Dlaczego były prezydent [BK] nie odpowiedział dotąd za to, co zrobił | |
Wpisał: Wojciech Sumliński | |
01.06.2016. | |
Dlaczego były prezydent [BK] nie odpowiedział dotąd za to, co zrobił
POGORZELISKO - Wojciech Sumliński31 maja 2016
Rozprawa się zakończyła i wszystko co było do powiedzenia, zostało powiedziane. Musiałem przyznać, że pomimo dwudziestoletniego doświadczenia w dziennikarstwie śledczym jeszcze nigdy w życiu nie słyszałem zeznań równie porażających, składanych przecież pod odpowiedzialnością karną. Spoglądając na miny pozostałych uczestników rozprawy widziałem, że nie ja jeden jestem w ciężkim szoku. Krzysztof Winiarski powiedział tak dużo, że miałem wrażenie, iż nikt z obecnych nie chciał już słyszeć więcej. Szło jeszcze jako tako, gdy opowiadał o tym, jak był nakłaniany do składania fałszywych zeznań przeciwko mnie i jak nawet „znany dziennikarz” mówił mu, że Sumliński nie może okazać się niewinny i bezwzględnie musi zostać skazany. Gdy doszedł do Bronisława Komorowskiego, według relacji bywalca rosyjskich agencji towarzyskich, który nie tylko od pułkowników wojskowych służb tajnych, Lichockiego i Tobiasza, ale także od Winiarskiego chciał kupić tajny Aneks do Raportu o WSI, na sali rozpraw zrobiło się tak cicho, że można było usłyszeć przelatującą muchę. Gdy jednak podając wiele szczegółów doszedł do tego, że jego życie zamieniono w pogorzelisko i że mimo wszystko nie jest jeszcze gotowy na śmierć, nawet w oczach prokuratora – chwilę wcześniej usiłującego podważać wiarygodność świadka – spostrzegłem dziwną mieszankę przerażenia i rezygnacji. Tymczasem Winiarski dopiero się rozkręcał. – Służby specjalne przemycają narkotyki, produkują dolary, nie mówiąc już o handlu bronią. Wystąpię o przywrócenie pozwolenia na broń i będę musiał zakupić kamizelkę kuloodporną. Lubię cmentarze, ale póki co, chcę tam bywać tylko, jako odwiedzający groby – powiedział. A potem mówił jeszcze długo. „W lutym 2013 roku spotkał się ze mną człowiek wysłany przez osoby z ochrony prezydenta Komorowskiego, z informacją, że ludzie ci są w stanie zapłacić każdą cenę za informacje z Aneksu do Raportu WSI, za wiedzę, czy jest na tzw. „rynku”. Wiedziałem, że człowiek ów bywał na imprezach i grillach z udziałem czołówki ludzi na wysokich stołkach. czasie, gdy toczyły się przedstawione tu wydarzenia, moje telefony były na podsłuchu, byłem też obserwowany – to są fakty. Nie mówiłem o tym dotąd nikomu. Dlaczego? Ponieważ w oparciu o doświadczenia miałem wiedzę o tym, jak służby specjalne reagowały na moje informacje o poważnych przestępstwach, i w oparciu o te doświadczenia nie nabrałem przekonania, że wiedzą warto się szeroko dzielić. Nie było jednak tak, że nie dzieliłem się nią z nikim. W 2009 o pewnych sprawach powiadomiłem np. Zbigniewa Wassermana. Sprawa była rozwojowa, ale niedługo potem Wasserman zginął w Smoleńsku. Poza wszystkim miałem też spotkania z dwoma oficerami ABW, których przedstawił mi Wojciech Miłoszewski z Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie. Nie ukrywam jego nazwiska, bo to człowiek, który walczył z przestępcami, tak jak ja. Wszystko zaczęło się od spotkania w Warszawie w roku 2005, na którym obecni byli przedstawiciele firmy handlującej bronią, oficerowie SB, przedsiębiorcy, no i ja. Funkcjonowałem w środowisku, znałem ludzi, do pewnego stopnia ufano mi. Słowo do słowa i, jak to na takich spotkaniach bywa, dostałem propozycję z gatunku tych nie do odrzucenia – „ochrony” baz paliwowych. Następnego dnia pojechałem do przyjaciela z ABW, sąsiada, któremu opowiedziałem o spotkaniu. Zaproponował, byśmy jeszcze tego samego dnia opowiedzieli o wszystkim prokuratorowi Miłoszewskiemu, i tak się stało. Prokurator zareagował nad wyraz pozytywnie. Poprosił, bym podjął tę grę. Spostrzegł w tym szansę „zamontowania” w hermetycznym środowisku swojego człowieka. Przez następne lata funkcjonowałem w tym brudnym świecie, wśród ludzi bez sumienia. Było ich wielu. Na przykład taki Bogusław Bagsik chciał mnie wynająć do zamordowania jednego dziennikarza. Ostrożnie, tak by się nie zdekonspirować, powiadomiłem prokuraturę o zamiarach Bagsika, ale