Zaklinanie duchów, les Illuminés Teosophes, okultyzm, loże gnostyckie. [ale pocz. XIX wieku] Z książki: Józef Ujejski KRÓL NOWEGO IZRAELA Karta z dziejów mistyki Wieku Oświeconego. http://ksiegarnia-armoryka.pl/Krol_Nowego_Izraela_Karta_z_dziejow_mistyki_wieku_oswieconego_Jozef_Ujejski.html Andrzej Sarwa =============== [Umieszczam, bo teraz [XXI wiek] wraca fala takich samych czarowniczych, ale groźnych bredni. Książkę warto przeczytać w całości, przemyśleć. Odnośniki do literatury tu usuwam dla jasności, są w książce. Teraz doszedł Harry Potter- podobny poziom. M. Dakowski] ============================= Warszawska i berlińska inicjacja Tadeusza Grabianki. Moment, w którym możny szlachcic podolski, starosta liwski, Tadeusz Grabianka (ur. w 1740 r.) rzucił się w otchłań mistyki swego czasu, przedstawia pierwszy jego biograf, Michał Longinów, jak następuje: „Pewnego razu przyjechał Grabianka do Warszawy za interesami i spotkał się tam z jednym dawnym znajomym, który znanym był niegdyś ze swego rozpustnego życia. Ku zdziwieniu swojemu spostrzegł, że ów znajomek zupełnie się ze swych wad poprawił. Począł go tedy wypytywać, w jaki sposób zdołał w sobie złe skłonności stłumić? Na to przyjaciel, który szczerze, czy obłudnie zmienił sposób życia, wyjawił mu, że poprawę swą zawdzięcza temu, że miał szczęście być wtajemniczonym (poswiaszczennym) w tajemne nauki (Sciences ocultes). Grabianka był mocno uderzony takim odkryciem i widocznie znajomy ów począł wywierać na niego większy wpływ, przyczem zaznajomił go z różnymi adeptami tajnej nauki. Stosunki te tak podziałały na Grabiankę, że on - obcy dotychczas wszelkim religijnym pojęciom i duchowym sprawom - teraz całkowicie się oddał tym nowym dla siebie objawieniom i postanowił poświęcić się nauce tej wyższej mądrości, której poznanie obiecywali mu nowi przyjaciele, zdoławszy już zasilić się jego pieniędzmi“. Po przeczytaniu ustępu powyższego budzi się przede wszystkiem ciekawość, gdzież to w Warszawie biło takie źródło tajemnych nauk, co to mogli być za przyjaciele? Niestety ciekawości tej zaspokoić nie możemy. To tylko wiadomo, że ogniska okultyzmu ówczesnego istniały w Polsce niewątpliwie i że zarazki umysłowe, roznoszące się z tych ognisk, napawały apostołów prawdziwego oświecenia niemałym niepokojem. Wymownie świadczą o tem Myśli wzglądem panujących za dni naszych urojeń, któremi Piotr Świtkowski zagaja swój założony w r. 1784 Magazyn Warszawski. „Ciemne - pisze tam - i skryte badania nabyły jakiegoś stopnia ważności, iż nawet osoby znakomite dają się zwabiać do owych sekret obiecujących Towarzystw i w nich się dopuszczają ogarniać mgle ciemnej. Jak jeszcze może zajść daleko ten rodzaj urojenia!... Ciemności przeszłych wieków znowu się pomału wracają i prawieśmy już niedaleko od Chiromancji i niedostaje tylko, ażeby astrologja zamiast matematyki podniosła głowę“! „To osobliwsze - mówi dalej - że z sobą zazwyczaj towarzyszą chimiczne głupstwa z bałanmuctwami teozoficznemi i moralnemi, które się zawsze prawie trafiają w pismach alchimików i złoto robić chcących“. „Najniebezpieczniejsze“ zaś wydaje mu się to, że ów „fanatyzm zawsze pogardzający rozumem“ „kryje się pod płaszczykiem cnoty i gorliwości a przeto często nawet dobrze myślących mami“. Ubolewa zresztą Świtkowski nie tylko nad Polską ale i nad Europą zachodnią, „Dzieła takiego Swedenborga - pisze m. i. - mają za szacowne, Schröpfer wierutny kuglarz przez samo udawanie zaklinania duchów znalazł wielu, nawet między znaczniejszymi. Co się tyczy astrologji, inny zupełnie pogląd na tę „naukę“ wypowiadał kilkanaście lat wcześniej autor „Listu pewnego z zagranicy do swego przyjaciela“. Bardzo uczenie wśród mnóstwa cytat bronił jej niewinności i naukowości zarazem, ubolewając, że zamiast niej krzewią się naprawdę nieczyste sztuki jak geo- mancja lub kabała „którą, jako słyszał w Polsce otrąbują i zachwalają“. Zna on trzy rodzaje kabały: liczbową, która się wywodzi niby od Pytagorasa, staro-egipską, która się posługuje hieroglifami, i taką, która „zawisła na literach“ a którą uprawiają „talmudzistowie“. „Jak tu w tych krajach (pisze z zagranicy) tak i w naszej ojczyźnie najwięcej od Żydów po miastach i miasteczkach kawalerowie młodzi i dystyngowani onejże