Swedenborg, ryt "Wybranych Cohen", Cagliostro, Weisshaupt...
Wpisał: Józef Ujejski   
23.05.2016.

Swedenborg, ryt „Wybranych Cohen“, Cagliostro, Weisshaupt...

[pamięci Czesława Miłosza, ich wielbiciela – poświęcam MD]

 

Główne koryta mistyki gnostyckiej w drugiej połowie

XVIII wieku.

Część II.

Z książki: Józef Ujejski  KRÓL NOWEGO IZRAELA

Karta z dziejów mistyki Wieku Oświeconego.

http://ksiegarnia-armoryka.pl/Krol_Nowego_Izraela_Karta_z_dziejow_mistyki_wieku_oswieconego_Jozef_Ujejski.html

 Andrzej Sarwa

===============

[Umieszczam, bo teraz wraca fala takich samych czarowniczych, ale groźnych bredni. Książkę warto przeczytać w całości, przemyśleć. Odnośniki do literatury tu usuwam dla jasności, są w książce. M. Dakowski]

=============================

 

Tymczasem kierunki mistyczne z większą siłą i głębią poczę­ły się rozwijać od pewnego czasu w Anglji i we Francji. W Anglji, nie mówiąc już o okultyźmie uprawianym w szkockich stopniach wolnomularstwa, coraz większy wpływ wywierały na podatnych dzieła Swedenborga. Autor spisywał je (pod dyktandem Boga lub aniołów) w swojej ojczyźnie, ale publikował od 1745—1758 w Londynie, dokąd się z nimi udawał z reguły osobiście. Począw­szy od 1758 miejscem druku stał się Amsterdam, ale wycieczki do Londynu i tak nie ustawały i tam też w r. 1772 zaskoczyła pro­roka Nowej Jerozolimy śmierć. Liczba wyznawców rosła tak szybko, że w r. 1788 liczono ich w Anglji do 20000, z czego 7 000 przypadać miało na sam Manchester. Czy Swedenborg oddzia­ływał jedynie za pośrednictwem pism, czy też stworzył również jakiś system inicjacji - trudno dziś dociec. On sam stwierdza, że nie może innych ludzi wprowadzić w stan, w który jego wprowa­dził Bóg; „nie jest w jego (Swedenborga) mocy sprawić, aby inni rozmawiali z aniołami“. Świadkowie jego życia utrzymują też, że „otwierał się niechętnie i tylko niewielu ludziom, w których widział mądrość i dobrą wiarę“. Z drugiej strony jednak Martyniści po dziś dzień za właściwego twórcę swego systemu i stopni wtajemniczania uważają właśnie Swedenborga. Martynizm zaś tak zwany, rozkwitnąwszy we Francji z początkiem drugiej po­łowy 18 wieku, rozszedł się stamtąd szeroko po całej Europie. Nurty mistyki kierował on niewątpliwie w większą niż inne „sy­stemy“ głąb duchową. Dociekania podnosił u wielu do wysokiego poziomu teozoficznej spekulacji, życie (niektórych przynajmniej) do godności prawdziwego religijnego odrodzenia. Działo się to zaś n, b. znów głównie w obrębie lóż wolnomularskich. Wpraw­dzie Saint-Martin żadnego systemu dla nich nie stworzył “) i orga­nizacją żadnych grup wolnomularskich osobiście się nie zajmo­wał, wtajemniczając tylko indywidualnie, głównie zaś oddziału­jąc przez książki, ale też nazwa martynizmu nie wywodzi się by­najmniej' od niego, tylko od mistrza jego, żyda (podobno) portu­galskiego, Martineza de Pasqualy . On to właśnie, Martinez, miał być inicjowany przez samego Swedenborga w Londynie i od niego też miał otrzymać misję rozszerzania rytu „Wybranych Cohen“ we Francji. Celem najwyższym tego ustopniowania ini­cjacji była t. z. reintegracja człowieka do jego pierwotnej (przed- upadkowej) doskonałości i potęgi, wiodło zaś do tego sześć sto­pni t. zw. Cohen (illuminés), nie licząc czterech przygotowaw­czych (trzech zwykłych wolnomularskich z dodaniem czwartego „maître elu“). Najwyższe trzy stopnie Cohenów Różanego Krzy­ża były tylko dla takich, którzy już osiągnęli „tassistance réelle de l’invisible"2). Akcję we Francji (nasamprzód południowej) rozpoczął Martinez w r. 1854. Loże wybranych Cohen powstały w Bordeaux, Tuluzie, Marsylji, zanim jeszcze terenem akcji stał się Paryż, co nastąpiło dopiero w r. 1768. Najpłodniejszą jednak przyszłość zapowiadało „Martynezyzmowi“ opanowanie Ścisłej

