Archiwa nie płoną, ale zabijają
Wpisał: kokos26   
26.08.2016.

Archiwa nie płoną, ale zabijają

 

 

http://www.wyszperane.info/2016/08/25/archiwa-nie-plona-ale-zabijaja

 

z:  http://niepoprawni.pl/blog/kokos26/archiwa-nie-plona-ale-zabijaja

 

kokos26  25 Sierpnia, 2016 

 

Pamiętam doskonale, że wybuchem gazu w gdańskim wieżowcu żyła cała Polska. Stało się to w wielkanocny poniedziałek 17 kwietnia 1995 roku. Wtedy nawet pojęcia nie miałem, że w tym budynku mieszkał współpracujący od 1978 roku z opozycją były oficer SB, dziś emerytowany ppłk. Adam Hodysz, uważany przez wielu za współczesnego Konrada Wallenroda, który z samej jaskini esbeckiego lwa pomagał rodakom obalić komunę, za co czerwoni wsadzili go później za kratki.

Według mnie z tym Konradem Wallenrodem to jednak przesada, bo Hodysz nie wstępował do SB z zamiarem obalania komuny, a dopiero w trakcie służby doszło do jego nawrócenia. Gdyby w 1995 roku działał Internet być może wiedziałbym o lokatorze feralnego wieżowca, Hodyszu, ale wtedy w Polsce wszystko jeszcze było w powijakach, a bardzo kosztowny dostęp do Internetu przez modemy anonimowym użytkownikom umożliwiono dopiero w 1996 roku.

Jednak nawet po przeszło dwudziestu latach pamiętam moje ogromne zdziwienie tym, że już nazajutrz 18 kwietnia cały budynek w niezrozumiałym dla mnie pośpiechu wysadzono w powietrze, a całą akcję ratunkową oraz badanie przyczyn wybuchu prowadzono dopiero na tym potężnym gruzowisku.

Jakoś nie trzymało się to wszystko kupy, bo przecież nie raz oglądałem w telewizji obrazy jak po którymś z kolejnych trzęsień ziemi czy wielkiej katastrofie budowlanej na świecie ratownicy przybyli z wielu krajów z narażeniem życia przeszukiwali rumowiska, a do wyburzeń dochodziło najwcześniej po kilku lub kilkunastu dniach. Do wybuchu w gdańskim wieżowcu doszło niemal trzy lata po „nocnej zmianie”, czyli obaleniu rządu Jana Olszewskiego i wtedy także nie wiedziałem, że dokumenty na temat TW „Bolka” Wałęsy dostarczył ówczesnemu szefowi MSW, Antoniemu Macierewiczowi właśnie Adam Hodysz, za co został później odwołany ze stanowiska Dyrektora Delegatury UOP w Gdańsku przez Andrzeja Milczanowskiego, który po „nocnej zmianie” objął ministerstwo po Macierewiczu. Jak widać „Bolek” ufał bardziej tym esbekom, którzy zwalczali w PRL-u opozycję i u których na nawrócenia nie było żadnych widoków.

Dzisiaj wiele osób nawet z prawej strony sceny politycznej powątpiewa w to, że służby specjalne III RP byłyby zdolne do takiej zbrodni i w celu odzyskania dokumentów kompromitujących Wałęsę posunęłyby się do morderczej akcji mającej dać pretekst do wejścia do mieszkania Adama Hołysza.

Ja z kolei nie wierzę w takie dziwne przypadki i zbiegi okoliczności. Musimy cały czas pamiętać, że III RP nie powołano do życia na skutek pomysłu osób, które dogadały się później w Magdalence i przy okrągłym stole. Tylko wyjątkowo naiwni ludzie wierzą do dziś, że ten „nowy ład” i „pokojowy demontaż komunizmu” zaprowadzony został spontanicznie bez udziału i nadzoru możnych tego świata. Cała ta operacja przypominała pranie brudnych pieniędzy przez mafię tylko, że w tym przypadku do legalnego demokratycznego światowego politycznego obiegu z wielkim sukcesem zamiast brudnych pieniędzy wprowadzono komunistycznych zbrodniarzy.  Wałęsa był kamieniem węgielnym i mitem założycielskim tego międzynarodowego geszeftu zwanego transformacją, więc mnie nie dziwi, że za wszelką cenę i wtedy i dziś próbuje się ten żałosny symbol ratować.

