AFERA MARSZAŁKOWA - AKT DRUGI. HAKI | |
Wpisał: Aleksander Ścios | |
15.03.2010. | |
AFERA MARSZAŁKOWA - AKT DRUGI. HAKI http://bezdekretu.blogspot.com/2010/02/afera-marszakowa-akt-drugi-haki.html 24 lutego 2010 Aleksander Ścios Już dziś można wskazać, że mamy do czynienia z rozpoczęciem operacji, w której przy pomocy kłamstw i fałszywych oskarżeń próbuje się ukryć prawdę o osobie kandydata Platformy na prezydenta. Ze względu na cel, osobę oraz zakres działań i stosowanych metod - można ją porównać tylko do afery marszałkowej. Cel kombinacji jest bowiem identyczny, jak sprzed dwóch lat: uzyskać dostęp do aneksu Raportu z Weryfikacji WSI, a jeśli okaże się to niemożliwe - zdezawuować zawarte w nim treści i uprzedzić ewentualne zarzuty dotyczące powiązań polityków PO ze środowiskiem byłych WSI. Priorytetem nadal pozostaje osłona politycznego patrona wojskowych służb - Bronisława Komorowskiego. Podobnie, jak w przypadku zdarzeń z 2007 i 2008 roku wszczęcie operacji powierzono tym samym, dyspozycyjnym mediom. Przypomnę, że pierwszym sygnałem do rozpoczęcia akcji medialnej pt. „afera aneksowa” był artykuł Anny Marszałek z dn. 19 listopada 2007r. zatytułowany - „Aneks do raportu o WSI na sprzedaż” i opatrzony nagłówkiem – „Każdy może kupić tajne dokumenty”. Dzień później - 20 listopada Marszałek opublikowała artykuł „Nocne gry i zabawy polityków Pis”, w którym mogliśmy przeczytać : „Takiego numeru jeszcze żadna odchodząca władza swoim następcom nie wycięła. Decyzja o skopiowaniu i wywiezieniu archiwów komisji weryfikującej żołnierzy zlikwidowanych Wojskowych Służb Informacyjnych oznacza, że przez następne lata czeka nas nieustanny wysyp "hakowych" informacji”. (podkr. moje) To ważne, antycypujące wnioski. Marszałek napisała również „ Kiedy w 1992 r. po ujawnieniu przez Antoniego Macierewicza listy tajnych agentów SB odwołano rząd Jana Olszewskiego, czasu było mało, a i technika była gorsza. Nie udało się skserować tego, na czym zafascynowanym tajnymi służbami, kwitami i teczkami politykom zależało. Teraz czasu było więcej, a operację przeprowadzono prawie perfekcyjnie.” (…) „Łatwość wrzucenia "pomyj" do mediów przez rządzących, oczywiście anonimowo, rozzuchwaliła polityków PiS. W opozycji mogłoby brakować tej amunicji, więc podjęto próbę okopania się na przyczółku Pałacu Prezydenckiego. Niedawno DZIENNIK ujawnił, że kopiowano akta ABW. Teraz, że wywieziono archiwum WSI. Czy politycy PiS nie zauważyli, że społeczeństwo w wyborach odrzuciło takie zabawy i zostali na podwórku sami?” W piątej części cyklu „AFERA MARSZAŁKOWA” skomentowałem ten fragment: „To nie są słowa dziennikarza. Tak myślą, tak formułują zarzuty, takimi skrótami posługują się ludzie PRL-owskich służb.” Nie trzeba chyba dodawać, że żadne z kłamstw, rozpowszechnianych przez media nie znalazły potwierdzenia. Nigdy bowiem nie było żadnej „afery z aneksem”, ponieważ nigdy nie wykazano, by nastąpił jakikolwiek przeciek z tego dokumentu. Wszystkie oskarżenia i rzekome dowody - o których miesiącami zapewniali nas funkcyjni dziennikarze i „specjaliści” od służb okazały się fałszywe, a intensywnie prowadzone czynności śledcze nie przyniosły rezultatów. Za akt pierwszy obecnej odsłony wspólnych działań służb, polityków PO i mediów można uznać wypowiedź Bronisława Komorowskiego z 8 lutego 2010 roku z programu „Kropka nad i” . Padają wówczas „prorocze” słowa - „Moi przeciwnicy będą szukali na mnie haków, ale ja się prawdy nie boję, bo ta jest dla mnie korzystna. Jestem przygotowany na