Czy psie głosy pójdą w Niebiosy? ....Który to pan jest właścicielem i szczwaczem tej psiarni? | |
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz | |
27.07.2016. | |
Czy psie głosy pójdą w Niebiosy?
....Który to pan jest właścicielem i szczwaczem tej psiarni?
Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3703 Felieton • specjalnie dla www.michalkiewicz.pl • 26 lipca 2016
Z kim przestajesz, takim się stajesz. Kto z chłopem pije, ten z nim pod płotem leży. I tak dalej i tak dalej. Te porzekadła sugerują, że towarzystwo w jakim się obracamy, nawet jeśli nie do końca się z nim identyfikujemy, osmotycznie na nas oddziałuje i w rezultacie początkowe różnice stają się coraz mniejsze i mniejsze, aż w końcu całkowicie zanikają. Nawet więcej; taki na przykład rosyjski polityk narodowości prawniczej („matka Rosjanka, ojciec prawnik”) czyli Włodzimierz Żyrynowski, prezentuje rosyjskie cechy narodowe w stopniu stężonym; pije więcej wódki, jest pryncypialny aż poza granice przyzwoitości, czego normalni Rosjanie nie robią, bo nie muszą niczego udowadniać. Ale bywa i odwrotnie; niektórzy Polacy, zwłaszcza bardziej zaangażowani w tak zwany dialog z judaszyzmem, zaczynają objawiać judaszystowskie cechy nawet na poziomie instynktów. Ujawniło się to w ostatnim czasie w związku ze spodziewanym przyjazdem papieża Franciszka na Światowe Dni Młodzieży. Oczywiście Światowe Dni Młodzieży to tylko taki pretekst, bo tak naprawdę to przyjazd Ojca Świętego ma charakter inspekcyjny, niczym wizyta rewizora iz Pietierburga. Takie wrażenie można odnieść zwłaszcza na podstawie lektury „Gazety Wyborczej”, która publikuje donosy nie tylko osób świeckich, ale również osób duchownych. Wspólnym mianownikiem jest oczywiście zatroskanie („O tę Polskę, o Ojczyznę najboleśniej zatroskani...”) stanem tubylczego Kościoła. Dlaczego żydowska gazeta dla Polaków tak się angażuje w meliorację tubylczego Kościoła, to sprawa osobna, „fenomen godzien rozbiorów”, ale nie o to w tej chwili chodzi, tylko o osmotyczne nasiąkanie cechami judaszystowskimi. Nawiasem mówiąc, najboleśniejsze zatroskanie stanem tubylczego Kościoła objawił na łamach żydowskiej gazety dla Polaków pan prof. Jan Woleński („Ołtarz naciera, tron sekunduje”) , prezentując się jako „niewierzący”. Pan prof. Woleński w pierwszym wcieleniu nazywał się jeszcze Hertrich i za komuny działał w Stowarzyszeniu Ateistów i Wolnomyślicieli, ale kiedy się okazało, że za „ateizm” nikt już nie wybula („Poeci będą wyli, że księżyc jest jak kula. Darmo; nikt od tej chwili za „kulę” nie wybula”), jednym susem przeskoczył do Zakonu Synów Przymierza. Niewierzący do „Zakonu Synów Przymierza”? Chyba nie dupy z batem? A teraz znowu „niewierzący” i w dodatku zwąchał się z „racjonalistami”. Ciekawe, kto wybula na „racjonalizm”? Ładny interes! Jak pamiętamy z Ewangelii, Pan Jezus był bardzo wyrozumiały wobec rozmaitych grzeszników; jadał z celnikami, nie pędził od siebie nierządnic, a w ogóle dlaczegoś najchętniej przestawał z prostakami, których nawet wybrał sobie na apostołów. Nawiasem mówiąc, kiedyś zagadnięto w tej kwestii prymasa Stefana Wyszyńskiego, dlaczego forsuje w Polsce kościół ludowy, trzymając na dystans intelektualistów. Prymas odparł, że na tyle, na ile to możliwe, stara się naśladować we wszystkim Pana Jezusa. No a co Pan Jezus? A Pan Jezus właśnie z prostakami, w celnikami, z nierządnicami, którym właściwie wszystko pobłażliwie wybaczał, natomiast w stosunku do ówczesnych intelektualistów, czyli faryzeuszy, nie miał słów potępienia. „Plemię żmijowe”, „groby pobielane”, „wy diabła macie za ojca”... Co tak zniechęciło Pana Jezusa do faryzeuszy? Odpowiedzi dostarcza fragment Ewangelii według św. Łukasza o faryzeuszu i celniku. „Dwóch ludzi weszło do świątyni aby się modlić: jeden był faryzeuszem, a drugi celnikiem. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: Boże dziękuję ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam. Natomiast celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść...” - i tak dalej. Znakomitą współczesną ilustracją postawy zaprezentowanej przez ewangelicznego faryzeusza jest wywiad z przewielebnym ojcem Józefem Puciłowskim, dominikaninem, zamieszczony w żydowskiej gazecie dla Polaków pod charakterystycznym tytułem: „Niech papież zobaczy naszą głupotę”. Ojciec Puciłowski nie szczędzi gorzkich słów krytyki Kościołowi w Polsce i politykom Prawa i Sprawiedliwości i księdzu Międlarowi, w nadziei, że również jego głos jakimiś sekretnymi kanałami dotrze do papieża Franciszka, który przy okazji Światowych Dni Młodzieży zrobi z tym wszystkim porządek, to znaczy – obsztorcuje biskupów sprzyjających reżymowi Jarosława Kaczyńskiego, który, mówiąc nawiasem – wcale nie zachowuje się jak ewangeliczny celnik, tylko podobnie jak faryzeusz – w następstwie czego Kościół w Polsce zacznie zachowywać się prawidłowo, to znaczy – udzieli poparcia politycznego politycznej ekspozyturze „człowieków przyzwoitych”. A kto jest przyzwoity? Aaaa, to wiadomo; ten, który został wprowadzony do grona człowieków przyzwoitych przez co najmniej dwóch członków wprowadzających. Ten mechanizm wymaga, by jeden przyzwoity jakoś rozpoznawał w tłumie drugiego przyzwoitego. Ale po czym? Przecież nie „po czinu”, a więc jakoś inaczej. Tajemnica to wielka, więc nie jest wykluczone, że jeden przyzwoity rozpoznaje drugiego przyzwoitego po zapachu. Do tego oczywiście trzeba mieć specjalnego nosa, ale w środowisku „Gazety Wyborczej” nie powinno chyba być z tym problemu. Przewielebny ojciec Puciłowski uprawia polityczną agitację. To oczywiście nic złego; duchowni też mają swoje polityczne sympatie i antypatie. Obrzydliwe jest nie to, że ojciec Puciłowski agituje, ale to, że agitację swoją drapuje w religijny kostium, odmawiając swoim politycznym przeciwnikom wszelkiej moralnej wartości. Zachowuje się zatem identycznie, jak faryzeusz z ewangelicznej przypowieści i w dodatku już nawet nie zdaje sobie z tego sprawy, zgodnie z formułą „bez swojej wiedzy i zgody”, z której dominikanie tak skwapliwie skorzystali - co oznacza, że judaszyzm zeszedł u niego już do poziomu instynktów. Ale jakże ma być inaczej, gdy ktoś angażuje się w rozmaite „dialogi z judaszyzmem”? Prędzej czy później zostanie „synem zatracenia”. Podczas lektury rozmowy z przewielebnym ojcem Puciłowskim w pierwszym odruchu miałem ochotę zaapelować do wszystkich ludzi dobrej woli, by przynajmniej przez jeden rok wstrzymali się z wszelkimi datkami na rzecz zakonu dominikanów; zarówno na tacę, jak i tytułem wynagrodzenia za inne posługi religijne. Przykazanie kościelne nakazuje świadczyć na rzecz Kościoła, ale nie ma tam ani słowa o tym, by akurat na rzecz zakonu dominikanów. Myślę, że pierwsza myśl najlepsza, bo trzeba by jakoś dyscyplinować również przewielebne duchowieństwo, które najwyraźniej zaczyna się nam bisurmanić – czy jednak nie okaże się to wołaniem na puszczy, w następstwie czego zakon dominikański jeszcze bardziej zhardzieje i chociaż z polskiego chleba nie zrezygnuje, to mizdrzył się będzie do kogo innego? Dominikanie nazywani byli domini canes, czyli psy pańskie. Pewnie tak jest i dzisiaj, ale nie jest już do końca pewne, który to pan jest właścicielem i szczwaczem tej psiarni. |