Obserwy francuskiej, wśród której naj czynniej szym Cohenem stał się Jan Chrzciciel Willermoz, wielki mistrz loży Doskonałej Przy­jaźni (de la Parfaite Amitié) w Lyonie. Po (trwającej podobno dziesięć lat) inicjacji zupełnej u Martineza utworzył on naprzód w samym Lyonie kapitułę Wybranych Cohen, następnie począł gorliwie pracować nad wprowadzeniem systemu do całego zakonu strictae observantiae, w którym miał tytuł eques ab Eremo i urząd Cancellarius II provinciae (Auvergne). W 1778 r. zwołał do Lyo­nu naprzód konwent francuskich braci zakonu (t. zw. Convent des Gaules), na którym odrzeczono się fikcji przywracania zakonu Templarjuszów, nie naruszając jednak pozatem dotychczasowej organizacji. Nadbudowano tylko ponad nią nową t. z. Dobroczyn­nych Rycerzy Świętego Miasta Jeruzalem (Les Chevaliers Bien- faisans de la Cité Sainte Jerusalem) i pierwszą postanowiono traktować jako szkołę przygotowawczą dla drugiej. Tej zaś celem było już dochodzenie zapomocą magicznych operacyj do bezpo­średniego związku z duchami i siłami nadprzyrodzonemi według nauki Martineza. W kilka lat potem próbował Willermoz rozsze­rzyć akcję na całą strictam observantiam, pozyskawszy dla tego planu samego ks. Ferdynanda Brunświckiego. Magnus superior ordinis, gorący prawdy wolnomularskiej i mądrości nadziemskiej poszukiwacz, bajce Templarjuszowskiej wierzyć już dawno prze­stał, ale zato próbował praktyk alchemicznych u berlińskich Rosenkreuzerów, od pewnego zaś czasu ulegał mocno Karolowi Hes- skiemu, który w opanowanie sił przyrody przez związek ze świa­tem nadprzyrodzonym wierzył święcie.

Niedarmo przygarnął był do siebie w Gottorp jednego z najgłośniejzych i najzręczniejszych szarlatanów stulecia t. z. hrabiego de Saint-Germain, o którym Voltaire pisał kiedyś do króla pruskiego: „c'est un homme qui ne meurt point et qui sait tout“. Był zresztą książę Hesski w stosun­kach z t. zw. Szkołą Północną Martineza, mającą swój ośrodek w Kopenhadze, mógł zatem być wobec Ferdynanda Brunświckiego drugim ,,dobrym przewodnikiem“ Martynezyzmu obok Willermoza. Dosięgały go zaś równocześnie i wpływy mistyki piety stów śląskich, zgrupowanych dookoła hrabiego de Haugwitz, który wówczas (1778) przeszedłszy już i przez templarjuszowstwo (Eques a Monte Sancto) i przez system Zinnendorfa, założył osta­tecznie gminę Braci Krzyża, i dążąc do Ojca za pośrednictwem Syna, szukał prawdy i mocy nadprzyrodzonej w modlitwie. Ks. Brunświcki poznawszy się z nim z końcem 1778 r., wpisał się wraz z ks. Hesskim do jego gminy i zamierzając w parę lat pó­źniej zwołać konwent całego Zakonu Ścisłej Obserwy dla dokona­nia gruntownej rewizji jego podstaw i celów, gorąco pragnął, żeby Haugwitz wziął w nim udział i tchnął w rozpadającą się or­ganizację nowego ducha. Dopiero opór stanowczy śląskiego wi­zjonera, który po wielkich konwentach niczego dobrego się nie spodziewał, sprawił, że się ks. Ferdynand ostatecznie przechylił na stronę projektów Willermoza i kiedy wielki konwent wszyst­kich prowincyj zakonu przyszedł wreszcie w Wilhelmsbad (1782) do skutku, usilnie wraz z landgrafem Hesskim lyońską reformę po­pierał. Napotkali tam jednakże delegaci Martinezystów (Willermoz i Gaspar de Savaron) niespodziewaną kontrakcję Illuminatów bawarskich, którzy rozczarowania i rozkład moralny Tem­plariuszów usiłowali wyzyskać na korzyść swojej organizacji z niemniejszą energją niż francuscy Coheni. Rezultat ostateczny był ten, że poza zlikwidowaniem ostatecznem legendy Templar-

