Alianci gwałciciele - Po Monte Cassino...
Wpisał: Marco Patricelli   
27.05.2016.

Alianci gwałcicielepo Monte Cassino...

http://www.historia.uwazamrze.pl/artykul/953583//1

 Marco Patricelli

Po bitwie pod Monte Cassino Marokańczycy we francuskich mundurach masowo gwałcili Włoszki. Ich ofiarą padło 20 tys. kobiet

 

Oczekiwano wyzwolicieli, napotkano oprawców. W maju 1944 roku słownik języka włoskiego wzbogacił się o dodatkowy neologizm: „marocchinata". Słowo to oznacza potworności i barbarzyństwa, które nie miały sobie równych. We Włoszech zbiorowe gwałty zainicjowały francuskie oddziały kolonialne, tak jak w III Rzeszy Armia Czerwona stosowała się do apeli Ilii Erenburga, wzywających do gwałtów i zemsty. Są to czyny, które zwykle określa się jako „bestialstwa", ale bestie – zwierzęta – nie gwałcą: robi to tylko człowiek.

Orgia okropności

W regionie Ciociary (część Lacjum znajdująca się na południowy wschód od Rzymu) wspomnienie tego, co wydarzyło się tu w maju 1944 roku, nigdy się nie zatarło. Przez dwa tygodnie ludność cywilna pozostawała na łasce i niełasce „diabłów", którzy – zszedłszy z afrykańskich gór Rif – zostali wcieleni do Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego generała Alphonsa Juina. Nic nie mogło stanąć na drodze tej dzikiej hordzie, nie przeszkadzał jej nawet wiek ofiar. Praktycznie żadnej kobiecie nie udało się uniknąć brutalnego traktowania i gwałtów – od nieletnich dziewczynek nie mających nawet 10 lat, do ponad 80-letnich staruszek. Również wielu mężczyzn padło ofiarą okrucieństwa marokańskich „goumiers", którzy nie mieli żadnych skrupułów. Gwałty, znęcanie się, morderstwa na każdym kroku. W końcu kradzieże i zniszczenia, które jako takie byłyby same śmieszną ceną w czasie wojny w porównaniu z tą, jaką zapłaciła ludność Lacjum.

Orgia okropności wywołała grozę i wstręt u samych dowódców alianckich, którzy ostatecznie skutecznie domagali się oddalenia północno-afrykańskich żołnierzy, nie tylko walecznych w boju, ale także okrutnych w stosunku do cywili. Chodzi o około 12 tys. żołnierzy wcielonych do sił zbrojnych Francji generała de Gaulle'a i przydzielonych w sposób nieregularny do kompanii („goums" to francuski termin oznaczający Araba) liczących po 70 ludzi, których cechowała więź plemienna i krewniacza, ale którzy – tak jak wszystkie oddziały kolonialne – byli dowodzeni przez oficerów i podoficerów francuskich. Zachowali swoje zwyczaje wojenne – nie znali litości dla wroga: w razie potrzeby obcinali uszy i jądra jako dowód na własną odwagę podczas walki i tego, czego dokonali. Rabowanie było uznawane za coś naturalnego, podobnie jak prawo do łupu, z którego korzystano powszechnie.

Ale to, co miało miejsce pod osłoną ostatniej, decydującej bitwy pod Monte Cassino, przekracza wszelkie wyobrażalne granice ludzkiej tolerancji. Przerwanie frontu, otwierające drogę na Rzym, było możliwe dzięki odważnej akcji przeprowadzonej przez „goumiers", którzy okrążyli niemieckie stanowiska obrony w górach Aurunci, wychodzące na dolinę rzeki Liri (prowincja Frosinone), uznawane dotąd za nie do pokonania od tej strony. Wymagano od nich niemożliwego, a oni uczynili to realnym. Jeśli na tym by się skończyło, to dziś opowiadalibyśmy zupełnie inną historię, historię żołnierskiej ofiarności, waleczności i chwały. Byłaby to opowieść o wspaniałych, dumnych żołnierzach.

