ROZKŁADOWOŚĆ | |
Wpisał: Kisiel | |
03.03.2010. | |
ROZKŁADOWOŚĆ (felieton o działalności własnej) Kisiel (lata 50-te zeszłego wieku) Zarzucają mi niejednokrotnie ci i owi, że działam na czytelników moich felietonów rozkładowo, że propaguję zgniliznę w postaci pesymizmu, cynizmu, czy zgoła jakiegoś niby egzystencjalizmu, że z niniejszej rubryki wip.je sceptyzm i ironia wobec wszelkich pozytywnych rzeczy i spraw tego świata, że zajeżdża tu o milę "drobnomieszczańskim" czy "mieszczańskim" indyferentyzmem, że brak mi jakiejkolwiek ideowości, że cuchnę starym trupem (choć mógłbym powołać się tutaj na wiersz Leśmiana: ,Ale ci w trupach taka moc -bywa, że trup i w grobie wiele przeżywa"), że w ogóle brudzę swoją postawą świetlane łamy Tygodnika, a także deprawuję młodzież tudzież co bardziej do zgnilizny skłonnych dorosłych, że nie mam w istocie światopoglądu, lecz tylko migotliwość i giętkość intelektualną, za pomocą której wcielam się w rozmaite postawy i zabarwienia psychiczne, działając na nie, mimo pozorów, szkodliwie, rozkładowo, że, słowem istna ze mnie bakteria, mikrob, robak trumienny i w ogóle glista (czy glizda?! - poważna wątpliwość językowa - warto by się zwrócić do uczonych lingwistów). Sporo takich zarzutów zebrałem zwłaszcza z okazji felietonu "Historia tubki z klejem", któremu zarzucano brak wiary i nadziei, brak w ogóle wszelkiego pozytywnego katolickiego "wydźwięku", pesymistyczną beznadziejność i tak dalej. Otóż to nieprawda, lipa i bujda z chrzanem. Uważam się za osobnika pozytywnego i posiadającego światopogląd - tylko że posiadanie światopoglądu lub dążenie do niego nie dowodzi jeszcze, aby należało krzyczeć o nim wciąż po wszystkich rogach ulic: czasem trzeba zamilknąć i poczekać, aby światopogląd przemówił sam - niekoniecznie swymi tezami, lecz swą barwą, kolorem, nastrojem, stylem, a także rytmem swego rozwoju - bo światopogląd to rozwój a nie zastój. Światopogląd sprowadzony do paru zdań to diablo mało - bywa wszak światopogląd, który bardzo trudno ująć w wyraźne i jednoznaczne myśli, a cóż dopiero w słowa. Nie zawsze wymowny kaznodziejski deklaracjonizm czy ostentacyjny dogmatyzm świadczą o światopoglądzie: tak zwane "trzaskanie dziobem" czyli mielenie ozorem, to tylko pokrywka, a co się pod nią kryje - któż wie? Człowiek jest skomplikowany i wielopłaszczyznowy, rozmigotany jak toń stawu tatrzańskiego w słońcu, życie zaś jest tajemnicze. Kto z wyznających światopogląd religijny nie widzi otaczającej nas tajemnicy, komu świat przedstawia się jak płytka i płaska arcymoralna miseczka cyrulika, ten żąda myśli "jednoznacznych" oraz jasnych a zaokrąglonych opowiedzeń się i wyznań wiary. Ale nic z tego, biedny typie: świat jest w ciągłym skomplikowanym ruchu, a my z nim; ująć w słowa niezmienne prawa zmienności i jedną jedyną zasadę mnogości, o ho ho - czy to przypadkiem nie za wysokie progi na lisie (w tym wypadku moje ludzkie) nogi?! Owszem - przyjemnie jest wypowiadać myśli precyzyjne i zaokrąglone, ale czy aby naprawdę w myślach tych zawarty jest świat? Nie jestem pewien - w ogóle nie sugerujmy się zanadto gładkimi i jednoznacznymi na pozór słowami: czasem rzecz prawdziwa i oczywista wyrażona słowami 'brzmi mętnie i nieprzekonywująco, a jakiś płytki, nieodpowiedzialny fałsz ubiera się w słowa jasne i ważkie. 