TAKTYKA KOMPROMISU - PRAKTYKA ZDRADY | |
Wpisał: Aleksander Ścios | |
16.03.2016. | |
TAKTYKA KOMPROMISU – PRAKTYKA ZDRADY
Nie uznaję autorytetów ani prawd objawionych III RP Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.
Aleksander Ścios 14 marca 2016
http://bezdekretu.blogspot.com/2016/03/taktyka-kompromisu-praktyka-zdrady.html Kto w obliczu agresji i kampanii nienawiści ze strony sukcesorów komunizmu mówi dziś o porozumieniu i dialogu, jest skończonym durniem lub zdrajcą sprawy polskiej.
Nie ma też groźniejszych nawoływań, od postulatu fałszywej zgody narodowej – osiągniętej za cenę naszych dążeń i prawdy o realiach III RP.
„Każdy kompromis prędzej czy później musiał się zakończyć agenturą. Po prostu dlatego, że międzynarodowy komunizm nie jest zainteresowany w kompromisie istotnym, dwustronnym. Nie zna kompromisu, bo gdyby go znał - nie byłby komunizmem... Zna tylko taktykę kompromisu” – pisał Józef Mackiewicz w „Zwycięstwie Prowokacji”.
Ponieważ w komunizmie „słowa mają znaczenie odwrotne albo nie mają żadnego”, nikt lepiej od komunistów i ich spadkobierców nie opanował sztuki terroryzmu semantycznego, czyniąc z „taktyki kompromisu” skuteczną i porażającą broń. „Powstrzymajmy wspólnym wysiłkiem widmo wojny domowej. Nie wznośmy barykad tam, gdzie jest potrzebny most. […] Istnieje nadrzędny cel, jednoczący wszystkich myślących, odpowiedzialnych Polaków: miłość ojczyzny, konieczność umocnienia z takim trudem wywalczonej niepodległości, szacunek dla własnego państwa. To najmocniejszy fundament prawdziwego porozumienia.” - głosił W.Jaruzelski w przemówieniu radiowo-telewizyjnym z 13 grudnia 1981 roku, anonsującym krwawą rozprawę z Polakami.
„Tak, nie ma nic bardziej haniebnego niż wywoływanie takiej zimnej wojny domowej, z marzeniem o gorącej wojnie domowej” […] „Na tym polega dzisiaj ten największy polski dylemat, jak uniknąć tego, aby takie użyteczne, takie trywialne interesy polityczne nie zakłócały nam możliwości budowy wspólnoty narodowej” - perorował w Sejmie Donald Tusk 13 kwietnia 2012 roku.
W tym samym czasie rząd budowniczego „wspólnoty narodowej” wysyłał hordy policyjne na Krakowskie Przedmieście, paktował z kremlowskim bandytą i szkalował pamięć Polaków zamordowanych w Smoleńsku.
Fałsz „porozumienia” i „zgody narodowej” jest naturalną bronią Obcych, podstępnym orężem okupantów i wrogów polskości. Ta załgana retoryka ujawniała intencję oszukania Polaków, ale też zamysł przymusowej integracji polskości i komunizmu. Stosując ów zabieg, Obcy chcieli wedrzeć się w strukturę polskiego społeczeństwa i zmusić je do stworzenia sztucznej wspólnoty. Wiedzieli, że ukazanie różnic dzielących My od Oni i wytyczenie ostrej granicy podziału, byłoby dla nich zabójcze.
Dlatego obsesyjnym dążeniem komunistów było tworzenie rozmaitych „frontów jedności narodu”, „rad narodowych” itp. fikcyjnych „wspólnot”, w których czynnikiem integrującym miały stać się hasła niesione na czerwonych sztandarach. Bliźniacza obsesja, wsparta kazuistyczną retoryką towarzyszyła też grupie rządzącej III RP. Ujawniała lęk przed dychotomią My-Oni i przed wytyczeniem kanciastych podziałów, w których pojęcia „swój” i „obcy” nabierają elementarnego znaczenia i decydują o dokonywanych wyborach.
