Czwarty as Erdogana czyli zdrada | |
Wpisał: Zezowaty Zorro | |
02.03.2016. | |
Czwarty as Erdogana czyli zdrada Zezowaty Zorro Czwarty as Erdogana czyli zdrada 1 marca 2016
Jeszcze nie przebrzmiały echa „trzech kart Erdogana”, rzuconych na stół Makreli, a świat zadrżał w posadach przed kolejnym, tym razem już chyba ostatnim asem w szulerskiej talii wariata z Ankary. Swoją drogą i poprzednie karty nie dały o sobie zapomnieć, budząc jednostajnym tupotem setek tysięcy nachodźców z południa koszmarne lęki tubylców Schengen, którym Makrela ze swymi przybocznymi z eurokibucu: Junckerem, Schulzem i Tuskiem, każe niezmiennie trzymać dla nich otwarte granice, przytułki, serca, a co gorsza portfele i teoretycznie wciąż intymne szczegóły anatomii tubylczych kobiet, dziewcząt i dzieci. Temu szaleństwu destrukcji centrum Europy przeciwstawił się w tym tygodniu nawet do niedawna płomienny i nieugięty obrońca otwartych granic, kanclerz ojczyzny Hitlera Austrii Feymann. Nie tylko przestał przezywać swego sąsiada Orbana faszystą, ale jeszcze z ochotą zgodził się na budowę płotów i zasieków na wspólnych granicach z Węgrami i Chorwacją, poprzez które do tej pory maszerowała milionowa rzeka dziczy z południa. Ciekawa rzecz, jak te niezachwiane autorytety i niezłomne postanowienia z dnia na dzień padają dziś jak muchy, pod naporem brutalnych faktów. U nas po ćwierćwieczu „wolności” jej główny, światły idol okazał się w końcu zwyczajnym kapusiem i prowokatorem, o czym zresztą od dawna wiemy i mówimy – i co nas uwiera, ale nijak nie dziwi, skoro na czele takiej choćby praskiej wiosny albo aksamitnej rewolucji także stali kapusie. Stali zresztą na czele wszystkich rewolucji, więc trudno doprawdy było się spodziewać czego innego. Tyle że do tego trzeba choć odrobinę znać historię i kojarzyć fakty, a to jak wiadomo nie jest domeną porywów duszy romantyków. A na czele rewolucji musi stanąć jakiś romantyk, jakaś idea, słowem legenda, bez legend nijak porywów milionów dusz się nie wykrzesze, stąd i okolicznościowy wysyp Bolków z okazji rewolucji wszelakich, jest na nich zapotrzebowanie... Impet obecnego wichru dziejów, dmących przez Europę można oto zmierzyć szybkością obalania niezłomnych zasad, mitów i legend. Obalenie mitu Bolka trwało ćwierćwiecze, czyli znacznie dłużej od bolkowego „obalenia komuny”, natomiast obalenie mitu strefy Schengen, pod naporem muzułmańskiej watahy, trwało wszystkiego niespełna pięć miesięcy. Tyle tylko czasu potrzebował kanclerz bratniej Austrii do rewizji swych ortodoksyjnych, prounijnych poglądów otwartych granic na jawnie eurosceptyczny pogląd granic szczelnie zamkniętych drutem kolczastym – dokładnie tak, jak budował je Adolf. Przywodzi to na myśl pamiętne wydarzenia konferencji monachijskiej... A propos, właśnie odbyła się tam Wysoka Konferencja Pokojowa w sprawie Syrii, a komunikat z porozumienia Wysokich Stron jest równie ciekawy, co tajemniczy. Spytasz, co to ma wspólnego z najazdem „uchodźców”, ale odpowiedź znasz przecie z poprzednich „Trzech kart Erdogana”, zaraz zresztą zobaczysz to wszystko na mapie. Kluczowym zwornikiem tych wszystkich wydarzeń, nagłego wichru dziejów, nonszalancko przewracającego założycielskie mity i łamiącego niezłomne zasady – wszystko w przeciągu kilku krótkich miesięcy, zamiast długich dekad – jest owóż drogi watsonie ottomański sułtanat Erdogana z Istambułu i Ankary. Tam też nieprzypadkowo skupiają się wszystkie nitki prowadzonej od pięciu lat wojny syryjskiej. Podczas gdy w Lechistanie tabuny ałtorytetów wszelkiego autoramentu obalają mit Bolka z szafy Kiszczaka, w Islamistanie osiągnięto w niej poważny przełom, wyznaczający wydaje się epokową zmianę. W chwili, gdy czytasz niniejsze obowiązuje już tymczasowy rozejm między dwoma potęgami, rozgrywającymi tę wojenną partię dużych szachów per procura {proxy war} w państwie trzecim: USA i Rosją. Wypada się moim zdaniem właśnie tym