"Operacja TERROR" - malezyjski "latający Holender" i Diego Garcia.
Wpisał: Sławomir M. Kozak   
06.10.2016.

"Operacja TERROR" - malezyjski "latający Holender" i Diego Garcia.

 

...Książka jest zaledwie pretekstem do obejrzenia dołączonego do niej filmu, który pewnej grupie osób przypomni, a innym może uświadomi, kto w tej rozgrywce dzierży gwizdek i kolczatkę. I kto obstawia tę walkę, która bez względu na wynik, będzie dla niego wygrana.

 

[Powyższe napisał SmK, a ja szczerze zadziwiłem się po obejrzeniu i starannej analizie załączonego filmu, jak to w USA jednak obywatele mają nieskończenie więcej wolności i odwagi, niż mieszkańcy kraju nad Wisłą: Mogą zrobić film o 9/11, analizując zbrodnie swej administracji, podczas gdy my, w podobnych okolicznościach, na Zbrodnię Smoleńską możemy patrzeć tylko oczyma Laska Smoleńskiego, lub, równie zakłamanej grupy Macierewicza. A o spiskach oczywiście  możemy pisać – ale jedynie  o obcych... M. Dakowski]

 

http://www.oficyna-aurora.pl/katalog/ksiazki/operacja-terror,p1328089559

 

Sławomir M. Kozak

 

8 marca 2014 roku rejs MH370, obsługiwany był przez maszynę firmy Boeing 777-2H6ER[1], o numerze seryjnym 28420 i znakach rejestracyjnych 9M-MRO. Maszyna wystartowała z międzynarodowego lotniska w Kuala Lumpur o 00:41 czasu malezyjskiego (16:41 UTC – 7 marca) i miała wylądować na międzynarodowym lotnisku w Pekinie o godzinie 06:30 (22:30 UTC – 7 marca).

 

Samolot ten był 404 egzemplarzem tego typu, produkowanego już od roku 1997. Swój pierwszy lot odbył 14 maja 2002 roku, a do Malezji trafił 31 maja roku 2002. Samolot zasilany był dwoma silnikami Rolls-Royce Trent 892 i skonfigurowany do przewożenia 282 pasażerów oraz 10 osób załogi. W ostatnim locie na jego pokładzie znajdowało się 239 osób. 152 osoby były obywatelami chińskimi, w tym grupa 19 artystów z sześcioma członkami rodzin i czterema pracownikami, wracająca z wystawy kaligrafii, 38 osób pochodziło z Malezji, resztę pasażerów stanowili obywatele 13 różnych krajów. Co ciekawe, po pierwszym ogłoszeniu listy pasażerów, uaktualniono ją o dwie osoby podróżujące rzekomo na podstawie skradzionych, irańskich paszportów. 20 pasażerów samolotu stanowili pracownicy firmy Freescale Semiconductor – 12 z Malezji i 8 z Chin.

 

Pochylmy się przez chwilkę nad tą firmą, której siedziba mieści się w Austin, w amerykańskim stanie Teksas. 15 września 2006 roku korporacja, której przewodziła znana nam z poprzednich wędrówek po zagadkach 9/11 Blackstone Group, zdecydowała o zakupie teksaskiej firmy. Jednym ze współinwestorów korporacji była inna znana nam z tych samych ścieżek Carlyle Group. Przedsiębiorstwo Freescale Semiconductor było jednym z pięciu współwłaścicieli pewnego  patentu, do którego każdy z udziałowców posiadał 20 procent praw. Według niektórych źródeł, w przypadku śmierci któregokolwiek z nich, pozostali przejmować mieli udziały w równych częściach. Patent o numerze US8671381B1, nazwany „System optymalizacji liczby matryc na płytce półprzewodnikowej”[2] miał istotne znaczenie militarne. 11 marca 2014 roku, trzy dni po zaginięciu czterech chińskich współwłaścicieli, lecących samolotem MH370, prawa do patentu przyznano firmie z Teksasu, w imieniu której podpis złożył Jacob Rothschild. (…)

 

Samolot MH370 po, albo krótko przed minięciem punktu BIDOT mógł oczywiście skręcić na południe i lecieć nad bezkresem Oceanu Indyjskiego, by z braku paliwa spaść gdzieś na trawersie Australii. Wiemy też, że tylko pięć lotnisk mających pas wystarczająco długi dla tej maszyny, znajdowało się w jej zasięgu. Z informacji pozyskanych z malezyjskiego radaru wojskowego, do których później nie wracano wynika, że maszyna wykonała zakręt zachodnio- południowy na kurs 240, później skręcając na północny zachód i dopiero lecąc na tym kursie zniknęła na dobre. Jeżeli założylibyśmy, że samolot kontynuował lot z tym kursem, to pozostaje nam tylko jedno z owych pięciu lotnisk. Znajduje się ono na idealnym przedłużeniu takiego toru lotu.

