Liberalizm, Ekumenizm, Kolegializm
Wpisał: abp Marcel Lefebvre   
23.09.2016.

Liberalizm, Ekumenizm, Kolegializm

 

 

Zawsze wierni, nr 5 (186) wrzesień 2016

 

abp Marcel Lefebvre

 

 [----]

Jestem dziś wśród Was, aby mówić o kryzysie w Kościele, o któ­rym pan przewodniczący wspomniał przed chwilą. Nie przybyłem tu, aby bronić moich własnych poglądów czy też usprawiedliwiać stanowiska, jakie zajmuję wobec problemów Kościoła, ale jedy­nie aby bronić wiary. To właśnie obrony wiary katolickiej oczekują, według mnie, ci wszyscy świeccy oraz kapłani, którzy są świadomi powagi sytuacji, w jakiej znalazł się obecnie Kościół. Dołożę więc wszelkich starań, aby przedstawiać im źródła tego kryzysu, ukazu­jąc równocześnie środki niezbędne do jego przezwyciężenia. To właśnie z tego powodu zaprosiliście mnie tutaj, z tego też powodu zostałem zaproszony w zeszłym miesiącu do Kanady, wcześniej zaś do Anglii i Belgii. Chętnie odpowiadam na te zaproszenia świec­kich, zaniepokojonych tym, co dzieje się w Kościele, aby pomóc im zrozumieć, w jaki sposób możemy przezwyciężyć obecny kryzys.

 

Kościół i liberalizm

Myślę, że aby zrozumieć obecną sytuację w Kościele, konieczne jest przypomnienie pokrótce historii minionych dwóch wieków. Od końca wieku XVIII papieże tacy jak, Pius VI, Pius VII, Grzegorz XVI, Pius IX, św. Pius X i Pius XII byli zmuszeni prowadzić walkę z liberalizmem oraz liberalnym katolicyzmem. Musieli nieustan­nie przypominać, że Kościół jest prawdą, że koniecznym należy wierzyć w Kościół, będący jedyną drogą, jedyną Arką Zbawienia, jedynym depozytariuszem pełni prawdy objawionej przez nasze­go Pana Jezusa Chrystusa. Papieże ci uważali za swój główny obo­wiązek obronę Kościoła, prowadzenie niestrudzonej walki z teza­mi głoszonymi przez liberałów. A jednak pomimo wszystkich tych potępień owe błędy uporczywie powracały - co stanowi wyjaśnie­nie obecnej sytuacji w Kościele.

Jaki był główny cel liberalnych katolików? Od samego począt­ku marzyli oni o pogodzeniu zasad rewolucji z roku 1789 z zasada­mi Kościoła. Starali się przekonać Kościół do zaakceptowania zasad, których przyjęcie musiałoby w nieunikniony sposób doprowadzić do zniszczenia cywilizacji chrześcijańskiej i samego chrześcijaństwa.

Zasady owe, jak wiecie, są zasadami protestanckimi, gdyż prote­stantyzm jest ze swej istoty liberalny - i ten właśnie duch protestan­tyzmu zrodził filozofów XVIII wieku: Woltera, Rousseau, Diderota oraz innych, którzy byli w istocie tubami liberalnej filozofii, to jest filozofii, która pragnęła się wyswobodzić, liberałem jest bowiem człowiek, który pragnie uwolnić się od wszelkich ograniczeń na­kładanych przez prawdę. Prawda nakłada na nasz intelekt obowią­zek akceptacji prawdziwej natury rzeczy. Liberał jednak nie chce zaakceptować owej prawdy, która jest nam narzucana - chce sam tworzyć własną prawdę. Pragnie wyzwolić się od dogmatów i nie chce zaakceptować prawdy narzucanej mu z zewnątrz przez wia­rę, Objawienie czy Kościół; w imię nauki odrzuca wszelkie dogmaty. W imię swego intelektu i swego ludzkiego rozumu liberał odrzuca wiarę. Trzecim elementem liberalizmu jest pragnienie uwolnienia się od prawa. Liberał uważa, że jego własne sumienie całkowicie mu wystarcza - i w konsekwencji odrzuca wszelkie prawo moral­ne. Owa wolność odrzucająca wszelkie normy narzucane z zewnątrz stanowi fundament liberalizmu. Dla liberała nie ma już autorytetu, nie ma już autorytetu Boga, który jest prawdą, nie ma już autory­tetu Jezusa Chrystusa, który jest Objawieniem, nie ma już żadnego autorytetu w społeczeństwie.

Jak łatwo zauważyć, proces zainicjowany pojawieniem się tej fi­lozofii, poczynając od narodzin protestantyzmu poprzez kolejne wieki, w których idee te coraz bardziej się rozpowszechniały, do­prowadził w efekcie do totalnej destrukcji społeczeństwa. Do cza­su II Soboru Watykańskiego Kościół zawsze przeciwstawiał się libe­ralizmowi, w osobach papieży zawsze go potępiał i przypominał nam, że musimy przyjąć prawdę, wiarę i prawo. Liberał jest jednak wrogiem autorytetu, liberalizm i autorytet nie mogą współistnieć obok siebie. Tak więc liberalizm zaczął powoli infiltrować Kościół, zaczął wkradać się do seminariów, a później nawet udało mu się wywrzeć wpływ na mentalność wielu biskupów. Tak właśnie nale­ży tłumaczyć wysuwanie przez nich postulatu, by Kościół zaakcep­tował zasady liberalizmu, przekonywanie, że w żaden sposób mu

to nie może zaszkodzić. I do tego właśnie usiłowano doprowadzić podczas ostatniego soboru. Sobór był w istocie niczym innym, jak tylko próbą przeszczepienia na grunt Kościoła zasad liberalizmu.