potajemnie się uczą i oną praktykują“ . Najczęściej jednak, zdaje się, „zaprzątano sobie głowę dochodzeniem i wyszukiwaniem sposobu robienia złota pod nazwiskiem kamienia filozoficznego“. „Byli panowie — mówi pamiętnikarz Warszawy ówczesnej Antoni Magier — którzy łożyli na to całe majątki. Moszyński, stolnik koronny... zwierzył się Królowi, że mu tylko brakuje więcej pieniędzy... widać było po ulicach sterczące na dwór po różnych domach rury żelazne dla odchodu dymu. W r. 1779 dwuch tu było Francuzów, mieszkających na przedmieściu, zajętych temi doświadczeniami. W jednym dniu, kiedy od swych przyjaciół nie byli widziani, a stancją swoją mając zamkniętą, za odbiciem drzwi zastano obydwuch nieżywych. Na gasnących węglach retortę pękniętą, jednego z nich na ziemi leżącego, drugiego już przy drzwiach rozciągniętego, których szkodliwy gaz z pękniętej retorty nagle o śmierć przyprawił“ . Nie ulega też wątpliwości, że głównie Francuzi właśnie, wogóle zresztą cudzoziemcy, szerzyli w Polsce modę tajemnych nauk i że jak wszędzie tak i u nas, cienia i adeptów dostarczały tym praktykom najczęściej wolnomularskie loże. Wiemy np. że jednym z głównych mistrzów okultyzmu był w Warszawie przez całe niemal półwiecze 18 stulecia wybitny wolnomularz, pułkownik Jan de Thoux de Salverte. Przybył on do Polski w r. 1749 jako wygnaniec z Austrjii, w której wolnomularstwo swoje (będąc inżynierem wojskowym w Bernie założył tam był lożę Krzyż gwiazdy) opłacił kilkoletniem więzieniem w Szpilbergu i Komornie. Wstąpiwszy w służbę Rzeczypospolitej (był przez pewien czas nauczycielem fortyfikacji i matematyki synów hetmana Wacława Rzewuskiego w Podhorcach założył w 1750 lub 1751 w Warszawie lożę Dobry Pasterz, w której nadawał wyższe stopnie i rządził nią samowładnie. Z przerwą lat 1764 — 1769, które spędził zagranicą dla poznania najgłębszych tajemnic hermetyczno-kabalistycznych - „pracował“ w polskiem wolnomularstwie stale i loża jego przetrwała o rok blisko pierwszy W. Wschód Polski „zakryty“ w 1792 wobec drugiego rozbioru Polski. Opierając się na upełnomocnieniu wprost od w. loży angielskiej w Paryżu utrzymywał on też suwerenność i niezależność swego Dobrego pasterza, żadnej innej organizacji w Polsce go nie poddając, choć sam należał do różnych. Był w r. 1858 członkiem wznowionej w tym czasie przez Augusta Moszyńskiego i Stanisława Lubomirskiego loży Trzech braci i może nie było to przypadkiem, że loża ta po jego wyjeździe w 1764 upadła. Kiedy zaś powrócił w 1769 przywożąc ze sobą zapas „skrytych umiejętności hermetycznych, kabalistycznych i alchemicznych“, to znów nikt inny tylko on właśnie namówił Moszyńskiego, że z założonej w 1766 loży Cnotliwego Sarmaty uczynił wielką lożę polską, której) Moszyński mistrzował a on sam, de Thoux, był namiestnikiem. Była to pierwsza próba jednolitego ukonstytuowania całego polskiego wolnomularstwa, bez względu na język, w którym pracowało, uwieńczona nawet dyplomem W. Wschodu londyńskiego, mianującym Moszyńskiego wielkim mistrzem prowincjonalnego wolnomularstwa Królestwa polskiego i Wielkiego Księstwa litewskiego. Ten August Moszyński, stolnik koronny, zajmował się również chemją i alchemją i tern się jego współpraca w „sztuce królewskiej“ z pułkownikiem de Thoux doskonale tłumaczy. Kiedy jednak pierwszy rozbiór Polski spowodował rozbicie dotychczasowego wolnomularstwa polskiego i kiedy wnet potem (w 1773 r.) Alojzy Brühl, przybywszy do Warszawy jako świeżo upieczony „Sanctissimi Ordinis Templariorum eques professus et superior novae dioecesis Poloniae, Provisor domorum in 7 provincia inter Albim et Oderam et membrum Capituli provincial—zorganizował tutaj najwyższą kapitułę dogmatyczną strictae observantiae— wówczas się drogi stolnika koronnego i pana de Thoux rozeszły. Moszyński, który system Hunda już w r. 1755 w Dukli u marszałka w. k. Jerzego Mniszcha, wraz z kilku innymi magnatami praktykował, został obecnie jako eques a rupe alba coronata członkiem tej kapituły Briihlowskiej, de Thoux natomiast wolał się przyłączyć do tych, którzy wraz z Jędrzejem Mokronowskim, twórcą pierwszych lóż polskich (1742 w Wiśniowcu, 1744 w Warszawie), Józefem Hylzenem, wojewodą mścisławskim, Karolem Armandem de Heyking, szambelanem królewskim (niedawno