HISTORIA TUBKI Z KLEJEM
Wpisał: Kisiel   
02.03.2010.

HISTORIA TUBKI Z KLEJEM

[lata 50-te ??]

            Kupiłem sobie klej: syndetikon w tubce. Poradzono mi, abym szyj­kę tubki przekłuł szpilką, co też zrobiłem. W ten sposób z przodu po­wstała dziurka, przez którą za pociśnięciem wychodzić miał klej. Nie­stety dziurka była zbyt mała i klej wychodził ledwo, ledwo. Zirytowa­ny pocisnąłem mocniej, ale wtedy tubka pękła i z boku zrobiła się duża dziura, przez którą wylazło sporo kleju plamiąc mi palce. W ten sposób były już dwie dziury, przy czym oczywiście więcej wychodziło przez duże pęknięcie, niż przez maleńką dziurkę legalną. Wobec tego posta­nowiłem poczekać, aż zewnętrzna, na powietrzu się znajdująca warstwa kleju w dużej dziurze zastygnie, tworząc w ten sposób korek naturalny, a tymczasem powiększyć dziurkę z przodu, wiercąc w niej szpilką. Tak też zrobiłem, przy wierceniu jednak szpilką w twardym i gęstym kleju, zdarzyła się mała katastrofa: szpilka skrzywiła się i wykłuła w boku (drugim) tubki jeszcze jedną dziurkę. W ten sposób dziur było już obec­nie trzy. Badałem je, przyciskając koniec tubki palcami, i stwierdziłem, że hierarchia wychodzenia kleju była teraz następująca: najwięcej wyła­ziło przez owo duże pęknięcie, później przez dziurkę zrobioną ostatnio szpilką, najmniej przez legalny otwór w szyjce. W dodatku jakkolwiek się tubkę trzymało, musiało się mieć poplamione palce, a w ogóle po­łowa zawartości tubki wylazła mi już do ręki, sklejając kciuk ze środkiem dłoni, tak że postanowiłem wyskrobać to miejsce nożyczkami od "manikiuru", co mi, lewą ręką poszło bardzo niesporo; w rezultacie ska­leczyłem się dotkliwie i musiałem odłożyć tubkę na dziesięć minut, w czasie których na przemian jodynowałem rękę i obmywałem ją z kleju.

            Powróciwszy do tubki stwierdziłem, że wszystkie dziurki zastygły te­raz na kamień, wobec czego nastąpiło zrównanie szans między nimi i można było rozpocząć całą akcję od początku. Postanowiłem jeszcze raz przebić szyjkę szpilką, lecz w porę przypomniałem sobie, że znowu mo­że się to skończyć jej (szpilki) skrzywieniem i wybiciem przypadkowej, niepożądanej dziury. Wobec tego postanowiłem obciąć narosły u wylo­tu szyjki skamieniały klej scyzorykiem. Tak też zrobiłem, lecz mimo to za pociskaniem tubki nic nie wychodziło, widocznie wewnątrz szyjki utwo­rzył się jakiś skrzep ze stwardniałego kleju, skrzep sięgający daleko w głąb. Wobec tego zdecydowałem się obciąć scyzorykiem całą szyjkę. Była ona metalowa, toteż długo i mozolnie ją piłowałem, gdy nagle nastąpiła katastrofa: najwidoczniej za mocno przyciskałem szyjkę scyzo­rykiem wytworzyło się parcie i oto wszystkie blizny po poprzednich dziurach otworzyły się, a oprócz tego klej znalazł sobie jeszcze jedno, tym razem generalne ujście, ho cały tył tubki odwinął się, tworząc szeroki kanał, którym reszta zawartości wytoczyła mi się do ręki i na ubranie. W ten sposób wszystko się skończyło: niepotrzebną już tubkę a raczej to, co nią kiedyś było, wyrzuciłem do kubła ze śmieciami (śmieci zresztą natychmiast się posklejały), umyłem ręce, oczyściłem ubranie i, zmęczo­ny nieco oraz zbaraniały, usiadłem przy oknie.

