Sowieckie rakiety jądrowe były w Polsce
Wpisał: Mirosław Dakowski   
08.04.2010.

Sowiecki atom był u nas

http://www.ian.org.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=97:sowiecki-atom-by-u-nas&catid=11:militarne-powizania-energetyki-jdrowej

Jakub Roszkowski, Jakub.roszkowski@gk24.pl 23 marca 2010

            178 głowic atomowych, magazynowali w swoich bazach w okolicach Białogardu i niedaleko Bornego Sulinowa Sowieci.
            Takie fakty ujawniają dziś historycy z Instytutu Pamięci Narodowej. To była jedna z najpilniej strzeżonych tajemnic Układu Warszawskiego. Gdyby wtedy wybuchła wojna, głowice miały być natychmiast odpalone w kierunku Zachodu. Odpowiedź NATO byłaby dla regionu zagładą. Północno-zachodnia Polska zamieniłaby się w atomową pustynię.

Fakty
            Artykuł 1 radziecko-polskiego porozumienia: "Umawiające się strony zdecydowały rozmieścić na terytorium Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej amunicję jądrową i zespoły montażowe oraz uzgodniły, że w tym celu do lipca 1969 roku zostaną zbudowane trzy obiekty w rejonach Białogard, Wałcz i Wędrzyn. Złożenia amunicji jądrowej i rozmieszczenia jednostek wojskowych przeznaczonych do ich utrzymania dokona strona radziecka po przejęciu już gotowych obiektów".
Tajne porozumienie
           
Składy radzieckiej broni atomowej w Polsce powstały pod koniec lat 60. ubiegłego wieku. Tak zakładało porozumienie moskiewskie zawarte pomiędzy ministrami obrony narodowej PRL i ZSRR, do którego dopiero teraz dotarli dziennikarze "Dziennika". Dokument ma w swoich archiwach Instytut Pamięci Narodowej.
            Magazyny powstały w Templewie w Lubuskiem, Brzeżnicy, 20 kilometrów od Bornego Sulinowa i w Podborsku, niedaleko Białogardu. To Polacy sfinansowali ich budowę, ale tylko Sowieci mieli wyłączność na użytkowanie. Obiekty były pod ścisłą kontrolą, chronione przez najlepszych żołnierzy, niewidoczne nawet z satelity. O tym, że na terenie Polski jest broń masowego rażenia, wiedziało tylko 12 najwyższych rangą oficerów Ludowego Wojska Polskiego. I Sowieci.
            Założenia były takie: we wszystkich magazynach musi znajdować się 14 głowic o mocy 500 kiloton, 35 głowic o mocy 200 kiloton, 83 głowice o mocy 10 kiloton i dwie bomby lotnicze o mocy 200 kiloton. Ponadto były 34 mniejsze głowice, o mocy 0,5 kilotony. Wszystkie, gdyby wybuchła wojna, miały być przekazane Polakom. I to właśnie nasze wojska miały ostrzeliwać Zachód rakietami z głowicami atomowymi. Atak miał trwać godzinę. Radzieccy wojskowi przewidzieli, że odwet Zachodu skierowany byłby wyłącznie na nasz teren. Dlaczego? To byłby jedyny sposób na powstrzymanie sowieckiej inwazji.
Ludzie wiedzieli
           
Bunkry, po dwa w każdej bazie, powstały w ciągu niecałych trzech lat. Dziś są to zniszczone obiekty, schowane w lesie. Byliśmy w Podborsku, kilkanaście kilometrów od Białogardu, by na własne oczy zobaczyć, gdzie była składowana broń atomowa. Wnętrze gigantycznych betonowych silosów jest zamknięte wielkimi, stalowymi drzwiami o grubości co najmniej pół metra. Wokół widać resztki płotów, schronów i muru ze strzelnicami. Dotrzeć można tu bez problemu.
            Mieszkańcy Białogardu nie reagują na te, historyczne już informacje, z zaskoczeniem. - Owszem, to oburzające, że żyliśmy tuż obok śmiertelnego zagrożenia, ale tak naprawdę wszyscy w jakiś sposób podejrzewaliśmy, że Ruscy coś tam mają - mówi Andrzej Dudzicz, miłośnik historii ziemi białogardzkiej.
            Podborskie magazyny zbadał już na początku lat 90., gdy z tutejszej bazy wyjechali ostatni Sowieci. - Zostawili po sobie potworny bałagan, zasypane gruzem i śmieciami magazyny, zniszczone budynki. Co tam mieli, mogliśmy tylko przypuszczać - dodaje.
A przypuszczano bardzo dużo
           
- Raz przysłali tu pociąg z wagonami wypełnionymi trumnami z ołowiu. Wszystkie skierowali do Podborska. Od razu wiedzieliśmy, że musiała się tam wydarzyć jakaś katastrofa. Ponoć był wyciek materiałów radioaktywnych - opowiada Dudzicz.
Zaraz po opuszczeniu bazy i miasta przez Sowietów - w Białogardzie i okolicach stacjonowało około 6 tysięcy radzieckich żołnierzy - przejmował garaże, które użytkowali. - Miałem licznik Geigera, który kupiłem od nich na bazarze. Bo oni wszystko na targowisku wyprzedawali, żeby mieć pieniądze. Wziąłem więc ten licznik do jednego z garaży i się przeraziłem. Wykryłem tam podwyższone promieniowanie radioaktywne. Szybko ustaliłem, że swój samochód chowali tu wartownicy z... Podborska.
           
Podobne opowieści słyszał Dariusz Florek, też miłośnik historii. - To było do przewidzenia, że jeśli jest tam aż tak dużo wojsk, a sam teren jest pod ścisłą kontrolą, to muszą mieć coś bardzo, bardzo ważnego. I podejrzewaliśmy, że to jest broń atomowa. Później, podczas jakiegoś spotkania nad jeziorkiem, pewien oficer radziecki, gdy już sobie zdrowo popił, wygadał się, że pilnują magazynów atomowych.
Może i było, ale nie szkodziło
           
W komisji, która odbierała bazę w Podborsku od sowieckich żołnierzy, był m.in. Franciszek Herman, dziś geodeta w starostwie powiatowym w Białogardzie. O tamtych czasach nie chce jednak mówić. Dlaczego? - Niewiele pamiętam - zbywa nas. - Po prostu odebraliśmy te tereny i już.
           
Ustaliliśmy zastępcę dowódcy polskiej jednostki wojskowej, która tam później miała bazę. To Wiesław Zieliński, dziś szef wydziału kryzysowego w białogardzkim starostwie. Twierdzi, że jest związany tajemnicą wojskową, z której będzie zwolniony dopiero po śmierci. - Ale mogę was uspokoić. Gdy tam się przenosiliśmy, zrobiliśmy szczegółowe badania. I nie wykryliśmy podwyższonego promieniowania - mówi. - Nie cierpię na żadne choroby, włosy mi nie wypadły, więc naprawdę, jeśli Ruscy mieli tam broń, to bardzo dobrze zabezpieczoną.
           
Obecny burmistrz Białogardu Stefan Strzałkowski i starosta Krzysztof Bagiński też słyszeli wtedy, że Sowieci trzymają broń atomową tuż za płotem. - Dzisiejsze informacje w zasadzie potwierdzają nasze domysły. Oczywiście, narażano nas na śmiertelne niebezpieczeństwo. Uważam jednak, że dziś nie ma to już żadnego zagrożenia - mówi burmistrz.