konfederatem barskim) i całym szeregiem innych zawiązali w kwietniu 1744 „Zakon doświadczonych przyjaciół" (l’Ordre des amis a l'epreuve) rządzący się własną konstytucją i mający jedną koman- dorję w Warszawie, drugą w Wilnie. Powstawały prócz tego i inne jeszcze organizacje, aż się wreszcie wszystkie zlały pod wielkim młotkiem Wielkiego Mistrza Ignacego Potockiego w Wielki Wschód Polski, który sobie wypracował własną konstytucję i choć skwapliwie przyjmował konfirmacje od metropolji londyńskiej i od wielkiej loży berlińskiej Trzech Globów i porozumienia z zagranicznemi związkami chętnie szukał, to jednak niezależności swej strzegł do końca starannie. Pośrednikiem między polskiem a zagranicznem wolnomularstwem był z ramienia Wielkiego Wschodu warszawskiego głównie wspomniany dopieroco Heyking. Był członkiem kapituły loży Uranja w Petersburgu, on w r. 1779 jeździł do Berlina celem uzyskania dyplomu od tamtejszej loży „Królewski York przyjaźni", on w r. 1782 przywiózł z Londynu nominacje „najwyższych świateł“ „najwyższej kapituły urządzającej“ wschód polski, on z początkiem roku następnego porozumiewał się z monachijską lożą św. Teodora dobrej rady, opanowaną przez iluminatów Weishaupta i usiłującą rozszerzać jego doktrynę przez daleko rozprzestrzenione związki federacyjne, on wreszcie — jak się o tem już wspomniało w rozdziale poprzednim — brał wraz z pułkownikiem de Thoux udział w konwencie Filaletów w Paryżu (1785 r.), to zaś ostatnie świadczy już wyraźnie, że był i Heyking okultystą mniej lub więcej czynnym. Zresztą historji krzewienia się nauk tajemnych w lożach polskich 18 wieku nie znamy. Wiemy tylko że już pierwsze związki wolnomularskie (za panowania Augusta II) praktykowały prawdopodobnie t. zw. wyższe stopnie, dependowały bowiem od drezdeńskiej loży Trzech białych orłów, do której wprowadził te stopnie (systemu francuskiego) jej założyciel hr. Rutowski Wszystkie też następne formacje były wielostopniowe, pierwsza zaś wielka loża (Moszyńskiego) stosowała szkocki ryt o 21 stopniach, z których najwyższe: („różanego i złotego krzyża“) miały „kajety“ wyraźnie mistyczno-okultystyczne. Z dziewięciu jednak nazwisk braci, którzy posiadali stopień najwyższy, jedno tylko (Moszyńskiego) jest polskie. Późniejszy Wielki Wschód polski wprowadził również ryt szkocki (zreformowany zresztą przez Maurycego de Glaire, sekretarza króla St. Augusta) z podziałem na loże zwyczajne (3-stopniowe) i kapituły, które składając się z braci wyższych stopni, piastowały t. zw. władzę dogmatyczną; zdaje się jednak, że w tej organizacji ton nadawał raczej światły racjonalizm niż mistyczny okultyzm. Z czterech Potockich np. którzy w niej dużą rolę odgrywali, jeden tylko Szczęsny miał podobno mistyczne skłonności. Za jego też wielkiego mistrzostwa jeździli na kongres Filaletów de Thoux i Heyking jako delegaci W. Wschodu. Nie było też obcem Polsce i Rosenkreuzerstwo, które tutaj dependowało jak słychać od centrum wiedeńskiego, a wnikać do nas mogło przez otoczenie królewicza Karola Saskiego, księcia Kurlandji, okultysty notorycznego. Był czas, w którym ten książę otaczał swą protekcją wspomnianego w I. rozdziale wywoływacza duchów Schroepfera, a pośrednikiem był tutaj nie kto inny tylko sam późniejszy główny pionier Rosenkreuzerstwa w Berlinie, wówczas zaś właśnie w służbie królewicza Karola pozostający, Bischofswerder. Warto też tutaj wspomnieć, że w Warszawie przebywał jakiś czas przed r. 1773 i był tutaj probierzem generalnym a równocześnie wybitnym członkiem wolnomularstwa baron A. Schroeder, który później stał się głównym agentem rosenkreuzerstwa niemieckiego w Moskwie i wreszcie naczelnikiem całego moskiewskiego tej konfraternji odłamu. Ponadto wiadomo jeszcze, że pewną liczbę wyznawców z podskarbim koronnym Ponińskim i z ks. podkomorzym Poniatowskim na czele umiał sobie w r. 1780 pozyskać i Cagliostro. Długo to jednak nie trwało. Zdemaskowany przez Moszyńskiego dwukrotnie - i jako alchemik i jako spirytysta - czmychnął Wielki Kopta z Warszawy po dwumiesięcznym zaledwie pobycie. Jakieś strumyki okultyzmu sączyły się zapewne i z Rosji. Tam szerzył się on tak, że Katarzyna - gdy ośmieszanie piórem nie pomogło, zaczęła adeptów jego prześladować nie na żarty. Był zaś (nie wiadomo co prawda, czy już wówczas) zapalonym zwolennikiem tajnych nauk także sam ambasador rosyjski od r. 1763-69 w Warszawie, książę Mikołaj Repnin, którego znajdziemy później przelotnie wśród zwolenników Grabianki. W każdym razie można przyjąć niemal za pewne, że ,,Koło nowych przyjaciół“, do którego według Longinowa wprowadził jakiś dawny znajomy starostę liwskiego, było kołem otaczającem jakiegoś okultystę cudzoziemca. Długo mu jednak to koło nie wystarczało. „Wkrótce — mówi Longinów w dalszym ciągu przytoczonego wyżej ustępu — przedsięwziął podróż, żeby znaleźć mędrca, obdarzonego natchnieniem z wyższego świata, który mógłby mu odkryć wielkie tajemnice“. A zatem tak typowe w mistycznem wolnomularstwie poszukiwanie najwyższych wtajemniczonych - „superiores incogniti“. Zanim się puścimy za starostą liwskim w tę podróż, musimy wprzód jeszcze uprzytomnić sobie główne daty jego dotychczasowego życia, które z archiwum rodzinnego Grabianków wydobył dr. Antoni J. W pacholęcych już latach wysłany za granicę, przebywał tam pan podczaszyc latyczowski, Tadeusz Grabianka aż do r. 1770 z krótkiemi tylko przerwami. Pierwszy raz wrócił do kraju, mając lat 16, ale rozgniewawszy podobno ojca swoim francuskim strojem i obyczajem wkrótce znów wyjechał i spędził jeszcze kilka lat w Nancy i w Lunewilu. Dopiero śmierć ojca w jesieni 1759 sprowadziła go na pogrzeb do Lwowa, gdzie przebył zimę, potem na Podole „dla uregulowania interesów“. Jak długo to regulowanie trwało, tego dr. Antoni dobrze nie wie, wie jednak, że znów „niebawem kraj opuścił, że ciągłe odbywał podróże, że w 1769 r. mieszkał w Paryżu, przyjęty na dworze królewskim, że umiał sobie tam zyskać ogólną sympatję pełnem dystynkcji zachowaniem“. Do Polski na dobre już niby wrócił w r. 1770. Z końcem tego roku otrzymał (przywilejem królewskim z 21 grudnia) starostwo liwskie, w marcu następnego (1771) ożenił się z Teresą Stadnicką i na szereg lat osiadł na wsi w Ostapkowcach na Podolu, gdzie miał wspaniałą rezydencję. Zimy przepędzał zwykle w Kamieńcu lub we Lwowie. Dopiero z końcem 1778 r„ lub może z początkiem 1779 opuścił znów kraj, w którym od tego czasu zjawiał się już tylko na bardzo krótko. Kiedyż zatem mogło mieć miejsce owo brzemienne w skutki spotkanie z „odrodzonym“ znajomym w Warszawie i kiedyż mógł potem nastąpić wyjazd na poszukiwanie głębiej wtajemniczonych? Rolle raczej utrudnia odpowiedź na to pytanie, niż ułatwia. Okres od 1770- 1778 roku uważa już za mistyczny, z czego by wynikało, że inicjacja Grabianki musiała go wyprzedzić. Co do dat jednak dotyczących poszczególnych stopni posuwania się starosty w nowej „karjerze“ popada w sprzeczności, z których bez pomocy wspomnianego na wstępie do niniejszej pracy awiniońskie- go rękopisu trudno by się było wyplątać. Wie niby, że Grabianka z końcem 1778 lub z początkiem 1779 r. wyjechał do Berlina i wie że jednymi z mistrzów jego tamtejszych w tajemnej nauce stał się niejaki Brumer. W innem miejscu jednak (wcześniej) kieruje tę podróż w jakieś inne strony a przypisuje ją wpływowi tegoż Brumera, który miał zjechać do Ostapkowiec jako dawny znajomy i mistrz z... Berlina A więc inicjacja berlińska miałaby się dokonać dawniej - wobec faktu, że lata 1770-1778 spędził starosta w kraju chyba jeszcze przed 1770 r.? Na szczęście rękopis awinioński wątpliwości co do tej ostatniej kwestji rozcina. Odnosi on się cały prawie do tej berlińskiej inicjacji i ujmuje ją w daty zupełnie dokładnie od 25 marca 1779 do połowy lipca 1783. Co się zaś tyczy początkowej inicjacji warszawskiej, to wobec braku jakichkolwiek dat u Longinowa możemy tylko ogólnie powiedzieć, że musiała przyjść do skutku w każdym razie między r. 1770 a 1778. Warto przytem zaznaczyć, że „sztukę królewską“ mógł Grabianka w tym czasie praktykować także we Lwowie. Jeszcze w r. 1747 założył tam pierwszą lożę (Trzech bogiń) „kawaler wschodu“ warszawskiej loży Trzech braci, Longchamp a później, po drugim rozbiorze, powstał cały szereg innych. Starosta liwski zaś przepędzał we Lwowie zimy dość często . Niemożliwem jest natomiast, żeby mógł - jak to Rolle opowiada - gościć u siebie w r. 1775 Cagliostrę. Daty podróży Balsama po Europie znamy dosyć dokładnie i wiemy dobrze, że przed r. 1780 w Polsce