Historia jest jednak zupełnie inna, pełna bólu, mrożąca krew w żyłach. Podczas gdy żołnierze generała Andersa zawieszali biało-czerwoną polską flagę na ruinach opactwa Monte Cassino, zbombardowanego przez aliantów i zaciekle bronionego przez niemieckich spadochroniarzy, Marokańczycy oddawali się serii okrucieństw.

Biada pokonanym

Bandy Afrykańczyków, znajdujące się pod rozkazami francuskiego generała Augusta Guillaume'a, przypuściły szturm na strefę wokół Monte Maio i Monte Petrella i rozgromiwszy niemieckie jednostki, zaczęły grasować po okolicznych miejscowościach. Nic i nikt nie mógł uratować się przed furią hordy prawie 7 tys. mieszkańców Maghrebu. Szczególnie dwie miejscowości, Ausonia i Esperia, noszą piętno wstrząsającego doświadczenia. Znakami rozpoznawczymi oprawców były turbany i tradycyjne szaty narzucone na mundury (zazwyczaj amerykańskie), wełniany płaszcz z kapturem zwanym „gandourah" lub „djellabah". Pozostawiono obie miejscowości wraz z ich ludnością do ich całkowitej dyspozycji, a prawo łupów miało okazać się okrutne.

Czy owo zezwolenie zostało wyrażone wprost, czy było jedynie cichym przyzwoleniem – nie jest to już tak istotne. Alberto Moravia opowiedział tę historię w powieści, na podstawie której w 1969 roku zrealizowano film „La ciociara" (Matka i córka) Vittoria De Siki z Sofią Loren w roli głównej. To, czego cywilna ludność była zmuszona doświadczyć w maju 1944 roku, nie było jednak wcale fikcją. Francuzi nigdy nie przyznają się do tego, że „goumiers" dostali wolną rękę i że Berberowie z gór Atlas zapisali się tak haniebnie na kartach historii. Gwałty tymczasem miały miejsce wszędzie, były dokonywane systematycznie, z powodu zwykłego kaprysu.

„Vae victis" (biada pokonanym) historia już nieraz poznała, ale tego, co wydarzyło się w tej części Lacjum, nigdy nie oglądano. Marokańczycy dali tego próbkę już na Sycylii, wywołując protesty i gwałtowne reakcje: ciała niektórych żołnierzy kolonialnych pozbawione były genitaliów. To czytelny znak ze strony Sycylijczyków. Ojcowie usiłujący ochronić swe córki, mężczyźni broniący honoru swych żon i sióstr byli zabijani na oczach krewnych. Wbijani na pal czy też gwałceni. Nie było litości. Krewni musieli bezsilnie przyglądać się temu, co się dzieje.

Ksiądz Alberto Terilli został przyprowadzony na plac, związany i wielokrotnie zmuszany do stosunków homoseksualnych. Umarł następnego dnia z powodu okropnego gwałtu, którego stał się ofiarą

„Goumiers" nie znali ani prawa, które nie jest ich, ani też granic, które nie zostały im postawione przez nikogo. Nie stanowił też dla nich żadnej przeszkody stary sposób, który niegdyś zwykle się sprawdzał i uniemożliwiał stosunek: dziewczęta i kobiety smarowały swoje intymne części ciała koncentratem pomidorowym, którego w żadnym domu nigdy nie brakowało, by symulować cykl menstruacyjny. Marokańczykom to nie robiło żadnej różnicy. 80-letnia mieszkanka Esperii podzieliła los swej 60-letniej córki i dziesiątek dziewcząt. Proboszcz Esperii, ks. Alberto Terilli, usiłował ukryć trzy kobiety w zakrystii, by uchronić je przed okrucieństwem żołdactwa. Nie uratował ani kobiet, ani siebie samego – został przyprowadzony na plac, związany i wielokrotnie zmuszany do stosunków homoseksualnych. Umarł następnego dnia z powodu okropnego gwałtu, którego stał się ofiarą.

