Smarujemy tłusty połeć
Wpisał: Stanisław Michalkiewicz   
09.09.2016.

Smarujemy tłusty połeć

 

Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=3736

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    9 września 2016

 

Kiedy Stanisław Przybyszewski zjechał do Krakowa, zrobił tam niespotykaną furorę, między innymi dzięki odczytom poświęconym „nagiej chuci” i satanizmowi, podczas których opowiadał, jak wygląda phallus Szatana. Jego zdaniem był zaopatrzony w haczyki w kształcie harpunów, no a poza tym był zimny, jak lód. Trudno, żeby takie rewelacje nie robiły wrażenia, ale z drugiej strony – nie na długo, bo ileż można wysłuchiwać o „chuci”, czy Szatanie, zwłaszcza w Krakowie?

Toteż wkrótce w szkatule coraz częściej widać było dno i coraz częściej zdarzały się sytuacje kłopotliwe. Może nie byłyby bardzo kłopotliwe, gdyby Przybyszewski nie koił „bólu istnienia” wódeczką i – jak twierdzi Adam Grzymała-Siedlecki – niemal co wieczór doprowadzał się do nieprzytomności. Toteż następnego dnia nie zawsze pamiętał wydarzenia z dnia poprzedniego i to właśnie stało się przyczyną jednej z takich kłopotliwych sytuacji. Już po przeniesieniu się do Warszawy, zaprosił był mianowicie Henryka Sienkiewicza do siebie „na zajączka”. Kiedy Sienkiewicz przybył, Przybyszewski ani w ząb nie mógł sobie przypomnieć, czemu właściwie zawdzięcza tę wizytę, więc posadził swego gościa w fotelu i przed dłuższy czas bawił go rozmową, usiłując przypomnieć sobie, z jakiego powodu Sienkiewicz go odwiedził. Wreszcie otworzyła mu się klapka z „zajączkiem”. Położył swemu gościowi rękę na ramieniu i powiedział: zajączka jakoś nie ma, panie Henryku, ale pożycz pan rubla, to poślę po wódkę.

Z tego morał, że „paraliż postępowy najzacniejsze trafia głowy” i tym tylko mogę wyjaśnić, że mój artykuł do poprzedniego numeru „Ncz!” opatrzyłem tytułem: zanim wybuchnie wojna – a przecież powinienem pamiętać, co na pytanie – czy będzie wojna? - odpowiedziało swemu słuchaczowi Radio Erewań: wojny oczywiście nie będzie, ale rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu!

Toteż nic dziwnego, że zaraz po buńczucznych przechwałkach prezydenta Poroszenki, że tylko patrzeć, jak zatknie ukraińską flagę na Krymie, pojawiła się wiadomość, która nie tylko przynosi wyjaśnienie sytuacji, ale również wbija gwóźdź do trumny nieustającego błazeństwa, jakie uprawiały wszystkie rządy w Warszawie, nazywając je „polityką wschodnią”. Błazeństwa te polegają na żyrowaniu w ciemno wszystkiego, co zrobi rząd w Kijowie w nadziei, że Ukraińcy wezmą na klatę złego ruskiego czekistę Putina, dzięki czemu Polska wybije się na mocarstwowość.

Są to oczywiście fantasmagorie nie zasługujące nawet na nazywanie ich „polityką” - a okazało się to ostatecznie przed kilkoma dniami, kiedy to Borys Łożkin, którego prezydent Poroszenko uczynił szefem ukraińskiej Narodowej Rady Inwestycyjnej, czyli Inwestycyjnego Sowietu, zaprosił do niej słynnego finansowego grandziarza Jerzego Sorosa, zwanego również „filantropem”. Ten przydomek grandziarz zawdzięcza swoim utrzymankom płci obojga, dzięki którym organizuje sobie w różnych państwach pozostałych (bo państwa dzielą się na poważne i pozostałe) nie tylko wywiadownie, dzięki którym może je spokojnie ograbiać, ale również propagandowe lobby, które nie tylko te akty grabieży przedstawia jako akty dobroczynności, ale oddziałuje też na rządy, które – jak to w demokracji – uzależniają się od masowych nastrojów.

