Grupa rekonstrukcji historycznej sanacji. Szkicowy bilans. | |
Wpisał: Grzegorz Braun | |
28.09.2016. | |
Grupa rekonstrukcji historycznej sanacji. Szkicowy bilans. Grzegorz Braun
Przeszło rok od objęcia urzędu przez nowego prezydenta RP i blisko rok od powołania nowego rządu RP jest już co oceniać. Za szkicowy bilans niechaj wystarczy kilka równoważników zdań i kilka prostych pytań, na które odpowiedzi są Szanownym Czytelnikom „Niepodległej” doskonale znane. Gdzież jest legendarny Aneks do raportu o likwidacji WSI? Podobnie jak słynny zbiór zastrzeżony IPN – nadal „zastrzeżony”. Co z ustawą 1066, legalizującą działania obcych służb na terytorium RP? Nadal obowiązuje – wsparta jeszcze, na domiar złego, nowelą ustawową o możliwości użycia broni przez wojska obce. Co z prawem do posiadania broni? Nadal obowiązuje reglamentacja – zniechęcająca normalnych Polaków do podnoszenia bezpieczeństwa własnego domostwa i całego kraju. Co z prawami rodzicielskimi? Nadal lekceważone – czego dobitnym świadectwem jest eskalacja przymusu szczepionkowego. Co z prawem własności? Nie obowiązuje – skoro brak rozwiązań systemowych w tak kluczowych kwestiach jak zwrot mienia zagrabionego czy konwersja użytkowania wieczystego na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Pretekst obrony polskiej ziemi posłużył do odebrania polskim właścicielom prawa do rozporządzania własnością. Jaki jest stosunek rządzących do tych spraw? „Z obfitości serca usta mówią” – minister rolnictwa stwierdza, że jego misją jest niedopuszczenie do „powrotu obszarników” (sic!), a minister edukacji wyraża troskę, że „dzieci wyciekają nam z systemu” (sic!, sic!). Tu konieczne zastrzeżenie – nie twierdzę bynajmniej, że nic się nie zmieniło na lepsze. Wcale nie uważam, że to wszystko jedno, kto z układu okrągłostołowego rządzi Polską, że „PiS-PO jedno zło”, że nie ma większej różnicy, kto akurat spośród „bandy czworga” wysunął się na prowadzenie – tak uproszczonego poglądu na sprawę nie podzielam. Autentycznie cieszy mnie, że jawna zdrada, programowe zaprzaństwo i deklarowany oportunizm nie są w tym układzie najlepszą przepustką do kariery, co jednak nie oznacza, że samą retorykę patriotyczną uważam za wystarczającą legitymację do władzy. Zwłaszcza że oficjalnie uznanym i lansowanym modelem patriotyzmu jest dziś ten oparty na tradycjach najmniej dla Polski szczęśliwych i najmniej sensownych – insurekcjonizmu (legendy powstańcze) i etatyzmu (legendy II RP), a więc na utopiach i urojeniach wysnutych z gruntownie zafałszowanej wizji przeszłości. Rok Kościuszki proklamowany przez parlament jest dobrą ilustracją tego zjawiska – polskie elity polityczne nadal wolą fikcję od prawdy – jako drogowskaz i szczytny cel służyć ma nam dalej patriotyczna fatamorgana zamiast rzeczywistości. Owszem, doceniam różnice wynikające z faktu, że w aktualnym obozie władzy jest prawdopodobnie mniej profesjonalnych złodziei i bandytów niż w poprzednim, co jednak nie znaczy, że popieram amatorszczyznę. Doceniam zmiany kadrowe – dopominam się jednak o zmiany ustrojowe. A tych ostatnich wciąż nie widać, bo przecież akcje propagandowe w rodzaju 500+ czy Mieszkanie+ nie zmieniają w niczym stanu rzeczy – Rzeczpospolita Polska pozostaje nadal republiką socjalistyczną, głęboko zanurzoną w tradycji