CUD W SOKÓŁCE. TO ODPOWIEDŹ NA ZNIEWAŻENIE | |
Wpisał: O. Benedykt Jacek Huculak OFM | |
25.02.2016. | |
CUD W SOKÓŁCE. TO ODPOWIEDŹ NA ZNIEWAŻENIE
O. Benedykt Jacek Huculak OFM
Zaistniały w Sokółce wielki cud przejścia hostii przeistoczonej (consecrata) w postrzegalne ciało ludzkie, a dokładniej – w mięsień serca, które jeszcze żyje, bardzo cierpi i jest w stanie agonalnym, jakby przedzawałowym[1], to wydarzenie, które nie tylko równe jest cudowi w Anxanum (Lanciano), lecz pod pewnym względem nawet go przewyższa. Otóż obydwa są odpowiedziami Pana Jezusa na pewien stan albo krok ludzki. Tam, w środkowych Włoszech nad Adriatykiem, ponad tysiąc dwieście lat temu, podobna przemiana była odpowiedzią Pana na wątpliwości pewnego hieromónachos – greckiego księdza zakonnego, odnośnie do rzeczywistej obecności Ciała Chrystusa w chlebie przeistoczonym podczas boskiej Liturgii. Osobnym zaś cudem było to, że grecka bryłka chleba kwaszonego po przeistoczeniu i przemianie w postrzegalne ciało, przyjęła zarys hostii łacińskiej. U nas natomiast na świętym Podlasiu cud był odpowiedzią na zbezczeszczenie świętej hostii za sprawą tamtejszego księdza. Podczas udzielania Komunii hostia „bez jego wiedzy”[2], czyli z powodu niedbalstwa, spadła na stopień ołtarza. Zauważyła to klęcząca obok kobieta i księdzu na nią wskazała. Co zrobił? Coś zupełnie innego niż to, co powinien był. Otóż hostię wprawdzie podniósł, lecz jedynie po to, by zanurzyć ją w wodzie naczyńka, które obok tabernakulum znajduje się jednak tylko po to, by kapłan, udzieliwszy Komunii, zwilżył końce palców, a potem je wytarł, z oczywistego założenia, że na nich osiadły pyłki z hostii, których dotykał. Niech nikt nie waży się powielać kłamstwa, że „hostia, która upadła na ziemię, nie może być już ze względów higienicznych podana wiernym”[3], jeśli do niedawna kromkę chleba, co spadła na ziemię, należało podnieść, pocałować, a następnie spożyć. Gdyby zaś nawet – wbrew rzeczywistości – nie miałoby się jej dać komuś z wiernych, to czy – nawet po ostrożnym jej otarciu płócienkiem mszalnym (purificatorium) – nie miałby jej spożyć kapłan, który z istoty jest sługą Ciała i Krwi Pańskiej: tym, któremu On przy święceniach całkiem powierzył się? Który papież czy sobór coś takiego powiedział? Żaden, głównie dlatego, że tego uczynić nie mógł; a wręcz przeciwnie – także po Soborze Watykańskim II powtórzono odwieczną zasadę: Hostię należy więc podnieść ze czcią po to, by została spożyta, a nie – zanurzona w wodzie, i to jeszcze w naczyńku do zwilżania palców. To wykluczenie jest tak bezwzględne, jak wielka jest troska Kościoła o to, by nawet miejsce, gdzie hostia upadła było ze czcią przemyte i wytarte lnianym płótnem od kielicha mszalnego. Niniejsze wykluczenie, a jednocześnie przestępstwo księdza, dodatkowo jaśnieje na tle dwóch innych rozporządzeń Kościoła: „Gdyby do kielicha [po przeistoczeniu] wpadło coś trującego (aliquid venenosum) lub powodującego wymioty, to wino przeistoczone (consecratum) należy przelać do innego kielicha napełnionego wodą, tak by postacie wina rozpuściły się, a taką wodę – wylać do naczynia poświęconego (in sacrarium). Do kielicha zaś należy wlać inne wino z wodą, by ponownie dokonać przeistoczenia. Nie bez znaczenia wprawdzie jest to, że w obydwu przypadkach mowa jest o kielichu mszalnym, a nie o naczyńku do maczania