Oprócz grandziarza pan Łożkin zaprosił do Sowieta również prezesa koncernu Unilever, który biedakom na całym świecie oferuje rozmaite silne trucizny, żeby się nimi odżywiali, co stwarza nadzieję na osiągnięcie upragnionego „zrównoważonego rozwoju” oraz SOCAR – państwowy azerski koncern naftowy. Oficjalnym celem tych zaprosin jest oczywiście „wzmocnienie”, czyli dalsze doskonalenie ekonomicznej potęgi Ukrainy, która zadziwia świat rosnącym podobieństwem do astronomicznej „czarnej dziury”, w której, jak wiadomo, wszystko znika bez śladu. W przypadku Ukrainy aż tak źle nie jest; ślady pozostają choćby w postaci rosnących fortun tamtejszych „oligarchów”, to znaczy – grandziarzy z „korzeniami”, albo i bez, którzy zawsze jakoś się dogadają co do podziału międzynarodowej pomocy, w której uczestniczy również nasz nieszczęśliwy kraj, „tymi ręcami” pana prezydenta Dudy, co to niedawno zaoferował kijowskiej oligarchii 4 miliardy złotych, w związku z czym rząd musiał wprowadzić „podatek handlowy” z którego spodziewa się wydrzeć od obywateli mniej więcej połowę tej kwoty.

Więc chociaż oficjalnym celem jest „wzmocnienie” ukraińskiej gospodarki, to nietrudno się domyślić, iż w obliczu bankructwa, a nawet groźby „rozpełznięcia się” państwa, kijowska oligarchia postanowiła ratować się wystawiając Ukrainę na licytację między „inwestorów”. Warto przypomnieć, że grandziarz w czasach Jelcyna „inwestował” i w Rosji – oczywiście za pośrednictwem tamtejszych żydowskich „oligarchów” w rodzaju nieboszczyka Borysa Abramowicza Bieriezowskiego, co to ze stanowiącej równowartość 20-30 dolarów pensji docenta uciułał sobie tyle, że wystarczyło to na zakup pól naftowych, kopalni niklu i innych bezpańskich dóbr – dopóki oczywiście zimny ruski czekista Putin nie doprowadził do tego, że pewnego ranka całe, tak owocnie funkcjonujące „społeczeństwo otwarte”, leżało przed nim na biurku z rozłożonymi nogami.

Potem grandziarz próbował szczęścia w Gruzji po udanej „rewolucji róż”, ale cóż Gruzja przy takiej Ukrainie? Odpowiedzi jak zwykle dostarcza poeta pisząc: „A w tym szynku dymno, piwno... Nic nie mówił, tylko kiwnął. Znaczy – śpyrt. Szklanka, dwie – tylko kiwnąć, Żyd już wie. Na czterdziestkę to by mrugnął, ale co czterdziestka? G...o!” Otóż to właśnie! Widać, że to nie Gruzja, tylko Ukraina staje się poligonem „społeczeństwa otwartego”. Kogóż tam nie ma! I pan prof. Balcerowicz od zbawiennego „planu” i aż czterej polscy zarządcy tamtejszych kolei żelaznych, a podobno mają tam zatrudnić również pana Sławomira Nowaka, tego od zegarków – że niby będzie budował drogi, ale być może powierzą mu inne ważne obowiązki, na przykład - żeby w charakterze kukułki, wykukiwał godziny.

A przecież jest jeszcze pan Michał Saakaszwili - ciekawe, czy żeby pilnować pani Natalii Jaresko, czy też pani Jaresko z ramienia CIA pilnuje jego, żeby się za bardzo nie zbisurmanił, słowem - „kraj, jak Zachód dziki!” Gdzież robić „reformy” jak nie tam? Wystarczy pokręcić się przy tych reformach niech by parę miesięcy, aby z samego kurzu, jaki powstaje przy przeliczaniu choćby 44 miliardów dolarów, jakie do kwietnia 2016 roku dostała Ukraina od różnych zagranicznych instytucji (sam MFW dał prawie 30 mld dolarów), albo prawie 16 miliardów euro, a nawet – co tu ukrywać – 4 miliardów złotych z Polski – wykroić kawał fortuny.

Tedy nic dziwnego, że grandziarze z całego świata zlatują się do Kijowa, jak muchy, a być może nawet wysyłają sobie zachęcające telegramy, niczym podczas operacji ratowania generała Nobile: „panie Piperman, pan jedź reformować Ukrainę!” No to dlaczego pan Piperman ma nie jechać i nie sowietować? Właśnie pojechał – tylko co będzie miała Polska z tego, że pan Piperman na Ukrainie się obłowi?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.