Polska nauka na krześle elektrycznym
Wpisał: dr Kamil Kulesza   
16.04.2016.

Polska nauka na krześle elektrycznym

 

[Moje doświadczenia są podobne. Warto, trzeba alarmować. Czy „establiszment” kiedyś zrozumie? MD]

Mail’em: Pisze Józef Wieczorek:

Polecam, najlepiej cały tekst. Podobnie piszę od lat, mam podobne poglądy, i podobne doświadczenia osobiste , łącznie z karami za prace bez zgody, czy bezpłatnie !

Niestety tego systemu broni środowisko solidarnościowe i nawet niepodległościowe , mimo  że to system podległości, system zniewolenia.

Moje setki tekstów o patologiach akademickich- ciemnej stronie środowiska akademickiego  dostępne łatwo w internecie , zgrupowane w kilkanaście już tomów  jakoś pomijane są milczeniem. Niewygodne, podobnie jak ich autor  - także dla autorytetów moralnych i intelektualnych, bez względu na orientację. Jak ktoś został wyklęty przez komunistów, trzeba to przyjąć do wiadomości i aprobować. (tak, tak)

 Beneficjenci  systemu preferują pilnowanie, aby prawda nigdy nie wyszła na światło dzienne,  a  każdy  kto odbiega od schematu by został wyeliminowany. Więc niby jak może się dokonać dobra zmiana ?

jw 

=====================

 http://serwisy.gazetaprawna.pl/edukacja/artykuly/936414,polska-nauka-nie-daje-rady.html

Polska nauka na krześle elektrycznym

Gazeta Prawna

Zamiast prawdziwych uczelni mamy feudalne księstwa, w których za pomocą kar i nagród walczy się z „aspołecznymi” i promuje swoich. O ciemnej stronie świata akademickiego opowiada matematyk dr Kamil Kulesza.

Według publicznie dostępnych danych profesorów zwyczajnych, czyli belwederskich, mamy kilkanaście tysięcy, podobną liczbę doktorów habilitowanych, osób z doktoratem jakieś 100 tys. Nie licząc studentów, przy nauce kręci się u nas pewnie ponad ćwierć miliona ludzi. Olbrzymi system, na który idą wielkie pieniądze, zależy jak liczyć, ale co najmniej 10 mld zł. Rocznie, i to nie licząc wydatków na szkolnictwo wyższe. Tyle tylko, że niewiele z tego wynika. Ten system jest zły i tylko degeneruje naszą kadrę naukową...

..gorzej niż w carskiej Rosji, gdzie Piotr I wprowadził tabelę rang i zasług. Tam każdy urzędnik marzył, żeby z registratora awansować na sekretarza, potem radcę tytularnego, rzeczywistego radcę tytularnego i tak dalej. Stopni było kilkanaście, ale za to zdaje się, że nie było przymusu, aby koniecznie je zdobywać. Celowo nie mówię „piąć się w górę”, gdyż jest wielce dyskusyjne, czy mimo spełniania kryteriów formalnych to jest w ogóle jakiś rozwój w sensie naukowym czy intelektualnym.

I właśnie na tym polega błąd wpisany w system: na selekcji negatywnej, promowaniu BMW – tj. biernych, miernych, ale wiernych...

...w krajach anglosaskich. Tam profesor jest po prostu kontraktem, królowa brytyjska ani prezydent USA nie rozdają tytułów.

Ale z jakiegoś powodu to placówki naukowe tych krajów znajdują się w czołówce światowych rankingów, a nie nasze.

 Owszem, i w Polsce jest możliwość zostania profesorem uczelnianym. Ale to nie jest połączone z tak dużym prestiżem. Wie pani, jak na takich naukowców u nas mówią? Profesor zadni..

..Trzeba się więc wspinać po drabince, ścigać, uczestniczyć w koteriach i klikach. Jest takie powiedzenie „przed tobą jeszcze wiele tajnych głosowań do przejścia”. A niekoniecznie liczą się osiągnięcia, tylko to, kogo znasz, z kim trzymasz, czy się nie naraziłeś etc.

Więc jeśli się jest doktorem, trzyma się gębę na kłódkę, bo przecież trzeba się habilitować. Potem marzy się profesura. Potem członkostwo w PAN. Zawsze należy grać w jednej orkiestrze z kolegami, bo inaczej jest wiele sposobów, aby zrobić komuś krzywdę – można z grantów utrudnić dostęp do pieniędzy, a jeśli dalej jest „aspołeczny”, to np. zacząć uwalać doktorantów.

I tak nigdy nie ma dobrego momentu na własne zdanie w ważnych sprawach...

...Pewien pan profesor ze znanej wrocławskiej uczelni miał przez lata licznych doktorantów i, jak wielu, trzymał ich na krótkiej smyczy. Pracowali na niego, eksploatował ich nieprzyzwoicie i taśma produkcyjna generująca publikacje dla pana profesora działała wydajnie, ale doktorów zbyt wielu nie promował...

