Gewałt w obronie żerowiska | |
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz | |
28.05.2016. | |
Gewałt w obronie żerowiska
Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3656
Felieton • tygodnik „Polska Niepodległa” • 28 maja 2016
No proszę, cóż za przypadek, cóż za zbieg okoliczności! Ledwo tylko pan redaktor Adam Michnik, „Żyd Roku 1990” wyjechał na stypendium do USA, zaraz były prezydent Wiluś Clinton, ten sam, co to wiercił cygarem w pochwie Moniki Lewińskiej, a potem wprawdzie palił, ale się nie zaciągał, wystawił naszemu nieszczęśliwemu krajowi bardzo krytyczną recenzję – że mianowicie Polska i Węgry wolą „przywództwo w stylu Putinowskim” niż demokrację. Nietrudno domyślić się, kto mu to podpowiedział; wszak w żydowskiej gazecie dla Polaków pod redakcją pana redaktora Michnika taka diagnoza została zatwierdzona przez redakcyjny Judenrat już dawno. W końcu któż może u nas wiedzieć o Putinie więcej, niż właśnie pan redaktor Michnik, którego na poprzednim etapie zimny ruski czekista karmił i poił w Klubie Wałdajskim? Już nie pamiętam, czy i Putin został wtedy „człowiekiem honoru”, czy też ten tytuł pan redaktor zarezerwował jednak dla generała Czesława Kiszczaka, pewnie z wdzięczności, że wykreował go na człowieka. Ale jak tam było, tak tam było. Teraz oczywiście etap jest inny, teraz, to znaczy – po zresetowaniu przez prezydenta Obamę w 2013 roku poprzedniego resetu w stosunkach amerykańsko-rosyjskich z 17 września 2009 roku cała Europa Środkowa ponownie przeszła pod amerykańską kuratelę, po której nie tylko Żydzi, ale i stare kiejkuty wiele sobie obiecują, Putin stał się najczarniejszym charakterem. Nie takim oczywiście, jak Adolf Hitler, bo Adolfa Hitlera Żydzi lansują – podobnie jak holokaust – za zjawisko bez precedensu w historii ludzkości, za rodzaj „miary wszechrzeczy” dla całego świata, któremu ten żydowski punkt widzenia jest cierpliwie, metodycznie i nieustępliwie suflowany. „A kiedy z wolna, po troszeczku, w tej dialektyce się wyćwiczą, to moja staną się zdobyczą” - mówiła Caryca Leonida do marszałka Greczki, a Żydzi najwyraźniej wzięli to sobie do serca, bo wiadomo, że świat i ludzkość traktują jako swoje żerowisko. Wróćmy jednak do Putina, z którego Żydostwo próbuje dzisiaj uczynić drzewo wiadomości dobrego i złego. Nietrudno się domyślić, dlaczego. Putin, początkowo kreowany na wezyra przez żydowskich grandziarzy w rodzaju Bieriezowskiego, Gusińskiego, czy Chodorkowskiego, którzy za Jelcyna całą Rosję roznosili dla Jerzego Sorosa na ryjach, wszystkich ich przechytrzył i nie tylko rozebrał do naga, ale nawet – jak Chodorkowskiego, któremu pycha przesłoniła poczucie rzeczywistości – nawet wsadził do łagru, więc nic dziwnego, że Żydzi, po utracie takich alimentów, go tak znienawidzili. W dodatku Putin – podobnie jak kiedyś każdy polski szlachcic – ma własnych Żydów, wobec których postępuje zgodnie ze wskazówką pewnego niemieckiego księcia jeszcze z czasów średniowiecznych: Żydzi – powiadał ów książę – są jak gąbka – jak już dobrze nasiąkną, to my ich wyciskamy. Teraz oczywiście jest jeszcze czas nasiąkania, ale nawet to, co najlepsze, kiedyś przecież się kończy, no a wtedy nieuchronnie musi nadejść etap wyciskania. To, że Żydzi mają wiele powodów, by nie lubić Putina, to jedna sprawa, ale czy przypadkiem ich zacietrzewienie nie sprawiło, że biednego byłego