juszowskiej, co było jedynym postulatem wspólnym, konwent nic stanowczego ani obowiązującego nie postanowił, niczego też nie wyłączył. Do ustalenia kierunku i rytuału wyższych stopni wybrał komisję, która zgóry skazana była na ścieranie się w dalszym cią­gu tych samych sprzecznych tendencyj i niczego też nie zdziałała. A tymczasem organizacja Ścisłej Obserwy zamierała coraz szyb­ciej, tracąc siły żywotne bądź na rzecz Rosenkreuzerów i Marty- nistów (a raczej Martynezystów), bądź też na rzecz Illuminatów Weishaupta.

Próbę ustalenia jednolitego programu i kierunku dla całego wolnomularstwa „hermetyzującego“ podjęli znów w parę lat pó­źniej t. zw. Filaleci. Związek ten, zwący się także „Zakonem Bożym“ (Ordre divin) powstał około r. 1773 w łonie paryskiej loży Przyjaciół Zjednoczonych (Les amis reunis) przy czynnym podobno bardzo współudziale Swedenborgjanina i alchemika Per- netyego, który nas zajmie bliżej przy innej sposobności. Nie bra­kło jednak z pewnością w „pracach“ Filaletów i wpływów martynezyjskich, o czem świadczy już sam fakt, że w liczbie dwudzie­stu członków związku posiadających w r. 1781 najwyższy sto­pień wtajemniczenia, połączony z nazwą Phïlafethe ou Maître a tous grades nie braknie Willermoza. Warto też podkreślić, że nazwa stopnia szóstego (z dziewięciu) Philosophe inconnu służyła za stały pseudonim pisarski samemu Klaudjuszowi de Saint Martin. Owi tedy Filaleci zwołali w pierwszej połowie r. 1785 do Paryża konwent, w którym wzięli udział i Rosenkreuzerzy nie­mieccy i Coheni i inne jeszcze gatunki mistyków wolnomularskich z różnych krajów Europy — byli nawet dwaj delegaci Wielkiego Wschodu polskiego: szambelan królewski Karol Armand de Hey- king i pułkownik Jan de Thoux de la Salverte . Nie przyjechał już jednak mimo zaproszenia Ferdynand Brunświcki - Mesmer, którego nauka coraz większą w okultyzmie wolnomularskim za­czynała właśnie grać rolę, oraz Saint-Martin odmówili również. Wobec tego najwięcej spodziewano się po Cagliostrze, który so­bie jednak z całego konwentu poprostu zakpił. Obiecał odsłonić wszystkie tajemnice swojej wiedzy i mocy, ale za warunek posta­wił, że Filaleci spalą przedtem wszystkie swoje archiwa. Oczy­wiście była to cena mimo wszystko nie do przyjęcia i światło wielkiego Kopty pozostało pod korcem, a konwent skończył się znowu wyborem komisji, która miała się zająć przygotowaniem materjału dla następnego.