walkę, również tę z użyciem haków”. Kolejnym – niezwykle ważnym głosem jest wywiad z gen. Markiem Dukaczewskim z dn.15 lutego dla „Polska The Times”. Usłyszeliśmy wówczas konkretną i precyzyjnie wskazaną przesłankę, podjętą następnie przez pozostałych uczestników gry. Dukaczewski stwierdził: „Możemy być pomocni dla państwa. Mamy oczy i uszy szeroko otwarte i chcemy się dzielić naszą wiedzą”. Po tej, bardzo ważnej deklaracji nastąpiło wyjaśnienie: „Zależy nam też na bezpieczeństwie dokumentów gromadzonych przez WSI, które prawdopodobnie były kopiowane w nielegalny sposób i nie wiadomo, co się z tymi kopiami dzieje. Podczas likwidacji WSI do służb weszli ludzie z komisji weryfikacyjnej, z których ponad połowa nie miała certyfikatu bezpieczeństwa, a docierają do mnie niepokojące sygnały, że były robione kopie i wypisy tajnych rejestrów. Co się z nimi dzieje? Za chwilę wybory prezydenckie, jestem gotów się założyć, że w ciągu dziesięciu dni od naszej rozmowy skopiowane nielegalnie materiały WSI zostaną użyte przeciwko jednemu z kandydatów. Warto zauważyć, że w roku 2008 ludzie WSW/WSI pozostawali w cieniu „afery marszałkowej”, starając się nie ujawniać swojej obecności. Znakiem czasu, po dwóch latach rządów PO-PSL jest fakt, iż były szef WSI otwarcie deklaruje rządzącym pomoc środowiska „wojskówki” w zakresie „wiedzy” oraz wyraźnie wskazuje kierunek działań propagandowo – politycznych. O rozmiarach obecnych działań niech świadczy fakt, że następnego dnia do akcji przystępuje Roman Giertych, oświadczając w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, iż „Jarosław Kaczyński jest głównym zbieraczem haków w Polsce" Według byłego wicepremiera, „wszyscy politycy PO mieli założone przez PiS teczki”. 18 lutego „Gazeta Wyborcza” donosi, iż „zastępca prokuratora generalnego Krzysztof Parulski poinformował Sejm o liczbie śledztw po likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Okazuje się, że tylko nikła część zawiadomień, którymi pisowscy likwidatorzy WSI zasypali prokuratury wojskowe, zamieniła się w akty oskarżenia. Prokurator Parulski podał, że na podstawie zawiadomień przewodniczących komisji weryfikacyjnej Antoniego Macierewicza i Jana Olszewskiego prokuratury wojskowe zarejestrowały 401 zawiadomień (w tym dziewięć złożył nowy szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego już za czasów koalicji PO-PSL, ale opierając się na materiałach tamtej komisji)”. Informacja ta, ma prawdopodobnie na celu wykazanie, jakby w WSI nie dochodziło do żadnych przestępstw, a proces likwidacji służby był zbędny i szkodliwy. Już następnego dnia, Paweł Wroński w tej samej gazecie pyta „Czy wrócą haki z WSI?” i informuje, że „gen.Dukaczewski twierdzi, że materiały WSI mogą być nadal politycznie rozgrywane. Podlegające prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu BBN ma bowiem część tych dokumentów.” Dzien. później – 20 lutego ponownie zabiera głos marszałek Komorowski. Mówiąc o Raporcie z Weryfikacji WSI Komorowski nie kryje, że obronę „dobrego imienia” tej formacji utożsamia z własnym, politycznym interesem. Ocenia bowiem, że „znaczna część tego dokumentu została wymierzona w niego, jako narzędzie do zwalczania go. "Na tej zasadzie, że jako były minister obrony w sposób naturalny musiałem się przeciwstawić próbie zlikwidowania, skutecznej niestety próbie zlikwidowania, wojskowego wywiadu i kontrwywiadu" - mówi. Pojawia się również mocna krytyka likwidacji WSI, okraszona groźbą pod adresem braci Kaczyńskich - "To jest swoisty eksces, to