'Nie' jestem więc entuzjastą słów, chociaż z konieczności muszę się nimi posługiwać (człowiek to istota skazana na gadanie). Zawsze skłonny jestem bardziej ufać temu, :kto będąc przekonany nie potrafi tego uargumentować, niż takiemu, co ma na podorędziu arsenał precyzyjnych argumentów. Ten pierwszy dostaje dreszczy, wykręca gębę, czerwienieje, bełkocze, rzęzi (przykład - Antoni Gołubiew), zatem męczy się - a więc jest w ruchu; ten drugi natomiast zalatuje bezruchem, śmiercią, to nie człowiek, to preparat w formalinie, to duchowy umrzyk. To samo jest ze światopoglądami: przekonywa mnie światopogląd kotłujący się wewnątrz człowieka, zawikłany, rozmigotany, różnopłaszczyznowy, przeczący sam sobie, czasem wstydliwy, nieskory do pokazania się światu w stroju z gołych, choćby bardzo jasnych (złudna to jasność!) słów: nie ,bardzo za to przekonywa mnie światopogląd Lichniakowski, (a więc znowu w kompanii z wielu innymi, mało mi zresztą sympatycznymi osobnikami, potyrpię młodego krytyka z "Dziś i Jutra", ale niech ma za swoje: mnie też ludzie nie głaszczą po głowie i nigdy nie pijam ptasiego mleka); światopogląd, ów (Lichniakowski), jak frak akademicki, sztywny jest, poprawny, nienagannie skrojony, przybrany w równiutkie, niby szpalty artykułu, szeregi odpowiednich słów na odpowiednich miejscach. Tymczasem świat jest przepaścisty, zawiły, tajemniczy, rozwichrzony, rozmigotany - niechże i taki będzie światopogląd, wtedy dopiero stanie się żywy i związany z życiem, inaczej zaś pozostanie abstrakcją, preparatem, trupem w formalinie. Walczmy z trupiością myśli, z zastojem, z bezruchem, z samozadowoleniem i uspokojeniem. I tu właśnie dochodzimy do sprawy centralnej, do głównego tej walki narzędzia - do "rozkładowości". "Rozkładowość" to termin nie nowy: pamiętam jak od rana do wieczora i od wieczora do rana szermował nim na łamach "Prosto z mostu" zmarły w czasie okupacji śmiercią bohaterską (rozstrzelany przez Niemców jako redaktor tajnego pisma) śp. Stanisław Piasecki. Już wtedy śmieszył mnie ten termin, czemu nieraz dawałem wyraz. Bo co to właściwie, w odniesieniu do spraw ducha, znaczy "rozkładać"? Coś, co daje się rozłożyć było już potencjalnie w stanie rozkładu a trwało tylko siłą inercji; po prostu nie nadarzyła się jeszcze okazja do gnicia, zabrakło tylko zewnętrznego bodźca, mechanicznej przyczyny. Jasne jest, że właśnie zwalczając zgniliznę, właśnie w imieniu czystości moralnej należy tego bodźca dostarczać: od gnicia i rozpadu wartości gorszy jest stan, gdy istnieją wartości pozorne, gotowe każdej chwili do natychmiastowego rozsypania się, lecz trwające przypadkiem - bo nikt ich jakoś nie popchnął paluszkiem. Precz z zamaskowanymi ruinami udającymi nowe gmachy, precz z wystrojoną zgnilizną i żywymi trupami! W "Prosto z mostu" trzęśli się bezustannie nad „rozkładaniem", zatruwaniem", "burzeniem", "podważaniem", "skażaniem" - ba, w moralizatorskiej pasji nie szczędzili i pisarzy katolickich (kampania przeciw Mauriakowi). Nie przychodziło im zaś do głowy, że "rozkładanie” i „burzenie", to w istocie sprawy bardzo pozytywne i moralne, to wręcz zabiegi oczyszczające, istna higiena ducha: po zabiegu takim pozostaną tylko wartości istotne, rzeczywiste, trwałe, które rozłożyć się nie dały, które nie nosiły w sobie zarodki gnicia. Cóż mi to za cnota, która jest cnotą tylko dlatego, że nigdy nie zaznała pokusy, cóż to za monolit, na który chuchać trzeba