DEZINFORMACJA. Piąta kolumna działa i ma się dobrze.
Wpisał: Sławomir M. Kozak   
07.04.2016.

DEZINFORMACJA. Piąta kolumna działa i ma się dobrze.

 

 

Sławomir M. Kozak , fragment z książki  „Demony Zagłady”, wyd. Oficyna Aurora, 2009 r..

 

„Mało co bywa staranniej zorganizowane niż tak zwany spontaniczny bunt”.

(Karel Capek)

 

 

W każdej głośnej sprawie, która ociera się o pieniądze, wpływy i politykę, znajdziemy pewne podobieństwa. Otóż zawsze występują w nich dwa elementy. Pierwszym z nich jest budowanie kilku możliwych hipotez zajścia przez „opinię publiczną”, najczęściej wspomaganą do pewnego momentu przez media. Kolejnym elementem, kiedy rzecz jest rzeczywiście poważna i złożona, jest systematyczne jej zaciemnianie. Odbywa się ono, w zależności od zagrożenia, jakie wyjaśnienie zagadki mogłoby przynieść sprawcom, w dwojaki sposób.

Najbardziej drastycznym jej przejawem jest eliminowanie potencjalnych zagrożeń, czyli osób, które mogłyby wnieść do sprawy informacje mogące przyczynić się do jej wyjaśnienia. Jest to środek ostateczny, z powodzeniem jednak stosowany w wielu państwach, pod prawie każdą szerokością geograficzną, w sposób nieskrępowany „demokratycznymi” ideologiami. O kilku z takich „rozwiązań”, jakie zastosowano prawdopodobnie przy okazji dramatu 9/11, wspomnę w następnym rozdziale.

Teraz chciałbym odnieść się do najczęściej stosowanego zabiegu zaciemniania prawdy, jakim jest dezinformacja. Od zarania dziejów używano tego sposobu, by ogłupić tych, którzy pragną dojść do prawdy. W tym celu wprowadzano do grup, które chciało się rozpracować, agentów mających infiltrować środowisko od wewnątrz. Jest to zabieg powszechnie znany i stosowany również dziś, zwłaszcza przez służby mające zwalczać przestępczość zorganizowaną. Historia zna jednak wiele przypadków wyjątkowo perfidnych działań polegających na wprowadzaniu zamętu w głowach porządnych ludzi, opartych na utajnionych agentach, którzy z czasem zyskali miano „piątej kolumny”.

Działaniem  o większym stopniu wyrafinowania było często budowanie własnych grup pozostających w założeniu w opozycji wobec oficjalnych władz. Tworzono je od podstaw, na bazie agentury, by wciągnąć w krąg ich oddziaływania jak największą grupę przeciwników danego ustroju, czy rządzącej aktualnie partii. Komuniści z powodzeniem stosowali ten sposób we wszystkich zniewalanych i zniewolonych przez siebie krajach, przy pomocy partyjek, zrzeszeń i stowarzyszeń. Od pierwszych chwil istnienia bolszewizmu, przez czasy tak zwanej hiszpańskiej wojny domowej w latach 1936 – 1939[1] i cały okres okupacji sowieckiej w krajach „demokracji ludowej”, aż do dziś.

Piąta kolumna działa i ma się dobrze. Przestała jednak być już domeną sowiecką i dlatego ogromna część społeczeństwa nie potrafi jej dostrzec.

Wróćmy jednak do tematu 9/11. Amerykanie mają na polu penetracji niewygodnych środowisk niemałe rezultaty. Naturalną koleją rzeczy, po wydarzeniach 11 września, powstawały zarówno w USA, jak i innych krajach całego świata, organizacje dążące do wyjaśnienia okoliczności tej tragedii. Ludzie ci szukają wytłumaczenia istoty tych zamachów, ich rzeczywistych sprawców i sposobu, w jaki tę okropną zbrodnię zrealizowano.