podobnie, jak wiele razy wcześniej, zmarginalizowano tę sprawę. Miesiąc po miesiącu uwiarygadniałem się przed ludźmi ze świata cieni, w którym żyłem, w rzeczywistości zdobywając bezcenną wiedzę, którą przekazywałem Miłoszewskiemu. Po pewnym czasie prokurator zaprotegował mnie w Centralnym Biurze Śledczym. Dalej poszło gładko, choć był to rodzaj służby, w której działanie wiązało się z nieustannym zagrożeniem. Prokurator zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa i pomagał mi jak mógł, a ja dzieliłem się z nim wiedzą. Dostarczyłem mu np. próbki podrobionych dolarów amerykańskich, fantastycznej jakości. Ale potem w sprawie zaczęły się pojawiać nazwiska polityków oraz szefów i wiceszefów służb specjalnych, i wiadomo, co było dalej… Tak działo się w wielu sprawach, którym ukręcano łeb. W tym samym mniej więcej czasie prokurator Miłoszewski wyznaczył dwoje oficerów CBŚ, m.in. komisarz Annę K, do współpracy ze mną. Gdy finalnie rozwiązywaliśmy sprawę baz paliwowych „chronionych” przez ludzi służb specjalnych, komisarz, nagle, zniknęła. Była osobą obowiązkową, która pozostawała ze mną w stałym kontakcie, a tymczasem wszelki ślad po niej zaginął. Kamień w wodę. Dużo czasu minęło, nim dowiedziałem się, że została przeniesiona do archiwum, odsunięta od spraw operacyjnych i zmarginalizowana. Taka była cena zbliżenia się do niewygodnej dla służb specjalnych prawdy – a i tak nie była to cena najwyższa… Podobny los spotkał drugiego oficera, któremu ufał i którego przedstawił mi prokurator Miłoszewski. Oficer ten był komisarzem z krakowskiego CBŚ i nazywał się Marek Brachowicz. Apolityczny, nieprzekupny, sumienny funkcjonariusz. Spotykaliśmy się do czasu, gdy zainteresował się moją wiedzą na temat spraw związanych z wątkami politycznymi. Przełożeni zareagowali natychmiast - i zwolnili go ze służby dyscyplinarnie. Potem straciłem z nim kontakt. Było jeszcze dwóch oficerów ABW, którym zawierzył prokurator Miłoszewski, ale w tym wypadku popełnił błąd, bo tych nie interesowały przestępstwa, a jedynie haki, informacje o sędziach i prokuratorach, ze szczególnym uwzględnieniem Marka Wełny i …Wojciecha Miłoszewskiego, który przecież im ufał i mnie z nimi poznał! Jeżeli funkcjonariusze ABW nie są zainteresowani przestępcami, a tylko hakami, to właśnie tu należy szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego dotąd nie mówiłem o tych sprawach. Ostrożność nie uchroniła mnie przed śmiertelnym zagrożeniem, pomówieniem i zniszczeniem. Szesnastu miesięcy, które spędziłem w „sanatorium”, nie zapomnę do końca życia. Przez tych szesnaście miesięcy zaliczyłem dwanaście cel z najbardziej bezwzględnymi bandytami, mordercami, gwałcicielami, handlarzami narkotyków, handlarzami bronią. Próbowano mnie złamać na różne sposoby, nie żałowano mi „atrakcji”, nikomu nie życzę czegoś podobnego, ale nie złamali mnie. W międzyczasie zastraszano moich obrońców, świadków, bliskich. Zniszczono mnie, zniszczono moją rodzinę. Długo nie rozumiałem, dlaczego stało się to wszystko i komu aż tak bardzo się naraziłem. I dopiero później dowiedziałem się, że za tym wszystkim stał Bronisław Komorowski. Odnośnie Komorowskiego dysponowałem olbrzymią wiedzą – służbową, rodzinną, prywatną. Wiedział, że ja wiem, bo o pewnych sprawach z nim związanych sam pisemnie go poinformowałem. Gdy wyszedłem na wolność, powiedziano mi: „Nie wiedziałeś, na co się porywasz. Twoje problemy, to jego robota”. Potem połączyłem dawną wiedzę o Komorowskim z Fundacją Pro Civili i Aneksem do Raportu WSI, o którym chciał on uzyskać informacje. By to jednak wyjaśnić, trzeba wrócić do 2007 roku, do naszego spotkania, które zainicjowała poseł PO Jadwiga Zakrzewska. To jego zaufana osoba – a jak bardzo zaufana, to już temat na przyszłość. Inicjatywa Zakrzewskiej wzięła się z informacji otrzymanej od oficerów WSI, według których miałem dysponować wiedzą na temat tajnego Aneksu do Raportu WSI i o Fundacji Pro Civili. Po drodze, nim dojechaliśmy samochodem do biura poselskiego Komorowskiego, Zakrzewska upewniała się, czy mam wiedzę na interesujące ich tematy. Potwierdziłem. I teraz z kolei ja zapytałem, skąd