Gehenna w kościołach

Nie ma dowodu na to, że Juin, byle tylko otrzymać od Marokańczyków skuteczne wsparcie podczas decydującego uderzenia na linię Gustawa, dał im naprawdę kompletną swobodę działania w kwestii łupów w czasie 50 godzin, który to czas niemiłosiernie się rozciągnął. O tej ulotce czy rozkazie dziennym sformułowanym po francusku i arabsku wszyscy mówili i mówią także dziś, żaden jednak jego egzemplarz się nie zachował. Nie wiadomo, czy rzeczywiście istniał i czy był rozpowszechniany w oddziałach, począwszy od 11 maja. Według niektórych byłby on tylko instrumentem pozwalającym całą odpowiedzialność zrzucić na francuskiego generała.

Według rozpowszechnionej wersji Juin tymi słowami zwrócił się do „goumiers": „Żołnierze! Tym razem, gdy wygracie tę walkę, obiecuję wam nie tylko wolność waszych ziem. Na tyłach wroga są kobiety i domy. Jest wino, jedno z najlepszych na świecie, jest złoto. Wszystko to będzie wasze, jeśli zwyciężycie. Musicie zabijać Niemców aż do ostatniego człowieka i za wszelką cenę przebić się. Wszystkiego, co wam obiecałem, dotrzymam. Przez pięćdziesiąt godzin będziecie absolutnymi panami wszystkiego, co napotkacie na swej drodze po drugiej stronie linii wroga. Nikt was nie będzie karał za to, co uczynicie. Nikt was nie będzie rozliczał z tego, co sobie weźmiecie".

I dokładnie to miało miejsce. Oficerowie myśleli o czymś innym i wcale nie dbali o to, w jaki sposób „goumiers" rekompensowali sobie wojenne trudy. Nikt nie interweniował. Mieszkańcy Maghrebu z Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego włoskie kobiety napotkane w Ciociarze traktowali jak prostytutki, „haggiala" lub „gahba". Jak przedmioty służące do sprawiania przyjemności, godne najwyższej pogardy, które można wykorzystywać na wszelkie możliwe sposoby – możliwość rozładowania ich seksualnych napięć w jakikolwiek sposób, w niczym niepohamowana przez Francuzów, była poza tym nagrodą za ich wysiłki wojenne. Zatem wszystko było dozwolone, legalne i stosowne. Krwawych gwałtów, w najlepszym wypadku, dokonywało po dwóch żołdaków naraz, w najgorszym scenariuszu były to grupy 10-osobowe i większe. Norman Lewis, angielski oficer, który brał udział w bitwie pod Monte Cassino, napisze w swej książce „Napoli '44" (Neapol, 1944 rok), że „wszystkie kobiety z Patrica, Pofi, Isoletta, Supino i Morolo zostały zgwałcone... W Lenola 21 maja zgwałcono pięćdziesiąt kobiet, a jako że nie wystarczyły one dla wszystkich, to samo robiono z dziećmi i starcami. Marokańczycy zazwyczaj napadali kobiety we dwóch – jeden odbywał normalny stosunek seksualny, podczas gdy drugi miał stosunek analny".

W owej końcówce pełnego brutalizmu i okropności maja gwałtów dokonywano nawet w kościołach. Scena sfilmowana przez De Sicę, pokazująca matkę i córkę gwałcone na dziedzińcu kościelnym w pobliżu przewróconej figury Maryi, nie jest, niestety, wymysłem kinematografii.

Milczenie z piętnem hańby

Ofiary gwałtów prawie zawsze zostawały zakażane chorobami przenoszonymi drogą płciową: syfilisem, rzeżączką i kiłą. Tylko penicylina dostarczona przez Amerykanów pozwoliła zażegnać rozprzestrzenianie się epidemii na jeszcze większą skalę, ponieważ mężowie byliby zakażeni w następnej kolejności. Zarejestrowano przypadki wbijania na pal i kastracji. Wobec tego wszystkiego drobnostką wydawało się niszczenie dobytku, systematyczne kradzieże, zabijanie bydła, nieustanne plądrowanie i dzikie grabieże.