zająć, gdyż wygląda na to, że padł nam kolejny mit - mit tureckiego sułtanatu, stojącego na południowej rubieży Europy. Że coś jest ważne z punktu widzenia strategii drogi watsonie można otóż rozpoznać drogą dedukcji własnej, ale także na podstawie nieomylnych znaków w świecie ałtorytetów. Owóż gdy coś dzieje się poważnego, doznają oni synchronicznej gorączki twórczej i niby jakiś rozstrojony chór wujów jeden przez drugiego poczynają wrzeszczeć i wieszczyć, trzeszczeć i paszczyć, niczym najęci. Bowiem są najęci – do pyskowania, a pyskują zawsze z gotowego wzorca, tematu, na jeden zadany temat i kopyto. I tak było i tym razem. Ja jeszcze nie zdążyłem się ogarnąć z szoku po konferencji monachijskiej, bowiem goście także nie zdążyli się w poniedziałek wieczór nawet rozejść, korespondenci nie zdążyli napisać raportów, a negocjatorzy ogłosić komunikatów końcowych, a w ogarniętym szałem tropienia Bolka Lechistanie już wysypały się sążniste analizy w różnych Nowych Ekranach i Myślach Polskich, podbudowane pracowicie zebranymi kilkudziesięcioma artykułami. Wszystkie bez wyjątku pisane z inspiracji, bądź nawet z udziałem Moskwy. Wiem, bo wszystkie czytałem wcześniej. I stąd wiem też, że nijak nie udowadniają stawianych w „analizach”, dość karkołomnych tez. Ale za to doskonale pokazują nie tylko rosyjską agenturę medialną w działaniu, niczym na talerzu, umożliwiając jej łatwe odkrycie i wczesne rozpoznanie celów. W przypadku wojny syryjskiej, podobnie jak krymskiej – a wiemy z moich opracowań że są one organicznie powiązane – często korzystam z rosyjskich, podobnie jak i innych źródeł, co łatwo dostrzeżesz w czytance. Zawsze krytycznie, konfrontując je wzajemnie – i co najważniejsze filtrując pracowicie propagandę. Dopiero na takiej podstawie formułuję tezy, które zresztą poddaję krytyce i wątpliwościom. Bo nie wiem – i chcę się dowiedzieć, mogę się mylić, a nawet coraz częściej sobie tego życzę. Jeśli wszak jakiś „analityk” korzysta wyłącznie z jednej linii źródeł, na ich podstawie serwuje gotową, acz karkołomną hipotezę, jednocześnie ją tylko dość luźno udowadniając, to chyba wiesz, co masz o tym myśleć? Robota zlecona. Na podstawie gotowych materiałów {kilkadziesiąt linków plus krótki rys tezy głównej}, przesłane w poniedziałek, a pewniej w weekend do „zaprzyjaźnionych” redakcji. Bowiem dzień na stworzenie jako tako spójnego tekstu to mało watsonie – coś mi na ten temat wiadomo. Lecz nie o warsztat autorski „analityków”, wykonujących zadaną robotę mi chodzi. Moneta dźwięczy, teściowa brzęczy, a pismaczyna stuka w klawisze – taki porządek rzeczy {murarz domy muruje...}. Spostrzeżenia powyższe są dla mnie rutynowe i nie wymagają doprawdy głębokich studiów aby zauważyć, że ktoś rozesłał zlecenie propagandowe do wykonania na nadwiślańskim terytorium etnograficznym. Jest to oczywiste wręcz na pierwszy rzut oka, zwłaszcza gdy interesując się sprawą sam nie wiem jeszcze, co o niej myśleć – a tu paczpan Filip z Konopi oraz Flap Kłapczyński już wszystko wiedzą, a nawet to zdążyli drobiazgowo wyjaśnić... Tak więc zauważam abyś mogł/a sobie detalicznie sprawdzić kukiełki propagandy w działaniu, a tymczasem zajmiemy się wnioskami z tego płynącymi. Pierwszy z nich jest taki otóż drogi watsonie, że wydarzyło się właśnie coś bardzo ważnego z punktu widzenia moskiewskiej strategii, inaczej mówiąc wydarzenie przełomowe. Tylko wówczas warto mobilizować propagandę do wczesnego i zgodnego z założonymi celami rozgłoszenia tego wydarzenia, aby ubiec konkurencję i jednocześnie skoordynować narrację swoich zwolenników, wprost oraz pośrednio. Stąd właśnie dekonspirujący źródła agentury, infantylnie zabójczy pośpiech. Zdążyć przed innymi, wyłożyć swoją wersję najszybciej, jak to możliwe i zagłuszyć wszystkie inne. Oto powody pragmatyczne centralnej akcji moskiewskiej propagandy na nadwiślańskim terytorium etnograficznym. Wydarzyło się coś epokowego, wymagającego