MATRIOSZKA /tragifarsa pf. w 3 odsłonach/ [dostałem mail’em; proszę o autora i adres internetowy. MD] Scena 1 15 marca 2016 roku, godz. 20.30, studio TVP, początek zapowiadanego od kilku dni programu specjalnego „Polacy pytają – Lech Wałęsa odpowiada”. Program prowadzi Krzysztof Ziemiec. W studio obecni: Lech Wałęsa, legendarny przywódca ruchu społecznego „Solidarność”, b. prezydent RP i prof. Sławomir Cenckiewicz, historyk, autor książki „ Wałęsa – człowiek z teczki”. Krzysztof Ziemiec /K.Z./: Panie prezydencie, wiemy już, że zapoznał się pan z zawartością „szafy Kiszczaka”, z której dokumenty bardzo obciążają pańską działalność w latach siedemdziesiątych. Mamy do pana mnóstwo pytań, które dopływały do nas od telewidzów przed tym programem. Chcą je zadać panu również historycy, reprezentowani tu przez profesora Cenckiewicza, głównego badacza pańskiej drogi życiowej, stąd jego obecność w studio. Na początek zapytam pana wprost ponownie: czy był pan tym Bolkiem, którego opisują teczki z szafy generała Kiszczaka? Lech Wałęsa /LW/: Tak, Bolek to ja…. Gwałtowny atak kaszlu telewizyjnego kamerzysty przerywa Wałęsie. Obraz na ekranach telewizyjnych drga przez chwilę. KZ: Mamy zatem rozumieć, że…. LW:…że postanowiłem wyznać całą prawdę o sobie. Nie tylko o Bolku. Proszę, pytajcie o wszystko. Sławomir Cenckiewicz /S.C. ,drżącym głosem/: Po tym wyznaniu trudno zebrać myśli, bo to wiele zmienia w planie tego programu. LW: To ja wam ułatwię to dochodzenie. Ale najpierw chcę przeprosić wszystkich Polaków, moich rodaków, kolegów, którzy mi ufali i na których donosiłem, i którym szkodziłem. Tym, którzy we mnie wierzyli, których oszukałem, których zdradziłem. Proszę żeby mi wybaczyli…choć wiem, że to nie będzie łatwe. W końcu jeden Bóg może mnie osądzić. Pewnie surowo. Żeby było łatwiej, profesor Cenckiewicz bardzo rzetelnie opisał mnie i moją współpracę z SB w „Człowieku z teczki”, chociaż na wszystko nie miał twardych dowodów, zwłaszcza na to, co robiłem po okresie „Bolka”. A to był dopiero początek drogi… na pewno nie nadziei… S.C.: Panie prezydencie, zostawmy ten pierwszy udokumentowany już okres, który opisują teczki Kiszczaka. Proszę powiedzieć o wstąpieniu przez pana do WZZ. LW: Wysłała mnie tam, w siedemdziesiątym ósmym, wojskówka. Esbecja przestała mi płacić, żyło się krucho. Ten major z WSW spadł mi jak z nieba. Wcale nie kazał mi donosić. Miałem tylko tam być i podpowiadać różne działania. Prowadził mnie aż do strajku w stoczni w osiemdziesiątym. Te pomysły z wysadzaniem komitetów i komend, zamachami na milicjantów… Namawiałem działaczy z WZZ, to on mi podsuwał. Nie pozwalał nic robić z własnej inicjatywy… S.C.: Symbolicznym wydarzeniem historycznym stał się pański skok przez płot stoczni… LW: Jaki skok? Widział pan ten mur od Wałowej na cztery metry, gdzie miałem skakać? Może Bubka wskoczyłby tam o tyczce. To legenda. Wojskowi przywieźli mnie z portu motorówką. Taki gość, co jest dzisiaj admirałem. Czekali aż strajk się rozkręci, dlatego byłem dopiero po dziesiątej. Wskoczyłem na wózek, bo moi wiedzieli, że WZZ ma kłopot z przywództwem strajku. Ja byłem już nieźle przeszkolony… Zostałem liderem. Potem już poszło gładko. Mieliśmy strajk pod kontrolą. S.C.: Jacy my? L.W.: Wojskowi. Ja byłem tylko kapralem, robiłem co wymyślili. Oni chcieli żebym ciągnął ten strajk dłużej. Ale Gniech szybko zmiękł, podpisał zgodę na stoczniowe postulaty i już się kończyło. Gdyby zgasło, był plan