Przygody Chińczyka w Nowych Niemczech
Wpisał: Rafał Galicki   
10.08.2016.

 

 

Przygody Chińczyka w Nowych Niemczech

Rafał Galicki https://www.facebook.com/rafaelgalland1234?fref=nf

 

31-letni chiński turysta, który wypuścił się w wojaż po Ojropie, chciał się udać do Francji i Włoch, ale na swoje nieszczęście trafił na podwórko cioci Angeli. A w ubogaconym kulturowo Germanistanie, jak to w Germanistanie – na lotnisku w Stuttgarcie od razu ukradli mu portfel. Poszedł więc na najbliższy posterunek policji.

Niestety Chińczyk znał tylko chiński, a w Niemczech mówi się po turecku, arabsku i nadal jeszcze po niemiecku, po chińsku zaś raczej rzadko, więc turysta nie potrafił wytłumaczyć, że przyszedł zgłosić kradzież. Im więcej mówił, tym bardziej go nie rozumiano.

Jak niemiecki policjant zobaczył obcokrajowca, który „sprawił wrażenie potrzebującego pomocy”, to co mógł zrobić? Dał Chińczykowi do podpisania wniosek o azyl, oczywiście. Niemiecki stróż prawa widywał tu już zapewne takich „syryjskich uchodźców”, że nawet skośnooki „przeciwnik Asada” go nie zdziwił. Tu już zresztą od jakiegoś czasu wszystko przestaje kogokolwiek dziwić.

Ze Stuttgartu przewieziono „uchodźcę” do Heidelbergu, potem do punktu przerzutowego w Dortmundzie, skąd szczęście ubogacenia kulturowego rozsyłane jest po kraju, żeby żadna gmina nie czuła się pokrzywdzona, aż w końcu wylądował w ośrodku dla azylantów w Dülmen.

Dopiero w Dülmen ktoś zauważył, że Chińczyk „jest jakiś inny” niż pozostali „uchodźcy”. Jakiś bystrzacha dopatrzył się wreszcie, że przypomina on nieco Chińczyków ze znajdującej się niedaleko ośrodka chińskiej jadłodajni. Tam też udała się niemiecka delegacja z prośbą o pomoc. „Jak to nie pomoże, to na pewno nie zaszkodzi” – pomyśleli sobie pewnie. Pomogło. Nieporozumienie zostało w końcu wyjaśnione.

Dwanaście dni trwała niemiecka, uchodźcza odyseja turysty z dalekich Chin. Oczywiście otrzymał on od szczodrych Niemców środki pieniężne należne tu od pewnego czasu wszystkim chętnym, a także – jak się okazało – zupełnie przypadkowym osobom oraz zastępcze dokumenty, bo jego stare, chińskie, budziły jakieś wątpliwości czujnych jak żurawie niemieckich urzędników. Pozostaje zagadką, na jakie dane wystawili oni Chińczykowi te zastępcze dokumenty, skoro do końca nie mieli pojęcia, że to Chińczyk, więc zapewne nie odcyfrowali jego personaliów z papierów, które miał przy sobie. Z drugiej strony, jeden „uchodźca” na ściągniętych z sufitu danych osobowych w tę czy w tamtą stronę przy tych setkach tysięcy, doprawdy nie czyni już różnicy.

I tak szczęście w nieszczęściu, że przeflancowany na "uchodźcę" Kitajec nie popadł z tego ambarasu w depresję, bo mogło się to skończyć jakimś rajdem z maczetą albo innymi, modnymi obecnie objawami depresji.

Uwolniony Chińczyk powędrował dalej w obranym wcześniej kierunku, a nam wszystkim żyjącym w ubogaconym kulturowo Germanistanie, pozostaje tylko cieszyć się błogą świadomością, że – jak zapewniał parę dni temu minister spraw wewnętrznych de Maizière – po ubiegłorocznych zawirowaniach i początkowym chaosie, w kwestii uchodźców zapanował wreszcie stary, dobry, niemiecki Ordnung.