Początkowo wydawało się, że ten oddolny ruch, zrzeszający coraz więcej osób, będzie się rozwijał w sposób lawinowy i niekontrolowany. Tak było przez kilka pierwszych miesięcy. Jednak służby mające dbać o to, by prawda nigdy nie wyszła na jaw, zaczęły ogromną kampanię dezinformacyjną. Dla wielu osób była ona zrazu niezauważalna, jednak z czasem okazywało się, że coraz więcej w tym „spontanicznym” ruchu dziwnych przypadków. Jako, że sprawa dotyczy szeroko rozumianego przepływu informacji, postarano się „otoczyć opieką” całość tak zwanych mediów niezależnych. Wiadomo bowiem, iż media głównego nurtu (mainstream) są we władaniu tych, którzy prawdy ujawniać nie będą.

Uderzenie skierowano przeciw niezależnym twórcom: reżyserom, pisarzom, publicystom i największej grupie przeciwników – internautom. O ile trudno jest zlikwidować czytelnictwo w kraju mającym ustawowe prawa dające możliwość drukowania i wydawania swoich przemyśleń, o tyle łatwiej podjąć próbę wpływania na ich jakość. Pewne osoby można próbować zdyskredytować, bądź to podsuwając im fałszywe tropy, którymi pójdą, bądź to kompromitując je w oczach czytelników. Ale najważniejszym i najefektywniejszym, już od czasów Cesarstwa Rzymskiego, jest wykorzystywanie zasady „Divide et impera”.[2] Działało zawsze, przetrwało wszelkie imperia i sprawdzać się będzie dopóki gatunek ludzki będzie istniał.

Tak zwany „Truth Movement”[3] postanowiono rozbić dzieląc jego wyznawców. W pierwszych latach po 11 września 2001 roku istniał jeden ruch, dążący do poznania największej liczby informacji, zarówno o samych zamachach, jak i wszystkim, co z nimi mogło być związane. Ruch ten usankcjonował niejako swych naturalnych liderów, najaktywniejszych i najgłośniejszych. Są wśród nich ludzie nauki, pisarze i filmowcy. Najbardziej znane nazwiska, to: Barry Zwicker, Steven Jones, Jim Fetzer, David Ray Griffin, Alex Jones, Eric Hufschmid, czy pojawiający się nieco później, Jim Hoffman, Judy Wood, Morgan Reynolds. Niektórzy z nich zmienili jednak w ciągu kilku lat dotychczasowe przekonania.

         Podział podstawowy ruchu jest dość czytelny. Istnieją dwie frakcje. Jedna określana jest mianem LIHOP, druga MIHOP.

         LIHOP, to skrót od słów „Let It Happen On Purpose”, co w wolnym tłumaczeniu oznacza przyzwolenie na to, co się wydarzyło. Zwolennicy tej teorii uważają, że to, co spotkało Amerykę 11 września, stało się za przyzwoleniem administracji amerykańskiej. Sądzą, że służby specjalne wiedziały o przygotowaniach do ataków i z przyczyn politycznych nie reagowały, jednak sprawstwo leży całkowicie po stronie Arabów.

         MIHOP, czyli „Make It Happen On Purpose”, to już aktywny udział w przygotowaniach i realizacji zamachów. Ci, którzy utożsamiają się z tą oceną wydarzeń, są przekonani o tym, że zarówno przygotowanie, jak i realizacja 9/11 były dziełem w pełni amerykańskim.

         W pewnym momencie nastąpił dalszy podział w łonie ruchu, na pozór samoistny. Powstał kolejny odłam, który począł zyskiwać coraz większą popularność. Jego atrakcyjność z jednej strony była zapewne wynikiem znużenia brakiem przełomowych odkryć w sprawie 9/11, z drugiej jednak musiała być umiejętnie sterowana. W sieci robiło się coraz głośniej o nowych, fantastycznych teoriach, a ludzie nie mogący znaleźć racjonalnego wytłumaczenia dla pewnych zjawisk, skierowali swą uwagę w tym kierunku.