nie był. Jeżeli zatem utrzymywał z Grabianką jakieś stosunki (a gdy nam dr. Antoni mówi o „obszernej korespondencji“ między nimi, „która bardzo niedawno zaginęła“, to nie mamy powodu temu nie wierzyć) - to nawiązał je albo po drodze z Rosji do Polski na wiosnę r. 1780 (do Warszawy przybył w maju) albo też, co prawdopodobniejsze dopiero za granicą; np. w Paryżu między 1784 a 1786. Ostatecznie, nie chcąc się gubić w sprzecznościach dat i domysłów, musimy się zrzec prób jakiegoś dokładniejszego określenia czasu i rodzaju wpływów okultystycznych, którym Grabianka ulegał przed rokiem 1779 i powrócić do punktu, na którym przerwaliśmy opowiadanie Longinowa, a zatem do podróży przedsięwziętej przez starostę w jakiś czas po inicjacji w Warszawie celem wyszukania sobie inicjatorów wyższego stopnia. Longinow wie, że znalazł on ich w Berlinie i że nazywali się Pernety i Brümer. Tutaj jednak możemy już sięgnąć do pewniejszego źródła, mianowicie do rękopisu awiniońskiego, który pracę tych ludzi nad Grabianką przedstawia w formie pewnego rodzaju protokołu. Naprzód - kto był ów Pernety, co zacz ów Brümer? Co do drugiego zaznaczmy od razu, że nie nazywał się on ani Brümer, ani Brumer (jak pisze Rolle) tylko zupełnie inaczej, jako pseudonimu zaś używał nazwiska Brumore. Ale ważniejszy jest pierwszy. Urodzony w r. 1716 w Roanne en Forez, był Dom Antoni Józef Pernety benedyktynem francuskim z St. Maur, który około 1770 r. opuścił swój zakon i wkrótce potem przybył do Berlina, gdzie został królewskim bibliotekarzem. Fryderyk II, ceniąc wysoko jego wielką erudycję, w szczególności zaś zainteresowany jego studjami nad fizjognomistyką, był nań bardzo łaskaw, co w sposób bardziej; dotykalny objawiło się przez nadanie mu opactwa Bürgel w Turyngji. Przybył zaś Pernety do Berlina już jako autor szeregu dzieł z różnych dziedzin. Miał już za sobą podróż naukową do wysp Malouinów, którą następnie opisał i która mu dała podstawę do ogłoszonego w 1771 dzieła p. t. Examen des recherches philosophiques sur VAmérique et les Américains. W 1757 wydał w Paryżu Dictionaire portatif de peinture, sculpture et gravure, w następnym zaś już dwa grube tomy p. t. Les fables égyptiennes et grecques dévoilées et réduites au meme principe avec une explication des hiéroglyphes et de la guerre de Troye i równocześnie Dictionaire mytho-hermetique — rezultat badań tych samych, co i dzieło poprzednie. W Berlinie już prowadził polemiki na temat fizjognomistyki, której był zdecydowanym wyznawcą i której też w r. 1776 poświęcił dzieło dwutomowe p. t. La connaissance de l'homme morale par celle de l'homme physique. Kiedy i pod jakim wpływem zaczął się zajmować naukami tajemnemi - nie wiem. Już jednak w r. 1760 założył w Awinionie towarzystwo pod nazwą Les illuminés, którego filje powstały wkrótce także w Lyonie i Bordeaux. Ryt tych illuminatów oparty na wizjach Swedenborga wprowadzony zo- stal w r. 1776 z modyfikacjami dokonanemi przez niejakiego Chastanier’a do loży Sokrates Doskonałego Zjednoczenia (Socrate de la Parfaite Union) w Paryżu. Loża Awiniońska, do której Per- nety wprowadził potem w r. 1770 nowy „ryt hermetyczny“, uczący przetwarzania metali i wytwarzania panaceum, została w r. 1775 zamknięta przez władze. System ów jednak utrzymał się w loży St. Lazare w Paryżu i przeniknął także do Akademji Prawdziwych Mularzy (Academie des Vrais Maçons) w Montpelier, w której stopień 1-szy: Vrai Maçon, 2-gi Vrai Maçon dans la vie droite i 4-ty Chevalier de l'Iris powstały podobno pod znacznym wpływem Pernety'ego. Przypisują mu też niektórzy autorstwo wolnomularskiego stopnia Kawalera Słońca, który podzielony na dwie rangi, utworzył potem stopnie 27 i 28 rytu szkockiego, a podobno i przy organizowaniu w r. 1773 Filaletów paryskich odgrywał rolę wybitną. Jak godził przyszły mistrz Grabianki wszystkie te poczynania z regułą swego zakonu - nie wiadomo. Wiadomo tylko, że usiłował tę regułę zreformować i że gdy się o bezskuteczności wysiłków w tym kierunku przekonał, zakon gdzieś około r. 1770 porzucił. Działalność jego cała rozwijała się w dwu kierunkach: teozofji i alchemii. W pierwszym szedł pod znakiem objawień Swedenborga, które Barruel uważa za punkt wyjścia wszystkich t. zw. Illuminés Teosophes tej