B….Szczęśliwie kilku zapaleńców pomogło go utrzymać. Musiałem zaraz pobiec do spowiedzi, żeby odebrać instrukcje. Spowiadałem się, jak wiecie, prawie codziennie. S.C. Po zakończeniu strajku i upadku Gierka…. L.W. …przejęła mnie nasza centrala. Spotkałem się z jednym generałem, tym od krzyża i siekiery. Domyślacie się o kogo chodzi. To on podał mi zadania. Niczego nie musiałem podpisywać, na nikogo donosić. Zadanie było dużo poważniejsze. Miałem kontrolować ten ruch. Generał bał się, że może za bardzo się rozlać i nikt nad nim nie zapanuje. Musiałem gasić strajki, usuwać radykałów, dzielić, skłócać działaczy. Ciężka harówka, ale płacili dużo lepiej niż cywilna bezpieka za donosy…. S.C. Podczas telewizyjnej rozmowy z generałem Jaruzelskim w 2005 roku powiedział pan tajemniczo, że bez generała i jeszcze jednego generała żadne IPN-y niczego nie wyjaśnią… L.W. To było nieostrożne, ale tak myślałem. Na tę moją robotę nie ma żadnych pisanych dokumentów. Pewnie generałowie robili sobie jakieś notatki, przekazywali meldunki, polecenia. Ja nie podpisałem nawet jednej karteczki. Spotykałem się czasami z moim generałem, ale na co dzień miałem przy sobie Mietka. On był łącznikiem i…moim stróżem. Pilnował mnie, śledził każdy ruch. Jego jednego nie mogłem zwolnić. S.C. Po wydarzeniach bydgoskich KKP uchwaliła, wbrew panu, strajk powszechny. Wykrzyczał pan wtedy swoją rezygnację, powiedział, że kończy zabawę w Solidarność i wybiera się na ryby… L.W. To był teatr. Strajk powszechny nie mógł być ogłoszony w tamtym czasie. Nie byliśmy jeszcze gotowi do stanu wojennego. Wiedziałem, że krajówka nie puści mnie na ryby. Tymi rybami straszyłem ich co miesiąc. Zawsze błagali mnie żebym wrócił. Następnego dnia rano już było po strajku. S.C. Wiedział pan już, że stan wojenny, w dogodnym czasie, zostanie wprowadzony? L.W. Ja nie byłem od planowania, tylko od roboty. Domyślałem się, że generałowie kombinują jakieś ostre rozwiązanie. Nie myślałem o tym. Bałem się tylko takiej chwili, kiedy mogę przestać być potrzebny. Albo wymienią mnie na kogoś innego. Jednak póki co płacili dobrze, więc nie miałem powodów do narzekań. S.C. Stan wojenny, internowanie w Arłamowie, twarda, opozycyjna postawa, niezgoda na udział w reżimowych związkach…. L.W: Może pan sobie wyobrazić żebym nie został internowany? To też teatr. Jacyś cywile, nawet wicepremier, przyjeżdżali do Arłamowa niby o czymś dyskutować, coś uzgadniać. Mogłem im ubliżać, nawet opluwać. Słuchałem tylko moich generałów. Ten list kaprala Wałęsy do generała Jaruzelskiego, po wyjściu z Arłamowa, też mi dali. To nie była żadna fałszywka. S.C. Nagrana została pana rozmowa z bratem w Arłamowie. Była dla pana kompromitująca. Upubliczniono ją. Godził się pan na to? L.W. Byłem przerażony. Pomyślałem, że przestałem być już potrzebny. Że poświęcili pionka na szachownicy. Nie pozwolili mi pojechać po Nobla. Może bali się, że spróbuję się im urwać. Pojadę na Zachód i zrobię to, co kiedyś Światło. Znowu spotkałem się z generałem. Domagał się deklaracji lojalności. I tylko ten jeden papierek mu podpisałem, prywatnie. Chcieli mieć ciągle na mnie trzymanie. Była krótka chwila niepewności. Potem znowu mnie zadaniowali: wezwanie do bojkotu wyborów, jakieś listy, odezwy, apele. S.C. I tak dotarł pan aż do Magdalenki i Okrągłego Stołu…. L.W. Zanim to się zaczęło wszystko było poukładane. Te całe obrady i negocjacje to pic dla publiki. Miękkie wyjście z komuny do tego nowego ustroju tak, żeby