Jak to wielokrotnie mówiłem podczas wygłaszanych przeze mnie konferencji, trzema najgoręcej dyskutowanymi podczas sobo­ru kwestiami były: kolegializm, ekumenizm oraz wolność religijna. To właśnie te zagadnienia budziły największe emocje. Walczyliśmy - konserwatyści przeciwko liberałom - z wolnością religijną, z eku­menizmem oraz z kolegializmem. Nie ulegało bowiem dla nas wąt­pliwości, że te trzy idee, wywołujące podczas soboru tak ożywioną dyskusję, odpowiadały w istocie trzem zasadom liberalizmu: wol­ności, równości oraz braterstwu. "Wolność" to wolność religijna: usiłowano wprowadzić do Kościoła sprzeczną z Tradycją koncep­cję wolności religijnej, koncepcję odpowiadającą raczej liberal­nym zasadom rewolucji. "Równość" to kolegializm, tj. demokracja w Kościele. "Braterstwo" to ekumenizm, polegający na postrzega­niu jako "braci" wszystkich: muzułmanów, protestantów, buddy­stów, wyznawców wszelkich religii.

Tak więc poprzez te trzy koncepcje zostały wprowadzone do Kościoła zasady rewolucji. Kościół nigdy nie rozumiał ekumenizmu w taki sposób, w jaki postrzegał go sobór. Tradycyjnie pojmowany był on na następujące sposoby: przede wszystkim są sobory eku­meniczne, czyli powszechne, będące zgromadzeniami wszystkich biskupów. Istnieje też tzw. ekumeniczna Światowa Rada Kościołów, która jest organizacją protestancką. Zaczęliśmy praktykować eku­menizm na krótko przed soborem, jednak ten dialog pomiędzy ka­tolikami a protestantami był prowadzony w sposób znacznie roz­tropniejszy. To natomiast, co obecnie rozumie się przez ekumenizm - jako koncepcję prowadzącą do interkomunii pomiędzy katolika­mi a protestantami oraz do mieszania obrzędów, rytów i modlitw z protestantami oraz wyznawcami wszelkich religii - to ekumenizm całkowicie fałszywy, będący prostą drogą do apostazji.

 

Wolność religijna

Wolność religijna, o której zawsze mówili papieże, dotyczyła jednej religii. Domagali się oni wolności dla prawdy, a więc dla religii ka­tolickiej, a nie dla wszelkich możliwych wyznań. Dopuszczano tole­rancję względem błędu, a więc i innych religii, nikt nie utrzymywał jednak, że prawda i błąd posiadają równe prawa. Pius VII nauczał w tej kwestii w sposób bardzo jednoznaczny. Protestował u Ludwika XVIII przeciwko zaprowadzeniu we Francji wolności wszelkich kul­tów czy religii, która wcześniej tam nie istniała. "Przez sam fakt usta­nowienia wolności wszystkich kultów bez różnicy prawda zostaje zmieszana z błędem, a święta i niepokalana Oblubienica Chrystusa - Kościół, poza którym nie ma zbawienia, zostaje zrównany z here­tyckimi sektami, a nawet z żydowskim wiarołomstwem". Tak uczył Pius VII i tak uczyli wszyscy papieże. Nie można stawiać wszystkich religii na jednej płaszczyźnie. Przeczytajcie jednak, co mówi dekret soborowy O wolności religijnej, a zobaczycie, że w praktyce apeluje on do państw o przyznanie tych samych praw wszelkim religiom. Tak więc wszystkie religie mogą działać publicznie, mogą posia­dać szkoły i wydawnictwa, mogą bez przeszkód szerzyć swe idee.

         Wszystko to ma nadzwyczaj poważne skutki. W oparciu o tę zasadę należałoby zrewidować każdy konkordat zawarty pomiędzy Stolicą Apostolską a państwami katolickimi. A następnie, w imię tej samej wolności religijnej, będzie się apelować do tych państw, aby wpro­wadzały zmiany również do swych konstytucji.

Mogę podać wam przykład konkretnej sytuacji, z którą możecie mieć do czynienia również w Hiszpanii - przykład Kolumbii. Kiedy półtora roku temu byłem w Kolumbii, odkryłem, zupełnie przypad­kowo, iż rząd za pośrednictwem prezydenta Republiki ogłosił, że konstytucja została zmieniona, że na naleganie Stolicy Apostolskiej został usunięty jej pierwszy artykuł. Brzmiał on następująco: "Religia katolicka jest jedyną religią uznawaną przez Republikę Kolumbii". I ten właśnie artykuł został usunięty na żądanie Stolicy Apostolskiej - w imię wolności religijnej. Doprowadziło to do kontrowersji na łamach tamtejszej prasy, tak więc prezydent był zmuszony publicz­nie wyjaśnić powody tej decyzji. W przemówieniu wyraził głęboki smutek z powodu tej zmiany, zdawał sobie bowiem sprawę z tego, iż wielu katolików ze zdumieniem przyjęło ten fakt - w kraju ich usunięty został sam fundament społecznego panowania naszego Pana Jezusa Chrystusa. Takie były bowiem tego rzeczywiste konse­kwencje. W dalszym ciągu swego wystąpienia przypomniał, iż przez cały czas swej prezydentury zawsze okazywał religii katolickiej naj­głębszy szacunek, że sam jest katolikiem i że zawsze pragnie praco­wać dla dobra Kościoła, oświadczył jednak, że od tej pory katolicyzm nie będzie już jedyną religią uznawaną przez Republikę Kolumbii. Z kolei nuncjusz wygłosił przemówienie o postępie, rozwoju, god­ności osoby ludzkiej, przemówienie, które z powodzeniem mógł­by wygłosić mason. Trzecie przemówienie wygłosił przewodniczący Konferencji Episkopatu Kolumbii, który wprost powołał się na sobo­rowy dekret O wolności religijnej. Powiedział, że po soborze sytuacja taka jest czymś normalnym, ponieważ ze względu na to, co Kościół powiedział w dokumencie o wolności religijnej, religia katolicka nie mogła być już jedyną uznawaną przez Republikę Kolumbii. Jak jed­nak zauważył w swym przemówieniu prezydent, katolicy stanowią 98% populacji tego kraju. Dopiero później dowiedziałem się od se­kretarza Zgromadzenia Narodowego, że przez dwa lata za pośred­nictwem watykańskiego Sekretariatu Stanu na prezydenta wywiera­no naciski, aby wprowadził tę zmianę w konstytucji. Jest więc jasne, że to sama Stolica Apostolska nalegała na usunięcie tego artykułu konstytucji kolumbijskiej, co stanowi bardzo poważne i niepokoją­ce ostrzeżenie dla Hiszpanii. Możecie być bowiem pewni, że ludzie sprawujący obecnie władzę w Rzymie zechcą zmienić również wa­szą konstytucję, nie tylko konkordat, ale i konstytucję.