palców, lecz najważniejsze jest to, że niniejsze rozpuszczanie w wodzie dotyczy tylko hostii czymś zatrutej, a nie tej, co spadła na ziemię. Znalazła się ona zresztą, ściśle biorąc, nie na ziemi czy na ziemistej podłodze jak w dawnych chatach – gdzie pobożny lud ze czcią podnosił i całował nawet kromkę chleba, a potem spożywał ją –, lecz na stopniu ołtarza. W tym względzie ze wszech miar słuszna była uwaga innego księdza z tejże parafii podlaskiej, który podkreślił, że hostia upadła „nie w żadne błoto, tylko na stopień ołtarza”[6]. Nawet gdyby wpadła w błoto, to nie wolno byłoby jej zanurzać w wodzie w celu rozpuszczenia jej, lecz ostrożnie oczyścić puryfikaterzem – może lekko nawilżonym –, a potem ze czcią spożyć ją. Według wspomnianego rozporządzenia Kościoła hostię rozpuszcza się w wodzie tylko wówczas, gdy dotknęło jej coś trującego, a takim przecież nie jest nawet błoto. Kiedyś nowicjusz zakonny dostrzegł hostię świętą, która spadła na posadzkę przy udzielaniu Komunii poza prezbiterium, a w kościele było wielu wiernych. W okamgnieniu podniósł ją i bez najmniejszych wahań włożył do złotej puszki komunijnej, którą trzymał kapłan. Ten zaś po Mszy, jeszcze nie ochłonąwszy z przerażenia na myśl o tym, co mogło się zdarzyć, nie miał słów wdzięczności dla „orlęcia” w zakonie. W Sokółce miało miejsce świętokradztwo, na które Pan Jezus odpowiedział cudem. Świętokradztwo (sacrilegium) jest to zniewaga osób, miejsc lub rzeczy Bogu poświęconych. Przypadek podlaski należy do kręgu trzeciego, gdzie zbezczeszczenie hostii przeistoczonej (profanatio) stanowi przypadek najcięższy. Nawet kościelne prawo zreformowane, na ogół mniej wymagające od poprzedniego, stanowi: „Kto postacie przeistoczone wyrzuca albo w celu świętokradczym zabiera lub przechowuje, ten podlega ekskomunice wiążącej mocą samego prawa (latae sententiae), zastrzeżonej Stolicy Apostolskiej; [a] duchowny może być ponadto ukarany inną karą, nie wykluczając wydalenia ze stanu duchownego” (kan. 1367). Kodeks tradycyjny, oparty na źródłach z całych dziejów Kościoła, a zasadniczo obowiązujący aż do roku 1983, bardziej stanowczo orzekał: „Kto wyrzuciłby postacie przeistoczone lub w złym celu zabrał albo zatrzymał, jest podejrzany o herezję; popada w ekskomunikę wiążącą z samego prawa, która najściślej jest zastrzeżona Stolicy Apostolskiej; przez sam czyn jest on zniesławiony (infamis), a duchowny ma być wydalony ze stanu duchownego” (kan. 2320). Czyn księdza z Sokółki jest bardzo bliski członu pierwszego „Kto wyrzuciłby…”. Sam biskup przyznał, że „pewne jest jedno: hostia nie została należycie uszanowana”. Dodał wprawdzie, że „dawniej, kiedy komunikant upadł na ziemię, myło się całą posadzkę kościoła, a to miejsce traktowało się z wielkim szacunkiem i czcią”[7], lecz nasuwa się konieczne pytanie, co on w tej sprawie zrobił jako biskup. Otóż nie tylko nie zrobił nic, lecz nawet rzecz jakoś usprawiedliwił zdaniem spomiędzy tych, co przytoczyliśmy: „Ale to znak naszych czasów”[8]. O wielkiej winie swojego księdza nie rzekł ani słowa, tak jakby w istocie wszystko było w porządku. Winny byłby nie ksiądz, lecz „czasy”. One wprawdzie są trudne, lecz głównie z powodu wielu biskupów, którzy na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wytworzyli sztuczny, bo wymyślony stan katolicko-reformowany, powołując się na niedawny sobór wbrew jego