nikomu ze swoich włos z głowy nie spadł. Cyrk odstawili z tym Kuroniem i Michnikiem, co nie mieli być dopuszczeni do stołu. To takie igraszki, żeby ludzie mieli się czym podniecać. Nie miało to żadnego znaczenia, poza tym żeby ci z opozycji poczuli się ważni i weszli bez szemrania w nowy układ. S.C. Wiedział pan też, że ma zostać wkrótce prezydentem? L.W. Najpierw miał być generał, ale tylko na rok. Ja dowiedziałem się o sobie po kilku miesiącach jego prezydentury. W czasie mojej kampanii pojawił się ten głupi Tymiński i wymachiwał czarną teczką. Był niebezpieczny, bo mógł mieć jakieś papiery z mojego okresu „Bolka”, bo cywilni nie byli tak szczelni jak wojskówka, której przecież nic nie podpisałem. Udało się go skompromitować, a Mazowiecki nie miał żadnych szans. Generałowie pilnowali spraw. S.C. Jako prezydent pilnował pan nadal ich interesów? To przecież oczywiste, chociaż zaczęły się problemy. W wojsku doszło do przepychanek. Pamiętacie obiad drawski. Musiałem jednych odstawić na bok i wyciągnąć innych. Zadyma w Rosji. Miałem trzymać z Janajewem, potem to odkręcać. Pilnować, żebyśmy nie wepchali się do NATO. Generałowie wymyślili jakieś NATO bis. Najgorsze problemy miałem z tymi nawiedzonymi - Olszewskim i Macierewiczem. Nie dość, że chcieli wypychać naszych radzieckich z baz wojskowych z Polski, to jeszcze wymyślili tę głupią lustrację. Znowu bałem się o te idiotyczne teczki bolkowe z lat siedemdziesiątych, bo wiedziałem, że one gdzieś mogą być…. S.C. I dlatego trzeba było wysadzić z siodła rząd Olszewskiego… L.W. Byli bardzo niebezpieczni dla nas. Zaraz po tym, jak ich pogoniliśmy, wyciągnąłem te stare papiery z cywilnych archiwów, ile się dało, i rozpaliłem nimi w kominku, żeby już mnie nie straszyły. Nie powiem, żebym się po tym zupełnie uspokoił…. K.Z. Panie prezydencie, trudno mi to wszystko skomentować. Myślę, że tak jak ja, ogromna większość naszych widzów jest w szoku…. L.W. Podobnie myślę. Chciałbym teraz zamknąć się na miesiąc z panem profesorem Cenckiewiczem w ustronnym miejscu, żebyśmy mogli od nowa napisać historię Polski ostatnich czterdziestu lat. Bo ta dzisiejsza chyba niewiele mówi następnym pokoleniom moich rodaków. S.C. Muszę to przemyśleć. Pańskie wyznania są wstrząsające. Mam problem z dalszym udziałem w tym programie i nie mam pomysłu na to, o czym dalej rozmawiać. To wymaga głębokiego namysłu… K.Z. Może więc zakończmy ten program przed wyznaczonym czasem. Proszę reżyserkę o pomoc… Obraz gaśnie. 12 milionów telewidzów słucha nadawanych ze studia polskich pieśni patriotycznych, w wykonaniu chóru i orkiestry Reprezentacyjnego Zespołu Artystycznego Wojska Polskiego. Scena 2 18 marca 2016 roku, godz. 20.30, studio TVN, początek zapowiedzianego nagle dzień wcześniej programu specjalnego „Lech Wałęsa wyjaśnia”. Program prowadzi Justyna Pochanke. W studiu obecny Lech Wałęsa. Justyna Pochanke /J.P./ z zatroskanym wyrazem twarzy, grobowym głosem: Panie prezydencie, po pańskich wyznaniach sprzed kilku dni, cała Polska jest w szoku. Brak słów na to wszystko, co pan wyznał… L.W. /wzburzony/: Ja też jestem w szoku. Do wczoraj, kiedy te pisowskie łobuzy wypchnęły mnie z auta koło dworca w Gdańsku, nie mogłem zrozumieć co się stało. Dlaczego porwano mnie przed dwoma tygodniami, zaraz po powrocie z Ameryki i trzymano w jakimś bunkrze, Bóg jeden wie gdzie. Mietek Wachowski opowiedział mi wszystko. Już kiedyś mówiłem, że mają gdzieś mojego sobowtóra, bo raz był wykorzystany