Po obaleniu rządu Olszewskiego najwyraźniej w jakichś najpewniej nie polskich gabinetach zadecydowano, że trzeba działać radykalniej, aby nie powtórzyła się podobna sytuacja z ujawnianiem tych wszystkich TW „Bolków”. To chyba od tego momentu śmiertelne zagrożenie padło na wszystkie osoby, którym wydawało się, że zgromadzone przez nie prywatne archiwa są wystarczającą polisą bezpieczeństwa lub gwarancją spokojnego i dostatniego życia.

Zaledwie trzy miesiące po „nocnej zmianie” w noc z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku w Aninie w do dziś niewyjaśnionych okolicznościach zamordowano byłego wieloletniego komunistycznego premiera, Piotra Jaroszewicza i jego żonę Alicje Solską. Z kolei dopiero w 2005 roku za pierwszych rządów PiS ujawniono, że z akt tej tajemniczej sprawy zginęły najważniejsze dowody w tym folie z niezidentyfikowanymi odciskami palców. W śród wielu wersji zbrodni serwowanych opinii publicznej chyba najrzadziej pojawia się ta najbardziej prawdopodobna. Warto w tym miejscu wspomnieć, że w podobnych okolicznościach jak Jaroszewicz i jego żona zginęli także, Tadeusz Steć zamordowany 12 stycznia 1993 roku oraz gen. Jerzy Fonkowicz torturowany i zamordowany 7 października 1997 roku. Sprawców do dziś nie wykryto.

Jaroszewicz, Steć i szef Oddziału III Zarządu Informacji LWP, Fonkowicz na początku 1945 roku przejmowali w wielkim barokowym pałacu w Radomierzycach nad Nysą Łużycką tajne hitlerowskie archiwa i nie jest to teoria spiskowa, ale historyczny fakt. To wtedy powstało tak zwane „archiwum Jaroszewicza” zawierające kompromitujące materiały dotyczące ludzi ze świeczników władzy nie tylko w Polsce, ale i Europie. Wiadomo też, że w owych dokumentach były akta personalne, listy konfidentów oraz teczki dotyczące rodziny Rotszyldów.

Jaroszewicz przed przekazaniem skrzyń z dokumentami sowietom część z nich sobie sprywatyzował. Oto fragment relacji zamordowanego w 1993 r. Tadeusza Stecia spisany przez Henryka Piecucha: „Jaroszewicz z Fonkowiczem chyba nie znali niemieckiego lub znali ten język zbyt pobieżnie, bo często przysyłali umyślnego, zazwyczaj jakiegoś szeregowego, abym im przetłumaczył jakieś kwity. […] Pamiętam, że Fonkowicz został gdzieś wezwany, musiał nagle wyjechać, a ja z Jaroszewiczem zostałem w Radomierzycach jeszcze dwa lub trzy dni. Cały czas tłumaczyłem. Jaroszewicz przebierał. Wybrał stosik dokumentów. Zrobił z nich dwie lub trzy niewielkie paczki. […] Byłem akurat pod pałacem, razem z dwoma cywilami, specjalistami od zabytków, których zostawił Fonkowicz. Nagle na dziedziniec pałacu wpadła grupa czerwonoarmiejców z bronią gotową do strzału. Ani się obejrzeliśmy, jak ustawiono nas pod ścianą z rękami do góry. Na szczęście wyszedł Jaroszewicz, pogadał z dowódcą grupy, jakimś lejtnantem chyba. Czerwonoarmiści pognali nas w kierunku wioski, nie szczędzili kopniaków, doprowadzili do drogi Bogatynia – Zgorzelec i kazali iść, doradzając, abyśmy zapomnieli o pałacu i wszystkim, co widzieliśmy i słyszeliśmy.

Musimy cały czas pamiętać, że w Polsce działają aktywnie także obce wywiady i nie łudźmy się, że po 89 roku tak się one wszystkie ucywilizowały, że nie zdolne byłyby do takiego zbrodniczego aktu jak wybuch gazu w gdańskim wieżowcu, w wyniku którego z powodu ratowania fałszywego mitu Wałęsy 22 osoby poniosły śmierć.

Aby to uświadomić Czytelnikom przypomniałem tajemnicze niewyjaśnione do dziś zabójstwa, których motywem były tajne dokumenty będące w posiadaniu Jaroszewicza. Czy zleceniodawcy mordów je odzyskali? Niekoniecznie. Świadczyć mogą o tym tortury, którym zbrodniarze poddali Fonkowicza pięć lat po zabójstwie również torturowanego małżeństwa Jaroszewiczów.

Czy do sprawy wróci teraz jakieś „Archiwum X”? Jedno wiemy dzisiaj na pewno. Archiwa, choć nie płoną to bardzo często zabijają.

Artykuł opublikowany w „Warszawskiej Gazecie”  (link is external)