BAJKA O NIEZNAJOMEJ
Wpisał: Kisiel   
05.03.2010.

BAJKA O NIEZNAJOMEJ

Kisiel (felieton pesymistyczny) Napisany w 1949 r.

          W owym czasie powodziło się jej coraz gorzej. Znajomi odwracali się od niej, twierdząc uporczywie, że nigdy jej w życiu nie widzieli. Nie­znajomi ujrzawszy ją z daleka na drodze lub ulicy, skręcali w bok, chro­niąc się przed jej widokiem w pierwszej lepszej bramie, w bezludnym zaułku, ba - uciekali w pola, w zboże czy na łąki; woleli skakać po bruzdach, grzęznąć w błocie lub ślizgać się po gołoledzi niż spotkać się z nią twarzą w twarz i spojrzeć jej w oczy.

          W nocy na próżno kołatała do zamkniętych na głucho domów. Sły­sząc jej stukanie mieszkańcy zastawiali drzwi ciężkimi meblami, zasła­niali okna, czym popadło, a sami chronili się do piwnic tub na strychy i siedzieli tam tak długo, póki nie opuściła ich obejścia. Brnącą samot­nie po szosach, drogach i ścieżkach mijały w pędzie samochody osobo­we i ciężarowe, rowery dwu i trzykołowe, nawet wozy przelatywały obok jak szalone, woźnice bowiem zacinali konie niemiłosiernie, do krwi, zaś przejeżdżający obok niej odwracali twarze, aby nie spotkać się oczyma z jej wzrokiem, jarzącym się mimo ubóstwa i samotności wewnętrznym ogniem. Unikano jej jak południcy, jak zarazy - przynosiła nieszczę­ście, znajomość z nią nie wróżyła nic dobrego, sam jej widok raził, draż­nił, przestraszał.

          Próbowała różnych sposobów, także i sposobów oficjalnych. Od­wiedzała wielkie miasta, zachodziła do Urzędów, do Redakcji, do wielkich hoteli, składała podania, telefonowała, prosiła o audiencję. Wszę­dzie zbywano ją pospiesznie, nerwowo, wypraszano za drzwi, w najlep­szym wypadku, nie patrząc w oczy zakrzykiwano falą argumentów-fra­zesów. Przeszkadzała wszystkim, rzekłbyś, że była niebezpieczna dla wszystkich, wszyscy ją potępiali i Zdrowy Rozsądek, i Racja Stanu, i Polityka, i Propaganda, i Fakty Dokonane, i Patriotyczny Realizm, i Dziejo­wa Konieczność i Dobro Ogółu, i Spokój Publiczny, i Interes Material­ny, i wielu wielu innych, silnych, mądrych, wspaniałych, dostojnych, rzucało na nią gromy potępienia, błyskawice oburzenia, opryskiwano ją fontannami zgorszenia. Wszyscy, wszyscy odwrócili się od niej, więc i starym jej znajomym, ba - przyjaciołom nawet, nie wypadało przy­znawać się do dawnej z nią zażyłości. Gdy wędrowała przez natłoczone ulice wielkich miast, ludzie w popłochu rozstępowali się przed nią na lewo i prawo, tak że szła samotną ścieżką - pośród tłumu. Samotność wśród ciżby ludzkiej, znającej ją przecież z twarzy - oto, co stało się jej udziałem.

          Ta samotność zaczęła stopniowo podkopywać jej siły wewnętrzne. Dawniej, wbrew wszelkim przeciwieństwom, szła naprzód nieugięcie, z podniesionym czołem, wierzyła bowiem w swoją moc nad ludźmi, w swoją przyszłość. Teraz podupadła na duchu, jęła wątpić: może naprawdę przeminął mój czas - myślała - może jestem już niepotrzebna, może rzeczywiście ludzie mogą obyć się beze mnie? Te myśli wydały jej się straszne - one to ją złamały. Straciła energię, straciła wiarę w siebie, stopniowo zaniechała wszelkich starań i dążeń, jęła stronić od ludzi. Włóczyła się po zapadłych wioszczynach, błądziła po zapomnianych drogach, kuśtykała przez rżyska i ugory, zgnębiona do szczętu, przygar­biona, osłabła.

          Zapadła zima, śnieg gruby i ciężki, pluszowy, zasłał drogi i bezdroża, we dnie oślepiał białością migotliwych kryształów, wiązał nogi, nie pozwalał iść, w nocy zieleniał od księżyca i kusił jak miękka po­ściel - do spoczynku. Szła, u kresu sił, zgnębiona, przywalona jakby ciężarem stu cetnarów - ciężarem samotności. Szła jak we śnie i uległa wreszcie kuszącemu zaproszeniu łagodnego, zielonawym blaskiem otu­lonego posłania. Krystaliczny mróz unosił się w powietrzu między zie­mią a księżycem, gdy usnęła przy drodze, aby nie obudzić się więcej.

          Na drugi dzień rano odnaleźli ją dwaj przechodnie. Jeden był to młodziutki pełen zapału harcerzyk, drugi stary, w okularach, z siwą bro­dą, wyglądał na uczonego profesora.

          - Patrz, Nieznajoma zamarzła! Jest prawie naga - zawołał mło­dy. - Kto to może być?

          Stary brodacz przyjrzał się bystro twarzy Nieboszczki - twarz ta, chociaż zmieniona przez śmierć, wydała mu się znana.

          - Czyżby - zamamrotał do siebie - czyżby to była ona?! Patrzył bystro i coraz bardziej utwierdzał się w swoim przypuszczeniu. Tak, to była ona, wypędzona przez ludzi Naga Prawda.

Zmieniony ( 23.08.2012. )