jest wydarzenie bez precedensu, ekipa braci Kaczyńskich doprowadziła do niesłychanego osłabienia polskiego wywiadu i kontrwywiadu i będą za to odpowiedzialni". Usłyszeliśmy także - „Jestem przekonany, że papiery WSI nadal będą używane” i dowiedzieliśmy się, że „specjalnością PiS jest polityka hakowa. "Wydaje mi się, że po ostatnich doświadczeniach wszyscy wiedzą, że Polacy w to już nie wierzą. Bo co to takiego są haki? To nie są rzeczywiste zarzuty, bo z takimi trzeba by iść do prokuratury, haki to pozór jakichś zarzutów, które można snuć" - mówił polityk Platformy. Te same tezy Komorowski powtórzył w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego” z 21 lutego br. Pytany – czy nie boi się, że jednak coś zostanie znalezione w jego życiorysie, Komorowski odpowiada: „Haki mogą przestraszyć tego, kto ma się czego bać. Ja obaw nie mam. Wierzę w mądrość Polaków, którzy potrafią odróżnić polityczne plewy od tego, co jest istotne”. W tej wypowiedzi, pojawia się jednak nowy, szczególnie ważny element. Sądzę, że należy go łączyć ze strategią przyjętą przez Komorowskiego, w związku z rozpoczęciem procesu sądowego Aleksandra L. i Wojciecha Sumlińskiego, w którym Komorowski będzie występował w charakterze świadka. Gdy dziennikarz zadał politykowi PO pytanie o związki „z ludźmi, którzy chcieli handlować aneksem do raportu o likwidacji WSI”, usłyszeliśmy: „Moje związki z nimi polegają na tym, że jeden z tych oficerów siedzi w więzieniu właśnie dlatego, że przyszedł do mnie z propozycją korupcyjną, a na dodatek ponieważ organizował, z pewnym elementem powodzenia, jak mi się wydaje, akcję korupcyjną w otoczeniu Komisji Weryfikacyjnej. Drugiemu, dziennikarzowi, zostały postawione zarzuty, że pełnił rolę swoistego naganiacza, który organizował spotkania byłego oficera tajnych służb z przedstawicielami Komisji Weryfikacyjnej. Kiepsko obaj na kontaktach ze mną wyszli.” Komorowski oczywiście kłamie. Nikt „z tych oficerów” nie siedzi w więzieniu, a Aleksander L. - wieloletni znajomy Komorowskiego, zdecydował się na odegranie roli „kozła ofiarnego” i dobrowolnie poddał się karze. Decyzja ta ma na celu uwiarygodnienie zarzutów prokuratorskich i służy głównie obciążeniu Wojciecha Sumlińskiego – który do żadnej winy się nie przyznaje. Ale w wypowiedzi Komorowskiego tkwi znacznie poważniejsze kłamstwo. Sugeruje bowiem, że w ogóle doszło do „akcji korupcyjnej w otoczeniu Komisji Weryfikacyjnej”, a udaremnił ją nie kto inny, a sam marszałek Sejmu. Nie miejsce tu, by szczegółowo wykazywać fałsz tej tezy. Kto zechce – sięgnie po teksty „AFERY MARSZAŁKOWEJ”. Czytając tego rodzaju wyznania Komorowskiego, który najwyraźniej liczy nie niewiedzę Polaków – powinno się raz jeszcze opublikować wszystkie teksty dotyczące zdarzeń z lat 2007/8 i wskazać na faktyczną rolę marszałka Sejmu. Odpowiedzialność za poinformowanie społeczeństwa – jak wyglądała prawda – spoczywa tu głównie na dziennikarzach i politykach opozycji. W tym miejscu, dość przypomnieć pokrótce, jaki był prawdopodobny przebieg afery marszałkowej i rola polityka Platformy. Oto - Bronisław Komorowski zwraca się do swojego zaufanego, wieloletniego współpracownika, gen. Buczyńskiego z prośbą o zorganizowanie grupy kilku oficerów byłych WSW/WSI. Celem działalności tych osób byłoby dotarcie do informacji zawartych w aneksie do Raportu, a jeśli taka możliwość by istniała – również zdobycie dokumentu. Osobą idealną ( zaufaną i z odpowiednimi znajomościami) do przeprowadzenia akcji był Aleksander Lichocki, funkcjonujący