na strajku, jak podrzucono go motorówką do stoczni. Potem zniknął. Nie myślałem, że tak daleko teraz się posuną, żeby mnie doszczętnie skompromitować…. J.P. Panie prezydencie, to nie pan był w studiu telewizji polskiej przed trzema dniami? L.W. Widzi pani, jak łatwo można was wszystkich nabrać i ogłupić! Mietek nagrał i pokazał mi ten program. Co za brednie! Podobno wielu w to wszystko uwierzyło, razem z tym historykiem od siedmiu boleści, co robił ze mnie tego Bolka. Ordynarna podróba. Do tego dranie się posunęli żeby mnie zniszczyć… J.P. Panie prezydencie, ale ten sobowtór niczym się od pana nie różnił. Nie słyszałam żeby ktokolwiek zauważył coś podejrzanego w wyglądzie, głosie, gestach…. L.W. A ja od razu zauważyłem. Widzi pani u mnie ten pieprzyk na lewym uchu? No? A tamten niby Wałęsa miał. Gołym okiem widać podróbę. Obrzydliwa manipulacja… J.P. Panie prezydencie, nie mogę ochłonąć. Czyli Bolek to nie pan? L.W. Bzdura! Od lat obrzucają mnie błotem. J.P. Grafolodzy potwierdzili, że na tych donosach jest pańskie pismo. L.W. A zauważył jakiś mędrzec, że ten sobowtór to fałszywy Wałęsa? Grafolodzy z bożej łaski. Krowy im pasać, a nie badać pismo. Tacy grafolodzy jak ten Centkiewicz historyk. Mario Święta i ja ten naród wyciągnąłem z komuny. Dają wiarę tym głupkom, a nie Lechowi Wałęsie… J.P. Panie prezydencie, czy zawiadomił pan prokuraturę albo policję o tym porwaniu pana? L.W. Miła pani, trzeba być bardzo naiwnym żeby wierzyć, że pisowska policja czy prokuratura coś tu wykryją. Nie spodziewałem się, że jest pani tak mało wyrobiona politycznie. Jak nie zaszkodzą, to na pewno nie pomogą. J.P. Teraz wszystko staje się jasne. Chcę przeprosić za tych wszystkich niewdzięcznych ludzi, którzy w tym trudnym dla pana czasie, źle o panu myśleli. Jest mi przykro, bo przez chwilę też zwątpiłam… L.W. Proszę zapamiętać: jest tylko jeden, jedyny Lech Wałęsa, ten który uwolnił Polskę od komunizmu i któremu naród winny jest wdzięczność na zawsze. J.P. Dziękujemy, panie prezydencie… Lech Wałęsa z charakterystyczną miną, znamionującą dumę, opuszcza studio telewizyjne. Poza kadrem redaktor prowadzący woła: Panie prezydencie, zapraszamy na szampana. To wielki dzień dla Polski. Scena 3 20 marca 2016 roku. Na ulicach wielu polskich miast dochodzi do gwałtownych starć między zwolennikami i przeciwnikami III RP. Na transparentach tych pierwszych hasła: „Solidarni z Lechem”, „Prowokatorom Polski nie oddamy”, drugich: „Precz z komunistyczną agenturą”, „Precz z okrągłostołowym oszustwem”. Zamieszki trwają do późnego wieczora. O zmroku do drzwi gdańskiej rezydencji Lecha Wałęsy delikatnie puka Magdalena Dukaczewska. Otwiera gospodarz. - Przepraszam, że tak ciebie nachodzę, ale wiesz, teraz wszędzie podsłuchy. Nie chciałam telefonować, a mam wiadomość od Marka – tłumaczy się przybyła. Wchodzi do środka, podaje Wałęsie kopertę. Wałęsa czyta: „Drogi Leszku, Wołodia widział Twoje wykłady w telewizjach. Naprawdę jest bardzo zadowolony. Jeszcze tak Ciebie nie chwalił. Dużą matrioszkę „Za a nawet przeciw” wysłał Ci do naszego raju na Seszelach. Nie zapomnij o bonusie dla Magdy. Marek.” - To znakomicie – kwituje Wałęsa, drąc otrzymaną właśnie karteczkę. – Dziękuję. - Pójdę już, bo tu pewnie wszystkich namierzają – wzdycha pani Magda. - Masz rację, zwłaszcza że zaraz muszę wyjść do kościoła. Do Wielkanocy niewiele czasu, a ja jeszcze nie byłem u spowiedzi. Rachunek sumienia już zrobiłem. Do zobaczenia, Magdo!
|