Punkt zwrotny. Papiestwo staje się organem kolegialnym - albo rezygnacja Benedykta jest nieważna. | |
Wpisał: mons. Gaenswein | |
26.05.2016. | |
Jesteśmy w punkcie zwrotnym. Papiestwo staje się organem kolegialnym - albo rezygnacja Benedykta jest nieważna.
Pełna wypowiedź mons. Gaensweina jest jeszcze bardziej „niebezpieczna” niż można to było przypuszczać – jesteśmy w punkcie zwrotnym. Papiestwo staje się organem kolegialnym albo rezygnacja Benedykta jest nieważna.
Il discorso integrale di mons. Gaenswein è ancora più esplosivo di quanto si immaginava: siamo a una vera svolta.O il papato diventa un organo collegiale o è invalida la rinuncia di Benedetto.
Antonio Socci 22 maj 2016 tłum. RAM (komentarz)
Pełna wypowiedź mons. Georga Gaensweina − opublikowana przez Acistampa − mająca miejsce w sobotę podczas prezentacji książki "Oltre la crisi della Chiesa. Il pontificato di Benedetto XVI" − (Lindau 2016, pp. 512) − "Ponad kryzysem Kościoła. Pontyfikat Benedykta XVI" − autor Roberto Regoli − jest jeszcze bardziej niebezpieczna niż można było to przypuszczać z zapowiedzi agencji.
Mamy przed sobą oświadczenie wręcz sensacyjne, prowadzące w praktyce do radykalnej mutacji papiestwa, które dziś miałoby stać się organem kolegialnym (choć jest to niemożliwe z punktu widzenia doktryny katolickiej).
Ewentualnie, wypowiedź ta może spowodować uznanie rezygnacji Benedykta XVI za nieważną. Innych hipotez osobiście nie widzę.
Poniżej przytaczam niektóre fragmenty konferencji mons. Gaensweina, który – co jest sprawą oczywistą – w opisanym kontekście reprezentuje kogoś znacznie ważniejszego niż samego siebie.
Antonio Socci ***
Tłumaczenie wypowiedzi Georga Gänsweina z www.acistampa – wersja obszerniejsza od opublikowanej na www.antoniosocci.com (na czerwono − fragmenty zaakcentowane przez Antoniego Socci)
Benedykt XVI – koniec starego, początek nowego – analiza Georga Gänsweina
Benedetto XVI, la fine del vecchio, l'inizio del nuovo, l'analisi di Georg Gänswein
Georg Gänswein − CITTÀ DEL VATICANO 21 maj 2016 tłum. RAM Kończąc jedną z ostatnich rozmów z Benedyktem XVI, jego biograf Peter Seewald z Monachium zapytał: "Czy Jego Świątobliwość jest końcem starego czy też początkiem nowego?". Odpowiedź Papieża była krótka i pewna: "Jednym i drugim". Magnetofon był już wyłączony; dlatego też ta ostatnia wymiana zdań nie znajduje się w żadnej z książek − wywiadów Petera Seewalda, nie ma jej nawet w sławnym tytule − "Światło świata". Można ją odnaleźć jedynie w wywiadzie − jakiego biograf udzielił dziennikowi "Corriere della Sera", opublikowanym krótko po deklaracji rezygnacji papieskiej – w którym Seewald przypomniał sobie te kluczowe słowa i które w pewnym sensie pojawiają sie jako maksyma w książce Roberta Regoli. W samej rzeczy, muszę przyznać, że być może nie jest wprost możliwe bardziej zwięzłe streszczenie pontyfikatu Benedykta XVI. A potwierdza to ten, kto przez długi czas miał przywilej przebywania w bliskości tegoż Papieża, klasycznego “homo historicus”, człowieka należącego par excellence do kultury zachodniej, który reprezentuje bogactwo tradycji katolickiej jak nikt inny; i który – jednocześnie – okazał się tak odważny, że otwarł bramę do nowego etapu, do takiego punktu zwrotnego w historii, jaki dla nikogo pięć lat temu nie był wyobrażalny. Od tamtego momentu żyjemy w niezaistniałej dotąd w dwutysięcznej historii Kościoła − epoce historycznej. Dziś, tak jak w czasach Piotra – Kościół jedyny, święty, katolicki i apostolski ma tylko jednego prawowitego Papieża. Jednakże od trzech lat mamy do czynienia z dwoma następcami Piotra − którzy nie rywalizują między sobą jakkolwiek obecność obydwu jest silnie zauważalna!