literze. Taką postawę wcześniej zajął przełożony bezpośredni, czyli proboszcz parafii św. Antoniego. Biskup oświadczył wprawdzie, że o sprawie dowiedział się (chyba od niego) dopiero w „dwa, może trzy tygodnie później”[9], mimo że cud zauważono już po niespełna tygodniu[10]. Pan Jezus natomiast zadziałał wyraźnie; i to nie po to, by mnożono przesłodzone artykuły i książki, gdzie brak poczucia rzeczywistości często idzie w parze z mierną teologią. – Kara kościelna, która spada na sprawcę znieważenia hostii, na swój sposób dotyczy również jego przełożonych, jeśli wykazali obojętność, a swoim milczeniem zdali się potwierdzać ten czyn. Można wprawdzie wyobrazić sobie, że ów ksiądz winny zadziałał tak na skutek niewiedzy, lecz był to zawiniony brak wiedzy należnej (ignorantia), szeroko rozpowszechniony w kręgach katolicko-reformowanych, gdzie np. niedawne oświadczenie Kościoła o nadużyciach przy sprawowaniu Eucharystii[11] nie miało i nie ma większego znaczenia, bo niestety księża mogą je łamać bezkarnie. Sprawa zaczyna się jednak najczęściej w seminarium duchownym, gdzie pojawiają się reformowani wykładowcy spod znaku „teologii nowej (la théologie nouvelle)”, która niewiele ma wspólnego z nauką Kościoła. Zjawisko to w seminariach trwa co najmniej lat siedemdziesiątych, a zarysowało się najpierw we Francji i w Niemczech. To ono sprawia, że nowo wyświęcony ksiądz, który opuszcza seminarium, często kpi z tego, przed czym klękał wstępując. Jeśli „dzieci wprost za nim [owym księdzem winnym] przepadają, bo zawsze ma dla maluchów dobre słowo i uśmiech”[13], to stąd jeszcze niewiele wynika względem jego kapłaństwa, tym bardziej, że według zwierzeń 11-letniej Kasi „odprawiał Msze nawet z taką małą żmijką. Uczył nas – wyznała –, że trzeba kochać wszystkich bliźnich i szanować naszą przyrodę”[14]. Znamienne, że dziecko nie zapamiętało zachęt do kochania Pana Jezusa i szanowania Sakramentu Ołtarza. Owe nauki zaś księdza, o których wspomniało, mógłby nie gorzej wygłosić jakiś uczciwy żyd lub muzułmanin. – Gdyby tamta żmijka owemu księdzu spadła na ziemię, a nawet „w błoto”[15], to on z „szacunku dla przyrody” podniósłby ją, może przemył, lecz na pewno nie topiłby w wodzie jak coś zatrutego. * * * Pan Jezus po raz kolejny dokonał wielkiego cudu, by otworzyć oczy księżom, a zwłaszcza biskupom. Przedostatnim razem coś podobnego stało się w Argentynie szesnaście lat temu. Dnia 18 sierpnia 1996 roku w kościele parafialnym Santa María w Buenos Aires księdzu po Mszy powiedziano, że na podłodze kościoła leży porzucona hostia. Po linii katolicko-reformowanej, czyli protestantyzującej, nie raczył jej oczyścić i spożyć, ale zanurzył w wodzie naczynia, które włożył do tabernakulum. Po kilku dniach spostrzegł, że hostia zmieniła się w coś krwistego, co w ciągu następnych kilku dni jeszcze powiększyło się. – Niestety już bardzo nie dziwi, że tak hostię świętą znieważył reformowany ksiądz w Argentynie na wpół spoganiałej, gdzie na dodatek – jak w innych krajach Ameryki Łacińskiej – duchowieństwo jeszcze w części jest zamroczone tzw. teologią wyzwolenia, która w istocie była i jest wyzwoleniem od teologii. Musi jednak dziwić i sprzeciw wywołać, jeśli podobna rzecz dzieje się w katolickiej Polsce, i to na świętym Podlasiu. — [1] M. Piotrowski TChr, Sokółka – polskie Lanciano, ‘Miłujcie się!’ 3 (2012), ss. 3-6. |