I tak, oprócz tych, którzy wierzą w większość oficjalnej teorii o atakach, a mają wątpliwości tylko wobec rzeczywistych ich sprawców, znaleźli się i tacy, którzy kwestionują w ogóle fakt użycia w nich samolotów. Teoria ta nazwana została teorią „no planes” (żadnych samolotów). Ci skłaniają się do hipotezy zakładającej wykorzystanie supernowoczesnych technologii, rodem z filmów określanych mianem science-fiction. Wierzą, że w atakach wykorzystano samoloty niewidzialne dla oka ludzkiego. Inni przekonani są, że na budynki WTC rzucono ogromne hologramy imitujące samoloty, jeszcze inni, że w budynki uderzyły rakiety, a sam przekaz filmowy został w całości zmanipulowany.

Są również zwolennicy teorii o użyciu broni wykorzystującej ogromny ładunek ukierunkowanej energii, rodem z „Gwiezdnych Wojen”. Co gorsza, rzecz nie dotyczy tylko wątku WTC, ponieważ różnice te rozciągają się także na wypadki w Pentagonie i w Shanksville.

         Spójrzmy na lansowane teorie. Ta z fałszywym obrazem filmowym, nie wytrzymuje moim zdaniem krytyki. W mieście, będącym światową stolicą mediów, z wieloma stacjami ogólnokrajowymi, lokalnymi i dziennikarzami z państw całego globu, ten wariant nie ma w ogóle prawa być brany pod uwagę. Można przecież w ciemno zakładać przypadkowe udokumentowanie wypadku przez choćby część z wielu tysięcy turystów, z całej Ameryki i spoza niej. Można było przypuszczać, iż nikt nie zdoła uchwycić pierwszego uderzenia, ale od chwili, kiedy ono nastąpiło, należało się spodziewać całej rzeszy fotoamatorów.

Kiedy 15 stycznia 2009 roku, na rzece Hudson wodował Airbus, nikt nie mógł się tego spodziewać. A jednak znalazł się ktoś, kto nakręcił obrazujący to króciótki filmik, pokazywany później przez stacje telewizyjne. Ujawniono również zapis kamer monitoringu, które zarejestrowały wydarzenia po wodowaniu. Linia drogi samolotów przebiegała nad południową częścią Manhattan’u, nad niskimi zabudowaniami Jersey i wodami tej samej rzeki Hudson, gdzie pełno zawsze spacerowych łodzi kręcących się wokół wyspy Ellis. Z kolei samo uderzenie, na wysokości powyżej 77 piętra, dawało szansę ujrzenia go od strony wyżej zabudowanych dzielnic Brooklyn i Queens.

Nie wspominając o wywiadach innych krajów, które w wielu przypadkach spodziewały się tego ataku i z pewnością wyczuliły swoich agentów na baczne obserwowanie (nagrywanie?) wszystkiego, co mogłoby się wydarzyć. Vide – izraelscy „studenci” filmujący atak z dachu jednego z budynków. Takiego atutu, w postaci dowodu na fałszywkę, w ręce obcych wywiadów z pewnością nikt by nie oddał dobrowolnie.

