Dusza Gancwajcha w ciele Michnika ?
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
16.04.2016.

Dusza Gancwajcha w ciele Michnika ?

 

Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3627

Felieton    tygodnik „Polska Niepodległa”    16 kwietnia 2016

Wiara w reinkarnację, czyli możliwość przejścia duszy człowieka po śmierci w ciało innego człowieka albo nawet zwierzęcia, jest nie tylko bardzo stara, ale również rozpowszechniona, zwłaszcza w modnych ostatnio w demi-mondzie religiach wschodnich. Wprawdzie wyznawcy reinkarnacji mieliby kłopot z przywołaniem świadków na jej potwierdzenie, co w związku z gwałtownym zaostrzeniem się w naszym nieszczęśliwym kraju atmosfery jurydycznej mogłoby zrodzić rozmaite problemy, ale ponieważ wiara w reinkarnację występuje również w judaszyzmie, to niebezpieczeństwo łatwo zażegnać przy pomocy oskarżenia sceptyków o antysemityzm, co wśród mikrocefali nadal wywołuje wielkie wrażenie.

Wprawdzie z przywołaniem świadków byłyby trudności, ale z drugiej strony za reinkarnacją też przemawiają poważne poszlaki, zwłaszcza gdy polega ona na przechodzeniu duszy człowieka w zwierzę i odwrotnie. Przy pomocy reinkarnacji można znakomicie wyjaśnić nie tylko fenomen, dlaczego wśród ludzi spotyka się tyle bydląt płci obojga, ale nawet bardzo postępowy pogląd, według którego zwierzęta są jak ludzie. Jeśli zwierzęta są jak ludzie, to a contrario – ludzie są jak zwierzęta – i przypuszczam, że każdy może na potwierdzenie tej hipotezy przytoczyć wiele przykładów.

Dodajmy wreszcie, że reinkarnacja jest rodzajem teorii, a od teorii nie można wymagać zbyt wiele. Wystarczy, by nie była wewnętrznie sprzeczna, no i żeby przy jej pomocy można było wyjaśnić zjawiska w inny sposób niemożliwe do wyjaśnienia. O ile jednak przy pomocy reinkarnacji można to i owo wyjaśnić, to jeśli chodzi o wewnętrzną spójność, pozostawia ona wiele do życzenia. Najsłabszym jej punktem jest okoliczność, że ludzie nie pamiętają niczego z poprzednich wcieleń, a jeśli przypomnieć, że poprzez rozmaite ciała wędruje dusza, a więc coś, co stanowi istotę osobniczej tożsamości, to ten brak pamięci wydaje się bardzo podejrzany. Dusza cierpiąca na zanik pamięci, to – powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – żadna dusza, tylko jakiś intelektualny Scheiss, rodzaj tandety, którą mogłyby wyprodukować jakieś umysłowe handełesy. Nie jest to zresztą jedyny przykład umysłowej tandety, ale nie o to w tej chwili chodzi, tylko o reinkarnację.

Wracając tedy a nos moutons, czyli do naszych baranów, warto zwrócić uwagę na przykłady, które już nie to, że wskazywałyby na możliwość reinkarnacji, ale wprost tę możliwość narzucają. Na przykład uważam, że znakomitym przykładem przemawiającym za reinkarnacją jest pani red. Janina Paradowska. Nie tylko pod względem zewnętrznym przypomina ona postać upiornej stalinówy Melanii Kierczyńskiej, ale również pod względem duchowym.

Żeby się o tym przekonać, wystarczy porównać wizerunek Melanii Kierczyńskiej sporządzony piórem Leopolda Tyrmanda w „Dzienniku 1954”: „Ta Kierczyńska, szara eminencja czerwonej literatury, na oko koszmarny zlepek wyschłych kości i brodawek, która w życiu wypełnionym walką o socjalizm i przy swej urodzie kutasa widziała chyba w atlasie anatomicznym, pouczyła nas, że zdrada małżeńska jest przeżytkiem kapitalizmu i zniknie w nowej erze.” Podobnie podejrzewam panią red. Monikę Olejnik, resortową „Stokrotkę”, że swoje ciało udostępniła duszy innej stalinówy, Wandy Odolskiej, która występowała w słynnej „Fali 49” wespół ze Stefanem Martyką. A w kogóż mógłby wcielić się dzisiaj Stefan Martyka – bo przecież w kogoś musiałby się wcielić, kiedy już został kropnięty przez nieznanych sprawców? Czy przypadkiem nie w pana redaktora Tomasza Lisa?