epoki wogóle. Nad tajemnicą zaś Wielkiego Dzieła hermetycznego (odkrycia „kamienia filozoficznego“) pracował już wcześniej, bo dzieło Les Fables égyptiennes etc. całe temu przedmiotowi poświęcone, wyszło niewiele później niż pierwsze mistyczne dzieła Swedenborga, a jest niewątpliwie owocem pracy wieloletniej. Studja te nad mitologią egipską i grecką przeprowadzał Per- nety w głębokim przekonaniu, że wszystkie jej utwory zawierają tajemnice hermetyczne, ukryte przed niewtajemniczonymi w symbolach i personifikacjach, których przeniknięcie może dać człowiekowi wiedzę wszystkich tajników natury, a umiejętne stosowanie tej wiedzy, może go uczynić jej panem. Od początku bowiem istnienia swego — mówi Pernety w przedmowie — musieli ludzie zastanawiać się nad sobą i światem i od początku dręczył ich „problem znalezienia lekarstwa na wszystkie choroby trapiące ludzkość i rozszerzenia, jeżeli to możliwe, granic wyznaczonych trwaniu życia“. Pierwszym, który ten problem rozwiązał, był Hermes Trismegistos. Zrozumiał jednak, że skoro Bóg jemu jednemu tajemnice te odkrył — to widocznie nie życzy sobie rozpowszechniania tego odkrycia, przeznacza jego owoce tylko dla wybranych. Przekazywano je tedy przez wieki wybranym tylko i wypróbowanym, przechowywano pod osłoną baśni i hieroglifów, do których klucz posiadali w starożytności kapłani egipscy i chaldejscy /gimnosofiści w Indjach, magowie w Persji, druidowie w Galji, wreszcie tacy mędrcy Grecji jak Homer, Tales, Orfeusz, Pytagoras. Atoli sam klucz właściwego znaczenia mytów egipskich i greckich - klucz do przetłumaczenia ich niejako na język pospolity - nie otwiera jeszcze człowiekowi wrót do przybytków boskich tajemnic. Otwiera mu conajwyżej do tych wrót drogę. Nauczy przedewszystkiem ogólnie, że „dyspozycjami do opanowania sekretu są: znajomość natury i siebie samego. Pierwszej a nawet i drugiej nie można doskonale posiąść inaczej jak tylko przy pomocy alchemji, przez miłość mądrości, odrazę do występku, do kłamstwa, unikanie kakochemików, obcowanie z mędrcami, wzywanie Ducha Świętego i nie dodawanie sekretu do sekretu, skupianie się tylko nad jedną rzeczą, gdyż Bóg i Natura mają upodobanie w jedności i prostocie. Człowiek jest skrótem całej natury, powinien się zatem uczyć poznawać siebie jako jej zwięzłe streszczenie. Przez swoją stronę duchową jest połączony ze wszystkiemi stworzeniami nieśmiertelnemi, przez stronę zaś materjalną ze wszystkiem co jest we wszechświecie znikome“. Bardziej szczegółowo mogą myty nauczyć zasad alchemji; powiedzą np., że jeżeli się chce doprowadzić jakiś metal do większej doskonałości niż ta, którą otrzymał od natury, trzeba zawsze łączyć rodzaj metaliczny męski z żeńskim, „bez czego nic się nie uda“; powiedzą, że „materja pierwsza“ nazywa się pospoliciej siarką i żywem srebrem, przyczem owa siarka jest duszą ciał i zasadą ich zabarwienia, zwykła zaś rtęć jest tego pozbawiona itp. itp. - A oto jeszcze próbka w jaki sposób te wiadomości pozaklinane zostały w myty: „Ta siarka i ta rtęć były w starożytności mądrze wyobrażone przez dwa węże, samca i samicę, okręcone dokoła różdżki złotej Merkurego. Różdżka złota to duch stały, w którym powinny być złączone. Są to te same węże, które Juno- na posłała przeciwko Herkulesowi, kiedy ten bohater był jeszcze w kolebce“. W ten mniej więcej sposób zostały wyłożone wszystkie, jakie tylko mogły Pernety’emu być znane, podania egipskiej i greckiej mitologji. Opublikowany zaś w cztery lata później w Année littéraire (1762) List do ks. Villain w sprawie historii krytycznej Mikołaja Flamel'a świadczy, że ów rzekomy „wzniosły filozof hermetyczny“ 14-go stulecia, który 21 lat dumał nad tajemniczym manuskryptem (na korze) Abrahama aż wreszcie posiadł przy jego pomocy sztukę przemiany rtęci — naprzód w srebro a potem i w złoto — już wtedy był źródłem inspiracji Pernety’ego, a będzie nim jeszcze i w czasie, który nas tu obchodzi bezpośrednio. Jeżeli zatem nawet przerywał uczony eks-benedyktyn pracę nad wielkiem dziełem (Grande Oeuvre) alchemicznem dla innych dociekań i marzeń, to powracał do niej przecież z uporem fanatyka nie zrażony niepowodzeniami, i w chwili, gdy się Grabianka miał z nim w Berlinie zapoznać, był w niej pogrążony całkowicie. Pracował