         Zwolennicy teorii „no planes” starali się przekonywać, że zdjęcia zrobione przez ekipę filmową francuskiego pochodzenia (od nazwiska operatora nazwane zdjęciami Naudet’a)[4], nie były wyraźne i w wieżę mogła uderzyć rakieta. Hipoteza oparta na nieczytelnych zdjęciach filmowych, w sumie łatwa do zbicia. Brak ostrości na zdjęciach Naudet’a wynika z tego, że obiektyw był ustawiony na filmowanie ludzi z odległości około pięciu metrów. Otwartym pozostaje pytanie, czy kwestią zupełnego przypadku ekipa znalazła się w tym miejscu i czasie. Bracia Naudet bowiem kręcili zdjęcia do dokumentalnego obrazu o pracy nowojorskich strażaków. Tego dnia pojechali wraz z nimi do fałszywego (!) wezwania mówiącego o wycieku gazu i tylko dlatego, że znaleźli się niedaleko wież, zdołali uchwycić tę tragedię. Gwałtowne przeniesienie oka kamery ze strażaków na daleki plan z budynkiem WTC, musiało skutkować utratą ostrości, a późniejsze zbliżenie było zbliżeniem cyfrowym i nie mogło ukazać detali, co można osiągnąć tylko przy planowanym zoom’ie optycznym. Jednak nawet analiza tego obrazu o niskiej rozdzielczości wskazuje, że w wieżę uderzył obiekt o wielkości B 767, jego kształcie, właściwych proporcjach skrzydeł, silników, usterzenia pionowego i podwozia. To był samolot!

 

Zwolennicy „no planes”, jak niemieccy inżynierowie w osobie Stefana Grossmanna, starali się podważać tę opinię poprzez sugerowanie, iż B 767 uderzający w budynek powinien pozostawić inne zniszczenia. Jednak dokładna analiza kąta uderzenia, pochylenia maszyny i położenia jej skrzydeł, obala te podejrzenia. Podobnie rzecz ma się z drugim samolotem, który wleciał w bliźniaczą wieżę. Tu poddawano w wątpliwość światło i kolorystykę filmu, a głównym argumentem miał być brak wyraźnej utraty prędkości samolotu wpadającego do budynku. Autorem kontrowersyjnych zdjęć w tym przypadku był niejaki Evan Fairbanks, reżyser, operator i dokumentalista z 20-letnim stażem. Fairbanks robił tego dnia film dokumentalny w kościele Trójcy Świętej i stał przed jego wejściem, w oczekiwaniu na wywiad z arcybiskupem.  Film ten poddano dokładnej analizie, z której wynika, że samolot uderzający w budynek stracił 12% ze swej prędkości i 25% energii kinetycznej podczas przelotu przez budynek. Podobnie upadł zarzut o braku odgłosu uderzenia na filmach. Dźwięk ten jest słyszalny, zarówno grzmot silników samolotu, jak i samego zderzenia, co łatwo sprawdzić na dostępnych w sieci filmach samemu.

         Dlatego też jestem zdecydowanym przeciwnikiem tej teorii i uważam ją za sabotującą dążenia do wyjaśnienia prawdziwego przebiegu wypadków 11 września 2001 roku.

         Pozostają, co prawda, nadal nie wyjaśnione podejrzenia, o których wspominałem we wcześniejszych książkach, jak użycie tankowców w charakterze zamienników dla samolotów AAL 11 i UAL 175, czy dziwne błyski widziane krótko przed uderzeniem w budynki. Jak dotąd nikt nie wyjaśnił tych zagadnień, jednak z powodów opisanych wcześniej, nie wydaje mi się logiczne wykorzystanie samolotów bez okien, które mogły zostać sfilmowane, a zdjęcia wykorzystane później przeciw oficjalnej wersji zdarzeń. Mało prawdopodobne.

         W budynki WTC uderzyły samoloty. Prawdziwe, oryginalnej wielkości. Sądzę, że kierowane wbrew woli załogi lub w ogóle bezzałogowo. Natomiast, z całą pewnością, żaden tego typu samolot nie uderzył w Pentagon i nie „rozbił się” pod Shanksville.

         Z tego też powodu, za niedorzeczne uważam pomysły o wykorzystaniu cudownej, kosmicznej broni, niewidzialnych myśliwców, hologramów i sfałszowanych filmów.