Ale to jeszcze nic w porównaniu z możliwością, jaka otwiera się po niedzielnej ustawce przeprowadzonej przez redakcję „Gazety Wyborczej” w kościele św. Anny w Warszawie. Wprawdzie redakcja „Gazety Wyborczej” energicznie zdementowała pogłoski, jakoby cały incydent sprowokowała, ale ja, kierując się zasadą księcia Gorczakowa, który z zasady nie wierzył nie zdementowanym informacjom prasowym, tylko się w tych podejrzeniach utwierdzam tym bardziej, że „GW”, jako spadkobierczyni komunistycznych tradycji dziennikarskich, w myśl spiżowych wskazań Włodzimierza Lenina, uprawia organizatorską funkcję prasy. Polega ona, jak wiadomo, m.in. na tym, że gazeta nie tyle relacjonuje wydarzenia, co właśnie je organizuje. Dodatkową poszlaką, która wskazywałaby na ustawkę, jest okoliczność, że awanturnicą okazała się pani Anna Zawadzka, ostentacyjna lesbijka i działaczka sodomickiej organizacji. Jestem przekonany, że pani Zawadzka nie pojawiła się w kościele gwoli zadośćuczynienia potrzebie pobożności, tylko wykonywała zadanie postawione... no właśnie – czy tylko przez pana red. Adama Michnika – bo przypuszczenie, że takie rzeczy dzieją się bez jego wiedzy i zgody byłoby niegrzeczne – czy też przez niemiecką telewizję, której ekipa, podobnie jak ekipa „GW” akurat w tym samym momencie, co i pani Anna Zawadzka – znaleźli się w kościele św. Anny.

Warto przypomnieć, że właśnie niemiecka telewizja zaliczyła panią Beatę Szydło do grona polityków „faszystowskich”. Któż takie rzeczy może lepiej wiedzieć od Niemców, którzy mogli to powysysać nie tylko z mlekiem swoich matek, ale i z mleczem ojców? Ale nie o to w tej chwili chodzi, tylko o to, że to już drugi przypadek kolaboracji „Gazety Wyborczej” z Niemcami, którzy dla potrzeb żydowskiej polityki historycznej bywają zamiennie nazywani „nazistami”.

Pierwszy – przypomnijmy – polegał na tym, że żydowska gazeta dla Polaków namawiała się z synem kata narodu polskiego Niklasem Frankiem, jakby tu wysadzić w powietrze polski rząd. Widać wyraźniej, że Żydzi nie mają żadnych hamulców moralnych, a ta sytuacja skłania mnie do podejrzeń, czy przypadkiem w ciele pana redaktora Adama Michnika nie zainstalowała się parszywa dusza Abrahama Gancwajcha, który w okresie niemieckiej okupacji Polski był bardzo aktywnym i niebezpiecznym, nie tylko dla Żydów, ale również dla Polaków, którzy Żydom pomagali, agentem Gestapo.

Wprawdzie nie jestem jakimś ekspertem od reinkarnacji, ale chyba z tego, powiedzmy - teologicznego punktu widzenia nie ma żadnych przeciwwskazań, by dusza Abrahama Gancwajcha zainstalowała się w ciele pana redaktora Adama Michnika? A jeśli mogła, to dlaczego nie miałaby się tam właśnie zainstalować? W takiej sytuacji wyjaśnienia wymagałaby jeszcze jedna sprawa; w jaki sposób – jeśli w ogóle – taki duchowy lokator oddziałuje na osobowość właściciela ciała, w którym się akurat zainstalował? Bo jeśli może się zainstalować, to chyba jakoś oddziałuje?