w środowisku dziennikarskim. Łączyła go znajomość z Wojciechem Sumlińskim, poprzez niego zaś Lichocki liczył na dotarcie do Pietrzaka, Bączka lub innych członków Komisji Weryfikacyjnej. Lichocki miał koordynować bieżące działania i kontaktować się z Komorowskim poprzez Buczyńskiego. Niewykluczone, że w grze uczestniczyli jeszcze inni oficerowie WSI, zajmując się choćby osłoną działań Lichockiego. Operacja mogła być prowadzona na długo przed wyborami parlamentarnymi 2007r. Problem pojawił się w momencie, gdy Komorowski zdał sobie sprawę, że nie ma szans na dotarcie do ludzi Komisji, a tym bardziej, że nie uda mu się uzyskać aneksu. Tu nastąpiła zmiana kombinacji operacyjnej i „uruchomiony” został Leszek Tobiasz. Otrzymał on zadanie zgromadzenia „materiałów dowodowych” obciążający Sumlińskiego i członków Komisji Weryfikacyjnej. Taka koncepcja zakładała oczywiście, że „ofiarą” stanie się również Lichocki. W październiku 2007r i pojawiają się jednak publikacje, wskazujące na odpowiedzialność Komorowskiego w sprawie inwigilacji członków komisji sejmowej w roku 2000, oraz informacja o wezwaniu kandydata na marszałka Sejmu przez Komisję Weryfikacyjną. Niemałe znaczenie ma również artykuł Leszka Misiaka, który ujawnia fakt bliskiej znajomości Komorowskiego z Aleksandrem Lichockim. W 2007 roku dziennikarz - Wojciech Sumliński przeprowadził z Komorowskim kilka rozmów, w związku z przygotowywanym dla programu „30 minut" w TVP Info materiałem filmowym o Fundacji Pro Civil, wspieranej przez Komorowskiego. Ten fakt, zadecydował prawdopodobnie o wytypowaniu Sumlińskiego. W tej sytuacji - Komorowski zdecydował się na zagranie va banqe: Tobiasz ma złożyć zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu rzekomej korupcji wokół Komisji i obciążyć Lichockiego, Sumlińskiego i Bączka. Jednocześnie uruchomiona zostaje zmasowana kampania medialna, mająca na celu dezinformację społeczeństwa i wytworzenie fałszywego przekonania, że doszło do „wycieku” aneksu, a sprawa ma podłoże korupcyjne. Główne zadanie kierowania akcją medialną zostaje powierzone sprawdzonej już w tego typu działaniach redaktor Annie Marszałek oraz „Dziennikowi” i „Gazecie Wyborczej”. Komorowski liczył, że w trakcie śledztwa zgromadzone zostaną dowody świadczące przeciwko członkom Komisji, a ich samych uda się unieszkodliwić i zastraszyć. Kulminacja kombinacji przypada na 15 maja 2008 r. gdy ABW dokonuje przeszukania w domach Sumlińskiego, Bączka i Pietrzaka, licząc na znalezienie jakiegokolwiek dowodu, potwierdzającego z góry założoną tezę o wycieku aneksu. Aresztowanie Lichockiego było elementem tej kombinacji, gdyż miało uwiarygodnić tezę, że oficer WSW/WSI współpracował z ludźmi Komisji. Nie przypadkiem, w wielu publikacjach z tego okresu pojawiają się absurdalne twierdzenia, o zażyłej znajomości Lichockiego z Macierewiczem. Oczywiście - próba aresztowania Sumlińskiego, to ewidentna przymiarka do aresztu wydobywczego. Śledczy liczyli że zastraszony dziennikarz powie do protokołu wszystko, o co poproszą. Tymczasem - Sumliński nie dał się zamknąć, śledztwo nie przyniosło spodziewanych rezultatów, a ponieważ prezydent ogłosił, iż nie opublikuje aneksu - zdecydowano o zakończeniu kombinacji. Trzeba wyraźnie powiedzieć, że to, czego dopuścił się poseł Komorowski, paktując potajemnie z przestępcami i tworząc groźny układ do walki z legalną instytucją państwową, wydaje się działaniem bez precedensu w dziejach III RP. Jeden człowiek potraktował państwo polskie i jego najważniejsze organy