komuny. Komuny nie tylko tej XX-wiecznej, ale w ogóle szeroko rozumianej rewolucji, zawsze odwołującej się do koronnych inteligenckich przesądów: demokratyzmu, etatyzmu, modernizmu, pacyfizmu i judeoidealizmu. Ten postępacki kanon obowiązuje u nas nadal – ściśle przestrzegany i egzekwowany przez aktualną elitę władzy. Hasło „odpowiedzialnego rozwoju” jest wszak adaptacją neomarksistowskiej dyrektywy „zrównoważonego rozwoju”, która w praktyce oznacza nie co innego, jak woluntaryzm władzy w sferze gospodarczej, z zakwestionowaniem praw indywidualnej przedsiębiorczości. Nie twierdzę więc, że w polskim życiu publicznym nie wydarzyło się w ciągu minionego roku kompletnie nic napawającego dumą i nadzieją; że nie ma zgoła niczego, co można zapisać po stronie aktywów i przychodów. Owszem, z pewnością nie zabrakło momentów podniosłych i wzruszających, ale nie brakowało też chwil żenujących i zawstydzających, tryumfu starej hipokryzji i nowego koniunkturalizmu. Czyż bowiem każdy pochówek bohatera musi być „zrównoważony” jakimś publicznym ukłonem wobec jawnych nieprzyjaciół i zdrajców Polski? Czy piękne przemówienia nad grobami „Inki” czy „Łupaszki” muszą być okupione żenadą i hańbą wiernopoddańczych hołdów w rodzaju kuriozalnego wystąpienia Kaczyńskiego w Białymstoku przeciwko „antysemityzmowi, także ukrytemu” (sic!) – bo jakimże niby aparatem zamierza pan prezes „wykrywać” ów „ukryty antysemityzm”? Czy każda chwila prawdy musi być okraszona momentem zakłamania w rodzaju publicznego fetowania Szewacha Weissa (przez prezydenta Dudę w Kielcach) czy Lecha Wałęsy (przez prezydenta Dudę w Gdańsku). Trudno oprzeć się wrażeniu, że nad świeczkami zapalonymi w zbożnych intencjach górują liczbą ogarki palone rozmaitym bożkom, na czele z tymi „chanukowymi”, które celebrował prezydent Duda w towarzystwie przedstawicieli Chabad-Lubawicz. Cóż więc, że nowy układ nie kłania się już w pas Niemcom i eurokratom, skoro plackiem leży przed Anglosasami i Żydami. Chowanie głowy w piasek i konspirowanie przed własnym narodem w sprawie żydowskich roszczeń majątkowych, w czym aktualna władza prowadzi politykę pełnej kontynuacji wcześniejszych błędów i zaniechań, to nie zmniejsza nawet o jotę ani skali tych roszczeń, ani natężenia antypolskiej propagandy w świecie. Antyrosyjskie resentymenty połączone z dziecinnym uwielbieniem i kompleksem niższości wobec Zachodu to nie są ani dobre, ani wystarczające dyrektywy w dyplomacji. Doceniam, owszem, niepodległościową retorykę – upominam się o prawdziwie niepodległościową praktykę. A to oznaczać powinno jednakowy krytycyzm wobec polityki klientelistycznej, a więc jednaki dystans względem samozwańczych patronów, guwernerów i treserów, którzy z Moskwy i Waszyngtonu, z Brukseli czy z Berlina, z Paryża, Londynu czy z Tel Awiwu uzurpują sobie prawo do decydowania o naszym losie. To nie jest suwerenna polityka, jeśli się po prostu wykonuje czyjeś dyrektywy, rezygnując z własnych pryncypiów na rzecz cudzych, bez względu na to, czy polską rację stanu zawiesimy u klamki zamocowanej akurat na Kremlu czy w Białym Domu. Wyprzedaż polskiego interesu i reglamentacja prawdy – szczególnie rażące na kierunkach ukraińskim i litewskim – to jeszcze wróci do nas strasznym wyrzutem sumienia. Wyzbywanie się suwerenności na poziomie zarówno