         Dezinformacją najbardziej znaną, bo oficjalną, jest z pewnością raport tak zwanej Komisji 9/11. Są jednak bardziej subtelne, których nie można nie dostrzegać. I nie wolno również nie doceniać ich destrukcyjnego wpływu na cały ruch poszukiwaczy prawdy o 9/11. W grupie krytykującej zwolenników teorii „no planes” są bowiem ludzie, których bezstronność także trudno jednoznacznie potwierdzić.

         We władzach wspomnianej wcześniej firmy Veridian, zasiada Neil Armstrong[5]. To postać znana na całym świecie, a przez wielu Amerykanów, choć nie tylko, uważana za swego rodzaju autorytet. Tak się składa, że mąż jego siostry nazywa się Jack Hoffman i jest wujkiem niejakiego Jim’a Hoffman’a, autora piszącego o wypadkach 9/11. Jim uważany jest w pewnych kręgach za typowego prowokatora, występującego przeciw hipotezom i twórcom głośnego filmu „Loose Change”. Oni sami oskarżają go zresztą o plagiat, jakiego się ponoć dopuścił, wykorzystując w swej książce efekty ich prac. On w zamian krytykuje wyznawców teorii „no planes”. Z kolei instytucja, z którą związany był sam Jim Hoffman, czyli MSRI [6], sponsorowana jest przez znane nam już agencje – NSA, NSF[7] i ONR.

Na tym przykładzie widzimy najlepiej, że wszelkie próby jednoznacznego opowiedzenia się po którejś ze stron mogą być ryzykowne. Z kolei Judy Wood, która wniosła do ruchu powiew świeżości, z dużą zaciętością wskazuje na wątek izraelski. Sam widzę wiele powiązań, jakie ze światem polityki i biznesu amerykańskiego mają przedstawiciele tego państwa, jednak nie podchodzę do tych informacji bezkrytycznie. Ukierunkowanie podejrzeń w stronę jakiegokolwiek kraju prowadzi na manowce, bo nikt nie przeprowadziłby takiej operacji samodzielnie, bez udziału w niej określonych sił amerykańskich. A usilne obwinianie o współudział Izraela skończy się zapewne zarzutem antysemityzmu wobec całego ruchu, o co zapewne w tym przypadku chodzi. To przecież „cudowna broń” ruchu zrzeszonego pod nazwą „political corectness”. Poszukiwacze prawdy powinni to zrozumieć i z dużą rozwagą podchodzić do wszelkich rewelacji pojawiających się w coraz większym śmietniku informacyjnym. Korzystając z okazji przedstawiam najnowszą odsłonę owej „cudownej broni”:

         „YouTube, popularny serwis internetowy umożliwiający każdemu użytkownikowi prezentację filmów własnej produkcji, podpisał porozumienie z żydowską organizacją “Liga Przeciwko Zniesławieniu” (Anti-Defamation League - ADL), według której ADL uzyska prawo “fachowego oceniania materiału pod względem nienawiści występującej w Internecie” - podaje izraelski dziennik Haaretz.

         Umowa partnerska pomiędzy YouTube a ADL uruchamia tzw. centrum monitorujące nadużycia (Abuse & Safety Center), które umożliwi użytkownikom zgłaszanie “materiałów zawierających nienawiść”. Centrum to będzie również na bieżąco przedstawiało linki do opracowanej przez ADL listy “materiałów o ekstremistycznej zawartości”.

         Dyrektor ADL, Abraham H. Foxman powiedział, że “YouTube jest niesamowitym narzędziem umożliwiającym dzielenie się nagraniami video i umożliwia prezentację własnej produkcji, ale jak inne miejsca społeczności internetowej może być nadużywane lub używane do groźnych i niebezpiecznych celów. [...] Są tacy co próbują wykorzystywać technologię do rozprzestrzeniania rasizmu, antysemityzmu i innych rodzajów nienawiści.”