niczym swoją własność. W obronie prywatnego wizerunku nie cofnął się przed pogwałceniem prawa i kontaktami z ludźmi wrogich służb, nie zawahał się fałszywie oskarżać i pomawiać, nie wstrzymał przed rozpętaniem szkodliwej dla Polski i naszego bezpieczeństwa kampanii medialnej. O celu obecnych działań – stanowiących kontynuację afery marszałkowej, poinformował nas przed dwoma dniami w „Gazecie Wyborczej” Paweł Graś domagając się - „prezydent powinien przekazać premierowi aneks do raportu WSI. - Nie może być tak, że ten dokument może czytać tylko ktoś o nazwisku Kaczyński”. Tym samym – Graś potwierdził, że ludzie Platformy mają realne podstawy obawiać się treści zawartych w aneksie, a celem obecnej kombinacji jest wydobycie dokumentu lub wyprzedzające zdezawuowanie jego znaczenia. Również dziś pojawił się kolejny, propagandowy element, mogący świadczyć, że na prezydenta będzie wywierana presja, by przekazał aneks Tuskowi i Komorowskiemu lub zaniechał jego publikacji. Niezastąpieni - Agnieszka Kublik i Wojciech Czuchnowski w tekście „Co kryją lochy Lecha” twierdzą, iż wiedzą, że urzędnicy prezydenta Kaczyńskiego „ukrywają w czeluściach jego kancelarii nagrania zeznań oficerów WSI, polityków i innych osób składane przed komisją weryfikacyjną Macierewicz”. W artykule, po raz kolejny powtarza się zużyte tezy o rzekomych nieprawidłowościach dotyczących zwrotu archiwum Komisji Weryfikacyjnej WSI. Z kłamstw, powtarzanych w 2008 roku przez ludzi PO i dziennikarzy pamiętamy, że miało „zaginąć” kilkaset dokumentów. Te zarzuty nie zostały nigdy potwierdzone. Dziś zatem – GW twierdzi, że chodzi o „co najmniej 150 "jednostek archiwalnych". Nie tylko protokoły przesłuchań, ale przede wszystkim nagrania audio i wideo. I pięć dyktafonów cyfrowych Olympus z pełnymi dyskami”. Ekspertem Gazety jest nie kto inny, a gen. Dukaczewski - wsławiony licznymi kłamstwami, forsowanymi przez media roku 2008. Obecnie Dukaczewski ujawnia, że z przesłuchania przed Komisją Weryfikacyjną w roku 2007 wywnioskował „że komisja szuka negatywnych informacji, które można przeciwko komuś wykorzystać”. Po tym odkrywczym - w kontekście ustawowych celów komisji wniosku, dowiadujemy się, że były szef WSI „kilka dni temu sugerował, że może chodzić o haki na trzech b. szefów MON, a dziś kandydatów na prezydenta: Bronisława Komorowskiego, Radosława Sikorskiego (obaj PO) i Jerzego Szmajdzińskiego (SLD)”. Dukaczewski uważa, że treść przesłuchań może ujawnić prawdziwe intencje przesłuchujących, czyli szukanie informacji przeciwko konkretnym osobom”. „Rewelacje” te natychmiast powtórzył „Dziennik”. Druga odsłona afery marszałkowej zdaje się dopiero rozwijać i choć dyspozycyjne media dbają o odwracanie uwagi od spraw istotnych, produkując coraz szczelniejsze „zasłony” - warto śledzić dalszy rozwój zdarzeń. Źródła: http://cogito.salon24.pl/77705,afera-marszalkowa-5 http://www.tvn24.pl/9344,1,kropka_nad_i.html http://www.dziennik.pl/polityka/article551239/Kaczynski_zbiera_haki_Niech_to_wyjasni.html http://wyborcza.pl/1,76842,7578997,Czy_wroca_haki_z_WSI.html http://www.dziennik.pl/polityka/article554446/Specjalnoscia_PiS_jest_polityka_hakowa.html http://wyborcza.pl/1,75248,7586276,Prezydencie__oddaj_aneks_do_raportu_o_WSI.html http://www.dziennik.pl/polityka/article556586/Kancelaria_Kaczynskiego_trzyma_haki_z_WSI_.html#reqRss http://cogito.salon24.pl/77707,afera-marszalkowa-7-kalendarium http://wyborcza.pl/1,75478,7595378,Co_kryja_lochy_Lecha.html Aleksander Ścios |
|
Zmieniony ( 15.03.2010. ) |