dyplomatycznego, militarnego i gospodarczego uzależnienia, jak i na poziomie kapitulanckich, konformistycznych względem obcych, narracji historycznych – zawsze pozostanie zdradą stanu. Niezależnie od tego, czy ten dyktat każą nam przyjmować ze Wschodu czy z Zachodu. Doprawdy trudno czasem oprzeć się wrażeniu, że dobra zmiana co do istoty daje się zdefiniować jako wymiana kadr w granicach zakreślanych przez dogmat „republikański”, a więc Wielki Wschód (masoneria rewolucyjna) odesłany na ławkę rezerwowych, a głównymi rozgrywającymi są chwilowo Szkoci (masoneria „regularna”). Jakże bowiem inaczej zrozumieć fakt obecności w kapitule Orła Białego takiego osobnika jak prof. Michał Kleiber – wzorcowy oportunista PRL i III RP? Jak inaczej zinterpretować obecność w najwyższych gremiach partyjnych i rządowych Jarosława Gowina? Nawet jednak jeśli nie wspólnota loży, a wspólnota zwykłej koterii nadal przesądza o przetasowaniach personalnych, to niewielka pociecha. Wstawienie Andrzeja Sabatowskiego do KRRiTV czy wcześniej Juliusza Brauna do Rady Mediów Narodowych – wydźwięk takich nominacji i desygnacji jest nie mniej żałosny niż przekazanie na aukcję Jerzemu Owsiakowi pary prezydenckich nart (sic!). Powyższymi uwagami dzielę się z pełną świadomością miary wyzwań, wobec których stają wszyscy polscy państwowcy – a tych nie brak przecież, chwała Bogu!, w obozie zwycięzców ubiegłorocznych wyborów. Rozumiem, że nie wszystko da się od razu (to koronny argument rzeczników dobrej zmiany) i że tak krawiec kraje, jak przeciwnik pozwala. A przeciwników nie brakuje – obóz zdrady narodowej: obrońcy demokracji, wszelakiej maści koterie, od sędziów do sodomitów – wszyscy oni z wytęsknieniem oczekują zewnętrznej interwencji. Liczą na to, że odmiana koniunktury międzynarodowej (kolejny „reset” amerykańsko-rosyjski) doprowadzi do kolejnej re-aranżacji polskiej sceny politycznej, czego pewne zwiastuny już możemy obserwować (patrz: polowanie z nagonką na Bartłomieja Misiewicza, a więc per procura na ministra Antoniego Macierewicza). Ale też dlatego nie można dzieła naprawy i umocnienia państwa rozkładać na szereg kadencji parlamentarnych – czas jest krótki. Zbliża się moment, kiedy ostatecznie wyjaśni się rola formacji opartej na niekwestionowanym przywództwie Jarosława i bezkrytycznym kulcie Lecha Kaczyńskiego. Czy okażą się oni prawdziwymi odnowicielami państwa, czy też żyrantami obcego dyktatu? Czy otwierają oni właśnie drogę do Wielkiej Polski katolickiej, czy wręcz przeciwnie – prostują ścieżkę do kondominium rosyjsko-niemieckiego pod żydowskim zarządem powierniczym? Na wyjaśnienie nie będziemy czekali długo – przed nami, już tej jesieni, dwa rozstrzygające kryteria: parlamentarne głosowania gwarancji bezpieczeństwa życia nienarodzonych i akt intronizacji Chrystusa Króla Polski (19 listopada w Łagiewnikach). [To pierwsze już "zdali": OBALENIE nawet dyskusji w sejmie nad projektem Obrońców Życia. MD, po 10 października] Baczmy, w którą stronę posteruje nawę państwową „przewodnia siła narodu” – żoliborska grupa rekonstrukcji historycznej sanacji? Tekst ukazał się na łamach tygodnika Polska Niepodległa! Każdy nowy numer znajdziecie w środy, w kioskach na terenie całej Polski! Kupujcie i wspierajcie nasze wydawnictwo!
|
|
Zmieniony ( 13.10.2016. ) |