centralnej narracji. Drugim wnioskiem praktycznym z organizacji rosyjskiego przekazu z konferencji monachijskiej jest ten, że ma on istotnie znaczenie strategiczne. Jeśliby takiego nie miał, nie zlecanoby centralnie gotowej narracji, a pozostawionoby pole do zwykłych dyskusji i nawalanek: każdy z zaprzyjaźnionych redaktorów nawija na własną rękę, jak przystało w kraju demokracji i pluralizmu. Tak właśnie toczy się zasadniczo swoim torem propaganda wojenna w sprawach Ukrainy oraz Syrii: Moskwa dostarcza źródłowych materiałów, zaprzyjaźnieni redaktorzy piszą po polsku tak, żeby było dobrze. Jednak nie tym razem. Ze szczególnej okazji Monachium rosyjskie ministerstwo prawdy odeszło od wzorca rozproszonego, „wolnorynkowego” i skorzystało wyjątkowo ze sprawdzonego wzorca centralnej propagandy, tak doskonale działającego w czasach dawnej komuny. Dlaczego? Ano zdarzyło się coś wyjątkowego, nie ma innej możliwości. Trzeci wniosek także nie powinien nastręczać nam kłopotów, skoro stawiam go od kilku lat. Z powodów choćby rosyjskiej strategii, której paradygmaty historyczne niedawno przybliżyłem, Polska jest w obecnym momencie historycznej konfrontacji Rosji z zachodem krajem szczególnie istotnym, centralnym niejako tych zmagań. Chcąc nie chcąc, już z samego faktu przeprowadzenia kolejnej pomarańczowej rewolucji w Kijowie - tym razem ostatecznie i na poważnie – Polska znalazła się w środku cichej na razie wojny z Rosją. Jej przejawy gospodarcze i geopolityczne, a także wewnątrzpolityczne opisałem wielekroć, jest zatem na czym się faktycznie oprzeć. A skoro już jesteśmy w stanie wojny, jak by ją ostrożnie i cicho nie formułować, rodzi to specjalne obowiązki dla rosyjskiej propagandy w Polsce. Polska jest krajem centralnym tych zmagań, bez Polski nie mogą się one zakończyć, a zatem nic w tym dziwnego, że gros przygotowań pozycyjnych do niej, w tym zamach kwietniowy 2010, odbyło się na terenie Polski i z naszym nieodzownym udziałem. Pamiętasz, gdy pisałem że w Smoleńsku zaczęła się III wojna światowa, od miejsca przerwania poprzedniej? To nie była metafora, tylko stwierdzenie faktu. Na szczęście jej faza wstępna wygląda tymczasem na zamrożoną, przynajmniej chwilowo – to właśnie zostało ustalone w syryjskim rozejmie w Monachium. I z tego geopolitycznego powodu, że Polska leży chcąc nie chcąc w środku najważniejszej granicy Rosji – zachodniej, ministerstwo prawdy musi nam odpowiednio odmienioną sytuację przedstawić. Gdyż jak łatwo odgadnąć wojna propagandowa stanowi najważniejszy trzon wojny informacyjnej. Masz zatem odpowiedź, dlaczego zlecono gotowe, centralne zadanie dziennikarzom w Polsce. Tak właśnie prowadzi się działania wojenne – rozkazy płyną z centrum i nie ma tu żadnej dowolności. Skoro zatem wiemy już z reakcji dziennikarzy, wykonujących zlecone zadanie propagandowe, że jednak na świecie wydarzyło się coś ważniejszego od obalenia szafy Bolka, to możemy w końcu z należytą uwagą się temu przyjrzeć. Coś ważnego przyjaciele Moskale mają nam bowiem do zakomunikowania, gdy tak pospiesznie każą sławić nad Wisłą swe syryjskie przewagi, to elementarne watsonie! Ale tu mamy pierwszą niespodziankę. Oto geopolityczni analitycy-sprinterzy nie tyle sławią kunszt Ławrowa, co... wielostronnie i z upodobaniem flekują nieboraka sułtana Erdogana, który stoi nad Bosforem z opuszczonymi spodniami. Nie chodzi już o grudniowy skandal z naftowym biznesem Bilala Erdogana w Syrii, który przynajmniej w moim oglądzie był pierwszym, wielkim sukcesem rosyjskiej machiny propagandowej w wojnie syryjskiej. Jej chwilowym zwieńczeniem stała się konferencja monachijska, a głównym przegranym Turcja Erdogana. Tytuły inspirowanych nad Wisłą z Moskwy przekazów brzmią równie triumfalistycznie, co jednoznacznie: Turcja została zdradzona! Czy aby na pewno? Sprawdźmy – i zobaczmy przy okazji dlaczego tak bardzo Moskwie zależy na utrwaleniu tego poglądu w Warszawie. |