nie sam.' Czy połączył swe usiłowania i praktyki z którąś z tajnych pracowni rosenkreuzerskich, czy też od razu stworzył ośrodek inicjatorski odrębny — to pytanie, na które odpowiedzieć nie umiem. W każdym razie znamy kilka nazwisk ludzi, którzy go otaczali już przed przybyciem Grabianki. Jednym z nich był właśnie faworyt dworu berlińskiego i później biograf ks. Henryka pruskiego, Ludwik Józef Filibert de Morveau, wystę- pujący pod pseudonimem Brumore. Ten ze względu na wspomniane już ściślejsze stosunki z Grabi anką, interesuje nas bliżej, ale niestety ciekawość ta może być zaspokojona tylko w bardzo skromnej mierze1). Wiemy, że obok „Życia prywatnego ks. Henryka pruskiego" w tym samym roku 1784 wydał w Berlinie „Traktat ciekawy o powabach miłości małżeńskiej, tłumaczony a raczej streszczony z łaciny Swederiborga, i wiemy, że rzecz ta napisana na podstawie dzieła Swedenborga p. t. Dełiciae sapientiae de amore coniugali, wywołała u wyznawców proroka szwedzkiego wielkie zgorszenie. Są tam bowiem „całe stronice, na których nie ma ani jednego słowa Swedenborga“, a „roskosze miłości małżeńskiej w niebie, duchowe i czyste w opisie Swedenborga, wyszły zgoła nieczystemi z pod pióra romansisty i często czuć w jego opisach gorąco zupełnie nie na miejscu“. Poza tą, charakteryzującą potrosze tego współpracownika Pernetyego informacją, będziemy jeszcze mieli niebawem sposobność mówienia o jego roli we wtajemniczaniu Grabianki. Tymczasem wymienimy jeszcze z otoczenia Pernetyego jego brata, bratową, bratanków, jakichś dwóch Anglików, jakiegoś p. Morinval i jakiegoś p. Bauld de Sens, który tem się w historji tego towarzystwa zaznaczył, że od niego otrzymał mistrz jakąś „Księgę Mardocheusza", „książkę jedyną, nieporównaną, najwyższą essencję hermetyzmu“ . Fakt to ważny dlatego, że księga ta stała się niebezpieczną rywalką Flamela i wywołała przez to w duszy Pernety'ego rozterki tak wielkie, że musiał się o radę na nie zwracać aż do samego św. Ducha. Miał wprawdzie dom Pernety stale przy sobie anioła pierwszego stopnia, imieniem Assadai, który mu służył za pośrednika w stosunkach ze światem niewidzialnym i z samym Stwórcą i miał go nie opuszczać aż do chwili odkrycia tajemnicy „Wielkiego Dzieła“ —mimo tego jednak w wielu wypadkach wcale nawet nie niepowszednich wolał się radzić bezpośrednio „Świętego Słowa“. Rękopis awinioński, który nam tu służy za główne źródło - jest właśnie protokołem takich konsultacyj, do których zresztą bywał dopuszczany i Brumore a później także Grabianka. Jak się te konsultacje odbywały, w jaki sposób Święte Słowo przemawiało, o tern niestety nie daje rękopis żadnego wyobrażenia; zawiera tylko pytania i odpowiedzi. Gdy się jednak wie, że Pernety był wyznawcą Swedenborga (wówczas właśnie tłumaczył jego dzieło: De coelo et inferno ex auditis et visis), to mimowoli przypomina się następująca jego wizja w dziele p. t. Apocalipsis revelata: „Pewnego dnia przeniesiony duchem do nieba ujrzałem tam pałac wspaniały, w głębi którego była świątynia, a w świątyni był stół złoty, na którym było Słowo strzeżone przez dwu Aniołów. Dokoła stołu były trzy rzędy krzeseł“... (Tu opis urządzenia świątyni, który nam się przyda, gdy będzie mowa o świątyni
wystawionej później w Awinionie). Wkrótce ujrzałem na krzesłach kilku kapłanów odzianych w szaty uroczyste; było to concilium powołane przez Pana; i usłyszałem głos niebieski, który mówił: Rozważajcie rzeczy dotyczące Pana i Ducha świętego. Zażądali, aby byli oświeceni; i światło, które zstąpiło z niebios na ich głowy, oświetliło naprzód ich tył, potem skronie, wreszcie twarze. Rozpoczęli od rzeczy dotyczących Pana. Pierwsze pytanie było: Kto przyjął formę ludzką w łonie Marji; i anioł stojący przy stole, na którym leżało Słowo odczytał kilka miejsc ze św. Łukasza, św. Mateusza, Izajasza“ itd. Atoli pytania, zanotowane w rękopisie awiniońskim, nie sięgają w głąb zawiłych kwestyj teologicznych. Dotyczą zwykle bardziej bezpośrednio osoby interlokutora. Pyta więc np. Pernety 15 stycznia 1779 r.: „Święte Słowo, czy moje breve sekularyzacji (bref de secularisation) prędko będzie miało skutek?