodajże następnego dnia po nominacji na ministra spraw wewnętrznych wyrzekła się nadzoru nad tajnymi służbami, chociaż ustawa o ministrze spraw wewnętrznych się nie zmieniła. Więc z jednej strony łapówek nie trzeba będzie oddawać, a z drugiej – francuskie firmy sprzedadzą Polsce śmigłowce. W ten sposób Rzeczpospolita będzie musiała zapłacić za udaremniania prowokacji zmontowanej przeciwko niej przez RAZWIEDUPR i jego agenturalne ekspozytury na terenie politycznym – bo o taką właśnie rolę podejrzewam zarówno PO, jak i Nowoczesną pana Ryszarda Petru. Z kolei za obietnicę życzliwości ze strony brytyjskiego premiera Dawida Camerona będą musieli zapłacić Polacy w Wielkiej Brytanii, zaś nasz nieszczęśliwy kraj musiał przyjąć za dobrą monetę brytyjskie gwarancje – podobnie jak w kwietniu 1939 roku. Miejmy nadzieję, że tym razem nie będą miały one takich następstw, jak wtedy – bo przecież opowieści o strategicznym partnerstwie brytyjsko-polskim niepodobna brać na serio nawet w gorączce. Jakie jeszcze koszty Polska będzie musiała ponieść, by zabezpieczyć się przed uruchomieniem procedur przewidzianych w klauzuli solidarności – tego jeszcze nie wiemy, ale widać, że będzie musiała tę życzliwość drogo opłacać. Gdyby była państwem już nie to, że poważnym, ale przynajmniej normalnym, to zarówno RAZWIEDUPR, jak i jego ekspozytury, powinny bez wielkich ceregieli pójść na powróz. Niestety na to nie ma najmniejszych szans, zwłaszcza po wizycie w Warszawie pana Daniela Frieda, który – jeśli wierzyć Głównemu Cadykowi, panu Aleksandrowi Smolarowi – jako „rewizor iz Pietierburga” przyjechał z misją „przywrócenia równowagi” ustanowionej w Magdalence, kiedy to z błogosławieństwem naszych przyszłych sojuszników i protektorów kładzione były ustrojowe fundamenty III RP, w której „odwróconym agentom” pozwolono na zachowanie pozycji społecznej, a gwarancje te potwierdzono 18 czerwca ub. roku przy okazji międzynarodowej konferencji naukowej „Most” z udziałem przedstawicieli najważniejszych tubylczych ubeckich dynastii i ubeków z Izraela, jako żyrantów. W tej sytuacji jedyna nadzieja w tym, że pan Schetino, podobnie jak pan Petru, będą odpowiednio przywitani przez polską społeczność w Anglii – o ile w ogóle odważą się tam pokazać komukolwiek na oczy – bo to im właśnie, no i oczywiście RAZWIEDUPR-owi – bo zdrada i łajdactwo powinny jednak być piętnowane i wytykane. Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”. |