..w takim układzie potrzebni są także tacy bardziej zaufani podwładni, żeby pilnowali reszty. Tacy nadzorcy, którzy mając nadzieję na habilitację, będą poganiali resztę niewolników. I działający w takim charakterze współpracownik pana profesora, doktor, nazwijmy go Rudzik, tak jak ten ptaszek, pewnego dnia podpadł swojemu promotorowi. Dlatego ten postanowił go ukarać. Pogadał z kolegami, żeby uwalili jego złożoną w innym miejscu pracę habilitacyjną. Wcześniej go o tym lojalnie uprzedzał, ale doktor nie słuchał.

Więc choć, jak potem mówili specjaliści, praca była na przyzwoitym poziomie, może nie na Nobla, ale absolutnie spełniająca wszystkie kryteria, to została uwalona. Tyle że Rudzik się zbiesił. Wiele lat znosił upokorzenia, ciężko pracował, a teraz został z niczym, a przecież chodziło o „życiową sprawę”. Postanowił się zemścić i poszedł do prokuratury..

...w naszej nauce właśnie o pieniądze głównie chodzi. Jest w kraju parę tzw. agencji wykonawczych, które dzielą pieniądze przeznaczone na badania. Znów, na papierze wszystko jest piękne i transparentne, szacowni eksperci, w zdecydowanej większości polscy uczeni, po zapoznaniu się z wnioskami, znów w tajnym głosowaniu, decydują, kto z jakim projektem zasługuje na to, żeby zasponsorować z publicznych pieniędzy jego badania.

Ale nasz Rudzik miał materiały, m.in. nagrania, z których wynikało, że kilku szacownych profesorów specjalnie wynajęło sobie w stolicy mieszkanie, w zaciszu którego spotykali się przed ważnymi głosowaniami i ustalali, kto pieniądze dostanie, a kto nie. W każdym razie to jedna z nielicznych historii, która skończyła się wyrokiem pozbawienia wolności dla profesora, choć z tego, co słyszałem, to nie za ustawianie grantów, a raczej nierzetelne wydatkowanie publicznych środków, które w ten sposób pozyskał.

Bo pozostałym uczestnikom tego procederu włos z głowy nie spadł, a sprawę szybko wyciszono. Zresztą pan profesor chyba też odsiadki na razie uniknął...

....jeszcze gorszą rzeczą jest reakcja środowiska na tę aferę.

Nie było potępienia, nikt nie zerwał z panem profesorem stosunków towarzyskich. Nikt mu nie dał po buzi, nie uznał, że ten człowiek stracił zdolność honorową, nie przestał podawać mu ręki.

Kiedy pytałem o niego starszych kolegów, odpowiadali, odwracając wzrok: „No cóż, pan profesor rzadko nas teraz odwiedza, a szkoda”. Zaś rada naukowa/wydziału, gdzie odbywała się ta cała szopka, przyciśnięta do muru przez władze zwierzchnie zrobiła wszystko, aby rozmyć odpowiedzialność. Obecnie to wygląda tak, że: „dr Rudzik w zasadzie jest sam sobie winien”, „habilitację nam zlecono”, „praca leżała nie do końca w kompetencji Rady”, „były przecież jednoznaczne recenzje negatywne, a reszta się na tym nie znała i głosowała w zgodzie z nimi”, „działaliśmy zgodnie z procedurami”, „w sumie to nic wielkiego się nie stało, przecież to tylko habilitacja” etc. Tak więc w tak ważnej sprawie okazuje się, że w zasadzie winny jest tylko sam zainteresowany, a stosowne ciało kolegialne nie widzi nawet potrzeby, aby w tak ewidentnej sprawie człowieka choćby przeprosić, o jakiejś propozycji zadośćuczynienia nie wspominając..

.. w życiu jest jak w filmie? Był taki – „Dwunastu gniewnych ludzi”. Tam jeden sprawiedliwy jest w stanie poruszyć sumienia pozostałych. Ale nie tu....

...dziwacy, którzy chcą pracować, traktowani są jak wrzody na pośladkach.

Żeby móc popracować dłużej, potrzebna jest specjalna zgoda odnośnych władz. Ale i tak różnie bywa, np. kolega z innego instytutu, kiedy zasiedział się w robocie, musiał uciekać przez płot, gdyż okazało się, że ochroniarze spuścili psy. Uszedł cało, bo jest sportowcem, bierze udział w biegu rzeźnika, więc sobie poradził..

[Ja w Siedlcach, w uczelni popularnie zwanej Podlaskia Akademiia Rolniczo – Chemiczna musiałem zasłaniać okna, bo po 20-tej cieć wyrzucał z pracy... Aha, a do Senatu uczelni mnie nie przyjęli, bo (dowidziałem się później)  - miałem więcej cytowań prac naukowych, niż wszyscy członkowie Senatu razem wzięci – więc „jakby to wyglądało”.. MD]

...Naszym sposobem jest eliminacja każdego, kto odbiega od schematu.... w Polsce mamy spetryfikowany system będący tylko nieco unowocześnioną odmianą feudalnego folwarku.

Zaś faktem jest, że ludzie czerpiący korzyści z tego stanu rzeczy wmawiają nam, że podobno mamy jakąś naukę, a tymczasem wydając co roku bardzo dużo pieniędzy, zafundowaliśmy sobie krzesło elektryczne, na którym niszczymy talenty i tracimy kolejne szanse.