“ Albo 10 lutego w sprawie, o której już była mowa: „Pytam św. Słowo czy dwa zeszyty, które mam przed sobą - jeden o którym mówią, że autorem jego jest Flamel, drugi przypisywany Mardocheuszowi - zawierają naprawdę i szczerze proceder wielkiego dzieła?“ Św. Słowo jak wszystkie wyrocznie - odpowiadać wprost i wyraźnie nie lubi. Na pierwsze pytanie odpowiada: „Sprawa, której koniec pragniesz widzieć, nie zakończy się, aż ty ją zakończysz sam“; na drugie bardziej jeszcze wymijająco, a za to niepokojąco w wysokim stopniu: „O ty, który mnie pytasz, słuchaj i niechaj to będzie na chwałę Twego Boga i dla twojego szczęścia. Naucz się odróżniać światło od ciemności; jedno jest prawdą prawd, drugie było i będzie długo ruiną podobnych tobie i pogrąży ich nadzieje w ich szaleństwie, ich próżność w ich głupstwie. Biada temu kto się ośmiela osłaniać kłamstwo imieniem Wiekuistego“ . Oczywiście taka odpowiedź musiała powiększyć jeszcze niepokój dom Antoniego; to też w dwa dni później ponowił pytanie, formułując je tym razem tak: ,,Święte Słowo — powiedziałoś mi, że jedna z dwuch (książek) jest prawdą prawd - czy to ta (jak ja przypuszczam) którą przypisują Flamelowi?“ Odpowiedź brzmiała: „Łudzisz się nie poraź pierwszy. Pyszny jak szalony pieści chimerę swego mniemania. O ty, którego przeznaczeniem było szczęście, o ty, któryś się urodził dla prawdy, o ty, który możesz ją jeszcze znaleźć, jeżeli żądasz ją poznać, posłuchaj: poświęć swoje czuwanie, swój pot, swoje trudy; oczyść swoje serce, pracuj, bądź posłuszny twemu przewodnikowi, a możesz naturę za sobą pozostawić daleko“. Z dwu zatem alternatyw: Flamel czy Mardocheusz? - pierwsza została dość wyraźnie odrzucona. Czy można to było uważać za sankcję drugiej? Nie był tego pewny Pernety i w kilka dni później zapytał: „Każesz mi Święte Słowo iść ku poznaniu prawdy za moim przewodnikiem i mówisz, iż ją znajdę, jeżeli zażądam; proszę, nazwij po imieniu przewodnika, któremu mam być posłuszny“. I tutaj nareszcie przyszła odpowiedź bez obsłonek: „Mardocheusz“... Z następnych Pytań widać znów niepewność alchemika, czy .św. Słowo rozumie przez wyraz prawda to samo co i on. Określa tedy swoje marzenie dokładniej: „Święte Słowo, idąc za przewodnikiem, któregoś mi nazwało dokładnie, o którym powiedziałoś, że jest prawdą prawd — czy dojdę do doskonałego wytwarzania proszku filozoficznego, który metale niedoskonałe przetwarza w złoto i który się nazywa lekarstwem powszechnem?“ W jednem z innych orzeczeń „św. Słowa" czytamy natomiast zdanie: „Quand le ciel parle, qui ment aux hommes, ne ment pas toujours à son Dieu". Obietnicy bezwarunkowej - jak łatwo się domyśleć - nie otrzymał. „Nadmiar ufności ślepej - odpowiedziała wyrocznia - podobnie jak pycha obłąkuje i strąca w przepaść, bo prawda przed nią ucieka. Ty myślisz, że rozumiesz, a niezrozumiałeś, bo jeden promień światła nie jest jasnością wszystką. Mówiłem ci: pracuj i idź za twoim przewodnikiem; lecz jeśli chcesz dojść, pamiętaj, że nie masz wszystkiego, aby wszystkiego dokonać, bo mędrzec milczy, kiedy milczeć powinien. Niebo cię wysłucha, lecz niech się serce twoje pogrąża w miłości twego Boga“. Dosyć było tego, żeby Pernety zabrał się teraz do „wielkiego dzieła“ z nowym zapałem. W parę miesięcy później spotykamy w rękopisie pytania o to, po ile jakiej ingredjencji dać do jakiegoś alembiku itp., na które zresztą św. Słowo nigdy odpowiedzi wyraźnych nie daje. Widzimy zaś już wówczas w otoczeniu Pernety’ego i w stosunkach ze św. Słowem Tadeusza Grabiankę. Pierwsze jego pytanie do wyroczni, zanotowane w rękopisie 25 marca 1779 r., brzmiało: „Zapytuję św. Słowo, czy będę miał szczęście osiągnięcia świętej wiedzy liczb za pośrednictwem osoby, na którą liczę, czy też mam szukać innej i gdzie ją znaleść?“ . Odpowiedź zaś otrzymał następującą: „O ty, który mnie pytasz, słuchaj i niech serce twoje na zawsze się przejmie wielkością twego Boga, ponieważ ma On pieczę nad twojem życiem i mieć ją będzie. Doświadczam cię i jeszcze chcę doświadczać, utrapienia czekają cię tam, gdzie myślisz, że znajdziesz spoczynek. Duszo niespokojna pociesz się, bo Jego potęga nieskończona naznaczyła tobie szczęście i sławę, ale pamiętaj, że nie osiągniesz tego ani z ręki, z której oczekujesz, ani w miejscu, gdzie szukasz“. [----] itd.. Zadziwia, że te same „słowa”- brednie są poszukiwane też dwa wieki później... MD
|