To nie przypadek, że w czasie historycznej inscenizacji z roku 1989, komuniści wycierali gęby wszystkimi odmianami „zgody” i „pojednania narodowego”. Przedwyborcze plakaty PZPR z tamtego okresu niosły treści oparte o „taktykę kompromisu” – „Nie rozmowa, nie umowa, tylko zgoda narodowa”, „Głosuj na program zgody narodowej”, „Koalicja zbuduje, niezgoda zrujnuje”. Ten zaś, który po łokcie unurzał się w polskiej krwi, przybrał wówczas pozę „ojca narodu” i na spotkaniu egzekutywy komitetu warszawskiego PZPR w dniu 11 marca 1989 r. perorował – „Szliśmy długo i mozolnie do obecnej fazy porozumienia, a właściwie dialogu narodowego. […] Chodzi jednakże o to, aby to, co daje szansę zbliżenia, było nadrzędne, większe, wyższe nad podziały.”
Ponad dwie dekady kłamstw i nachalnej propagandy sprawiły, że niewielu Polaków dostrzega dziś prawdziwy kontekst wydarzeń z lat 80/90., a jeszcze mniej ma świadomość, że tzw. okrągły stół nie tylko uratował komunistów od odpowiedzialności za zbrodnie przeciwko narodowi, ale doprowadził do legalizacji PRL-u i zafałszowania naszej rzeczywistości na niewyobrażalną skalę.
Dopiero III RP urzeczywistnia bermanowski postulat „nowej świadomości” i jest obrazem tragicznej w skutkach asymilacji komunizmu i polskości. Budowanie tego tworu powierzono już wrogom ulokowanym wewnątrz społeczeństwa, ukrytym za parawanem rzekomo wolnych mediów, szermujących hasłami prawa i demokracji, okrytych społecznym zaufaniem i przywłaszczonym mianem autorytetów. Prymitywna falsyfikacja języka, tworzenie symulowanych podziałów, rewizja polskiej historii, walka z pamięcią, niszczenie kultury i szkolnictwa, propagowanie zachowań antyspołecznych i amoralnych – wyznaczały drugi i znacznie groźniejszy proces dezintegracji. Dramat polegał na tym, że ten wróg działał za aprobatą ogromnej części społeczeństwa, był uznawany za „swojego”, akceptowany i obdarzony demokratycznym glejtem. Przez osiem lat doświadczaliśmy rządów regresywnej, promoskiewskiej formacji, stworzonej m.in. przez esbeków Departamentu I SB MSW według wzorca „taktyki kompromisu”. Struktura ta powstała na fundamencie lęku i nienawiści – podniesionych do rangi „programu politycznego”, a nie mając nic do zaoferowania Polakom, odwoływała się do kompleksów, instynktów i prymitywnych potrzeb. Wkrótce pod szyldem tej partii zgromadziło się dość wszelkiego rodzaju renegatów, frustratów i „skrzywdzonej” rządami PiS agentury, by uczynić z niej skansen twardogłowych typów, złączonych wspólnotą nienawiści i żądzą odwetu. Propagandowy mit „partii miłości”, pod którym ukrywano nienawistną retorykę, doskonale wskazywał, z kim i z czym mieliśmy do czynienia. Przed wieloma laty definicję tego stanu przedstawił Mirosław Dzielski, pisząc, że „nienawiść przebrana w szaty miłości i wierząca na dodatek szczerze, że jest miłością – oto czym jest socjalizm.” Dlatego ta grupa i związani z nią ludzie nigdy nie odrzucą agresji i nie zrezygnują z języka nienawiści. To ich jedyna i podstawowa broń, maskowana zawsze komunistyczną „taktyką kompromisu”. Odrzucenie tego narzędzia prowadziłoby do unicestwienia i faktycznej samolikwidacji. Wydawało się, że doświadczenia ostatnich lat, a w szczególności ogrom tragedii smoleńskiej i ujawnione w następnych latach zachowania tej grupy, doprowadzą do otrzeźwienia Polaków. Świat, który wyłonił się po zamachu smoleńskim, był „miejscem głupców niedostrzegających własnej marności i śmieszności” (jak Leopold Tyrmand definiował „cywilizację komunizmu”). Był też żerowiskiem najgorszych kanalii i plugawych kreatur, które przetrawiały swoje nieszczęsne „5 