Moglibyśmy także dodać, że już wcześniej długi pontyfikat św. Jana
Ale czy nadszedł czas sporządzenia bilansu pontyfikatu Benedykta XVI? Ogólnie rzecz biorąc, w historii Kościoła − papieże jedynie ex post mogą być widziani i oceniani w sposób właściwy. Jako dowód na to, Regoli przytacza przypadek Grzegorza VII, wielkiego papieża reformatora w Średniowieczu, który umarł na wygnaniu w Salerno – jako nieudacznik w ocenie swoich współczesnych. Nie mniej jednak właśnie Grzegorz VII był tym, który − pośród wielu kontrowersji jego czasów − w sposób zdecydowany ukształtował na przyszłość obraz Kościoła. Tym bardziej odważny w swoim zamierzeniu wydaje się być dziś profesor Regoli, usiłujący już obecnie podsumować bilans pontyfikatu jeszcze żyjącego Benedykta XVI. Ilość materiału jaki przeanalizował Regoli jest imponująca. W samej rzeczy, Benedykt XVI jest w sposób nadzwyczajny obecny w Kościele również poprzez jego piśmiennictwo: opublikował trzy książki na temat Jezusa z Nazaretu i 16 tomów Nauczania − w trakcie swojego pontyfikatu, a teksty zredagowane przez niego jako profesora lub kardynała Ratzingera mogłyby wypełnić małą bibliotekę. Dlatego też książka profesora Regoli obfituje w przypisy pod tekstem, tak liczne jak wiele jest wspomnień, które we mnie budzi. Byłem przecież obecny kiedy Benedykt XVI, kończąc swą posługę oddał swój papieski pierścień Rybaka, jak to jest we zwyczaju po śmierci papieża, chociaż w tym przypadku papież był człowiekiem żyjącym. Byłem także obecny kiedy zadecydował o tym, że nie zrezygnuje ze swego imienia wybranego jako papież, co natomiast uczynił Celestyn V, kiedy dnia 13 grudnia 1294 roku – po kilku miesiącach jego posługi piotrowej – ponownie stał się Pietro dal Morrone. Dlatego więc, od 11 lutego 2013 posługa papieska nie jest tą samą jaką była wcześniej. Jest ona i pozostanie fundamentem Kościoła katolickiego; jednakże jest to fundament, który Benedykt XVI gruntownie przekształcił podczas swego wyjątkowego pontyfikatu (Ausnahmepontifikat). W odniesieniu do papieskiej posługi Benedykta, trzeźwy kardynał Sodano – reagując z prostotą i spontanicznością − zaraz po niespodziewanej papieskiej rezygnacji − głęboko wzruszony i prawie że zagubiony stwierdził iż ta wiadomość wśród zebranych kardynałów była "jak piorun z jasnego nieba". Był to poranek tego samego dnia, w którym wieczorem kilometrowy piorun z niewiarygodnym hukiemu uderzył w szczyt kopuły Bazyliki Świętego Piotra, znajdującej się nad grobem Księcia Apostołów. Niezwykle rzadko zdarzyło się wcześniej, aby kosmos w sposób bardziej dramatyczny towarzyszył punktowi zwrotnemu w historii ludzi. A rankiem tegoż 11 lutego dziekan Kolegium kardynalskiego Angelo Sodano zakończył swą odpowiedź na deklarację Benedykta XVI, wypowiadając pierwszą i również nawiązującą do kosmosu ocenę jego pontyfikatu: "Z pewnością gwiazdy na niebie będą błyszczeć zawsze, tak, jak będzie błyszczeć zawsze między nami gwiazda pontyfikatu Jego Świątobliwości". Równie znakomita i pouczająca jest dogłębna i dobrze udokumentowana – przez autora – prezentacja poszczególnych faz pontyfikatu. Nade wszystko zaś jego początku, tj. conclave w kwietniu 2005, w wyniku którego kardynał Joseph Ratzinger – w trakcie jednej z najkrótszych elekcji w historii Kościoła − został wybrany papieżem. Odbyła się wtedy dramatyczna walka między tzw. "Partią Soli Ziemi" (“Salt of Earth Party”) istniejącą wokół kardynałów López Trujíllo, Ruini, Herranz, Rouco Varela i Medina i "Grupą San Gallo" z kardynałami Danneels, Martini, Silvestrini o Murphy-O’Connor – określoną niedawno w sposób dowcipny przez kardynała Danneelsa z