Bez wątpienia zadajecie sobie pytanie, jak to możliwe, by coś ta­kiego zostało zaakceptowane przez ojców soborowych. Cóż, zapew­niam was, że uczyniliśmy wszystko, co w naszej mocy, by zapobiec przyjęciu tego dekretu O wolności religijnej. Było nas 250 biskupów, którzy doskonale rozumieli zagrożenie, na jakie będą narażone kraje katolickie w wyniku jej przegłosowania. W ostatecznym roz­rachunku jej treść oznacza bowiem, iż państwo powinno być neu­tralne w kwestiach religijnych, że nie powinno się nimi zajmować, a jedynie gwarantować nieskrępowane wyznawanie wszelkich reli­gii na swym terytorium. Oznacza, że państwo nie ma prawa określać, jaką religię publicznie wyznaje. Jest ~o jednak całkowicie sprzecz­ne z ideą społecznego panowania naszego Pana Jezusa Chrystusa, z samym celem Kościoła.

Jakiż jest powód istnienia Kościoła, jeśli nie głoszenie panowa­nia naszego Pana Jezusa Chrystusa i budowanie w ten sposób cywi­lizacji chrześcijańskiej, jedynej cywilizacji godnej tego miana? Nie ma zbawienia poza naszym Panem Jezusem Chrystusem. Św. Paweł pisał: Non est in alio aliquo salus ('Nie zostało nam dane żadne inne imię, w którym moglibyśmy być zbawieni'). Konsekwentnie, jeśli kraj jest katolicki, jeśli głową rządu jest katolik, jeśli 98% popula­cji stanowią katolicy, to obowiązkiem głowy państwa jest odmó­wienie praw innym religiom, a jeśli nie da się tego uniknąć, okaza­nie im pewnej tolerancji, jednak przy równoczesnym otoczeniu opieką prawdziwej wiary, będącej jedynym źródłem zbawienia ­a więc współpracy z Kościołem w jednoczeniu dusz z Chrystusem i prowadzeniu ich do wiecznego zbawienia. Taka jest rola każdej katolickiej głowy katolickiego państwa - to właśnie tego Kościół zawsze nauczał.

Gdy podczas soboru przypominaliśmy te zasady, nasi przeciwni­cy argumentowali, że skoro nie byłoby już państw katolickich, Rosja ze swej strony zagwarantowałaby wolność religijną. Twierdzono, że Sowieci zrozumieją wówczas, że dokonujemy swoistej wymiany. My doprowadzimy do likwidacji państw katolickich, a wówczas Rosja ze swej strony zagwarantuje wolność wszystkim religiom. W rzeczy­wistości jednak argument ten stanowił jedynie oszustwo, bowiem ci sami ludzie, którzy nas o tym przekonywali, doskonale zdawali sobie sprawę z faktu, że Rosja nigdy na coś takiego nie przystanie.

Widać więc, iż cel ogłoszenia tej deklaracji pokrywa się w istocie z celami masonerii, wytrwale pracującej nad obaleniem społecznego panowania Chrystusa i stworzeniem religii uniwersalnej, która bę­dzie w istocie kultem diabła. To bowiem, co nie pochodzi od naszego Pana Jezusa Chrystusa, pochodzi od diabła - nie ma innej możliwo­ści. Istnieje tylko jedna religia, w której możemy osiągnąć zbawienie, niech nam więc nie wmawiają, powołując się na ludzką godność, że wszystkie religie są dobre. A to właśnie powiedział o. Congar, kiedy tłumaczyliśmy mu, że Kościół zawsze głosił prawdę, prawdę Kościoła katolickiego, prawdę naszego Pana Jezusa Chrystusa, jedyny środek zbawienia dusz. Odpowiedział na to, iż obecnie na rzeczy nie patrzy się już z punktu widzenia prawdy, ale godności osoby ludzkiej. Tak więc usiłuje się narzucić ideę wolności religijnej, wolności dla wszyst­kich religii, w oparciu o rzekomą godność osoby ludzkiej.

Spróbujmy jednak zdefiniować, na czym polega owa godność. Godność ludzka zasadza się na umiłowaniu prawdy i dobra; praw­dy, tj. naszego Pana Jezusa Chrystusa. Tak więc ponownie wraca­my do Jezusa Chrystusa. Twierdzi się obecnie, że ze względu na konieczność respektowania godności osoby ludzkiej należy po­zwolić każdemu na wyznawanie takiej religii, jaką uzna za stosow­ne. Podejście takie czyni jednak bezsensowną wszelką działalność misyjną Kościoła. Jeśli wszystkie religie są dobre, jeśli każdy ma pra­wo wybrać sobie jaką chce, po cóż prowadzić misje? Tak więc nie można już przepowiadać Ewangelii, nie można już prowadzić dzia­łalności misyjnej. Deklaracja soborowa O wolności religijnej jest tek­stem rujnującym Kościół, niszczącym same jego fundamenty, nisz­czy ona bowiem ducha misyjnego, państwa katolickie, wszystkie katolickie społeczeństwa.