         Dyrektor ADL podziękował firmie YouTube za zamieszczenie “ważnych informacji pochodzących ze strony ekspertów, takich jak ADL i innych, celem wskazania skutecznych sposobów walki z nienawiścią w Internecie.” Foxman podkreślił, że takie firmy jak YouTube dbające o tzw. bezpieczne użytkowanie Internetu “nie mogą działać same” i “rodzice, nauczyciele, ludzie przemysłu, rząd i inne pozarządowe instytucje muszą działać razem”, gdyż “bigoci mogą być usunięci tylko wtedy gdy ludzie dobrej woli aktywnie będą wskazywali nadużycia celem powzięcia przez dostawcę internetowego stosownych działań.”

Firma YouTube należy do giganta informacji interntetowej, firmy Google. Codziennie na YouTube umieszczanych jest około 70 tysięcy nowych filmów.

         Tzw. “Liga Przeciwko Zniesławieniu” (ADL) jest żydowską organizacją założoną w 1913 roku przez masońską syjonistyczną organizację B’nai-B’rith. Abraham Foxman - uratowany przez prześladowaniami w czasie II Wojny Światowej przez polskie rodziny - jest dyrektorem ADL od 1987 roku. “Abe” Foxman znany jest z jadowitych wypowiedzi przeciwko komukolwiek kto stoi na drodze ekspansji syjonizmu. ADL pod pretekstem “walki z nienawiścią”, dąży do wprowadzenia kontroli Internetu, jedynym pozostałym wolnym medium publicznym. Promuje stworzone przez siebie filtry internetowe blokujące tzw. strony nienawiści, również i strony chrześcijańskie. Jednocześnie ta sama organizacja była przeciwna filtrom antypornograficznym, mającym być zainstalowanym w komputerach bibliotek publicznych, z których korzystają miliony dzieci w USA. ADL dysponuje oficjalnie kwotą 50 milionów dolarów rocznie, utrzymuje 29 biur, zatrudnia ekspertów, np. byłych pracowników Pentagonu. Wielokrotnie nitki działalności szpiegowskiej prowadziły do ADL. Współpracuje z izraelskim wywiadem Mossad.”[8]

 

Dezinformacja, to krok pierwszy. Już stała się wszechobecna, a jednak nie wystarcza, by zamknąć usta niepoprawnym poszukiwaczom prawdy. Wyznawcy idei Orwella zrobili więc krok kolejny.

 

Cdn…



[1] Wojna domowa pomiędzy lewicowym rządem hiszpańskim i wspierającymi go siłami (republikanami), a prawicową opozycją (nacjonalistami, frankistami), jaka toczyła się w Hiszpanii w latach 1936–1939.

[2] Motto z czasów Cesarstwa Rzymskiego: sposobem na udane rządzenie podbitą prowincją jest utrzymywanie poddanych skłóconych między sobą.

[3] Ruch Prawdy (ang.).

[4] Naudet jest nazwiskiem dwóch braci, filmowców. Jules Clement (ur. 26.04.1973 r.) sfilmował słynne uderzenie. Zarówno on, jak i jego brat Thomas Gedeon (ur. 27.03.1970 r.) mieszkają w USA od r. 1989.

[5] Neil Alden Armstrong (ur. 5.08.1930 roku w Wapakoneta, w stanie  Ohio) - astronauta amerykański, dowódca misji Apollo 11, pierwszy człowiek, który stanął na Księżycu. To on był autorem wypowiedzianych wówczas słynnych na cały świat słów:  "Jest to mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości".

[6] Mathematical Sciences Research Institute - Instytut Badawczy Nauk Matematycznych.

[7] National Science Foundation - amerykańska agencja rządowa, założona w 1950 r. przez Kongres Stanów Zjednoczonych, w celu wspierania rozwoju nauki. Dostarcza również  funduszy badawczych dysponując kilkumiliardowym, w skali roku, budżetem.

[8] http://forum.fronda.pl, „You Tube podpisał umowę z „Ligą Przeciwko Zniesławieniu”, 14/12/2008.