Kobiety w te piekielne dni zapłaciły podwójną cenę, ponieważ spotkało je dodatkowo wykluczenie społeczne (tym częstsze, jeśli zaszły w ciążę). Niekiedy było to odtrącenie przez mężów i narzeczonych, niemożność znalezienia kogoś, kto mógłby je pocieszyć i zaoferować lepsze życie, tak jakby to ofiary musiały odpokutować za winy innych. Dla mentalności tamtej epoki było trudne do zaakceptowania, nawet w gronie rodzinnym, to, co się wydarzyło. Te kobiety zostały zhańbione i poszkodowane podwójnie. One – ofiary. Jedna z nich, nie będąc w stanie udźwignąć ciężaru hańby, popełniła samobójstwo. Wiele innych, żeby tylko nie być wytykanymi palcami, nigdy nie przyznało się do doznanego gwałtu nawet wtedy, gdy włoski rząd przyznał im minimalne świadczenie, zresztą ograniczone w czasie.

W stosunku do dzieci zrodzonych z tych gwałtów zapadła zasłona milczenia. Im mniej się o tym mówiło, tym lepiej dla wszystkich. Przynajmniej jedna na trzy kobiety, aby nie opowiadać wszystkiego, czego doświadczyła, wolała nosić w sobie sekret, który traktowała jako piętno hańby. Pod koniec wojny Francja przyznała symboliczne odszkodowanie, które wynosiło od 30 tys. do 150 tys. lirów dla każdej zgwałconej kobiety. Istniało ono tylko na papierze, ponieważ sumy te zostaną potrącone od kwot, które Włochy miały wypłacić tytułem odszkodowania wojennego. Liczba ofiar (oscyluje w granicach tysiąca –dziesiątek tysięcy) nigdy nie została ustalona i nigdy nie będzie możliwa do ustalenia z powodów łatwych do wytłumaczenia, jeśli zaś nie, to przynajmniej łatwych do zrozumienia. Burmistrz Esperii, Giovanni Moretti, 12 listopada 1946 roku podczas zebrania burmistrzów regionu Ciociary wyjawił, że przynajmniej 700 kobiet zostało zgwałconych w populacji trzy razy większej.

Już raport karabinierów z 25 czerwca 1944 roku przekazany prezesowi Rady Ministrów informował, że w gminach Giuliano di Roma, Patrica, Ceccano, Supino, Morolo i Sgurgola od 2 do 5 czerwca 1944 roku (data wkroczenia aliantów do Rzymu) odnotowano 418 gwałtów seksualnych (w tym trzy na mężczyznach), 29 zabójstw, 517 kradzieży: wszystko przypisano marokańskim żołnierzom, którzy „wyładowywali swą wściekłość na tej ludności, terroryzując ją. Rozliczne kobiety, dziewczęta i małe dziewczynki [...] były gwałcone, często wielokrotnie, przez żołnierzy dających upust swemu niepohamowanemu popędowi seksualnemu i sadystycznym skłonnościom, którzy często zmuszali siłą rodziców i mężów kobiet do asystowania tej masakrze. Żołnierze marokańscy dopuszczali się również licznych grabieży, okradając mieszkańców z całego ich dobytku i z bydła. Wiele domostw było plądrowanych, często dewastowanych i podpalanych".

Miejscowość męczenników

13 września 1944 roku urzędnicy Ministerstwa Zdrowia napisali do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, że około 3,1 tys. kobiet zostało zgwałconych między prowincją Frosinone a prowincją Latina (jak została nazwana Littoria). Umowna liczba 20 tys. zgwałconych kobiet jest cyfrą, która jest najbliższa prawdy. W 1952 roku posłanka Włoskiej Partii Komunistycznej, Maria Maddalena Rossi, będzie mówiła w parlamencie o 60 tys. aktów gwałtu w samej prowincji Frosinone. W 2011 roku w Castro dei Volsci podczas kongresu zatytułowanego „Bohaterowie i ofiary 1944 roku: zatarta pamięć" prezes Narodowego Stowarzyszenia Ofiar Marokańskich Gwałtów Emiliano Ciotti powie: „Z licznej dokumentacji zebranej do dnia dzisiejszego możemy stwierdzić, że było przynajmniej 20 000 potwierdzonych przypadków gwałtu. Jakkolwiek liczba ta nie oddaje całkowitej prawdy". Z powodu braku danych.

Tę samą cenę co kobiety z regionu Ciociary zapłacą jeszcze kobiety z Lacjum i z Toskanii aż do chwili, gdy w październiku 1944 roku alianci wymuszą przeniesienie Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego do Prowansji, by uwolnić się od „goumiers".