Kolegializm

Chciałbym teraz powiedzieć parę słów na temat drugiej idei, któ­ra wprowadziła do Kościoła zasady demokratyczne o kolegializmie. Skąd ta idea kolegializmu? Wprowadzenie tej zasady jest sprzeczne z autorytetem kapłana: obecnie zawsze wymaga się, by konsulto­wał się on z podwładnymi, by udział w sprawowaniu władzy miała jak najszersza grupa ludzi.

Konsekwencje tego są bardzo poważne, albowiem w Kościele ka­tolickim władza ma charakter osobowy: władza papieska jest władzą osobistą, którą otrzymuje on co prawda wskutek delegowania przez konklawe, pochodzi ona jednak bezpośrednio od Boga. Kolegium kardynałów jedynie wybiera papieża, nie nadaje mu jednak władzy i autorytetu. Tak samo jest w przypadku biskupa: źródłem jego wła­dzy jest konsekracja, to na jej mocy posiada on władzę nad swą die­cezją. Podobnie kiedy kapłan zostaje mianowany duszpasterzem danej parafii, władzę swą otrzymuje z góry, a nie od swych parafian. Władzę swą otrzymuje od Boga, stanowi ona udział w Jego władzy.

Ponadto wszelka władza pochodzi od Boga, jak pisze św. Paweł: Omnis potestas a Deo - nie ma władzy, która nie pochodziłaby od Boga. Nawet ojciec rodziny, nawet naj skromniejsza z osób, która sprawowałaby jakąś władzę nad innymi, zawsze ma pewien udział we władzy samego Boga. Jednakże owa idea kolegializmu oznacza coś dokładnie przeciwnego, prowadząc do po­woływania rad, synodów, senatów kapłańskich, konferencji episkopatów, wskutek czego wła­dza nie jest już praktycznie i moralnie w stanie działać sama, nawet jeśli działa tak fizycznie. Nie jest już w stanie działać w praktyce samodzielnie, wie bowiem, że w takim wypadku ryzykowałaby poważne nieprzyjemności. Biskup nie może już uczynić niczego bez swego senatu kapłańskie­go, proboszcz bez rady parafialnej, sam papież nie może uczynić praktycznie niczego, o ile nie skonsultuje się z synodem czy też konferencja­mi episkopatów.

I jakże często słyszy się obecnie w kongregacjach rzymskich, kiedy chce się zanieść jakąś prośbę do papieża, że należy wcześniej skonsultować to z konferencją episkopatu. Konferencja episkopa­tu stała się rodzajem muru pomiędzy biskupami, pomiędzy ka­płanem, pomiędzy świeckimi wiernymi a papieżem, podczas gdy uprzednio papież był ojcem wszystkich i nawet najmniej znaczą­cy świecki mógł do niego napisać i liczyć na odpowiedź, wiedząc, że jego sprawa zostanie wysłuchana i zbadana. Obecnie jest to nie­możliwe; świecki, kapłan czy nawet biskup nie jest w stanie zwró­cić się bezpośrednio do papieża i prosić go o odpowiedź. W takim przypadku otrzyma zawiadomienie, że powinien zwrócić się do od­powiedniej konferencji episkopatu.

Konferencja episkopatu nie jest instytucją istniejącą z ustano­wienia Bożego - i fakt ten jest bardzo ważny. Liberałowie wprowa­dzili do Kościoła organy demokratyczne, podkopując w ten sposób istniejącą z ustanowienia Bożego władzę, która nie może być już wykonywana w normalny sposób. Biskupi obawiają się siebie wza­jemnie i kiedy pyta się ich o coś, np. dlaczego nie podejmują decyzji w sprawie danego seminarium, odnośnie do katechizmu, odnośnie do szkół, odpowiadają, że muszą skonsultować się ze swymi kolegami, z konferencją episkopatu, z taką a taką komisją, że nie są już w sta­nie podjąć samodzielnie żadnej decyzji, że nie są wolni. Nie posiada­ją już żadnej wolności - i fakt ten ma bardzo poważne konsekwen­cje. Biskup, który nie kieruje już swą diecezją, nie jest już jej ojcem.

Nie ulega wątpliwości, iż biskupi mogą odnieść wielkie korzyści z rad innych, to jednak przewidywało prawo kanoniczne już w cza­sach minionych. Biskup miał swą radę, która nie posiadała jednak władzy decyzyjnej, a jedynie doradczą, radę, którą mógł zwoływać kiedy zapragnął i której członków sam mianował, podczas gdy obecnie wszyscy członkowie tych organów są obieralni, biskup zaś nie ma władzy ich usunąć. Są to zmiany prawdziwie rewolucyjne. W samym fakcie istnienia konferencji episkopatów nie ma niczego złego, o ile tylko ich kompetencje ograniczają się do wzajemnego wysłuchiwania opinii innych, przykładowo w kwestii ustanowienia seminarium, uniwersytetu, powołania katolickiej gazety. Jest jed­nak całkowicie niedopuszczalne, by tworzyły one strukturę tego rodzaju, że w konsekwencji żaden biskup nie może uczynić w swej diecezji niczego bez wcześniejszego skonsultowania się z komisją konferencji episkopatu, komisją ds. seminariów, komisją ds. środ­ków przekazu, komisją ds. szkolnictwa, komisją ds. katechizacji etc. Biskup nie może być uzależniony w taki sposób od komisji, jest to całkowicie sprzeczne z całym prawem Kościoła.

 

Ekumenizm

Trzeba też zwrócić uwagę na konsekwencje ekumenizmu: należy do nich m.in. cała reforma liturgiczna. Wywodzi się ona z ducha ekumenicznego; w mojej opinii z fałszywego ekumenizmu, które­go celem jest ni mniej ni więcej tylko zbliżenie nas do protestanty­zmu. Jej autorzy pragnęli zbliżyć nas do protestantów, ale nie po­przez przyciągnięcie protestantów do katolicyzmu, lecz przeciwnie, poprzez upodobnienie katolicyzmu do protestantyzmu - co wcale nie jest tą samą rzeczą.

