"Amoris laetitia". O prostytutce, która zamiast świętokradztwa wybrała łzy
Wpisał: Sandro Magister   
20.04.2016.

"Amoris lætitia". O prostytutce, która zamiast świętokradztwa wybrała łzy

 

"Amoris lætitia". La prostituta che scelse le lacrime invece del sacrilegio

 

 

Sandro Magister    http://magister.blogautore.espresso.repubblica.it/

19 kwiecień 2016     tłum. RAM

 

(...)

List z Argentyny

 

Szanowny Panie,

 

jestem dziennikarzem, mam 40 lat i od 3 lat jest również księdzem. Moimi przyjaciółmi są jezuita ojciec Horacio Bojorge i José Quarrancino, znakomity tłumacz pańskich artykułów i ceniony filozof.

 

Tekst, który Panu przesyłam jest wspomnieniem z okresu mojego pobytu w seminarium i znajdzie się w mojej książce zatytułowanej "Nudzić się ... i być świętymi".

 

Sądzę, że jest rzeczą właściwą rozpowszechnienie go w obecnych czasach zamętu odnoszącego się tak do małżeństwa i rodziny, jak i stanu łaski i grzechu.

 

Z błogosławieństwem,

ojciec Christian Viña

Cambaceres, Ensenada (Buenos Aires)

 

*****

 

O prostytutce, która zamiast świętokradztwa wybrała łzy

 

Podczas moich pierwszych lat w seminarium, tj. w latach 2004 – 2007, pomagałem w parafii Świętej Łucji w Gascón y Honduras – (dzielnica Palermo) w Buenos Aires i tam, w każdą niedzielę podczas Mszy o 11 widywałem prostytutkę pochodzącą z Dominikany. Przychodziła na Mszę zawsze –ani zła pogoda ani żadna inna niesprzyjająca okoliczność nie powodowały jej nieobecności.

 

Zatrzymywała się w jednej z ostatnich ławek, jak celnik z Ewangelii (Lc 18, 9-14) i uczestniczyła we Mszy świętej ze szczególną pobożnością. Pozostawała zawsze ze spuszczoną głową – tak, że jej zachowanie mogło wzbudzać u innych jedynie powściągliwość i dyskrecję. Była w kościele aż do końca Mszy. Ale kiedy nadchodził moment pożegnania się przy wejściu do kościoła, unikała jakiejkolwiek rozmowy z księżmi czy też diakonami.

            Wznosiła wokół siebie nieprzenikniony mur ciszy, tak, by nie być protagonistą podczas Mszy i by nie dawać jednocześnie plotkarzom okazji do dalszego jej obgadywania.

            Ubiór kobiety był zawsze pełen szacunku dla świętości miejsca. Nikt nigdy nie widział jej w nieodpowiednim stroju, czy też zachowującej się w sposób pozbawiony szacunku. Podczas Mszy charakteryzowała ją skromność i powściągliwość, jakie trudno jest zobaczyć u innych kobiet, nie mających nic wspólnego z jej "zajęciem".

            Pamiętam, że zdarzyło mi się przywitać się z nią i wymienić kilka zdań okolicznościowych. Powiedziano mi, że miała na imię Vanessa, choć wątpię, że było to jej prawdziwe imię.

            Wersji − co do tego jak doszło do jej moralnej ruiny − było kilka: mówiono, że okłamano ją obiecując dobrą pracę lub też, że mąż wyrzucił ją z domu.

 

Jest rzeczą zrozumiałą, że księża w parafii nie rozmawiali o niej. Dyskrecja i tajemnica spowiedzi uniemożliwiały wymianę informacji. Podczas Mszy o 11 pomagałem celebransowi  lub w przypadku gdy Msza już trwała siadałem w ostatniej ławce.

 

Kiedy nadchodził moment Komunii, kobieta stała z opuszczoną głową płacząc. Pewnego dnia zauważyłem łzy nawet na klęczniku. Nie mogła przyjąć Chrystusa pod postacią Hostii, ale obfity pokutny płacz  był obramowaniem jej drogi do nawrócenia.

 

Nigdy nie słyszałem by wypowiedziała jakiekolwiek zdanie sprzeciwiające się nauczaniu Chrystusa i doktrynie Kościoła na temat Eucharystii − jak to dziś czyni wielu nie posiadających wiary i nie chodzących na Mszę ale roszczących sobie ich rzekome "prawo do przystąpienia do Komunii".

 

Jak wynikało z jej zachowania, kobieta miała dobre przygotowanie religijne, dzięki czemu nie przychodziło jej na myśl ranienie serca Chrystusa. Również ona dokonała wyboru. I w jej sytuacji zadecydowała właściwie: wybrała łzy a nie świętokradztwo.

            Dziś mówi się, że "Kościół jest wielkim szpitalem polowym, w którym leczy się rany odniesione na wojnie". Jest to wyobrażenie bardzo wyraziste i bardzo prawdziwe.

 

Ale w tym momencie należy zauważyć, że w każdym szpitalu mogą być skutecznie leczeni jedynie ci, którzy są świadomi własnej choroby i nie walczą z lekarzami i lekarstwami. Jeżeli natomiast zamiast właściwego podejścia do problemu, schlebiają jedynie własnej krnąbrności i własnym kaprysom – gangrena jest nieunikniona i jej skutki będą fatalne.

 

Chrystus powiedział nam (Mt 21, 28-32), że nierządnice wejdą przed nami do Królestwa Niebieskiego. I że zatwardziałość serca prowadzi jedynie do trwania w grzechu.

            Litera i duch Prawa – nierozerwalnie ze sobą połączone – dają nam wolność. I przygotowują nas − jako wybranych przez Boga − "abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem, jako że podług Jego miłości przeznaczył On nas dla siebie" (Ef 1, 4-5).

            Wyłączne odwoływanie się do rzekomego ducha Prawa oznacza zabicie jego litery, a więc tym samym zniszczenie tego, co Bóg nakazuje i tym samym prowadzi do śmierci w grzechu.

            Historia prostytutki – której już więcej z różnych powodów nie widziałem − nauczyła mnie, że sól Chrystusa pali... ale jednocześnie leczy.

            I że najlepszym modelem duszpasterstwa jest bycie sługą – w pełnym wymiarze czasu – jedynego Pasterza i Jego Praw, jako że tylko to jest jedyną możliwą, wspaniałą i dającą życie drogą do zbawienia. 

Zmieniony ( 20.04.2016. )