 

Nazywa się Diego Garcia i leży na wyspie o tej samej nazwie, w tak zwanym Brytyjskim Terytorium Oceanu Indyjskiego. Kiedy wpiszemy jego kodową nazwę FJDG w wyszukiwarkę internetową, to okaże się, że lotnisko posiada dwa betonowe pasy, z których krótszy ma wymiary 2805 x 23 metry, a dłuższy 3659 x 61 metrów. Dla wyobrażenia sobie tej wielkości dodajmy, że pasy lotniska w Warszawie mają analogicznie 2800 x 50 metrów i 3690 x 60 metrów. Jak wiemy, w Warszawie mogą lądować największe samoloty świata. Nie byłoby więc problemem dla samolotu MH370 wylądowanie na lotnisku Diego Garcia. W serwisie internetowym Airnav.com znajdziemy także informację dotyczącą tego, w czyjej gestii pozostaje lotnisko. Otóż jego właścicielem jest Marynarka Wojenna USA[3]. Jest to jedna z kilkuset baz wojskowych Stanów Zjednoczonych, jakie znajdują się w kilkudziesięciu państwach świata. Jednak historia Diego Garcia odbiega trochę od historii pozostałych tego typu ośrodków w innych miejscach naszego globu.

 

Przez blisko 30 lat nie wiedzieli o nim nic zwykli amerykańscy podatnicy, nie mówiąc o obywatelach innych państw. Jedynymi, którzy się dowiedzieli i to w sposób niezwykle bolesny, byli rdzenni mieszkańcy wyspy, których z niej po prostu wyrzucono. Wyspa leży w archipelagu Czagos, około 500 kilometrów na południe od Malediwów. Znajdziemy w nim wysepki o wdzięcznych nazwach Salomon, Eagle, Egmont, Banhos, Peros, Danger, czy Nelsons. Praktycznie żadna z nich nie ma powierzchni większej, niż kilometr kwadratowy. Jedynie Diego Garcia ma ich 27, co okazało się wyrokiem skazującym dla jej  mieszkańców.

 

W latach 1967 – 1973 wysiedlono ich stamtąd, by Amerykanie mogli pobudować na wyspie swoją tajną bazę. Decyzję podjął rząd Wielkiej Brytanii, która formalnie zarządzała wyspą od 1814 roku, przejmując ją wcześniej od Francuzów, którzy z kolei przejęli ją od Portugalczyków, jako że jej odkrywcą w XVI wieku był słynny Vasco da Gama. USA otrzymały prawa do wyspy w zamian za obniżenie Brytyjczykom cen materiałów wojskowych (między innymi pocisków Polaris) o kwotę 14 milionów USD.

 

Amerykanie egzekwowali swoje prawa bezwzględnie. Zdecydowali, że z uwagi na wysoki stopień tajności przedsięwzięcia, na wyspie pozostać mogą oprócz nich tylko mewy. Zaczęli od wyeliminowania domowych zwierząt. Do psów najpierw strzelali, później traktowali je strychniną, a kiedy to nie pomogło, zwabiali je surowym mięsem do klatek. Potem wpuszczali do nich spaliny z wojskowych pojazdów, a zagazowane w ten sposób zwierzęta, oblewali olejem z palm kokosowych i palili. Później ich byłych właścicieli, pracowników plantacji kokosowych, którzy obserwowali dokonania nowych właścicieli wyspy, deportowano na oddalone o dwa tysiące kilometrów Mauritius i Seszele, bez prawa powrotu. Na niewielkie statki, nazywani przez Amerykanów pogardliwie „Piętaszkami”, mogli zabrać tylko ubrania i bagaż podręczny[4]. To ich oraz ich potomków oglądają dziś w najbiedniejszych slumsach tych wysp bogaci turyści zwiedzający ten rajski zakątek świata. Ustalone dla wysiedlonych  wypłaty skończyły się na etapie obietnic, zaprzestano dostaw żywności i leków. Ich rajskie życie zamieniono w wegetację[5].