jej wiedza o mnie. „Tak mówią oficerowie, uważają, że warto z panem rozmawiać” – odparła krótko. Nie oponowałem. W tamtym czasie rzeczywiście miałem świetne rozeznanie i koneksje. Rozeszła się wieść, że mam na przykład kontakty z kapelanami Wojska Polskiego, Tadziem Głódziem, ale też z generałami i dowódcami żandarmerii – i tak było naprawdę. Z biskupem Głódziem znamy się od 15 lat, zawsze byliśmy w dobrych stosunkach. W moich wspomnieniach i pamięci jego obraz jest pozytywny, ciepły obraz biskupa, człowieka zaradnego i mnie przychylnego. Najlepsi przyjaciele wieszali na nim psy, ale jestem świadkiem, że za swoje pieniądze zorganizował w Bieszczadach cztery wakacyjne turnusy dzieciom, sierotom i półsierotom. Kazał wybudować namiotowe miasteczko, wyposażył je w łazienki, ściągnął kuchnie polowe i wszystko inne, co potrzebne. A to, że mówi się, iż lubi wypić? To poproszę o wskazanie dziesięciu osób z Sejmu, które wypić nie lubią. Może być z tym trudność. Wracając do spotkania z Komorowskim w jego poselskim biurze – na początek przeprosił mnie za spóźnienie tłumacząc, że był na rozmowie u premiera. A później zapytał, czy znam Wojciecha Sumlińskiego. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nie znam. Był zawiedziony. Zaraz potem przeszedł do wątku „kwitów na PIS”, na Jarosława Kaczyńskiego, Antoniego Macierewicza i Zbigniewa Ziobro, a nawet na Donalda Tuska i PO – i to już było naprawdę ciekawe. Na koniec zapytał mnie, czy mam dostęp do informacji na temat Pro Civili i Aneksu do Raportu WSI. Zachowywał się, jakby chciał sprawdzić, co wiem, a czego nie wiem, jaka jest wiedza na rynku. Odpowiedziałem, że w kwestii Aneksu nie mam wiedzy, ale o Fundacji Pro Civili – i owszem. Na tym wątku zatrzymaliśmy się dłużej i rozmawialiśmy o Manfredzie Holletschku. Komorowski był dobrze zorientowany. Potrafię to ocenić, bo w moich dokumentach o Pro Civili przewinęło się około 50 osób, w tym właśnie Holletschek oraz Igor Kopylow, Rosjanin, który miał kilka paszportów wystawionych na kilka nazwisk. Dokumenty dotyczące Pro Civili zostały mi odebrane przez służby specjalne i dziś pozostały mi tylko notatki. Nie wiedziałem, że tak szybko zareagują, ale mimo to te najważniejsze materiały schowałem, tak na wszelki wypadek. Są za granicą i jeśli znajdą się w Polsce odważni i uczciwi prokuratorzy, chętnie je przekażę. Zanotowałem nazwiska, fakty i związki łączące ludzi z kręgu Pro Civili, a także informacje o interesach Fundacji i przemycie broni. Nie poskąpiłem szczegółów. I rzecz najważniejsza – mam zapis rozmowy z Komorowskim. To nie żarty. O szczegółach tego spotkania oraz innych faktach powiadomiłem Prokuraturę Warszawa - Śródmieście i od tamtej pory zapadła głucha cisza. Skończyło się niczym – czyli polska norma. Z Komorowskim jest jak z kamieniem wrzuconym do wody: kręgi rozchodzą się szeroko, a to co mówię, to tylko wierzchołek góry lodowej. Za moją wiedzę o nim próbowano mnie później dobić. Prokurator Jolanta Mamej, ta sama, która oskarżała Sumlińskiego, wezwała mnie na przesłuchanie i wręczyła do przeczytania dokument, który nazwała Aneksem. Od razu wiedziałem, że to prowokacja. Powiedziała: „proszę zapoznać się z poszczególnymi kartami”. Poprosiłem o jakiś plastik, bym mógł przewertować kartki nie zostawiając linii papilarnych. Wtenczas prokurator, zawiedziona, schowała materiały do szafki. Twierdziła, że był to Aneks do Raportu WSI, rzekomo znaleziony u mnie. Prowokacja na całego! Po chwili wszedł drugi prokurator, krótka narada i przesłuchanie zostało zakończone. Dopiero wtedy zrozumiałem, po co w 2013 nawiedzili mnie ludzie z ochrony Komorowskiego, którzy proponowali pieniądze za udostępnienie materiałów z Aneksu. Po wyjściu z prokuratury spotkałem się z zaprzyjaźnionymi oficerami BBN, od których dowiedziałem się, że od dawna jest „cena” za moją głowę – szukają tylko pretekstu. „Zagrałeś z Komorowskim, to postarają się, byś poszedł siedzieć. To nie koniec. Uważaj!” I tak mniej więcej to wyglądało, kiedy przez te wszystkie lata chciałem pomagać państwu w załatwieniu mafii, a tymczasem stało się inaczej – mafia państwowa załatwiła mnie.” |