Brukseli jako "coś w rodzaju mafia−clubu". Elekcja była z pewnością również wynikiem starcia, do którego klucza − prawie że − dostarczył sam Ratzinger, kiedy to jako kardynał dziekan, w historycznej homilii z dnia 18 kwietnia 2005 w Bazylice Św. Piotra − "dyktaturze relatywizmu, niczego nie uznającej za definitywne i mającej jako ostateczną miarę jedynie własne 'ja' i jego zachcianki" – przeciwstawił inną miarę, a mianowicie "Syna Bożego i prawdziwego człowieka" jako "miarę prawdziwego humanizmu". Tą część inteligentnej analizy Regoliego czyta się dziś jak całkiem niedawny, zapierający dech kryminał; ale "dyktatura relatywizmu" − od dawna wypowiada się w sposób przytłaczający w wielu nowych środkach komunikacji, jakie w roku 2005 z trudem były wyobrażalne. Dlatego już imię jakie przybrał nowy papież zaraz po elekcji reprezentowało jego program. Joseph Ratzinger nie stał się Janem Pawłem III − jak być może wielu byłoby sobie życzyło − ale nawiązał do Benedykta XV – ignorowanego i nie mającego posłuchu, wielkiego papieża pokoju ze straszliwego okresu pierwszej wojny światowej – a także do św. Benedykta z Norcii, patriarchy monastycyzmu i patrona Europy. Mógłbym jako nadzwyczajny świadek potwierdzić, że w latach wcześniejszych, kardynał Ratzinger nigdy nie naciskał aby wspiąć się do najwyższej godności w Kościele. Natomiast już wtedy marzył intensywnie o warunkach, które pozwoliłyby mu na pisanie w spokoju kilku jego ostatnich książek. Wszyscy wiemy, że stało się inaczej. W czasie elekcji i później w Kaplicy Sykstyńskiej, byłem świadkiem, że wybór był dla niego "prawdziwym szokiem". Czuł "niepokój" i coś w rodzaju "zawrotu głowy", kiedy zorientował się, że "topór" conclave miał spaść na niego. W tym momencie bynajmniej nie ujawniam żadnego sekretu, ponieważ sam Benedykt XVI mówił o tym publicznie z okazji pierwszej swej audiencji udzielonej pielgrzymom niemieckim. Dlatego też nie jest zaskoczeniem, że to Benedykt XVI był pierwszym papieżem, jaki po swym wyborze poprosił wiernych o modlitwę za niego – fakt, o którym przypomina książka Regoliego. Regoli opowiada o kolejnych latach posługi Benedykta XVI w sposób fascynujący i wzruszający, przypominając mistrzostwo i pewność z jaką papież wypełniał swój mandat. Cechy, które ujawniły się od czasu kiedy Benedykt zaprosił na prywatną rozmowę swego dawnego i zaciekłego przeciwnika Hansa Künga, oraz Orianę Fallaci, agnostyczkę i ofensywną znaczącą osobistość pochodzenia żydowskiego z kręgów laickich mass−mediów włoskich, lub gdy wyznaczył na Prezydenta Papieskiej Akademii Nauk Społecznych pierwszego nie katolika – Wernera Arbera, szwajcarskiego ewangelika noblistę. Trzeba przyznać, że Regoli nie przemilcza oskarżeń o nikłą znajomość ludzi, jakie często były kierowane pod adresem genialnego Teologa w szatach Rybaka; niezwykle zdolny w precyzyjnej ocenie trudnych tekstów i książek, Ratzinger w roku 2010, ze szczerością wyznał Peterowi Seewaldowi, że sprawia mu niezwykłą trudność decydowanie w odniesieniu do poszczególnych osób, jakoże − jak się wyraził − "nikt nie jest w stanie czytać w sercu innej osoby". Ileż w tym prawdy! (…) Benedykt nie był "papieżem aktorem" a jeszcze mniej niewrażliwym "papieżem robotem" – również na Tronie Piotrowym pozostał człowiekiem; jakby to określił Conrad Ferdinand Meyer, nie był "wymyślną książką", ale "człowiekiem z jego sprzecznościami". I takiego mogłem go poznać i doceniać na codzień. I takim pozostał do dnia dzisiejszego. (…) (…) jest rzeczą słuszną, że powiem raz na zawsze z pełną jasnością iż Benedykt absolutnie nie zrezygnował z powodu nędznego i źle kierowanego pomocnika