            Taka jest historia tubki z klejem. A teraz zważmy: czy historia ta nie przypomina kubek w kubek ludzkiego życia? Wszak z życiem jest tak samo: ciągle coś "nie wychodzi", panuje, jak mówił Gombrowicz, „ogól­na niemożność", co jedną dziurą wejdzie to drugą wyjdzie. Jeśli jesteś zdolny, to jesteś brzydki, jeśli jesteś przystojny, to jesteś niezdolny, jeśli jesteś i przystojny i zdolny to nie masz czasu a jeśli masz czas to znów nie masz pieniędzy. Jeśli zaś jesteś zdolny i przystojny, a także masz czas i pieniądze, to wtedy wybucha wojna i głupi Hitler zwala ci się na łeb na długie sześć lat, a gdy Hitlera diabli wreszcie biorą, okazuje się, że jesteś już stary i na nic nie masz ochoty. Gdy chcesz flirtować, to akurat musisz pracować, gdy przestajesz pracować, okazuje się, że nie ma z kim flirtować, jeśli ona ci się podoba, to ty się jej nie podobasz, a ta, której ty się podobasz nie podoba się tobie jeśli zaś oboje podoba­cie się sobie, to ty wyjedziesz a ona przez ten czas umrze. Jeśli masz coś do powiedzenia to nie chcą cię słuchać a gdy już chcą cię słuchać, oka­zuje się, żeś zapomniał, coś miał mówić. Gdy masz wstręt do wódki, oka­zja gratisowego a wesołego picia nadarza ci się dzień po dniu, a gdy pragniesz się napić, okazuje się, że nie ma za co, ani z kim. Gdy jesteś samotny, pies do ciebie nie przyjdzie gdy czujesz się zmęczony i chcesz się przespać, nudziarze przyłażą jeden po drugim. Jeśli w ogóle chcesz coś w życiu zrobić, to stwierdzasz, że akurat nie ma po temu możliwości, a jeśli możliwości się otworzą, wtedy na pewno zachorujesz; po wyzdro­wieniu widzisz że nie masz już ochoty na zrobienie tego co zamierzałeś, choć możliwości nadal są, a kiedy po pewnym czasie ochota ci powróci, okaże się, że tymczasem możliwości się ulotniły, gdy zaś z kolei możliwo­ści wrócą - tobie wróci choroba, bo to był rak. Jeśli masz w pokerze cztery trefle z asem oraz asa kier i postanawiasz odrzucić asa kier i ku­pować do koloru, wtedy na pewno przyjdzie ci as pikowy, jeśli zaś prze­ciwnie, zdecydujesz się zrezygnować z koloru i kupować do pary asów, okaże się, że szedł piąty trefl. Życie to pasjans, który nigdy nie wy­chodzi. "Życie polega na tym, że nie można żyć" - powiedział Irzykow­ski. Polega ono jeszcze na tym, że nie można przestać próbować żyć. Próbujemy więc i próbujemy, a tymczasem siły wypływają z nas jak klej z tubki. A w końcu: "Skoroś taki rozumny, właźże do trumny", jak z ko­lei powiedział Boy. Rozmyślnie przytoczyłem tych obu antagonistów: jeden miał wielki talent, drugi wielką inteligencję, jeden był optymistą, drugi pesymistą, ale obaj doszli do wspólnej konkluzji: że życie urządzo­ne jest przekornie, ba - złośliwie, Na przekór, "na pakość".

            Tak panowie: życie jest jak klej w tubce, chciałoby się go użyć, ale nie ma jak; życie jest jak owo wino w wąskim dzbanie, podane w bajce La Fontaine'a lisowi. Życie jest jak loteria bez wygranych, albo jak wiel­kie Monte Carlo, gdzie nikt nigdy nie rozbił banku, a jeśli wygrał tro­chę, to zawsze, tak czy owak, stanęło mu to kością w gardle, bo zapalił się do gry i przegrał pięć razy tyle. A mimo to każdy, nawet na łożu śmierci, pali się do życia - ja też. Niepoprawni gracze nie tracą nadziei, że dokupią do koloru, ba - do pokera. Przecież to nie jest niemożli­we - wołają, i nawet stygnąca półtrupia ręka wyciąga się jeszcze po kartę. Istotnie: niemożliwe nie jest, a więc - próbujcie - i ja z Wami. He, he, frajerzy, jak mawiał demon z bródką, Przybyszewski plus Wiech.