i dmuchać, żeby nie rozłożył się pod wpływem byle sceptycznego powiewu, byle dwuznacznej i nieskromnie "rozmigotanej" atmosferki. Nie, drodzy panowie, a moi srodzy krytycy, trzeba rozkładać ile sił, "rozkładowość" to czynność arcymoralna, bo oczyszcza teren dla prawdziwej wielkości. Pokusa dwuznacznej, sceptycznej myśli, utajona na dnie duszy, bardziej rozkładowo działa, niż dwuznaczna, sceptyczna myśl ostentacyjnie wypowiedziana, ba - wykrzyczana. W świetle dnia zobaczymy jej istotną wagę i rozmiary, a jeśli jest pusta. szybko skurczy się i przepadnie; natomiast w zakamarkach duszy, w ciemności, nabiera ona znaczenia nieproporcjonalnego, nabiera rozmiarów jakiejś wielkości nadnaturalnej i szkody też czyni - nadnaturalne. A więc: gnijmy jawnie i w słońcu - to najlepszy sposób, aby się nam gnić odechciało. Ciągle publicznie próbujemy, czy się nie rozkładamy: jeśli stać nas będzie na mówienie o tym głośno, to już jest dobrze. Gdy nie bolą mnie zęby, stukam w nie kluczem nie po to oczywiście, aby ból wywołać, ale po to, aby się przekonać, czy tkwi w nich ból utajony. Stukanie choć może zaboleć, jest tu w istocie działaniem przeciw bólowi. I tak samo ma się rzecz z "rozkładowością". - Cacy, cacy - powie ktoś - ale młodzież, ale moralność, ale wychowanie, ale dydaktyka... - Cacy, cacy - odpowiem ja - ale młodzi ludzie zupełnie dobrze zrozumieli "Historię tubki z klejem", po prostu śmiali się. Natomiast wszyscy, którzy się zgorszyli, którzy mieli pretensję o brak pozytywnego "wydźwięku" i nadziei, to byli ludzie starsi - oni właśnie poczuli się "rozłożeni". A dlaczego? Bo wierzą tylko w słowa, a więc odczytali słowa, zdania i myśli, nie zaś melodię felietonu. A mówi się, że właśnie melodią, kolorem, nastrojem, rytmem. Czyż to wszystko było zgniłe, czyż naprawdę felieton o tubce napisany był "po sartrowsku"? Jeśli powiecie, że tak, to źle dla mnie: to by świadczyło, że gniję nieświadomie, sam o tym nie wiedząc, i że moja melodia mnie przed Wami zdradziła. Ale nie wierzę w to: gram tu przecież rozmaite melodie, raz taką, raz owaką, co nie dowodzi braku twarzy; aktor może grać różne role, przez co nie przestaje być jednym charakterem i mieć jednego celu - np. miłości do sztuki. Nie umiem mówić, nie umiem precyzować, każdemu mówię co innego, nieraz nie to co chcę, często sam nie wiem, co myślę, ale to wszystko nieważne, bo ze splotu różnych takich i owakich melodyjek tworzy się na pewno jednolita choć polifoniczna fraza. "Plwaj na skorupę i patrzaj do wnętrza" - tego Wam przy odczytywaniu niniejszych felietonów życzę; sam to robię, bo człowiek w rzeczywistości też nie bardzo wie, co w nim samym siedzi. Wystrzegajcie się tanich syntez, jak "rozkładowość" czy "rozmigotanie"; można dążyć do celu prosto, można klucząc i kołując, a co lepsze - trudno orzec. Pamiętajcie, że "Historia tubki z klejem" to felieton jeden z dwustu kilkudziesięciu: to jeden krótki plusk, a dopiero z wielu takich plusków powstaje prawdziwy szum jeziora. Chodzi mi o to, żebyście zrozumieli, że człowiek i świat są zawikłani, zmienni, wielopłaszczyznowi, pełni sprzeczności - co nie przeszkadza ani prawdzie świata, ani jego jednolitości. Wchłonąć wszystko, ale zostać sobą - oto mój "konik" czyli "idea natrętna". Uwzględniajcież ją przy czytaniu i wybaczcie nieprzystojne, ale tym razem konieczne, gadulstwo na temat własny. |