Zamiast jednak dalej śledzić bezowocne ,,prace“ Filaletów, lepiej dla charakterystyki ich samych nawet powiedzieć kilka słów o tym, który im taki zawód sprawił w r. 1785. Stało się to już prawie w przededniu wielkiego procesu o naszyjnik królowej, któ­ry karjerę genjalnego oszusta nachylił ku zmierzchowi. Droga jed­nak do więzienia w zamku św. Anioła wiodła mniemanego hr. de Cagliostro przez takie szczyty łatwowierności ludzkiej w pasmach ciągnących się od Londynu aż do Petersburga i od Neapolu do Miła wy, że dziś widok tej drogi przejmuje głębokiem zdumieniem. Hrabia de Saint Germain, który także umiał oczarowywać moż­nych tego świata, nie wyłączając pani Pompadour i Ludwika XV, imponował przynajmniej, choć podobno syn (i on także) żyda portugalskiego — wykwintnemi dworskiemi manierami i olśnie­wał kolosalną erudycją; ale Józef Balsamo zachowanie miał pra­wie gminne, do końca życia nie umiał porządnie mówić żadnym językiem (nawet włoszczyzna jego była jakimś dialektem przy­pominającym pono najbardziej dialekt włoskich żydów), wy­mowa zaś, którą wielbicieli swoich oszałamiał, operowała pląta­niną frazesów biblijnych i hermetycznych bez związku i sensu, a natchnienie czerpała (według zeznań żony) głównie z licznych butelek wina, przed samym występem wypróżnianych. Cuda, któ­re działał, porozumiewanie się z duchami za pośrednictwem t. zw. „gołębic“ (t. j. wyuczanych swej roli dziewcząt), operacje alche­miczne, nadprzyrodzone uleczania chorych i t. p. wszystkie w opi­sach, które znamy, wyglądają na robotę bardzo mało subtelną, obliczoną na naiwność zgoła dziecinną. A przecież był ten czło­wiek przez szereg lat na ustach wszystkich, dzienniki donosiły o każdej zmianie jego pobytu, w złoto opływał tak, jakby je na­prawdę sam alchemicznie wytwarzał, biusty jego z marmuru i bronzu zdobiły loże jego rytu i salony wielkich panów, a cześć niemal boską oddawali mu ludzie z najwyższego wówczas towa­rzystwa. Nawet najmniej łatwowierni nie bardzo wiedzieli, co ma­ją o tern myśleć, a i ci jeszcze, którzy wiedzieli, interesowali się jednak takim niesłychanym fenomenem — samym faktem możliwości takich sukcesów szarlataństwa — w wysokim stopniu. Wszakże doczekał Cagliostro takiego zaszczytu, że sama imperatorowa Katarzyna raczyła wydrwić Obmanszczyka i Obolszczennych w dwu komediach w 1785 r. napisanych i na niemiec­kie też tłumaczonych, ba! że wkrótce potem sam Goethe poszedł w jej ślady. Zanim zaś dramatem Der Gross-Cophta pamięć jego unieśmiertelnił, wprzód rodowód oszusta jak najstaranniej w sa­mem Palermo badał, do matki jego i siostry z osobistą wizytą się fatygował i sam też to wszystko w swojej Italienische Reise obszernie opowiedział. „Solche Menschen — pisał w jednym z li­stów — lassen Seiten der Menschheit sehen, die im gemeinen Ganzen unbermerkt bleiben  - i oto zapewne główna przyczyna interesowania się człowieka takiego jak on człowiekiem takim jak Cagliostro. Ażeby jednak, owe niedostrzegalne w zwykłych wa­runkach ,,strony ludzkości“ w takim stopniu ujawnić, jak to wła­śnie Balsamo uczynił, na to sam spryt i czelność wystarczyć by chyba nie mogły. Jedno i drugie umiało tylko znakomicie wyzy­skać urok, który padał na ludzi, od jakiejś siły, mającej źródła głębsze i naprawdę niesamowitej.