I z tego właśnie powodu zmieniono liturgię Najświętszej Ofiary Mszy, z tego właśnie powodu zmieniono ryty sakramentów, zmie­niono nawet brewiarz kapłański, zmieniono kalendarz liturgiczny; wszystko to zostało przeprowadzone w duchu ekumenicznym: za­wsze kierowano się zasadą, iż należy usunąć wszystko, co mogłoby razić protestantów. Jednak przyjęcie takiej optyki doprowadziło do usuwania z ksiąg liturgicznych wszystkiego, co stanowiło wy­raz odrzucenia błędów protestanckich.

Weźmy na przykład teksty, które są obecnie używane podczas pogrzebów. Można zauważyć, że nie ma w nich już rozróżnienia po­między ciałem a duszą. Zostało ono usunięte. Mówią one o zasadzie życia, nie wspominają jednak o ciele i duszy. To bardzo niepokojące.

Z brewiarza kapłańskiego usunięto wszystkie psalmy zwierające prośbę o unicestwienie wrogów religii, wrogów Kościoła. Dlaczego? Czy mamy obecnie cenzurować nawet Ducha Świętego? To właśnie jednak uczyniono - to właśnie uczynili ci, którzy wybrali spośród psalmów jedynie te, które podobają się protestantom. Tak więc moż­na zaobserwować tu tę samą tendencję - tendencję do usuwania wszystkiego, co mogłoby razić innowierców.

Podobnie postąpiono z liturgią Mszy, w której - aby zadowolić Żydów - zastąpiono Offertorium żydowską modlitwą dziękczyn­ną, błogosławieństwem odmawianym przez rabina nad rodzinnym posiłkiem. Obecne Offertorium zostało zaczerpnięte z pochodzą­cych z N wieku tekstów błogosławieństwa posiłku przez rabina!

A jeśli przeanalizuje się zmiany wprowadzone w kanonie, a zwłaszcza w tekście konsekracji, można odkryć, że tymi samymi tekstami posługiwał się Luter, że zmiany obecne są dokładnie tymi samymi zmianami, jakie on wprowadził. To Luter dodał słowa quo pro vobis tradetur - hoc est corpus Meum quod pro vobis tradetur,jak to czyni również nowy tekst: za was wydane - to jest Ciało Moje za was wydane. Dlaczego Luter dodał te słowa? Ponieważ bardziej kierują one myśli ku relacji z Ostatniej Wieczerzy, dla luteranów zaś, dla

protestantów, Msza jest jedynie wspomnie­niem Ostatniej Wieczerzy. Nie jest ona dla nich ofiarą, ale jedynie posiłkiem, tak więc Msza jest wspomnieniem posiłku. W rezul­tacie konieczne było odtworzenie z jeszcze większą dokładnością tego, co miało miejsce podczas Ostatniej Wieczerzy, w taki sposób, by przywodzić na myśl posiłek, a nie ofiarę.

Jednakże Sobór Trydencki wypowiedział się w tej kwestii bar­dzo jasno, stwierdzając: "Gdyby kto mówił, że Ostatnia Wieczerza była jedynie posiłkiem, a nie ofiarą, niech będzie wyklęty - anathe­ma sit". Podczas Ostatniej Wieczerzy miała bowiem miejsce ofiara - Chrystus Pan rozdzielił swe Ciało i swą Krew, prefigurując w ten sposób Ofiarę, jaką miał złożyć na krzyżu. Była to więc prawdziwa ofiara. Protestanci jednak to negują: chcą odtwarzać dokładnie tekst Ostatniej Wieczerzy twierdząc, że była to jedynie uczta. Z tego też powodu nie zmienia się obecnie (w nowej Mszy) intonacji głosu; kapłan używa stylu narracyjnego, nie zatrzymując się przed słowa­mi konsekracji, podczas gdy uprzednio w Mszale rzymskim było się bardzo wyraźnie świadomym faktu, iż podczas Mszy dokonuje się wielka Tajemnica, tajemnica akcji ofiarnej naszego Pana jezusa Chrystusa, który kontynuuje swą Ofiarę złożoną na Krzyżu - tak więc była to koncepcja całkowicie różna od protestanckiej.

Koncepcja protestancka jest martwa, ich nabożeństwa są jedy­nie rekonstrukcją wydarzenia z przeszłości. Jednak zgodnie z kon­cepcją katolicką jest dokładnie przeciwnie: Msza jest akcją, jest akcją ofiarną, prawdziwą Ofiarą. jest to ta sama Ofiara, która została zło­żona na Kalwarii - jedyna różnica polega na tym, że Ofiara Kalwarii była krwawa, podczas gdy Msza jest Ofiarą bezkrwawą, jednak za­równo Żertwa, jak i Kapłan są ci sami. Nasz Pan Jezus Chrystus jest Kapłanem, my zaś jedynie jego sługami. Działamy w osobie Chrystusa, to On jednak jest prawdziwym Ofiarnikiem.

W rezultacie zrozumiałe stają się wszystkie gesty i postawy ka­płana podczas Kanonu rzymskiego: zatrzymuje się on przed wypo­wiedzeniem słów konsekracji, słów, które mają dokonać cudu, naj­wspanialszego z cudów zdziałanych przez Zbawiciela, tajemnicy będącej źródłem całej cywilizacji chrześcijańskiej. Nie zapominaj­my, że cywilizacja chrześcijańska zawiera się integralnie w słowach konsekracji wypowiadanych przez kapłana podczas ofiary; na kon­cepcji ofiary opiera się cała duchowość chrześcijańska. Chrześcijanin musi ofiarować samego siebie w łączności z Ofiarą Chrystusa, du­chowny jest niczym innym jak żertwą ofiarowaną publicznie przez Kościół. Kapłan jednoczy się z Żertwą obecną na ołtarzu i ta bez­krwawa Ofiara znajduje odzwierciedlenie w życiu chrześcijańskim, w chrześcijańskiej cywilizacji. Nasza cywilizacja opiera się wyłącz­nie na ołtarzu, na Ofierze Mszy, na słowach konsekracji: to właśnie tam bije jej serce. Taki jest też powód wznoszenia przez nas wspa­niałych kościołów, naszych wspaniałych katedr, wspaniałych pre­zbiteriów otaczających ołtarze.