saksofonistę z Arkansas najzwyczajniej w świecie wprowadzili w błąd? Wprawdzie Aleksander Kwaśniewski twierdzi, że Clinton „zna Polskę”, ale przecież tylko idiota może wierzyć Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, który, nawiasem mówiąc, o Polsce też pewnie tyle wie, ile jej ukradł. Jeśli Wiluś Clinton „zna Polskę” to raczej z opowiadań rozmaitych stypendystów i pieczeniarzy w rodzaju (Zd) Radka Sikorskiego, co to podobny jest do przedwojennego malarza Leonharda, który ożenił się z córką bankiera Goldfredera. Franciszek Fiszer powiedział o nim tak: Leonardo da Vinci namalował Wieczerzę Pańską, a Leonhard zjada. Czy Węgry się „putinizują”? To już prędzej, bo Wiktor Orban postawił sobie za cel wydobycie swego państwa z pułapki zadłużenia, by odzyskać swobodę ruchów, a w przyszłości doprowadzić – kto wie – może nawet do odtworzenia „korony świętego Stefana”? Coś może być na rzeczy, bo czyż w przeciwnym razie ta wzmianka znalazłaby się w preambule nowej węgierskiej konstytucji? Orban rzeczywiście nie uląkł się hałasów rozmaitych najmitów finansowych grandziarzy i wprawdzie ujada na niego Fundusz Walutowy, ujada Unia Europejska, ujadają Żydzi – ale nie Węgrzy, którzy już dwukrotnie udzielili mu wyborczego poparcia z większością konstytucyjną. Jak dotąd nikt nie udowodnił Orbanowi fałszowania wyborów, a o ile wiem, taki zarzut nawet się nie pojawił, więc poparcie jest chyba autentyczne. A cóż może być wyznacznikiem demokracji, jeśli nie poparcie wyborców? Demokracja to kult Liczby; im większa Liczba, tym słuszniejsza Racja. W Ameryce nie zawsze to rozumieją. Kiedy po raz pierwszy przeczytałem wydaną w „drugim obiegu” w latach 80-tych książkę Michaela Novaka „Duch demokratycznego kapitalizmu” uderzyło mnie zawarte tam stwierdzenie, ze kapitalizm może rozwijać się tylko w warunkach demokracji. Przecież można przytoczyć mnóstwo historycznych przykładów odwrotnych, o których autor nie mógł przecież nie wiedzieć. Dlatego, kiedy Michael Novak przyjechał do Polski i miałem sposobność, by z nim porozmawiać, natychmiast go o to spytałem. Z jego odpowiedzi wynikało wyraźnie, że utożsamia demokrację z zespołem instytucji służących wolności, np. respektowanie własności prywatnej, wolność słowa i niezależne sądownictwo. Ale te instytucje mogą równie dobrze istnieć bez politycznej demokracji i na przykład Rosja po reformach cesarza Aleksandra II wprawdzie nie była państwem demokratycznym, ale była państwem praworządnym – oczywiście dopóki wszystkiego nie zniszczyła żydokomuna, pod pozorem rewolucji wprowadzając tyranię, jakiej świat nie widział, a ściślej – jaką widział na starożytnym Wschodzie. A skoro już jesteśmy przy starożytnym Wschodzie, to warto zwrócić uwagę, że chociaż co i rusz pojawiają się rozmaite koncepcje ekonomiczne, to w gospodarce nadal liczy się to, co liczyło się w czasach Hammurabiego, to znaczy – ilu kto ma niewolników. Różnica jest taka, że wtedy niewolnictwo nie było niczym kamuflowane, podczas gdy teraz niewolnikom wmawia się, że są suwerenami i wielu nawet w to wierzy – ale cóż z tego, skoro wybrani przez nich ciemiężyciele wpychają ich coraz głębiej w niewolniczą zależność od lichwiarskiej międzynarodówki? Ciekawe, czy ten cały gewałt wokół „putinizacji” nie jest przypadkiem próbą obrony żerowiska, w jakie lichwiarska międzynarodówka przekształca współczesny świat? |