„Nie był absolutnie piękny, - Pisze o nim w swych pamiętnikach baronowa Oberkirch, ale nigdy bardziej godna uwagi fizjognomja nie narzuciła się mojej obserwacji. Miał nadewszystko spojrzenie głębi prawie że nad­przyrodzonej; wyrazu jego oczu nie umiałabym oddać; ogień i lód jednocześnie; przyciągał i zarazem odpychał“. Tu niewątpliwie w- tych magnetyzerskich zdolnościach kryje się tajemnica główna powodzenia nie tylko Cagliostry, ale i wszystkich jemu mniej lub bardziej podobnych; zwłaszcza zaś w epokach, w których jakieś szczególniejsze warunki sprawiają, że liczba nieodpornych na te­go rodzaju oddziaływanie przedziwnie wzrasta. W 18 wieku loże wolnomularskie już przez samą tajemniczość, którą się okrywa­ły i przez nastrój, który wytwarzały odbywające się tam ceremonje, musiały z pewnością podatność na „magnetyczne fluidy“ różnych „wielkich wtajemniczonych“ ogromnie potęgować. Nic też dziwnego, że i sława Cagliostry szerzyła się przedewszystkiem przez wolnomularstwo i że on sam, zetknąwszy się z niem w Londynie, od razu też zmiarkował, że jeżeli którędy najprędzej wypłynie na wielką wodę, to właśnie tędy. Już też tam zaraz, (w 1776 r.) odgadnąwszy z właściwą takim ludziom intuicją, najlepszą drogę, — obmyślił swój system egipski, który od Enocha i Eljasza wywiódłszy, sam od tysiące lat żyjącego Wielkiego Kopty, w głębi którejś z piramid w Egipcie miał otrzymać, a któ­ry wszelkie miał widoki pobicia innych, bo obiecywał podobnie jak niedawno Johnson, przedłużanie życia zupełnie dowolne. Żywy dowód nieczczości tej obietnicy pokazywał Balsamo najwyżej wtajemniczonym w samej osobie owego supérieur inconnu - Wielkiego Kopty, który oczywiście mógł się każdej chwili na każdem miejscu według woli pojawiać, a którym - jak to Goethe w sztuce swojej przedstawił - okazywał się ostatecznie ku zdu­mieniu świadków on sam -hrabia de Cagliostro w własnej po­staci. Kawał z nieśmiertelnością nie był zresztą już nowy. Czło­wiekiem żyjącym od niepamiętnych czasów, posiadaczem eliksiru życia i t. d. był już godny poprzednik Cagliostry hr. de Saint Germain. Rozczulające musiało być osobiste zetknięcie się tych dwu znakomitych szarlatanów, które około r. 1778 miało miejsce w Holsztynie,

I cały też system egipski był właściwie tylko kpiną, kompilacją różnych innych. Były w nim recepty na odrodzenie moralne i fizyczne, stanowiące w sumie ową reintegrację, o której mówił Martinez, przywrócenie człowiekowi stanu i mocy, które utracił wraz z rajskim upadkiem. Tylko traktowane to wszystko było w mniej mistyczny a za to bardziej kuglarski i przez to popular­niejszy o wiele sposób, mianowicie przy stosowaniu różnych hokus pokus, wymawianiu różnych kabalistycznych formułek w chaldejsko-asyryjskim rzekomo i arabskim języku, połykaniu wśród tego ziarnek „materji pierwszej“ i t.d. Dochodzenie zaś do celu uwa­runkowane zostało tak ciężkiemi próbami, że wierząc nawet w ich skuteczność, doświadczać jej na sobie nikt się nie kwapił. Do od­rodzenia fizycznego miała wieść czterdziestodniowa głodówka, połączona z różnemi nieprzyjemnemi zabiegami. Odrodzenie mo­ralne wymagało również 40-dniowych rekolekcyj odbywanych koniecznie na wysokiej górze i koniecznie w odpowiednio zbudo­wanym namiocie i jeszcze koniecznie w trzynastu wolnomularzy ze stopniem mistrza.