minut”. Zbudował ich przestrzeń, w taki sam sposób, jak mord katyński uczynił miejsce dla komunistycznych „elit”. Czas ten odkrył przed nam niewyobrażalne pokłady wrogości i nienawiści, tkwiące w ludziach mieniących się „elitą” dzisiejszego państwa. Obnażył bezmiar obojętności na zło, tryumf fałszu i hipokryzji, ukazał upiorną pustkę i niewolniczą mentalność. Ujawnił też najgłębsze podziały, biegnące nie wzdłuż rzekomych różnic politycznych, lecz w głąb ludzkich sumień i systemów wartości, dotykające samych podstaw człowieczeństwa i narodowej tożsamości. Doświadczenia płynące z takich wydarzeń, mają moc wyzwalającą - decydują o ocaleniu narodu lub przyspieszają jego upadek. Jednym boleśnie otwierają oczy, innym zatrzaskują drzwi do prawdy. To wówczas okazało się, że terytorium Polski zaludnia ogromna rzesza apatrydów – bękartów bez ojczyzny i poczucia wspólnoty narodowej, całkowicie obca naszej kulturze i tradycji. Zobaczyliśmy ludzi powtarzający rosyjskie łgarstwa, usłyszeliśmy szyderstwa ze śmierci Polaków, ujrzeliśmy watahę oddającą mocz na znicze i „stróżów prawa” kradnących krzyże i kwiaty złożone ofiarom. Ci sami ludzie czcili pamięć sowieckich najeźdźców, honorowali bandytów i kolaborantów, słali dziękczynne adresy do kremlowskich ludobójców. Nawoływali do „pojednania”, „łączyli w żałobie” i załganym frazesem - „bądźmy wszyscy razem” próbowali zatrzeć nieprzekraczalne granice. Kto nie wyparł z pamięci tamtych chwil, musiał wówczas zrozumieć, że zamach smoleński nie rozbił nas na „dwie Polski” i nie przeciął linią politycznych podziałów. Obnażył tylko to, co ukrywano przez dziesięciolecia i odsłonił prawdę, której bano się wykrzyczeć.
Pytam więc tych, którzy doszli do władzy i mienią się dziś „patriotyczną reprezentacją” narodu – dlaczego oszukujecie moich rodaków? Dlaczego Obcych każecie nazywać opozycją, a komunistyczną hybrydę państwem prawa i demokracji? Dlaczego własną słabość i koniunkturalizm okrywacie komunistycznym sloganem „spokój – dialog – kompromis” i próbujecie zamazać rzeczywistość regułami narzuconymi przez przeciwnika? To nie przypadek, że takim samym hasłem szermują dziś spadkobiercy PZPR. „Bo tam gdzie pojawia się SLD, pojawia się również spokój, dialog, kompromis” - zapewniał W. Czarzasty podczas wyborów samorządowych 2014 r.
Pytam też tych, którzy powierzyli rządy politykom PiS i okazali im zaufanie: Mamy nazwać rodakami ludzi, którzy na kłamstwie i nienawiści oparli swój reżim, drwili z praw ludzkich i boskich i chcieli nas „jednać” z wrogami polskości? Mamy obdarzyć tym mianem pospolitych zamordystów, siewców antypolskich zachowań i ordynarnych fałszerzy pamięci? Mamy zapomnieć o zdradzie hierarchów i hańbie „pojednania” z kremlowskim satrapą? Mamy przyklasnąć kłamstwom o „zasypywaniu podziałów”, których nie stworzyli Polacy i uczestniczyć w „odbudowie wspólnoty” z tymi, którzy żałobę po śmierci bliskich nazywali nekrofilią i szydzili z ludzi modlących się przed krzyżem?
I pytam siebie. Jak mogę zaufać partyjnym „mężom stanu”, którzy od lat popełniają kardynalne błędy i w roku 2007 oddali władzę za miraże parlamentaryzmu i demokracji III RP? Kto zagwarantuje, że za cenę tego samego mitu nie wystawią nas ponownie na hańbę i upokorzenia? Mam polegać na politykach, którzy w 2010 roku świadomie wygasili potencjał narodowej mobilizacji i skierowali go na polityczne manowce? Jak długo mam wierzyć partyjnym „strategom”, którzy otrzymawszy od nas pełnię władzy i przywilej zaufania społecznego, dobrowolnie weszli w złowrogą pułapkę demokracji i poddali swoje działania osądowi unijnych lewaków?