Dla protestanta wszystko to jest martwe. Protestantyzm jest re­ligią historii, religią historyczną, ale religią martwą. Dlaczego więc nowinkarze naśladują protestantów? Dlaczego skłaniają nas do naśladowania protestantów, do tego, by kapłan wypowiadał sło­wa konsekracji recto tono, tonem narracyjnym, i nie pochylał sięjuż głęboko wypowiadając je, ani nie przyklękał natychmiast po pojawieniu się Chrystusa na ołtarzu? Te zmiany są niezwykle nie­bezpieczne. Wszystko to ma na celu upodobnienie nas do prote­stantów! Zwłaszcza dzieci, które nie wiedzą, jak niegdyś wyglądała Msza, będą miały mentalność protestancką. Pytane, co dokonu­je się na ołtarzu, będą odpowiadać, że to posiłek, Eucharystia, ko­munia, nie powiedzą jednak, że jest to Ofiara naszego Pana Jezusa Chrystusa, że jest to uobecnienie Ofiary Kalwarii. Nie powiedzą już tego, ponieważ nie zdają już sobie z tego sprawy, ponieważ już się ich tego nie uczy, tak więc już w to nie wierzą. Nawet kapłani za­czynają obecnie wątpić w Rzeczywistą Obecność I Z tego właśnie powodu Najświętszy Sakrament jest usuwany z ołtarzy, rozdawa­ny bez uszanowania i przez wszystkich - wszystko to jest skutkiem zaniku świadomości ofiarnego charakteru Mszy. Wszystko to jest bardzo niebezpieczne i wszystko to jest przeprowadzane pod ha­słem "ekumenizmu".

Powinienem też wspomnieć o jeszcze innej konsekwencji tego "ekumenizmu" - reformie katechizmu. Jest to sprawa nadzwyczaj poważna - ten nowy katechizm, w którym pomija się, nie negując ich wprost, pewne prawdy wiary. Nie wspomina się w nim już o anio­łach, o piekle, o czyśćcu, a tym bardziej o limbusie. Nie wspomina się już o wiecznym dziewictwie Matki Bożej; rzeczywiście mówi się o Maryi, nie podkreśla się jednak faktu, iż pozostała Ona do końca dziewicą, usuwa się słowa semper i semper Virgo. Nie wspomina się już o grzechu pierworodnym. Są to jednak wszystko podstawowe prawdy naszej świętej wiary. Nie wolno nam ich pomijać.

Utrzymuje się też, że mówienie dzieciom o piekle, czyśćcu, grze­chu pierworodnym czy podobnych kwestiach może wywołać u nich nerwice. Nie powinno się więc mówić im za wiele o tych rzeczach. Argumentuje się, że religia nasza, wyraz naszej wiary, musi "ewolu­ować". Jednakże skutkiem wprowadzania takich zmian w katechizmie (a dzieje się to we wszystkich krajach) jest wypaczanie naszej wiary, a nawet samej jej istoty. Czym bowiem jest nasza wiara, czym jest wia­ra katolicka? Jest podporządkowaniem naszego intelektu Objawieniu naszego Pana Jezusa Chrystusa ze względu na autorytet objawiające­go się Boga. Taka jest prawdziwa definicja wiary katolickiej.

Wiara protestancka jest czymś całkowicie innym. Jest ona jedy­nie ufnością w Bogu, wewnętrznym uczuciem, które pociąga jed­nostkę do Niego, wewnętrznym świadectwem ufności w Bogu. I, jak można zauważyć, nowe ryty sakramentów są bardziej świadectwem naszej wiary niż jej wyrazem. Również to jest bardzo niebezpieczne.

Chrzest na przykład, zgodnie z nowym obrzędem, jest bardziej inicjacją, wejściem do wspólnoty chrześcijańskiej, niż zgładzeniem grzechu pierworodnego i uzyskaniem dziecięctwa Bożego. Obecnie jest to jedynie inicjacja do wspólnoty chrześcijańskiej. Ten sam przejaw kolektywizmu można dostrzec w nowym rycie sakramen­tu pokuty oraz w praktyce, zbiorowych absolucji. Tak, mamy obec­nie zbiorowe absolucje - udziela się ich zbiorowo i, jeśli przyjrzy się temu dokładnie, można zauważyć, że grzechy, o których wyba­czenie się prosi, nie są już grzechami osobistymi - popełnianymi przeciwko Bogu - ale grzechami przeciwko wspólnocie. Czy zgrze­szyliśmy przeciwko miłości, przeciwko naszym bliźnim? O takie właśnie grzechy mamy się obecnie obwiniać. Nic jednak nie wspo­mina się o grzechach takich, jak bluźnierstwo i inne mu podobne, popełniane bezpośrednio przeciwko Bogu.