Pewien adwokat z Ciociary urodzony w 1947 roku, który zawsze walczył o prawa ofiar marokańskich gwałtów, o to, by zostały one uznane za cywilne ofiary wojny, przyznał ostatnio, że jedną z tych kobiet była jego matka. „Starałem się ukryć jej tożsamość, ponieważ jest już stara oraz chora i także by uniknąć spekulacji i fałszywych interpretacji. Rankiem 26 maja czternastu Marokańczyków zgwałciło ją i sześć innych kobiet, które modliły się w kościele pod wezwaniem Madonny delle Macchie. Było to tuż przed południem. W dniu 25 maja widziano, jak niemieckie oddziały w rozsypce wycofywały się na północ. Moja matka i jej przyjaciółki zeszły z Pastena, ich małej miejscowości, docierając do kościoła, by się pomodlić; nagle pojawiło się 14 Marokańczyków, ubranych jedynie w białe prześcieradła, i rozpoczęło wobec tych nieszczęsnych dokonywać brutalnych, obsesyjnych, wielokrotnych gwałtów, aż do wieczora. Moja matka została też zraniona nożem i w kolejnych dniach czuła się bardzo źle. Leczono ją wodą z solą, ponieważ nie było wówczas innego dostępnego lekarstwa. Po wojnie Pasterna była miejscowością męczenników, jednak godność i konieczność reakcji przeważyła. Prawie wszystkie ofiary gwałtów wyszły za mąż. Moja matka poznała inżyniera budowlanego ze Sperlonga i wyszła za niego. Był on niezwykłym człowiekiem, który, tak jak pozostali, którzy ożenili się z ofiarami Marokańczyków, nigdy nie wracał do tematu".

Krótka pamięć Francji

Wydarzenia rozgrywające się w Ciociarze pojawią się w filmie „Indigenes" (Dni chwały) prezentowanym w 2006 roku na Festiwalu Filmowym w Cannes przez francuskiego reżysera mającego algierskie korzenie, Rachida Bouchareba. Mówi on o trzech Algierczykach i jednym Marokańczyku wcielonych przez Francuzów do armii i wysłanych na front. Przedstawieni są jako ofiary kolonializmu i historii, ale w tle i na pierwszym planie pojawiają się niegodziwości z Ciociary. W wywiadzie opublikowanym przez dziennik „Il Mattino di Napoli" z 10 września 1993 roku pisarz Tahar Ben Jelloun koncentrował się na położeniu „goumiers": „Byli to przede wszystkim ludzie gór: pasterze, drobni rolnicy, biedna ludność. Francuzi schwytali ich, stosując przemoc, wsadzili ich na ciężarówki i wywieźli tysiące kilometrów od domów...".

Generał Juin nie poświęci w swych wspomnieniach ani jednej linijki współczuciu dla cywilnych ofiar „marocchinat". To byli jego żołnierze i nawet, jeśli sam nie dał przyzwolenia na to, co się wydarzyło, to pewne jest, że nie wydał żadnego rozkazu, by „gwałtom w Ciociarze" zapobiec. Pozostaje jego moralna odpowiedzialność, podobnie jak generała Guillaume'a. Francja nie chce jednak o tym nawet słyszeć.

tłum. Anna Jadwiga Kosiarska

Autor jest profesorem historii najnowszej na uniwersytecie Gabriele D’Annunzio w Chieti, redaktorem abruzyjskiego wydania dziennika „Il Tempo". Napisał kilka książek poświęconych historii Polski, m.in. „Ochotnika", „Papierowe lance. Jak Polska wciągnęła Europę do wojny" i „Umierać za Gdańsk" (polskie wydanie w przygotowaniu).

================================

Marco Patricelli - niedawno ukazała się jego książka o rtm. Pileckim:

https://fr.wikipedia.org/wiki/Marco_Patricelli

http://www.wydawnictwoliterackie.pl/ksiazka/2227/Ochotnik-O-rotmistrzu-Witoldzie-Pileckim---Marco-Patricelli

Zmieniony ( 27.05.2016. )