Ktoś musi umrzeć żeby żyć mógł ktoś.
Wpisał: Mirosław Dakowski   
30.05.2007.

Ktoś musi umrzeć żeby żyć mógł ktoś.

             „Gdyby nie postępy w transplantologii znacznie krócej tworzyłby swoje dzieła reżyser Robert Altman (przeszczepiono mu serce ) i kompozytor Tadeusz Nalepa, któremu przeszczepiono nerkę”- pisze Piotr Gabryel w „Rzeczpospolitej” z 28 maja 2007. O poprzednich właścicielach serca i nerki nie dowiemy się niczego, to anonimowi dawcy części zamiennych, których opłaca się kokietować póki żyją, aby umieścili w portfelu stosowną deklarację, ale nie ma najmniejszego powodu żeby się nimi zajmować po ich użytecznej śmierci.

            Pod akcją „ Tak dla przeszczepów” podpisało się oprócz Gabryela bardzo wiele znanych osób w tym Rafał Ziemkiewicz i Bronisław Wildstein, których szczerze mówiąc  nie podejrzewałam o udział w podobnych przedsięwzięciach, zarezerwowanych zwykle dla artystów, pierwszych dam i aktorek.

            Znajomy artysta malarz maszerował niedawno po Krakowskim Przedmieściu, w towarzystwie ludzi światłych i tolerancyjnych z butonem ozdobionym napisem „ jestem gejem”. Przewrotny los sprawił, że ów artysta udostępnił swe mieszkanie prawdziwemu gejowi, który korzystając z nieobecności gospodarza urządził lokalną seks paradę, biegając nago w towarzystwie zaproszonych z Berlina przyjaciół po schodach i podwórzu. Wezwany przez oburzonych sąsiadów znajomy natychmiast bezlitośnie wyrzucił wesołka na bruk. Deklarowane poglądy nie mają po prostu nic wspólnego z jego własnym życiem, bo jak wiadomo drogowskaz nie biegnie w kierunku, który wskazuje.

            Znane osoby ofiarowują swe narządy „dla ratowania czyjegoś życia” tylko po to aby dać przykład Kowalskiemu jak powinien zachowywać się elegancki i światły człowiek. Ich deklaracja nie ma jednak na ogół, (jak w przypadku owego malarza) żadnych skutków praktycznych, bo albo osoby te są zbyt wiekowe aby w razie wypadku, chciał się nimi zainteresować jakiś transplantolog, albo są zbyt znane aby rozebrać je bezkarnie na części zamienne.

            Anonimowy dawca nie może być jednak zupełnie pewien, że coś takiego go nie spotka. Znam przypadek dziewczynki, która po upadku z konia zapadła w śpiączkę i życie zawdzięcza tylko determinacji ojca, który nie słuchając lekarzy usiłujących wymusić na nim zgodę na pobranie od córki narządów, siłą odebrał ją ze szpitala i umieścił w prywatnej klinice, gdzie ją skutecznie obudzono.

            Żadna procedura nie obroni pacjenta przed złą wolą nieetycznego lekarza.

Mój teść otrzymał wyrok śmierci od ordynatora (urologa), który chciał wypisać go bez operacji do domu, z cewnikiem odprowadzającym krew z ropą pomimo, że kierowany przez niego oddział świecił pustkami. Po wpłaceniu do ręki ordynatorowi odpowiedniej kwoty (ze zniżką dla emeryta, jak raczył zażartować ten pan życia i śmierci) teść został zoperowany i żył jeszcze bardzo długo.

            Znajomy fotograf został (dosłownie) zamordowany w szpitalu, gdzie niepotrzebnie zrobiono mu diagnostyczną operację glejaka, po której zostawiono go z otwartą czaszką aby konał w cierpieniach. Jego żona, nota bene córka dawnego komunistycznego prominenta, przyzwyczajona do specjalnych względów, które brała w swej naiwności za normę, nie zrozumiała lub nie chciała zrozumieć otwartej propozycji zapłacenia za następną operację.

Z tych i podobnych przykładów nie wynika oczywiście, że każdy lekarz bierze łapówki, albo jest gotów z zimną krwią odmówić pomocy pacjentowi, który nie chce łapówki dać, skazując go w ten sposób na śmierć. Nie należy dziwić się jednak, że Kowalski nasłuchawszy się o łowcach skór i innych wyczynach szlachetnych eskulapów, nie godzi się tak łatwo na pobranie narządów od bliskiej osoby.

            Kiedyś życie mógł nam odebrać żołnierz w walce, kat za karę albo przestępca podczas napadu - nigdy lekarz. Odkąd jednak normy moralne podlegają demokratycznemu głosowaniu, a bezsporne zabójstwo, jakim jest aborcja stało się warunkowo czy bezwarunkowo dopuszczalne, etyka lekarska uległa nieodwracalnej erozji. Rozwijający się żywiołowo światowy rynek handlu narządami, brak kary śmierci za morderstwo oraz relatywizacja oceny zabójstw dokonywanych nie tyle w białych co w gumowych rękawiczkach, powinny skłaniać szlachetnych propagatorów życia po życiu (ale w kawałkach) do zastanowienia się czy dobrze wiedzą w czym uczestniczą. Natomiast rodzinom młodocianych motocyklistów i innych potencjalnych dawców (których niezawodna pani Janda namawia do szczodrego dzielenia się z innymi swoimi narządami) zalecałabym nie uleganie presji politycznej poprawności, kierowanie się zamiast emocji zdrowym, choć być może mało eleganckim rozsądkiem i zachowanie najwyższej ostrożności przy udzielaniu zgody na pobranie od kogokolwiek narzadów.