 

Od tamtej pory dzielni amerykańscy żołnierze mogli już budować bez zakłóceń, kosztującą miliardy dolarów, bazę Marynarki Wojennej i Sił Powietrznych USA, stanowiącą większą tajemnicę, aniżeli najbardziej dotąd tajne więzienie Guantanamo na Kubie. Baza miała strzec amerykańskich interesów na Środkowym Wschodzie, a dokładnie znajdujących się tam nieprzebranych pokładów nafty i gazu. Odegrała też kluczową rolę podczas Wojny w Zatoce w roku 2003, inwazji na Irak, wojny w Afganistanie, późniejszych wyprawach bombowych na Syrię. Tam też trzymano do niedawna więźniów CIA, których zapewne torturami zmuszano do zeznań. Jej personel składa się z wojsk zarówno amerykańskich, jak i izraelskich. Pośród instalacji rozmieszczonych na wyspie znajdują się zarówno podoceaniczne, jak i podziemne hangary, w których schronienie znaleźć mogą okręty podwodne, jak też ogromne samoloty, które tam operują, w tym do niedawna bombowce B52, a obecnie najnowsze maszyny, typu B2, zbudowane w technologii stealth. Ukrycie jednego samolotu wielkości B777 byłoby tam dziecinną igraszką. (…)

 

Czy samolot MH370 porwano dla wiedzy i umiejętności kilkunastu ludzi? Czy po to, by jak twierdzą niektórzy, jeden z kilku współwłaścicieli firmy mógł stać się jej jedynym zarządcą? Może najważniejszy był ładunek transportowany w luku bagażowym na sześciu paletach, a którego manifestu przewozowego do dziś nie ujawniono?

 

A może w grę wchodziło po prostu przejęcie tego tajemniczego mikroczipu Kinesis KL03, który zastąpił właśnie poprzednią wersję KL02, a który mógł mieć rewolucyjny wprost wpływ na rozwój broni nowej generacji? KL02 wyprodukowano w Kuala Lumpur, stolicy Malezji, zacieśniającej sojusz z Chinami i  Rosją. Mikroczip istotny dla przemysłu zbrojeniowego USA testowano właśnie w Chinach i wersja KL03 miała być produkowana w Pekinie. Być może ktoś doszedł do wniosku, że nie jest to najkorzystniejsze, dla krajów przeciwnego obozu, rozwiązanie? Może, jak chcą niektórzy, nie chodziło nawet o same jego zalety technologiczne, ale o gabaryty pozwalające przyspieszyć prace nad mikrorobotami mogącymi znaleźć zastosowanie w dronach najnowszej generacji?

 

My tu dziś tłumaczymy, 15 lat po wydarzeniach 9/11, jak to było możliwe, by samoloty pasażerskie latały wówczas bez pilotów. Tymczasem, zarówno w USA, jak i w Rosji oraz Chinach, wdrażane już są na poligonach, pod hasłem broni autonomicznej, bojowe roboty, nie wymagające nie tylko sterowania, ale i podejmowania przez człowieka decyzji o użyciu broni. Pierwszy raz w historii, 7 lipca 2016 roku w Dallas, policja użyła robota do zneutralizowania przestępcy. Miesiąc wcześniej, amerykańska piechota rozpoczęła testowanie gąsienicowego robota bojowego MAARS z karabinem M240 wykorzystującym automatyczny celownik snajperski. I nic do tego nie ma oczywiście memorandum ONZ z roku 2013 w sprawie zabójczych robotów LAR (lethal autonomous robots). Mikroczip typu KL03, czyli prawdziwy komputer, których na obiekcie wielkości piłeczki golfowej można zmieścić kilkaset[6], stanowi zapewne serce i mózg niejednego takiego robota zabójcy. Firma chwali się tym, że wkrótce powstaną na ich bazie urządzenia, które będą stosowane w medycynie i  będzie je można po prostu połknąć dla określonych celów diagnostycznych lub leczniczych. A obecnie możliwości ich stosowania limituje już chyba tylko wyobraźnia wojskowych. W sieci już ponad pięć lat temu dostępny był pokaz tego, co potrafiły drony w grupie kilkunastu sztuk, wielkości pszczół, latając w pełni niezależnie, z dużą prędkością, unikając w zmieniających się wokół warunkach, zderzenia. Po tylu latach są pewnie trzykrotnie mniejsze i nie chciałbym, by ktoś je kiedyś, nafaszerowane czymkolwiek, wpuścił hurtem nad elektrownie, lotniska, czy do sieci kanalizacji miejskiej.

 

Pamiętajmy, nie wdając się w żadną spiskowość nadmiernie, że zaledwie dwa lata temu byliśmy jeszcze krótko przed sławetnym resetem amerykańsko-irańskim, któremu Izrael był bardzo nieprzychylny. Dziś można mówić, że ulegamy fobii antyizraelskiej, bo opadł kurz tamtych niedawnych czasów, ale media wówczas wspominały dość odważnie o mało przyjaznych planach Izraela wobec Iranu. Wystarczy sięgnąć do tytułów sprzed kilku zaledwie lat. Dowódcy lotnictwa tego państwa z pewnością zdawali sobie sprawę z tego, że przelot nad cele w Iranie musiałby odbyć się nad Syrią. Czy, jakimś cudownym dla państwa leżącego w Palestynie zrządzeniem losu, niebo nad Syrią przestało być wkrótce zdominowane przez syryjskie lotnictwo? Nie wiem. Ale wiem, że mikrodrony potrafiące lecieć z dużą prędkością na bardzo niskich wysokościach, omijając linie energetyczne, budynki, meczety i wszystko, co dzieje się na syryjskim niebie, mogące samą swoją obecnością zakłócić lub zniszczyć irańskie systemy obrony powietrznej, centra dowodzenia i instalacje nuklearne, byłyby marzeniem dla izraelskich sztabowców.