domowego, lub też ze względu na "rarytasy" pochodzące z jego pokojów, które nazywane "aferą Vatileaks" krążyły po Rzymie jako fałszywy pieniądz, ale zostały sprzedane na cały świat jako sztabki złota. Żaden zdrajca czy "kruk" lub jakikolwiek dziennikarz nie byłby w stanie popchnąc go do powzięcia takiej decyzji.Skandal, o którym mowa był za nikły aby spowodować tego rodzaju reakcję, dlatego też tym donioślejszy jest jego dobrze przemyślany krok o historycznym millenijnym znaczeniu − jakiego Benedykt dokonał. Przedstawienie tych wydarzeń przez autora książki zasługuje na uznanie, również dlatego, że nie rości on sobie pretensji do sondowania i wyjaśnienia w sposób całkowity tego ostatniego tajemniczego posunięcia. (…) (…)(Benedykt) mógł to zrobić, ponieważ już od dłuższego czasu rozważał dogłębnie − z filozoficznego punktu widzenia – możliwość zaistnienia papieży emerytów. I tak też uczynił (Epokowa dymisja Papieża teologa stanowiła krok do przodu zasadniczo dlatego iż 11 lutego 2013, mówiąc do zaskoczonych kardynałów po łacinie , wprowadził on do Kościoła Katolickiego zupełnie nową istytucję, a mianowicie "papieża emeryta", oświadczając, że jego siły przestały być wystarczające aby móc "wykonywać posługę piotrową w sposób odpowiedni". Kluczowym słowem w jego Deklaracji jest "munus petrinum", najczęściej tłumaczone jako "posługa piotrowa". Jednakże "munus " po łacinie ma wiele znaczeń: może wyrażać służbę, zadanie, przywództwo i dar, a nawet cud. Przed i po swej dymisji Benedykt rozumiał i rozumie swoje zadanie jako udział w tego rodzaju "posłudze piotrowej". Zrezygnował z tronu papieskiego, jednakże podejmując swą decyzję z dnia 11 lutego 2013, wcale nie porzucił tej posługi. Natomiast zintegrował wymiar indywidualny papiestwa z wymiarem kolegialnym i synodalnym, tym samym prawie że tworząc posługę zbiorową. Można to odczytać jako powtórne zaproszenie – zawarte w jego motcie jako biskupa Monachium i Fryzyngi i oczywiście zachowane jako biskupa Rzymu: “cooperatores veritatis”, co oznacza „współpracownicy prawdy”. Należy zauważyć, że użyta jest liczba mnoga a niepojedyncza – cytat pochodzi z Trzeciego Listu św. Jana, gdzie w wersecie 8 jest napisane: "Powinniśmy przyjąć te osoby aby stać się współpracownikami prawdy". Tak więc od czasu wyboru papieża Franciszka, tj. od 13 marca 2013 nie ma dwóch papieży, ale mamy do czynienia z poszerzoną posługą papieską, a mianowicie z członkiem aktywnym i z członkiem kontemplatywnym. Dlatego Benedykt nie zrezygnował ani ze swego imienia, ani z białej sutanny. I dlatego też właściwy sposób zwracania się dziś do niego jest "Wasza Świątobliwość". Również z tego powodu nie wycofał się do odizolowanego klasztoru, ale znajduje się w Watykanie. Tak, jakby uczynił jedynie krok w bok, aby zrobić plac dla swego następcy i dla nowego etapu w historii papiestwa, które dzięki swej decyzji wzbogacił "centralnością" swojej modlitwy i swojego współczucia usytuowanych w Ogrodach Watykańskich. Był to "krok najmniej oczekiwany w historii współczesnego katolicyzmu", pisze Regoli, jednakże jest to możliwość nad którą kardynał Ratzinger w sposób publiczny snuł refleksje już w 10 sierpnia 1978 roku w Monachium – z okazji smierci papieża Pawła VI. 35 lat później Benedykt nie porzucił urzędu Piotra – jakoże wskutek jego nieodwołalnej akceptacji w kwietniu 2005, porzucenie byłoby zupełnie niemożliwe. Natomiast jego nadzwyczajny akt odwagi pozwolił na odnowę posługi piotrowej (sprzeciwiając się również opiniom swoich mających jak najlepsze intencje i kompetentnych doradców). Ostatnim swym wysiłkiem Benedykt XVI umocnił urząd papiestwa (mam nadzieję). Czy tak będzie pokaże jedynie przyszłość. Jednakże w historii Kościoła pozostanie zapisane, że w roku 2013 sławny Teolog zasiadający na Tronie Piotrowym stał się pierwszym w historii “Papa emeritus”. Od tej daty jego rola – pozwalam sobie jeszcze raz to powtórzyć – jest całkowicie różna od roli np. świętego papieża Celestyna V, który po swej dymisji w roku 1294 chciał powrócić do życia pustelniczego, ale zamiast tego został więźniem swego następcy Bonifacego VIII (któremu zawdzięczamy ustanowienie jubileuszy w Kościele). Nigdy do tej pory nikt nie postąpił w sposób podobny do Benedykta XVI. Dlatego też nie jest rzeczą zaskakującą iż przez jednych jego gest jest widziany jako rewolucyjny, a przez innych jako w pełni zgodny z Ewangelią. Jeszcze inni interpretują tę rzeczywistość jako papiestwo zsekularyzowane jak nigdy dotąd i co z tym związane jako bardziej kolegialne i funkcjonalne lub też po prostu bardziej ludzkie i mniej sakralne. Są także tacy, którzy sądzą, że Benedykt swoim aktem, prawie że – używając terminologii teologicznej i historyczno− krytycznej − zdemityzował papiestwo. W swojej panoramie pontyfikatu Benedykta, Regoli ukazuje jego całość w sposób tak klarowny jak nikt dotąd. Najbardziej wzruszającym dla mnie fragmentem książki jest ten w którym przy pomocy długiego cytatu papieża, autor przypomina ostatnią audiencję generalną Benedykta XVI, z dnia 27 lutego 2013, kiedy papież na krótko przed swym odejściem w ten oto sposób podsumował swoj pontyfikat: "Był to odcinek drogi Kościoła, który miał swe momenty radości i światła, ale także chwile niełatwe; czułem się tak jak św. Piotr z Apostołami w barce na Jeziorze Galilejskim. Chrystus dał nam wiele dni pełnych słońca i łagodnego wiatru oraz obfitego połowu, ale towarzyszyły nam także momenty w których wody były wzburzone i wiatr przeciwny. Jak w całej historii Kościoła, Chrystus wydawał sie spać. Jednakże ja zawsze wiedziałem, że On w tej barce przebywa i że barka Kościoła nie jest moja , nie jest nasza ale jedynie Jego. I że Chrystus nie pozwoli aby zatonęła. To On ją prowadzi, oczywiście także przy pomocy ludzi, których z własnej woli wybrał. To jest moja pewność , której nic nie jest w stanie przesłonić". Muszę przyznać, że czytając ponownie te słowa, prawie że napływają mi łzy do oczu. Tym bardziej, że osobiście i z bliska widziałem jak bezwarunkowa była – tak w odniesieniu do siebie jak i do swej posługi − wierność Papieża Benedykta słowom św. Benedykta dla którego "nie ma niczego do przedkładania nad miłość Chrystusa" − " nihil amori Christi praeponere" (jak w regule przekazanej nam przez papieża Grzegorza Wielkiego). Byłem wtedy świadkiem tych słów, a do dziś pozostaję zafascynowany dokładnością tej ostatniej papieskiej analizy na Placu Świętego Piotra, która brzmiała niezwykle poetycznie ale nie była niczym innym jak przepowiednią. W rzeczywistości są to słowa, pod jakimi dziś również papież Franciszek mógłby bez wątpienia natychmiast się podpisać. To nie do papieży ale jedynie do samego Chrystusa Pana należy barka Piotra chłostana falami podczas burzy, kiedy to ciągle boimy się, że Chrystus śpi i nie interesują go nasze potrzeby. Kiedy wystarczy tylko jedno Jego słowo, aby huragan zamilkł. Kiedy w o wiele większym stopniu niż fale i wycie wiatru − w nieustanny paniczny strach wpycha nas nasze zwątpienie, nasza mała wiara i nasz brak cierpliwości. W ten oto sposób książka ta jeszcze raz – w sposób pocieszający – rzuca snop światła na całkowite opanowanie i pogodę Benedykta XVI u steru barki Piotra w dramatycznych latach 2005 – 2013. |
|
Zmieniony ( 26.05.2016. ) |