Następna kwestia: Komunia czy też Eucharystia - jak się ją obec­nie niemal wyłącznie nazywa - stanowi również manifestację ducha wspólnotowego, jest łamaniem chleba, które wyraża jedność wspól­noty. Dzielimy ten sam chleb, a więc jesteśmy zjednoczeni. Łatwo można wyobrazić sobie, co w konsekwencji tego staje się z Mszą, do czego zostaje ona zredukowana, do pewnej formy wyrazu jedno­ści chrześcijańskiej. A kapłan? Kapłan staje się w tym ujęciu jedynie przewodniczącym zgromadzenia. Nie wspomina się już o jego wła­dzy, która została mu udzielona, aby mógł składać Ofiarę Mszy. Nie wspomina się już o niezacieralnym znamieniu, dzięki któremu ma on niejako udział w unii hipostatycznej Chrystusa Pana i dzięki któ­remu może wypowiadać słowa konsekracji i ofiarowania. Wszystko to poszło w zapomnienie, od tej pory kapłan ma być jedynie tym, który przewodniczy zgromadzeniu wiernych. I idąc dalej, również małżeństwo będzie się odtąd ograniczać jedynie do materialnego pomnażania członków wspólnoty chrześcijańskiej.

Podobnie jest ze wszystkimi sakramentami. W ten właśnie spo­sób wprowadza się do nich wszystkich idee kolektywistyczne, pomi­jając ową cudowną rzeczywistość, jaką jest łaska, dzięki której od­radzamy się do życia nadprzyrodzonego. Pomiędzy tymi dwiema koncepcjami jest prawdziwa przepaść. Z jednej strony pozostaje­my na poziomie czysto ludzkim, religijnym jeśli chcecie, niemniej jednak ludzkim, podczas gdy z drugiej jesteśmy wynoszeni do po­rządku nadprzyrodzonego, zyskujemy udział w życiu samego Boga, samej Trójcy Przenajświętszej.

Zbawiciel przyszedł na ten świat właśnie w tym celu, aby umożliwić nam udział w życiu Trójcy Świętej. Jest to całkowicie inna koncepcja - i to z niej właśnie wynika wzniosłość i piękno posługi kapłańskiej. Możemy więc zrozumieć, że jeśli kapłan jest jedynie przewodniczą­cym wspólnoty, jeśli Eucharystia jest jedynie symbolem Komunii, nie ma wówczas powodu, by nie był on zwrócony twarzą do wiernych.

Jest to wówczas posiłek, a podczas posiłku nie odwraca się plecami do gości. Jeśli jest to jedynie posiłek, staje się zrozumiałe, dlaczego Komunia jest rozdawana na rękę, nie ma bowiem powodów, by tego nie czynić. Podczas posiłku jedynie niemowlętom podaje się pokarm do ust. Tak więc wszystkie te zachowania stają się zrozumiałe, jeśli Eucharystia jest jedynie manifestacją ducha wspólnotowego.

Jeśli jednak będziemy pamiętać, że Msza jest Ofiarą, sprawa wygląda całkowicie odmiennie. Jeśli Żertwa, przyczyna Ofiary, jest prawdziwie obecna na ołtarzu, Komunia zaś jest owocem Ofiary, jej konsekwencją, wówczas spożywamy Żertwę, mamy udział w Żertwie, która jest ofiarowana na ołtarzu. Mamy więc do czynienia z całko­wicie różną koncepcją. Łatwo możemy wówczas zrozumieć, że ka­płan, który składa Najświętszą Ofiarę Mszy, który wypowiada cu­downe słowa konsekracji, jest w pewien sposób oderwany od tej   ziemi - obcuje z Bogiem. Rozumiemy, dlaczego jest odwrócony tyłem do zgromadzenia - by mógł być sam z Bogiem, podobnie jak Arcykapłan w świątyni, który raz do roku wchodził za zasłonę, by obcować z Bogiem, a następnie powracał, aby przynieść ludowi Jego błogosławieństwo. Rozumiemy, dlaczego kapłan jest zwrócony ku krucyfiksowi- jest zwrócony ku Bogu, dokonuje tej Tajemnicy, a następnie zwraca się do zgromadzonych, aby dać im samego na­szego Pana Jezusa Chrystusa. Konsekwentnie, jako że na ołtarzu jest obecny prawdziwy Bóg, z jakim wielkim szacunkiem powinniśmy klęczeć przed Nim, z jak wielkim szacunkiem powinniśmy Go przyj­mować! Szacunek ten sprawia, iż nie śmiemy dotknąć Hostii ręko­ma, które nie zostały konsekrowane, ale zamiast tego przyjmuje­my Ją do ust. Takie są konsekwencje owej katolickiej koncepcji. Tak więc reforma liturgiczna niesie za sobą bardzo poważne zagroże­nia - nie mówię, że jest ona heretycka, nie mówię, że jest nieważ­na, mówię jednak, że stwarza poważne zagrożenia, niesie poważne niebezpieczeństwo, iż stopniowo będzie się nabywać mentalność czysto protestancką.

 

Konkluzja

Musimy więc być bardzo roztropni i walczyć - jeśli to będzie ko­nieczne - aż do śmierci, aby uwolnić Kościół od tych wrogów, któ­rzy działają obecnie wewnątrz niego. Musimy walczyć, musimy się organizować, a przede wszystkim musimy zachowywać Tradycję; musimy zachowywać Tradycję! Z tego właśnie powodu pragnę za­chęcić obecnych tu kapłanów do odważnego trzymania się Tradycji, do trzymania się liturgii wszech czasów, ponieważ dzięki temu mo­żemy mieć pewność, iż nasze sakramenty są ważne, możemy być pewni posiadania prawdy.

Nasi seminarzyści są wspaniali, są dla mnie źródłem wielkiej pociechy. Przybyli do nas z Ameryki, Anglii, Australii, Niemiec, Szwajcarii, Hiszpanii i Francji - z niemal całego świata. I szczerze wierzę, że ci seminarzyści będą dobrymi kapłanami, że staną się świę­tymi kapłanami, wiedzą bowiem, czym jest naprawdę Najświętsza Ofiara Mszy. Pragną zostać kapłanami w tym jedynie celu, by dawać duszom naszego Pana Jezusa Chrystusa - nie jedynie chleb, nie je­dynie zwykły pokarm, ale samego naszego Pana Jezusa Chrystusa. Wiedzą, że zadaniem kapłanów jest głoszenie Ewangelii i że nie można być zbawionym bez łaski Bożej. Konsekwentnie staną się misjonarzami, staną się prawdziwymi kapłanami.