 

Czy Izrael był w stanie przeprowadzić tak skomplikowaną, w rodzaju skoku z kinowego szlagieru „Ocean’s Eleven”,[7] operację? Tego nie wiemy, ale ponoć żadne państwo świata nie ma tak wyspecjalizowanej jednostki do przeciwdziałania porwaniom lotniczym, jaką jest izraelski zespół specjalnego przeznaczenia sił powietrznych - Special Surface-Air Designation Team Unit 5101. Po hebrajsku nazywa się „Shaldag”, co po polsku oznacza zimorodka. W polskojęzycznej Wiki niczego o tej grupie nie znajdziemy, ale informacja dla ciekawych dostępna jest w wersji anglojęzycznej[8]. Przeczytamy tam o jej udziale w większości misji rozpoznania i dywersji, począwszy od roku 1974, kiedy po wojnie Yom Kippur powołano ją do życia, po czasy obecne, w których aktywnie uczestniczy w akcjach w strefie Gazy. Z pewnością jednak nie znajdziemy opisu jej dowódcy, który ma reputację doskonałego specjalisty wywiadu, drobiazgowego planisty, śmiałego w atakach, odważnego szefa wielu skomplikowanych misji. Za te właśnie cechy wyróżniono go stanowiskiem szefa sztabu generalnego sił obrony Izraela, które generał Benjamin „Benny” Ganz objął w roku, nomen omen, 2011. Jego pierwszą decyzją było połączenie wszelkich rodzajów sił specjalnych lądowych, wodnych i powietrznych w szczególną grupę uderzeniową nazwaną Iran Force. Nie wróży to dobrze relacjom obu państw.

 

Smaczku sprawie dodać może fakt, że podobno przy bliższym oglądzie, generał podobny jest nawet do George’a Clooney’a. A ten przecież, w filmie, nazywał się Ocean. W teorii więc, wszystko do siebie pasuje.

 

Pozyskanie przy tym samolotu, który mógłby się w dogodnym momencie rozbić o jakieś malezyjskie World Trade Center, na przykład równie bliźniacze wieże  Petronas w Kuala Lumpur, ze znalezionymi później u ich podstawy dwoma irańskimi paszportami, byłoby przecież niczym „New Pearl Harbor” do kwadratu! A to, że biura w Petronas Towers mają takie firmy, jak Al  Jazeera, Bloomberg, Microsoft, IBM i Boeing może nie musiałoby być  dla nikogo największą przeszkodą?



[1] ER oznacza „Extended Range”, czyli typ samolotu o zwiększonym zasięgu.

[2] „System for optimizing number of dies produced on wafer”, Freescale Semiconductor Inc., zgłoszony 28/09/2012, https://www.google.com/patents/US8671381.

[4] „Diego Garcia”, Andrew Tkach, Christian Amanpour, CBS News 60 Minutes, 28/10/2013.

[5] „The Truth About the U.S. Military Base at Diego Garcia”, David Vine, www.truthdig.com, 15/06/2015.

[6] Kinesis KL02 miał wymiary 1,9 x 2,0 mm.

[7] Ocean’s Eleven: Ryzykowna gra (ang. Ocean’s Eleven) – amerykańska komedia sensacyjna w reżyserii Stevena Soderbergha. Jest to remake kryminału z 1960 roku pod tym samym tytułem z Frankiem Sinatrą i Angie Dickinson w rolach głównych. Film był nominowany do nagrody Cezara (2003) w kategorii najlepszy film zagraniczny. Dżentelmen włamywacz, Danny Ocean (George Clooney) wychodzi po czterech latach z więzienia w New Jersey z planem skoku na sieć kasyn w Las Vegas. W tym celu dobiera sobie dziesięciu zaufanych współpracowników, którzy są specjalistami w różnych dziedzinach, m.in. krupiera, pirotechnika i kieszonkowca. Z nimi podzieli się łupem w wysokości stu sześćdziesięciu milionów dolarów. Pod warunkiem, że skok się powiedzie i właściciel kasyn, Terry Benedict (Andy García), nie zdemaskuje ich. (pl.wikipedia.org).