Nic więc dziwnego, że nawet nadzieja roz­mowy z aniołami (a la Swedenborg) i nadzieja mówienia o sobie Ego sum qui sum jak sam Jehowa, strachu przed takiemi proce­durami zwyciężać nie mogły. Ale oglądać własnemi oczyma człowieka, który to wszystko już osiągnął i któremu siedmiu aniołów siedmiu planetami zarządzających było na każde zawo­łanie, „pracować“ z takim w loży i otrzymywać od niego coraz wyższe stopnie wtajemniczenia kosztem ostatecznie tylko kiesze­ni *) - to przecież była atrakcja nie ladajaka.

Przyjmowano tedy Cagliostrę w lożach całej Europy z honorami ogromnemi, a choć go tu i owdzie jak w Warszawie np. zdemaskowano [1]), wystar­czyło ujechać paręset kilometrów dalej, żeby móc zabłysnąć na nowo przy użyciu sposobów, którym doświadczone potknięcia się przydawały tylko coraz wyższego wyrafinowania. Kiedy lożę- matkę swego systemu egipskiego zakładał Cagliostro w Lyonie, to miał już za sobą napędzenie z Petersburga i konieczność przy­krą ulotnienia się z Warszawy, a przecież mu i gmach osobny dla tej loży wystawiono i widać sam Willermoz głębokim mu­siał być dlań przejęty respektem, skoro — jak już wiemy — tyle sobie po nim obiecywali naiwni Filaleci.

W czasie procesu o na­szyjnik Marji Antoniny i trzymania Wielkiego Kopty w Bastylii, zaczęły się już i w druku pokazywać, i to w różnych językach, różne de- maskarady; po wygnaniu go z Francji niejaki p. de Morande uja­wnił w Courier de l’Europe całą niemal jego historję wraz z rzeczywistem nazwiskiem, a to wszystko jednak nie przeszkadzało potem Lavaterowi pracować z nim nad założeniem w Bazylei Nowej Jeruzalem, mistycznego związku, mającego na celu moral­ną i fizyczną regenerację człowieka i wiodącego do spirytyzmu przez sommahulizm i magnetyzm“ [2]).

Za kogoś znacznie większego niż był rzeczywiście miał zresztą Balsamo szczęście (w końcu jednak nieszczęście) ucho­dzić do końca swego życia. Tak się nieprawdopodobnem wyda­wało, żeby prosty (choćby nawet tak bardzo zręczny) szarlatan mógł dojść do takich rozmiarów sukcesu siłą własnego tylko sprytu i ludzkiej łatwowierności, że w miarę jak wątpliwości co do rzeczywistego charakteru jego cudów coraz powszechniej opa­dały, coraz częściej podnosiły się podejrzenia, że był on narzę­dziem mocy nie nadprzyrodzonych wprawdzie, niemniej jednak groźnych i doskonale zorganizowanych. Z jednej strony — zaraz już po procesie paryskim i ukazaniu się pierwszych demaskują­cych publikacyj — grot tych podejrzeń godził z wielu stron w jezuitów. Kojarzyło się to dobrze z tern wszystkiem, co już od kilku lat przypisywano niejednokrotnie Templarjuszom, Rosenkreuzerom i Martynistom. Mirabeau w 1786 nawet list otwarty w spra­wie Cagliostry i Lavatera opublikował, ostrzegając w nim ksią­żąt niemieckich przed jezuicką intrygą i rozciągając zresztą po­dejrzenie o nią na wszystkich tych „Rosenkreuzer, Kabbalisten, llluminaten, Alchemisten“, którzy „zewsząd znaleźli protekcję, poparcie i łaskę“. Kto wie też, czy nie to pismo Mirabeau właśnie wywołało niedokończoną powieść Schillera p. t. Der Geisterseher, która zaraz w następnym roku w piśmie Thalia poczęła wycho­dzić, a której tendencja jest zupełnie ta sama. Jedna z dwu po­staci, do których osoba i historja Cagliostry dostarczyły two­rzywa, wiedzie bohatera — jednego z książąt niemieckich - różnemi szatańskiemi drogami w objęcia katolicyzmu.