To właśnie, według mnie, musimy czynić: jest konieczne, by­ście się jednoczyli, byście łączyli siły. Musicie bronić wiary. Musicie uczyć katechizmu - prawdziwego katechizmu - wasze dzieci. Gromadźcie się wokół waszych kapłanów - prawdziwych kapła­nów - tych, którzy wciąż posiadają wiarę, brońcie ich dla waszych dzieci, byście mogli być pewni, że wasze dzieci uczą się prawdziwej wiary katolickiej! Musicie również mieć katolickie szkoły. Musimy odbudować Christianitas.

Nie wolno wam pozostawać obojętnymi i przyglądać się stop­niowemu niszczeniu Kościoła, krok po kroku, dzień po dniu, rok po roku, przyglądać się jak Kościół - nasz Kościół - popada w ru­inę, bez żadnego oporu z naszej strony, zapominając, że Bóg jest Wszechmocny, że jesteśmy jednak w stanie coś w tej sprawie zro­bić, że nie możemy wyrzec się tego, co było praktyką Kościoła przezniemal 2000 lat.

Ci, którzy narzucają tę reformę, uważają mnie za reakcjonistę, za "ultra tradycjonalistę" – i jest to prawda! Stanowię przeszkodę dla jej implementacji, gdyż jej nie akceptuję. Uważam, że jej skut­kiem jest destrukcja Kościoła. Myślę, że wykazałem wam to w wy­starczającym stopniu. Jest więc jasne, że to właśnie z tego względu jestem atakowany przez Rzym, przez obecnie działające w nim siły wywrotowe. Naciskano nam mnie, bym zamknął moje seminarium, abym odesłał seminarzystów do domów. Sumienie każe mi jednak odpowiedzieć, że nie będę współpracował przy niszczeniu Kościoła!

Pragnę zakończyć tę konferencję prośbą o modlitwę, a ze swej strony również zapewniam, że modlić się będę gorąco, aby dobry Bóg wzbudził spośród was wielu obrońców wiary. W istocie już nimi jesteście, modlę się jednak, aby Bóg pozwolił wam utworzyć organi­zację dla obrony wiary, by nie było wśród was podziałów, byście byli zjednoczeni w wierze, w obronie wiary, w obronie liturgii, w obro­nie katechizmu, aby mogła być nadzieja dla Hiszpanii oraz wszyst­kich innych krajów. Mogę was zapewnić, że obecnie w Szwajcarii, w Niemczech, we Francji, w USA, w Kanadzie - wszędzie - młodzi ka­tolicy, którzy nie chcą biernie przyglądać się atakowi na wiarę, łączą się razem i że grupy te stają się coraz liczniejsze. Pewnego dnia będą w stanie wywrzeć nacisk na biskupów, biskupi zaś będą zmuszeni uznać fakt, że to właśnie na nich można oprzeć się w dziele odbu­dowy Kościoła, że są oni prawdziwymi, najwierniejszymi katolikami.

Znajdujemy się obecnie w obliczu powszechnej rewolucji. Pracujmy więc na rzecz szerzenia społecznego panowania Zbawiciela. Pracujmy, aby mógł On prawdziwie nad nami panować. Ze szcze­gólną ufnością powinniście uciekać się do Najświętszej Maryi Panny, do której wszyscy winniśmy żywić głębokie nabożeństwo, będące zawsze cechą ludu hiszpańskiego.

Kiedy podróżowałem przez Amerykę Południową, widziałem w Peru sanktuaria poświęcone Matce Bożej. Odwiedziłem Peru i Boliwię - we wszystkich tych krajach można dostrzec świadectwa wiary Hiszpanów, którzy nawrócili je i którzy zaprowadzili w nich prawdziwy kult Boży, zwłaszcza nabożeństwo do Krzyża świętego i św. Franciszka. Wiele tamtejszych miast i wsi nosi nazwę Santa Fe ('Święta Wiara' - przyp. red.), inne zaś czerpią swą nazwę od Krzyża świętego i Najświętszej Maryi Panny.

Jest to bardzo piękne świadectwo i musicie pielęgnować w sobie ową żarliwą wiarę waszych przodków, którzy wysyłali misjonarzy na cały świat, dzięki którym wiara została zaszczepiona w Ameryce łacińskiej.

Niektórych z biskupów, którzy pisali do mnie w czasie zgroma­dzenia episkopatu Hiszpanii, znam całkiem dobrze, np. msgr. Castalię, msgr. Guerra Camposa i msgr. Morello, z którymi mogę chyba powie­dzieć, iż łączą mnie więzi przyjaźni. Ostrzegałem ich, by zachowali czujność, by nigdy nie pokładali ufności w soborowej deklaracji O wol­nośd religijnej. Gdyby to uczynili, rewolucja z roku 1936 rozpoczęłaby się na nowo, mielibyście w Hiszpanii drugą wojnę domową. Aby ura­tować Hiszpanię przed nową wojną, podobną do tej, jakiej byliście świadkami w roku 1936, musicie niezłomnie trzymać się zasad wiary katolickiej, odrzucając ideę wolności religijnej i zasady liberalizmu.

Oby dobry Bóg zechciał zachować was od tych okropności. Skoro tak wielu ludzi przelało swą krew, aby Hiszpania mogła pozostać ka­tolicką, nie wolno wam teraz porzucić waszych katolickich wartości, co bez wątpienia sprowadziłoby na was jeszcze gorsze nieszczęścia.

Wszyscy Hiszpanie muszą dać przykład oporu - oporu opartego na wierze, na umiłowaniu krzyża oraz Najświętszej Maryi Panny.

Tłum. Tomasz Maszczyk

Zmieniony ( 23.09.2016. )