Ci ludzie zapomnieli już od kogo dostali wyjątkowy mandat i przed kim zdadzą rachunek? Mam patrzeć przychylnie, gdy pozwalają Onym montować kolejną kampanię nienawiści i oczerniać mój kraj przed międzynarodową hałastrą? Mam wierzyć, że szczytem naszych aspiracji są personalne roszady w spółkach skarbu państwa, kosmetyczne liftingi w mediach i służbach specjalnych, zaś lokowanie miernot w miejsce łajdaków to główna gwarancja „dobrych zmian” ? Mam uznać, że po ośmiu latach tragicznych rządów PO-PSL, po setkach aktów zdrady i zuchwałego bezprawia, najpilniejszą potrzebą jest „program 500 plus” i „szukanie kompromisu” z nienawistną watahą?
Kto boi się powiedzieć Polakom, że część populacji zamieszkującej nad Wisłą nie należy do narodowej wspólnoty i jest bękartem nieprawego związku komunizmu z polskością, nie powinien stroić się w patriotyczne szaty ani pozorować budowy wolnego państwa.
Komu milsze umizgi do euro-łajdaków i załgana mitologia demokracji , niech nie mami nas obroną polskości i polskiej racji stanu.
Nie da się zbudować Niepodległej na kompromisie Obcych z Polakami. Kto próbuje takiego szalbierstwa, drwi z naszych marzeń i narodowych aspiracji.
Po to, by nie dokonało się wielkie zamazanie i nie pogrzebało żywych razem z upiorami, trzeba podziału na My i Oni. Trzeba wytyczenia granicy, która położy kres rozmywaniu odpowiedzialności i relatywizowaniu postaw. Trzeba przywódców i siły politycznej, która nie cofnie się przed wrzaskiem Obcych i nie ulegnie szantażom zachodnich łajdaków. Trzeba też woli autentycznej dekomunizacji i zamysłu osądzenia zbrodniarzy i zdrajców.
Na niekonsekwencji i pomieszaniu pojęć – tak charakterystycznych dla środowiska Prawa i Sprawiedliwości, nie da się zbudować nic trwałego. Dlatego w tym środowisku nie ma dziś miejsca na ozdrowieńczą dychotomię My-Oni ani przyzwolenia na obalenie truchła III RP. Jest za to miejsce na wspieranie kandydatur komunistycznych aparatczyków, uległość wobec medialnych terrorystów i uprawianie mazgajowatej pseudo polityki.
Tym zaś, którzy zastanawiają się, jak w „demokratycznej” III RP można dzielić Polaków na „swoich” i „obcych” i odmawiać polskości sukcesorom komunizmu, odpowiadam - nie można, jeśli wyznaje się antypolską „taktykę kompromisu” i sankcjonuje sowiecką rzeczywistość PRL. Nie można, jeśli kultywuje się zabobon o „śmierci komunizmu”, odrzuca wiedzę o genezie III RP i fundamentach tego państwa. Nie można, jeśli ponad logikę i doświadczenie dziejowe przedkłada się partyjną dogmatykę i własne interesy.
Józef Mackiewicz, pisarz wyklęty przez komunistów i magdalenkowe „elity”, w swoim ostatnim wywiadzie (wyemitowanym w Redakcji Polskiej Deutschlandfunk 1 lutego 1985 roku) wypowiedział słowa, które już wówczas wywołały wściekłość emigracyjnych cenzorów i zostały usunięte z treści audycji. Dedykuję je ludziom, którzy tkwiąc w oparach dzisiejszych łgarstw i absurdów nie zatracili jeszcze zdrowego rozsądku: „Dość tego bratania się z komunistami, tej zabawy we wzajemne porozumienie i partykularne solidarności narodowe w imię interesu "państwowego"! Okrzyk, który zerwie się jak wicher, przeskoczy granice, obejmie wszystkich - nie dla "pojednania narodowego", "pojednania społecznego", ale dla wyrzucenia ze społeczeństwa zarazy komunistycznej. Okrzyk, który przywróci rozsądek uciemiężonym i wolnym jeszcze ludziom na świecie. Miejmy nadzieję, że tak stać się może”. |
|
Zmieniony ( 16.03.2016. ) |