Z drugiej jednak strony wybuch rewolucji francuskiej dał pole widzenia sycylijskiego oszusta w świetle zgoła odmiennem. Przypomniano sobie list jego otwarty publikowany w Londynie po opuszczeniu Francji w r. 1786 - w którym to liście przepo­wiadał Francji przyjście księcia „qui mettra sa gloire a l’abolition des lettres de cachet, a la convocation des états généraux et sur­tout au rétablissement de la vraie religion“ i równocześnie oświad­czał, że on Cagliostro nie prędzej wróci do Francji, aż Bastylia stanie się „miejscem publicznej przechadzki“1). Przypomniano sobie powodzenie tego listu we Francji, połączono to znów z po­dejrzeniami i poszlakami kierującemi poszukiwania „prawdzi­wych“ sprawców rewolucji w stronę Illuminatów weishauptowskich i oto Balsamo wyszedł nagle w mniemaniu wielu na „Su­périeur inconnu“ tychże Illuminatów i na główną sprężynę wy­padków 1789 r. Nawet u nas w Polsce podobno biskup kamie­niecki, Adam Krasiński „utrzymywał, że Cagliostro był przyczy­ną rewolucji we Francji i że zakładając loże masońskie w War­szawie szczepił jakobinizm nad Wisłą“[3] [4]). On sam w czasie rzym­skiego procesu w 1790 r, skwapliwie oskarżał Templarjuszów strictae observantiae i Illuminatów o sprzysiężenie przeciw Burbonom i Rzymowi; zeznawał nawet, że widział w jakiejś jaskini pod Frankfurtem swoje nazwisko na czele dwunastu podpisów wielkich mistrzów Templarjuszy pod jakąś straszliwie rewolu­cyjną przysięgą i nie bardzo też zaprzeczał że litery L. P. D. na blankietach dyplomów jego egipskiej loży oznaczały Lilia pedibus destrae1), ale świadomego udziału swego w takiej akcji oczywiś­cie się wypierał. Była to dość przejrzysta gra, dla przypodobania się inkwizytorom przedsięwzięta i może być, że zamiana kary śmierci na dożywotnie więzienie, została tą grą kupiona. Natych­miast też po wyroku wyszło za staraniem jezuitów i zaraz na wszystkie niemal języki europejskie (polskiego nie wyłączając) przetłumaczone zostało dzieło p. t. Compendio délia vita e degli gesti di Giuseppe Balsamo che si e stratto del processo contro di lui formato in Roma tamo 1790 et que si puo serviré di scorta per conoscere t índole délia setta dei liberi muratori. ,,Ktoby uwie­rzył - pisał złośliwie Goethe - że Rzym kiedyś do oświecenia świata, do zupełnego zdemaskowania oszusta tak bardzo się przy­czyni, jak się to właśnie stało przez wydanie tego wyciągu z aktów procesu“[5] [6]).

Umarł Cagliostro w więzieniu w r. 1795. Poświęciliśmy tu­taj jego osobie tak dużo stosunkowo miejsca dlatego, że wszyst­kiego co można powiedzieć o przeciętnym poziomie skłonności mistycznych drugiej połowy „oświeconego“ wieku, stanowi on i jego historja doskonałą ilustrację; tego zaś, co się wyżej opo­wiedziało o rodzajach, kolejach i głównych bohaterach mistycz­nego i mistyfikującego wolnomularstwa, oraz o nurtujących je zagadnieniach i podejrzeniach stanowi znów jakgdyby rea­sumpcję.

