Proca Dawida. Bitwa o prawdę
Wpisał: Tomasz Pompowski   
22.05.2007.

 

Tomasz Pompowski

Proca Dawida. Bitwa o prawdę

Zaproponowane przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego otwarcie archiwów IPN na oścież jest rozsądnym pomysłem na lustrację. Jednak nim do tego dojdzie zapowiada się wielka bitwa. Również na polu Kościoła.

„Prawdzie trudno się przebić jeśli ludzie wolą legendy o bohaterach i bohaterstwie” – miał powiedzieć były dyrektor CIA Allen Dulles. Aż trudno oprzeć się wrażeniu, że trafił w sedno. Po wielu latach codziennego obcowania z wszelkiego rodzaju opozycją wiedział doskonale, że prawda jest zupełnie inna niż wydawałoby się na pierwszy rzut oka. Co więcej, świadectwo dwóch ludzi – metoda powszechnie stosowana by uwiarygodnić informacje – pozostaje tylko twierdzeniem dwojga osób, że coś jest prawdą. Jak podkreślają dziś oficerowie różnych agencji wywiadowczych: żaden wywiad nie fałszował papierów ewidencji ani teczek pracy. Ten argument został wymyślony przez brać tajnych współpracowników, aby jak najdłużej pozostawać w ukryciu.
Jednak wygląda na to, że zbliża się Dzień Sądny a może, kto wie, nawet i Rok Sądny? Rzut okiem na tak zwaną listę Wildsteina pozwala zebrać materiał medialny na 365 dni, a przecież dotyczy ona tylko pewnego wycinka województwa stołecznego. I tak powoli okazuje się, że rzeczywiście „nie ma nic zakrytego, co by nie miało być wyjawione, ani nic tajemnego, o czym by się nie miano dowiedzieć”. Nawet o teczkach polityków, bo przecież o nie toczy się wojna od pamiętnej nocy 4 czerwca 1992 kiedy pierwszy prezydent Wałęsa obalił rząd. Minęło 15 lat i jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej (a może presją Polonii i Amerykanów) były prezydent chce otwarcia archiwów IPN na oścież. Co ważniejsze obecny Prezydent Kaczyński doszedł również do tego samego wniosku. Tego samego, który w ubiegłym roku proponował Jan Rokita. Wygląda więc na to, że doszło do powszechnego porozumienia. I dlatego jak popiskiwanie można już traktować próby stawiania oporu nawet przez świeżo upieczonego wicepremiera Przemysława Gosiewskiego. Podobnie jak i jego kolegów, którzy informacje „wrażliwe”, czyli najważniejsze narzędzia potencjalnego szantażu chcieliby znowu ukryć przed społeczeństwem. W myśl starej zasady rządzącej prawicy, po staremu zmienić tyle żeby nic się nie zmieniło. Ich wszystkich jednak przebił sam Ryszard Kalisz, który stwierdził, że „agentem może być ktoś kto nie współpracował”. Co tam prawda! Nie ma jak stara dobra, dialektyka marksistowska wyuczona z Zeszytów Lektora PZPR. Ale w polityce przed lustracją zwłaszcza po lewej stronie (gdzie w Dzień Sądu znajdą się kozły oddzielone od owiec) próżno dziś szukać prawdy.
Gorzej, że w Kościele, to znaczy na lewicowej części jego wyżyn panuje podobna sytuacja. A przynajmniej można mieć takie wrażenie. Umocniła je wypowiedź księcia Kościoła krakowskiego, który w Wielki Czwartek w ostrych słowach zapowiedział nadejście nowych czasów. Ma się rozumieć bez lustracji. Zwłaszcza tej dotyczącej krakowskiego Kościoła, bo przecież tylko taka jak dotąd miała miejsce. Przecież opracowanie Komisji Historycznej („Kościół w czasach komunistycznej dyktatury”) było taktycznym posunięciem w celu częściowego złagodzenia szoku po lekturze zapowiadanej książki księdza Isakowicza-Zaleskiego. Wprawdzie autor głośno zawsze i wszędzie podkreślał, że „nie będzie to książka o agentach”, to najwyraźniej krakowska kuria nie dała temu wiary. I konsekwentnie po lekturze tych samych akt kościelna komisja wydała książkę o tych samych papierach. To znaczy właśnie książkę o papierach esbeckich, a nie o bohaterstwie Kościoła jak głosi jej tytuł. Zaraz bowiem po wydaniu zapadło kłopotliwe milczenie. Bowiem okazało się, że bohaterów tam nie za wielu, a niespodzianek sporo. Choćby przypadek ks. Mieczysława Satory, który współpracował z SB tyle lat ile żył Chrystus, czyli 33.
Nota bene warto, by niektórzy hierarchowie zastanowili się, dlaczego ks Zaleski nie zajął się tym przypadkiem. Czy aby nie dlatego, że właśnie chciał okazać niektórym szacunek, którego mu dziś odmawiają? Nawet w episkopacie słychać szepty, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Bowiem książka ks. Zaleskiego „o niebo łagodniej” opisuje przypadki zdrady w Kościele. Co ważniejsze zastępuje to słowo cytatami z dokumentów archiwalnych i opowieściami o dobru, jakiego dokonali nieszczęśnicy, którzy wpadli w sidła SB. Jednak to ks. Zaleski i jego książka oskarżane są przez Eminencję Myśliciela z Lublina i biskupa bez ziemi z Krakowa. Jednak jak się okazuje ich poglądy trafiają już na śmietnik historii.
Właśnie przyszła wiadomość, że do programu międzynarodowego forum katolików, Zjazdu Gnieźnieńskiego, przywrócono debatę z udziałem ks. Isakowicza-Zaleskiego (podobno odwołano je na skutek nacisków z Lublina). Możemy zatem spodziewać się uczciwej debaty na temat lustracji w Kościele. Nie tylko tej jednostronnej, gdy swoje prywatne sądy wypowiada Eminencja do włoskich mediów.
Być może z pomocą hierarchii Kościoła uda się oddzielić bohaterów od zdrajców czy pragmatyków. Na razie jednak czeka nas jeszcze wielka bitwa o prawdę ukrytą w archiwach.
Ale warto. Bo przecież jak powtarzał pisarz Józef Mackiewicz: „Tylko prawda jest ciekawa”.

 

Zmieniony ( 18.09.2007. )