Oczywiście wolnomularstwo całej mistyki 18 stulecia nie ogarniało. Uprawiały ją po swojemu różne sekty protestanckie (o rosyjskich ludowych już nie wspominając) w Niemczech, gdzie pietyzm Spenerowski rozwijał się teraz dopiero na większą skalę, gdzie „prawdziwe chrześcijaństwo“ Jana Arndta i teozofja Jakóba Boehmego teraz dopiero szerszego doczekały się uznania[7]), w Anglji i Ameryce, gdzie milenaryści różnych gatunków prze­powiadali Nową Jeruzalem — Królestwo Boże na ziemi i nawró­cenie Żydów[8]) — wreszcie Swedenborg i Saint-Martin nietylko wśród wolnomularzy i nietylko w swoich ojczyznach znajdowali zelantów, ale w całej Europie. Reakcja przeciwko racjonalizmowi, wprost nawet przeciwko rozumowi jako organowi poznania idzie za „postępami umysłu ludzkiego“ krok za krokiem; zaczyna ener­gicznie i propagatorsko występować już w pierwszej połowie wieku. Béate de Murait już w 1736 zatytułuje swój siódmy „list fanatyczny“: Que le raisonnement et le savoir ont causé la chute de l'homme, et qu'ils nous y entretiennent" — i będzie w nim bronił tezy źe „Le premier raisónnement eut le diable pour autem". W kilkadziesiąt lat później zawtóruje temu Szwajcarowi inny - Lavater, dodając przepowiednię, że „Bóg rozum ukarze przez rozum“. Jakkolwiek zaś przepowiednia ta mimowoli przywołuje na myśl łacińskie i polskie przysłowie, że kogo Bóg chce ukarać, temu rozum odbierze, to jednak na podstawie naszkicowanych tutaj charakterystycznych przejawów psychiki wieku oświecone­go wolno może pomyśleć, że się te dwa zdania raczej dopełniają, niż kłócą.

 



[1]
                )Cagliostro démasqué a Varsovie ou relation authentique de ses operations alchimiques 1786 i w tymże roku przekład niemiecki bez miejsca druku,

[2]
            ) Lavater utrzymywał bliskie stosunki z takimi również cudotwórcami jak wspomniany wyżej wywoływacz duchów Schröpfer lub eksjezuita Gassner, który w Bawarji demony wypędzał z opętanych, a zwolenników liczył sobie na miljon. Pisze o tem ¡Mirabeau w swojem Schreiben des Grafen Mirabeau an*** die Herrn von Cagliostro und Lavater betreffend, Berlin und Libau 1786, str, 44,

[3]
                )Traduction d’une lettre écrite par m. le comte de Cagliostro à M*“ (Lond­res, 20 juin 1786). Cytuję z egzemplarza bibl. Zamojskich w Warszawie. O liście z tą samą datą 20 czerwca 1786 r. wspomina Forestier (1. c, str. 698) i zaznacza, że za­wierał on „des vives attaques contre le ministre Breteuil, Vinstitution des lettres de cachet, et dépeignait avec le plus noires couleurs la vie des prisonniers à la Bastille"ale tytuł listu podaje jako Lettre ouverte au peuple Français.

[4]
                )Dr. Antoni J.: Tadeusz Leszczyc Grahianka (Opowiadania historyczne serja VI, Lwów 1®87, str. 245).

[5]
            >) To znaczy: lilje burbońskie. W gruncie rzeczy jednak litery L. D. P. sta­nowiły jeden z symbolów masońskich stopnia Kawalera Wschodu i oznaczały: Liberté de Pasage (Por. Le Forestier, 1. c. str. 660).

[6]
                ) „Wer hätte geglaubt, dass Rom einmal zur Aufklärung der Welt, zur völ. ligen Entlarvung eines Betrügers so viel beitragen sollte, als es durch die Heraus gäbe jenes Auszugs aus den Processakten geschehen ist" (Italienische Reise w Goe­thes Sämtliche Werke, Jubiläums-Ausgabe (t. 26, str. 302).

[7]
                )Również podstawowe pisma Rosenkreuzerskie pochodzą z XVII wieku i to z początku: Fama Fraternitatis R. C. oder Bruderschafi des hochloblichen Or- dens des R. C., Kassel 1614. Confession der Societat and Bruderschaft Ri c., tamże 1615 (Kriłisch gepriifter Text: Frankfurt 1827).

[8]
            )Zob. Grégoire: Histoire des sectes religieuses. Paris 1814, I, str. 180—207.

Zmieniony ( 23.05.2016. )